Scena I

Rzeka. Brzeg rzeki. 

Malwina i Wojtek wchodzą na scenę, idą ramię w ramię. Ona w sukience/?/, on w dżinsach.

Malwina: …i przywlókł to łożysko krowie.

Wojtek: Ten Rex to czadowy pies.

Malwina: Reksik jest niesamowity…! Musisz go zobaczyć.

Wojtek: Rodzina się mnie nie przestraszy?

Malwina: Eee, nie martw się nimi. To wariaci.

Wojtek: Że co? niby.

Malwina: Nic. Tak mi się powiedziało.

Wojtek: To wariaci czy nie-wariaci?

Malwina: Ramole. / po chwili/ To może siądźmy tutaj.

Brzeg rzeki. Trawska.

Wojtek: O.K.

Siadają w trawie.

Wojtek: Miło.

Malwina: No pewnie!

Spoglądają na rzekę, słychać szum rzeki.

Wojtek wyjmuje paczkę papierosów.

Wojtek: Palisz?

Malwina: Nie masz nic innego? Wiesz co mam na myśli.

Wojtek /śmiejąc się/: Znajdzie się. Nie tak od razu…

Malwina: To daj tego papierocha.

Wojtek podsuwa paczkę z papierosami Malwinie.

Malwina /z papierosem/: Daj ognia.

Wojtek /skwapliwie wyjmuje z kieszeni spodni zapalniczkę/: Oczywiście.

Podpala papierosa Malwinie. Potem sobie.

Palą spoglądając na rzekę.

Wojtek: Mówiłaś o jakimś winie?

Malwina: A tak, mam. Wyjąć?

Wojtek: Dobry pomysł. Jestem za.

Malwina: A ktoś przeciw? /spogląda w kierunku widowni/

Wojtek: Chyba nikomu to nie będzie przeszkadzało, że się napijemy wina?

Malwina: Bardziej już te śmierdzące papierosy.

Wojtek: To Marlboro.

Malwina: Tak?

Wyjmuje z torby bądź plecaczka butelkę.

Podaje Wojtkowi.

Wojtek otwiera butelkę. Wyjmuje korek.

Malwina: Pijemy z gwinta? Ja nie wzięłam żadnych kubeczków.

Wojtek: Jesteśmy młodzi – pijemy z butelki.

Malwina: Jak niemowlaki.

Wojtek: No, nie aż tak. Nie aż tak młodzi jesteśmy.

Malwina: To ile mamy lat?

Wojtek: Razem czy osobno?

Malwina: A jak lepiej?

Wojtek: Razem będziemy starsi.

Malwina: No tak, osobno jesteśmy gówniarzami.

Wojtek: Dokładnie.

Piją.

Najpierw Wojtek.

Wojtek: Niezłe.

Malwina /bierze łyka, mówi/: Lekko musujące.

Wojtek: To twojego staruszka, tak?

Malwina: Podebrałam mu z gąsiora.

Wojtek: Rzeczywiście jest niezłe.

Malwina: I mocne.

Wojtek: W sam raz dla nas.

Malwina: Dokładnie.

Wojtek: Oczywiście.

Malwina: Nie wiem co w tym oczywistego.

Wojtek: Dokładnie.

Śmiech Malwiny i Wojtka. Krótko.

Wojtek spogląda na Malwinę. Malwina to zauważa, ale nie daje po sobie poznać.

Po chwili.

Malwina: To co, palimy?

Wojtek: Ale jesteś napalona.

Malwina: No coś ty! To ty chyba jesteś napalony?

Wojtek: Tak?

Malwina: A nie?

Wojtek pozostawia pytanie bez odpowiedzi.

Wojtek: Robimy skręta z tytoniem czy z lufy?

Malwina: Aleś rąbnął!

Wojtek: Dokładnie.

Malwina: Oczywiście.

Wojtek: No to jak?

Malwina: Skręta.

Wojtek: O.K. Świetnie.

Szum rzeki.

Wojtek robi skręta.

Malwina: Śmierdział. Śmierdziało mu z pyska! Swołocz!

Wojtek: Dokładnie.

Malwina: Oczywiście. Byłam zła na niego, Wojtek. Zawiodłam się. Ten pies nigdy nie zmądrzeje, chociaż nie jest głupi, chociaż gania kury.

Wojtek: Pies jak pies. Śmierdziało to przyniósł.

Malwina: I zakopał, żeby nikt nie znalazł, ale zupełnie bez sensu, bo w kwiatkach mamy.

Wojtek: Instynkt.

Malwina: Instynkt? Że łożysko krowie w kwiatkach?

Wojtek: Że zakopał.

Malwina: No tak, na potem. Ale była zadyma!

Wojtek: Wyobrażam sobie. /śmieje się/

Malwina: Co się śmiejesz? To poważna sprawa.

Wojtek: W pyte.

Malwina: Że co?

Wojtek: W pyte.

Malwina: Mówisz jakimś żargonem.

Wojtek: No to palimy te baty?

Malwina: Że co?

Wojtek: Baty. /odpala i podaje Malwinie/

Spokojnie palą, bez pośpiechu.

Wojtek: Może się jeszcze napijmy.

Malwina /niepewnie/: Dobra.

Wojtek: Trawa?

Malwina: Trawa też.

Szumi rzeka.

Chwilkę milczą.

Wojtek: To co napijemy się?

Malwina: Dobra.

Piją. Najpierw Wojtek.

Wojtek: Dobre winko.

Malwina /niepewnie/: Dobre. Na pewno mocne.

Wojtek: Mocne. A my niepełnoletni.

Malwina: Jesteśmy dzieciakami.

Wojtek: Nie powinniśmy pić…

Malwina: …ani palić.

Wojtek: Tytoniu.

Malwina: Marihuany.

Wojtek: Nasze działania są w pełni nielegalne!

Malwina: Jesteśmy przestępcami!

Wojtek: Ale nie kradniemy.

Malwina: No, nie wiem. To wino…

Wojtek: Te papierosy i zioło…

Malwina: Co?

Wojtek: Rodzince podebrałem.

Malwina: Tak? /popada w konwulsyjny śmiech/

Wojtek się zaraża śmiechem i się śmieją oboje.

Wojtek /przez śmiech/: Jak ja to lubię.

Malwina: Ja też!

Śmiech wycicha. Rzeka szumi głośniej.

Malwina: Ale ta rzeka szumi!

Wojtek: Szuszuszumi.

Malwina: Szuuumi.

Patrzą sobie w oczy.

Malwina: Połóżmy się.

Kładą się w trawie. Rzeka szumi.

Trzymają się za ręce.

Turlają się w trawie.

W końcu całują się. Na leżąco, siedząco. Długo.

Słychać ciche poszczekiwanie młodego pieska.

Wojtek: Co to?

Malwina: Jakieś dźwięki. Pisk.

Wojtek: Szczekanie.

Malwina: Na pewno? Ale co my zrobiliśmy?!

Wojtek: No co ty?

Malwina: W sumie O.K. To wino…

Wojtek: No.

Wyraźniejsze szczekanie i popiskiwanie.

Malwina /ucieszona/: Piesek! Popatrz! Tam! Nad rzeką.

Podbiegają nad taflę rzeki.

Malwina /łapiąc pieska/: Psiunio.

Wojtek /zaskoczony/: Szczeniaczek.

Malwina: Kto cię tu zostawił? Ti ti ti.

Wojtek: Cholewa. W pyte. Mamy pieska. Ktoś wyrzucił.

Malwina: Ty podrzutku. Ti ti ti.

Wojtek: Pies czy suczka?

Malwina i Wojtek /po chwili/: Suczka.

Malwina: Będą małe.

Wojtek: Zabierasz z sobą?

Malwina: Oczywiście. Przecież nie zostawię! Oszalałeś.

Wojtek: Może w takim razie wracajmy.

Malwina: W porzo.

Wychodzą z pieskiem.

Szum rzeki.

                                                 Scena II

W tym samym czasie przed domem Malwiny akcja trwa. Popołudnie wczesne. Matka na podwórzu, przed domem.

Matka: Antoś!Antoś! Chodź no tu. Mam czas, oporządziłam gospodarstwo. Chodź, napijesz się czego. Antoś!

Ojciec /po chwili/: Czego się drzesz? Przecież słyszę. Naprawiam samochód, do miasta chciałaś jechać.

Matka: Ano, ano. Ale chodź. Kupiłam oranżadę.

Ojciec: Oranżadę?! Naprawdę? Już idę. A w butelce szklanej?

Matka: A co myślałeś, że plastykowej?!

Ojciec: Różnie to bywa. Teraz oranżada też w plastykowej. Już mało gdzie można kupić w butelce, w szkle. /ukazuje się umorusany/ Postarałaś się.

Matka: No.

Siadają na ławeczce.

Ojciec bierze butelkę oranżady.

Ojciec: Zimna. Ho ho.

Matka: No.

Ojciec: A ty co pijesz?

Matka: Ziółka.

Ojciec: Fuuu.

Matka: Antoni, na schudnięcie.

Ojciec: Co za mania! To te tygodniki co je kupujesz.

Matka: Chcę być jak kiedyś, młoda.

Ojciec: Smaczna oranżada. Nie jesteś taka stara.

Matka: A widzisz! Stara.

Ojciec: E tam, przesadzasz, ale jak chcesz być jak za dawnych lat, to nie będę przeszkadzał. Ciekawe co to za firma?

Matka: Jaka firma?

Ojciec: No, skąd ta oranżada.

Matka: Skąd? Sprawdź.

Ojciec: Wezmę tylko jeszcze łyka.

Ojciec: Wyśmienita. Co za cudowny napój! Przypomina mi się moje dzieciństwo.

Matka: Miałeś kiedyś dzieciństwo?

Ojciec: Co się pytasz? Bez sensu. A ty nie miałaś?

Matka /popijając ziółka/: Miałam, miałam.

Ojciec: I co?

Matka: Komuna.

Ojciec: No tak, komuna. Ale oranżada była!

Matka: Słodziłyśmy oranżadą herbatę, bo nie było cukru.

Ojciec: Paskudztwo!

Matka: Ja piłam herbatę.

Ojciec: Też piłem herbatę, ale jak był cukier. Oranżada zastępowała mi wszystko, cały świat. To że nie miałem codziennie chałwy, a tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc, a i to nie zawsze, to że nie miałem wędki i nie mogłem łowić ryb jak moi, lepsi, koledzy, wszystko, oranżada.

Matka: O Jezu! Antoś!

Ojciec: Bronisławo, przeżyliśmy komunę!

Wchodzi Babcia.

Babcia: Ja też przeżyłam, a dziadek nie, biedaczysko. Już nie dożył końca komuchów, świeć Panie nad jego duszą.

Matka: Mamo.

Babcia: Co córko?

Matka: Nic nic.

Ojciec: Matka znowu o nieboszczykach. Ksiądz mówił na mszy, że niezły był z niego birbant.

Babcia: Ze stolicy wracał pijaniutki.

Matka: I muchy łapał ręką. O tak. /pokazuje/

Ojciec: To niezły był z niego aparat. /mówi, ale przygląda się etykiecie na butelce/ To jakaś nieznana mi firma, bez okularów nie zobaczę.

Matka: Nie będę teraz leciała po okulary!

Ojciec: To sam pójdę.

Ojciec znika we wnętrzu domu, Rex szczeka.

Babcia siada na ławce.

Babcia: Krawiec to był dobry fach.

Matka: Pieniędzy nigdy nie było w chałupie.

Babcia: Ale świniaka chowaliśmy!

Matka: Tak, i krowy, było zawsze mleko.

Babcia: I jajka.

Matka: Bił nas. Tobie też czasami złoił skórę.

Babcia: Nerwowy był.

Matka: Pił jak szewc.

Babcia: Krawiec. Dobry był.

Matka: Dobry.

Wchodzi Ojciec w okularach.

Ojciec: No, teraz widzę.

Matka: No co?

Ojciec: To Panama.

Matka: Ta słynna firma Panama?!

Ojciec /szczęśliwy/: Tak, to Panama.

Matka: Zawsze marzyłam o Panamie, słońcu i oceanie.

Ojciec /rozmarzony/: Panama.

Babcia: A gdzie to?

Matka: W Ameryce Środkowej!

Babcie: W jAmeryce? To szmat drogi.

Ojciec: Jaka etykietka!

Matka: Palmy?

Ojciec: I ocean.

Babcia: A właśnie, co z tym wielkim brązowym jajem?

Ojciec: Właśnie, rozłupmy kokos. Bronka, przynieś!

Matka: Świetna myśl. Zróbmy to teraz.

Ojciec: Rozłupmy go.

Rex szczeka.

Matka idzie po kokos. Ojciec niepewnie siada na ławce i wypija do końca oranżadę.

Ojciec: Dużo gazu.

Babcia: Z gazem to niezdrowo.

Ojciec: Co tam niezdrowo, a co zdrowo?

Babcia: Niezdrowo palić.

Ojciec: Co też mama mówi? Niezdrowo?

Babcia: To trucizna.

Ojciec /śmiejąc się/: Powolna i bolesna śmierć.

Babcia: Śmiejesz się, nie masz się z czego śmiać.

Ojciec /śmieje się/: Palacze żyją krócej.

Babcia: Głupek jesteś.

Już od pewnego czasu siedzi głupek wiejski na krześle.

Głupek wiejski: Pa pa pa pa, pa pa pa pa, pa pa pa pa paa…

Wchodzi Myśliciel. Po nim Matka z kokosem.

Słychać tylko Głupka i Rexa, jak szczeka.

Matka: Ale hałas. Rex do budy!

Rex się ucisza, po nim Głupek wiejski.

Matka: Wiesz jak go rozłupać? /pyta się Ojca/

Ojciec wstaje i zastyga na chwilkę w pozie zastanowienia i zaskoczenia.

Po czym.

Ojciec: Nie wiem.

Matka: To co zrobimy? /Matka mówi i zastyga egzaltowana/

Mysliciel: Ja też nie wiem. /zdziwiony zastyga/

Ojciec: A ty wszystko wiesz. /stwierdza i zastyga/.

Matka: To co zrobimy? /zastyga zmartwiona/

Cisza.

Ojciec: Zrobimy to tak, jak by zrobił mój ojciec.

Myśliciel: A jak by zrobił twój ojciec?

Matka: Antosiu, na pewno?

Ojciec: Tak. Na pewno.

Matka /smutna/: Twoja decyzja.

Ojciec: Zróbmy to tak, jak by zrobił mój ojciec.

Myśliciel: Nie znałem twojego ojca.

Babcia: Co to będzie?

Ojciec: Cicho wszędzie.

Babcia: Co to będzie?

Matka: Cicho wszędzie, co to będzie?, co to będzie?!

Myśliciel: Co to będzie?

Myśliciel: Zaraz zaraz. Coś mi opowiadałeś o swoim tacie. Zaraz zaraz, przypominam sobie. Naprawdę chcesz to zrobić po tatusiowemu?

Matka: Szalony pomysł!

Babcia: Szalony.

Myśliciel: Szaleństwo.

Ojciec: Jakie tam szaleństwo, Stefanie. Normalność. Tak się robi.

Myśliciel: Tak? Jesteś tego pewien?

Ojciec: To wynalazek racjonalizatorski.

Myśliciel /pokipiwa/: Na czasie.

Ojciec: Czas to pieniądz.

Wszyscy się śmieją, Rex szczeka a Głupek wiejski swoje.

Ojciec wychodzi.

Matka: Jeśli to to co myślę, to sama nie wiem.

Babcia: A co myślisz?

Myśliciel: Albo to co ja myślę!

Babcia: A pan co myśli?

Matka: Myślę…

Myśliciel: Ja też myślę, że…

Wraca Ojciec dzierżąc w rękach piłę spalinową.

Wrzeszczy.

Ojciec: Dajcie ten kokos!

Matka: Antoś!

Babcia: Nie gorączkuj się tak.

Myśliciel: Opanuj się Antoni. Przemyślmy to.

Ojciec: Nie ma czasu, trza reperować auto. Dawaj, Bronka, kokos. Ale to już!

Matka: Weź sobie.

Ojciec: Co?! Będziesz trzymała!

Matka: Ja?! Chyba oszalałeś!

Ojciec: Nie oszalałem, to nie świniak.

Myśliciel: To tylko kokos.

Matka: No tak, kokos.

Ojciec: Kokos.

Babcia: Kokos?

Ojciec wymachuje piłą. Matka z kokosem podchodzi do Ojca.

Myśliciel: Niech się dzieje wola Nieba.

Babcia: Amen.

Równocześnie szczeka Rex, Głupek swoje i Ojciec zapuszcza motor.

Ojciec odcina kawałek kokosa, Matka trzyma kokos.

Ojciec: No i po wszystkiem. Po co tyle hałasu?

Matka: No właśnie, po co? Sama nie wiem, ale kokos się chyba rozłupowuje.

Myśliciel: No, część łupiny mamy. / bierze do ręki odciętą część kokosu/

Matka: Dobra, pijmy już. Kto zaczyna?

Ojciec: Wiesz co, Bronka, napijmy się z kielichów.

Matka: Potrzymaj go. /Myśliciel wyrzuca kawałeczek i bierze kokos z mleczkiem/ Zaraz wracam.

Matka wchodzi do domu.

Myśliciel: Ładnie pachnie.

Ojciec: Już niuchasz?

Myśliciel: Samo się narzuca. Odurzający zapach.

Ojciec: Daj powącham.

Ojciec wącha.

Babcia: Ja, dziękuję. Nie wącham.

Ojciec: Nieźle pachnie.

Stoją z kokosem.

Wchodzi Matka z kielichami.

Ojciec: Coś taka smutna?

Matka: Nie będziemy już mieli kokosa…

Ojciec: Bronka, kupimy nowy. Nie martw się.

Matka: To nie będzie już to samo.

Babcia: Napijmy się dzieci tego mleczka.

Myśliciel: Cukiereczka.

Ojciec: Napijmy się.

Matka: Ten jeden jedyny raz.

Nalewają do kielichów.

Ojciec: Łupinę zostawimy na pamiątkę.

Matka: W salonie, za szybą.

Babcia: Wznieśmy toast.

Ojciec: Za kogo pijemy?

Myśliciel: Za wieczną młodość.

Matka: Wypijmy zdrowie nieobecnej.

Ojciec: Za Malwinę.

Próbują na stojąco wszyscy, w ciszy.

Rex zaczyna wściekle ujadać.

Matka: Ale się wściekł. Zazdrości nam.

Babcia: Ten napój nie dla psa.

Myśliciel: Nie dla psa kokos.

Ojciec: Kurwa! Zerwał się.

Matka: Moje kury!

Babcia: O, Jezu!

Tłuką się kielichy.

Głupek wesoło podśpiewuje swoje.

Rex szaleje

Ojciec: Rex!

Matka: Rex! Chodź tu!

Myśliciel: Trzeba go osaczyć!

Matka: Ale jak?!

Ojciec: Jest szybszy od nas!

Myśliciel: Reksie, wracaj.

Matka: Moje kury. Szybko, bo będzie za późno, jeśli już nie jest za późno.

Słychać kury, Rexa, Głupka, pokrzykiwania. Próbują otoczyć Rexa, ale Rex swoje.

Ojciec: Kurwa! Złapał jedną.

Babcia: Trzyma w zębach.

Myśliciel: Nie popuści.

Matka: Matko Boska! Moje kurki… /płacze/

Ojciec: Puścił.

Babcia: Bronka! Antoś! Nie rusza się, zagryzł jedną.

Matka: Ale jeszcze mu mało!

Myśliciel: Będzie więcej ofiar w kurach.

Ojciec: Rex! Ty psie!

Babcia: Morderca.

Matka: Reksiku! Proszę, przestań.

Ojciec: Przeskoczył przez płot!

Matka: Moja kurka.

Babcia: Co powiedzą sąsiedzi?

Ojciec: Oby go zatłukli.

Matka: Moja kurka…! Co za pies?!

Ojciec: Duży i głupi, gania kury.

Myśliciel: Jeszcze nie pokazał wszystkiego na co go stać.

Matka: Stefan, przestań. Zabiją go.

Babcia: Dobrze mu tak.

Matka: Ale co powie Malwina?

Ojciec: Też głupia!

Matka podchodzi do zagryzionej kury.

Zawodzi.

Matka: Co za drań! Nie szczędź kijów nań, Antoni!

Babcia: Zamknij lepiej kury w kurniku, Bronka, czem prędzej!, bo wróci zaraz i będą większe szkody.

Ojciec: Zamknij kury, Bronka! Nie rycz!

Głupek wesoło swoje.

Matka /przez łzy/: Już, zamykam.

Babcia: A ty, Antoś, zawołaj go, żeby wrócił, bo sąsiadom trza będzie straty powetować.

Ojciec: Może jeszcze nic nie zdziałał u sąsiadów.

Babcia: Słyszysz jak psy szczekają po wsi.

Wszyscy zaczynają wołać Rexa. 

Głupek swoje. Ujadanie wiejskich psów.

Po chwili. Spokojnie.

Ojciec: Nie wróci tak od razu.

Matka: Moja kurka.

Babcia: Co za pies, co za pies…

Ojciec: Pies nie człowiek, swoje prawa ma, szelma.

Myśliciel: Biedactwo.

Matka: Sromota. Hańba i wstyd przed sąsiadami. Pokaranie z takim psem.

Matka: Rex! Wracaj, skurkowańcu!

Ojciec: Rex! Ty gnoju! Do budy!

Myśliciel: Zaraz wróci, jest już na drodze. Reksik! Wracaj! Rex!

Babcia: Antoś, idź po niego, przyprowadź go, bo wstydu się najemy.

Ojciec / zdecydowanie /: Idę.

Ojciec opuszcza scenę, słyszymy nawoływania Ojca zza sceny.

Tymczasem Babcia, Matka i Myśliciel podchodzą do zagryzionej kury.

Matka: To ta z tych młodych.

Babcia: Dobrze się niosła. Taaakie duże jaja.

Myśliciel / żartując /: Jajcara z niej była.

Matka / żacha się  /: Stefan! Też ci się zebrało na żarty.

Babcia: A jajeczka to pan lubi sobie podjeść.

Matka: Ano, ano.

Myśliciel: Staram się psychologicznie rozładować nabrzmiałą sytuację. Staram się poskromić nienawiść do czworonoga zwanego psem, tu Rexem. Nie powinna agresja innych wywoływać naszej wrogości, nienawiści, ZŁA. Bądźmy dobrymi katolikami, nie zabijajmy psów, nie krzewmy kultury agresji, krzewmy pokój i miłość, PEACE and LOVE. Pamiętajmy o rewolucji hippisowskiej, o chrześcijaństwie i innych ciekawych religiach.

Babcia: Zgadzam się ze zdaniem prelegenta i delegata.

Myśliciel: Tak. Miło słyszeć słowa aprobaty tak potrzebnej w czasach masowej konsumpcji psów w restauracjach wietnamsko-chińskich.

Matka: Zaczynasz siać wrogą propagandę, Stefan.

Myśliciel: No tak, zapomniałem się. Jest się w końcu tym antysemitą.

Matka: Błaznujesz, Stefan.

Myśliciel: Błaznuję. Tak, przyznaję. Bo co się w końcu stało? takiego. Pies zagryzł kurę. To jest fakt. A co to znaczy?, ja się pytam. Co to znaczy? Czy Rex postąpił nie po ludzku?, ja się pytam. Tak, na pewno. Bo jest psem i to psem nad psy, królem Rexem, prawdziwym psem na kury. Czy wy, kobiety, wiecie co to instynkt?, ja się pytam, zapytuję. Agresja konieczna.

Matka i Babcia: No no no no no……

Myśliciel: Koncepcja sprawiedliwych wojen, która wszak przyświeca nam od dłuższego czasu, zrealizowała się, zaktualizowała tu w cichym zakątku planety zwanej Ziemią, tu na wsi, na tym podwórzu.

Matka: Mieszasz instynkt z etyką wojen.

Myśliciel: Coś tu czy tam mylę, zgadza się.

Matka: Sprawiedliwa wojna, to chyba polegałaby może na osądzeniu Rexa przed Trybunałem Sprawiedliwości.

Myśliciel: Być może. Trzeba by rozważyć kwestię zachowań instynktownych niektórych gatunków psów. Myślę nawet, że byłoby to pouczające i przydałoby się ludziom czegoś nauczyć od psów.

Babcia: Zakałapućkałam się.

Myśliciel i Matka śmieją się.

Kura leży im pod nogami.

Matka: Mamo, ale śmiesznie powiedziałaś.

Babcia: A bo ględzicie, a kura stygnie.

Matka: Co z nią zrobimy?

Babcia: Jak to co? Już za późno na rosół. Niech ten bękart ją pożre, jak już ją ułowił.

Na scenę wchodzi Ojciec z Rexem.

Matka: Masz go, przyszedł do ciebie.

Ojciec: Przyszedł. Pogonił wcześniej kury sąsiadom, ale nic nie wskórał. Sam do mnie podbiegł.

Ojciec uwiązuje psa na łańcuch. Rex pije wodę z miski. Chłeptanie.

Rex szczeka dumnie, jednorazowo.

Głupek powoli zaczyna nadawać.

Ojciec: Co zrobimy z kurą?

Babcia: Damy psu na pożarcie.

Matka: Nie zasłużył sobie na taką młódkę.

Ojciec: To z tych nowych kur, Brońciu?

Matka: Tak. Niestety.

Babcia: Cóż robić. Już za późno aby ją można było zjeść. Niech ją pożre. Weź mu rzuć, Antoni.

Ojciec bierze do rąk zagryzioną kurę i rzuca Rexowi.

Myśliciel: Kurka została rzucona psu na pożarcie.

Matka, Ojciec, Babcia: Amen.

Głupek wesolutki się robi stopniowo.

Rex zabiera się za kurę, sypie się pierze. Wszyscy się przyglądają konsumpcji kury przez Rexa. Żarcie.

W trakcie konsumpcji kury klakierzy klaszczą.

                                               Scena 3

Scena pustoszeje, aż staje się pusta, Głupek siedzi na krześle, myśli.

Słońce /światło/ niżej, późne popołudnie, koło 7-ej. Delikatne przejście od sceny 2 do 3. Piękne światło. Dźwięki ciche wiejskie, głośniejsze stuki-puki, zapuszczania silnika, próbowania samochodu. Jakby „pusta” scena, tylko Rex i Głupek.

Głupek /powolutku zaczyna swoje/: Pa pa pa pa, pa pa pa pa, pa pa pa pa paa…

Rex mlaska, beka, wymiotuje i sra w ciągu tej sceny.

Na razie Rex mlaska i beka.

Długo jakby „nic” się nie dzieje.

Wreszcie.

Z domu wychodzi Myśliciel, siada na ławeczce, zapala fajkę, tytoń pachnący.

Myśliciel: Ale Wam palnę mowę zaraz! Zobaczycie! Jak w teatrze.  He he hee.

Myśliciel pyka fajeczkę.

Myśliciel: Już, kurza twarz, nie możecie się doczekać tego mojego upragnionego monologu. Nikt nas nie słyszy, jesteśmy sami. Wygarnę Wam wszystko co o Was myślę. Broncio, Antoni, stara babo i słodziutka-wredniutka Malwino, mam Was! /przerywa/ Mam Was w dupie!

Po chwileczce. Wstaje.

Myśliciel: Czy z tego zdania wynika zdanie, że Wy macie mnie w dupie? Czy z tego, że ja mam Was w dupie wynika, że Wy macie w dupie mnie? Zastanowimy się tu nad tym problemem, bo podskórnie mnie dręczy od czasu pewnego. Zatem: co znaczy, że ja mam Was w dupie? To bardzo trudne pytanie. Można powiedzieć, że mam Was gdzieś, o właśnie tu! /pokazuje/ Ale co to znaczy? Że mnie nie obchodzicie? Że nie jestem Wami zainteresowany? Czyż byłbym ciekaw tylko siebie? Lecz przecież mam Was! Mam! Jesteście ze mną. Tu na wsi. Na wsi? Ha ha haa, wieśniaki. Wieś mnie nuży, alem Rexa polubił, bo to pies na schwał. /Rex beka/ Ho ho hoo! Się działo dziś wiele, moc wydarzeń. Prawie jak w mieście. Kino.

Myśliciel /kontynuuje/: Ha! Wsiole! Mam Was… Historia mnie osądzi, kurwa! To mój, kurwa, monolog. Jeszcze coś dodam, chociaż nie chce mi się do Was gadać, bo mam Was…, a Wy też macie mnie… tam, no. Tylko wymyślę coś na poczekaniu, bo to improwizacja, to free jazz. Ha, mam Was! To lepiej, bo ethno-free jazz, ja pierdolę, to Symfonia pojebańca. Powiedzmy, iż już wiemy co znaczą słowa te: mam Was głęboko w d. /mlaśnięcie Rexa/ Zatem co znaczy drugi człon?, przypomnę: Wy macie mnie w dupie. Już wiecie co to znaczy? Antoni! Nie słyszy. Naprawia auto. O, słychać! Zapuścił silnik. Marnie coś to. Bronka! Jesteś?! Nie słyszy. Babcia, może babcia, no tak, może ona, ale jak ją zawołać?! Pani starsza? Nie wiem. Malwina to dziecko jeszcze, chociaż już emanuje seksem. Jakbym jej zaproponował blanta, to może by ze mną porozmawiała, ale jej nie ma. Co tu robić? Widzicie?! Macie mnie w dupie. To ja Was też mam w dupie, chociaż to może mechanizm psychotyczny tylko, nic więcej, bo jeżeli, załóżmy, ja uważam, że Wy macie mnie w dupie, to wtedy z tego wynika w świetle pewnej znanej teorii, że to ja mam Was w dupie. Mechanizm projekcji, bo tak naprawdę to wszyscy się kurwa mać pierdolona kochamy. Psychologia to mądra nauka. /Rex beka/

Myśliciel /kontynuuje/: Ale czy, jeżeli ja mam Was w dupie, to Wy w dupie macie mnie? Mam Was w d., a jednocześnie, po prostu, mam Was w g. czyli, oczywiście w głowie, nic innnego nie miałem na myśli. /Rex sra/

Głupek wiejski wesoło swoje…

Myśliciel zaciąga się dymem fajkowym, piękny zapach unosi się.

Myśliciel siada na ławeczce.

Wchodzi Matka.

Matka: Co ty tu Stefan taki osamotniony siedzisz?

Myśliciel /twardzielsko/: Zażywam wywczasów, wypoczywam po tym dzikim dniu.

Matka: No tak, działo się dziś Stefan, działo.

Myśliciel: Tak, Bronisławo, to był dzień. Jeszcze się nie skończył.

Matka: Malwinka coś nie wraca do dom. Może co się jej stało?

Myśliciel: Prawdziwa z ciebie matka.

Matka: Mam ją jedyną.

Myśliciel: Oczko w głowie.

Matka: Skarb.

Myśliciel: Klejnot w koronie.

Matka: Boginka słowiańska.

Myśliciel: Dziewica Malwina.

Matka: I pan Wojtek.

Myśliciel: To pojechała spotkać się z tym chłopaczkiem?

Matka: Wreszcie się z nim umówiła; już dość długo wydzwaniał.

Myśliciel: No no no. /zamyśla się/

Matka: Pójdę do Antosia, zobaczę co z autem. Trza nam do miasta jutro jechać. Do supermarketu na zakupy i do fryzjera.

Myśliciel: Do miasta?

Matka pozostawia zastanawiające się samo nad sobą pytanie Myśliciela bez odpowiedzi. Idzie do garażu. Samochód chodzi pełną parą, zdrowo.

Myśliciel /sam/: Ktoś się do mnie odezwał. Ha ha! Nie jestem sam!

Wchodzi Babcia.

Babcia: Oczywiście, że nie jest pan sam. Jest z panem Bóg.

Myśliciel: Że co, Bóg?

Babcia: Niewierzący praktykujący.

Myśliciel: Mądra z pani kobiecina, kobieta. Niewierzący praktykujący… Tak, jestem niewierzący praktykujący. Dziękuję.

Babcia: Nie ma za co. Służę pomocą. Niekiedy.

Myśliciel: Określiłem swój stosunek do sacrum. Stosunek ludzia współczesnego. /po chwili/ Pani chodzi do kościoła?

Babcia: Nie.

Myśliciel: Nie? Jest pani niewierząca?

Babcia: Zadaje pan trudne pytania. Jestem już wiekowa, a naszego papieża już nie ma, to słucham mszy w radio, jak mi się zachce.

Myśliciel /do siebie/: No tak, bembniło coś kilka dni temu.

Babcia: Co pan mówi?

Myśliciel: A nie, nic.

Babcia: Nic? Coś pan przede mną ukrywa…

Myśliciel /przesadzając/: Tajemnica.

Babcia: Tajemniczy z pana człek.

Myśliciel: Jaki ze mnie człek, Stefan jestem.

Myśliciel kłania się Babci wstawszy najpierw.

Babcia: Ja jużem taka stara, że nie mam imienia.

Myśliciel: Szacuneczek. Niech babcia usiądzie.

Babcia: Dziękuję ci, synu.

Babcia siada na ławeczce.

Wraca Matka.

Matka: Antoś za chwilkę przyjdzie. Naprawił.

Babcia: Zawieziecie mnie do okulisty?

Matka: A przyjmie cię?

Babcia: Co ma nie przyjąć?; zapłacę.

Na te słowa wchodzi Ojciec.

Ojciec: Mama bogata, płaci doktorom.

Babcia: Doktorce. /i do Myśliciela/ A pan podobno też doktor?

Matka: E, tam. Jaki z niego doktor? Habilitowany. /śmieje się/

Myśliciel się zawstydza.

Babcia nie kontynuuje.

Ojciec /zatroskany/ : Co z Malwiną? Jeszcze młoda.

Matka /wesoło/ : Młoda, młoda, młoda!

Ojciec: Co Ci się stało, Bronka?

Matka: Wesoło mi.

Ojciec: Córka nie wraca z miasta, a tobie w głowie śmichy- chichy?!

Matka /rozbawiona/: Przecież nie będę do niej wydzwaniała?! Oszalałeś?!

Ojciec: No, tak.

Babcia: No, tak.

Myśliciel: No, tak.

Matka: Ja też mam tak powiedzieć?

Ociec, Babcia, Myśliciel: No, tak.

Wyje Rex, Głupek wiejski nadaje…

Ojciec: Ale kurwa śmieszne?! Nie ma co.

Matka: Przecież przyjedzie! Co się martwisz, stary dziadu?!

Babcia: Bronka, opanuj się.

Matka: Przepraszam.

Myśliciel: Przepraszam. W związku z zaistniałą sytuacją pójdę na stronę.

Myśliciel idzie na stronę, Oni go nie widzą, ale my widzimy jak załatwia się na podwórku.

Myśliciel /na stronie/ : Kurwa, kurwa, kurwa!

W tym samym czasie troje gada.

Ojciec: Jak nie wróci za pół godziny, dzwonisz.

Matka: O.K.

Babcia: Nie musisz od razu mówić tym dzisiejszym żargonem.

Ojciec: Czepia się matka.

Babcia: No to czekamy.

Siadają we troje na ławeczce przed domem i czekają, ciche wiejskie dźwięki, zmierzcha się. Myśliciel spaceruje po podwórku paląc fajkę. /Jest to przerywnik, który ma wynudzić widza./

……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………

Na podwórze wchodzi Malwina ze szczeniaczkiem.

Malwina: Mamo, tato! Babciu!

Mama, ojciec i babcia: Jasteś!

Myśliciel /na stronie/: Jest!

Malwina: Zobaczcie co znalazłam!

Ojciec: Szczeniak.

Matka: Piesek.

Babcia: Pies czy suka?

Malwina: Suka.

Mama, ojciec i babcia: O, Boże!

Myśliciel / zbliżając się /: O, Boże! Suczka.

Rex szczeka. Głupek się cieszy po swojemu.

Myśliciel /krzyczy/: Przyszła kryska na matyska! /podchodzi do Rexa ujadającego i potem w kierunku towarzystwa się kieruje /

Ojciec: Co się, Stefan, drzesz?!

Matka: A ty, Antoś, nie lepszy.

Babcia: Krzyczycie pieska wystraszycie.

Myśliciel: Trzeba wykrzyczeć prawdę.

Malwina: Kochany psiunio. Gili gili.

Stoją wszyscy wokół pieska i się nim bawią.

Rex skomle.

Matka: Dajmy mu jeść i pić, bo pewnie głodny i spragniony.

Malwina: Pewnie, że głodny i spragniony. Od autobusu go na rękach niosłam.

Matka: Idę.

Babcia: Zaczekaj, idę z tobą; coś znajdziemy w kuchni.

             Matka i babcia wchodzą do domu.

Myśliciel: I co teraz będzie?

Malwina: Jak to co?

Ojciec: Będą dwa psy.

Myśliciel: Dokładnie to pies i szczeniaczek-suczka.

Ojciec: Dokładnie.

Malwina: Oczywiście.

Ojciec: Co, oczywiście?

Malwina: Tak mi się powiedziało.

Myśliciel /sapnąwszy/: Nic oczywistego na świecie, oczywiście.

Ojciec: Dokładnie.

Malwina: Gili gili. Co wam się stało?

Ojciec i Myśliciel: Nam?

Malwina: A komu? Szczeniaka nie widzieliście?

Ojciec: Smarkata!

Myśliciel: Ach ta młodzież.

Wchodzi babcia, a za nią matka.

Babcia: Młodzież teraz na deskorolkach.

Ojciec: I na rolkach.

Matka: Rozwydrzona.

Myśliciel: Młodzież to przyszłość narodu.

Babcia: Świeć Panie nad jego duszą.

Myśliciel, Ojciec, Matka i Babcia: Ha ha ha haa…

Malwina: Co tak rechoczecie, jak te żaby!

Myśliciel, Ojciec, Matka i Babcia /śpiewają/: Re re kum kum, re re kum kum…….

Malwina: Przestańcie! Wystraszycie pieska!

Myśliciel, Ojciec, Matka i Babcia /kontynuują śpiewanie/: Re re kum kum…

Malwina: Przestańcie!

Rex szczeka wściekle.

Malwina: Posikał się!

Przestają śpiewać.

Jeden przez drugiego, drugą: Posikał się, posikał…!

Malwina beczy.

Ojciec: Beczy, ha ha haa!

Matka: Malwinko, dziecko drogie, płaczesz? Przecież nic takiego się nie stało.

Malwina /przez łzy/: Bo wy tak rechotaliście…, ja się boję, piesek się boi, Reksiku…

Rek skomle.

Matka: Puść go Malwina, niech sobie pobiega.

Myśliciel: Trzeba odstresować psa.

Malwina / stawiając na trawie znajdę/: Pieska.

Babcia/ stawiając przed pieskiem miseczki/: Sunię.

Ojciec: Ja się w te sprawy nie mieszam.

Myśliciel: Mieszasz, mieszasz.

Ojciec: Nie mieszam.

Matka: Co wy z tym mieszaniem! Dajcież, żesz spokój.

Babcia: Pokój Pański niech będzie z nami wszystkimi.

Ojciec: O, Boże!

Myśliciel: Co to za wtręty religijne, co to za wtręty religijne… ja przepraszam.

Babcia /chichocząc/: Już dobrze, dobrze. Nie będę.

Myśliciel: B… dzięki!

Śmieją się dorośli: Ha ha ha ha ha haa.

Malwina: Stare pryki! /podchodzi do Rexa i się z nim wita/: Reksiku malutki, jest ktoś dużo mniejszy od ciebie, Rex, nie gniewasz się? Powinieneś się cieszyć. Rex, Reksiku malutki, wielki Rexie.

Rex szczeka.

Malwina /ucieszona/: Reksik, szczekasz! Reksie, kochany Reksie.

Ojciec: Ach ta Malwinka.

Myśliciel: Jak malinka.

Matka: Stefan, uważaj!

Myśliciel: Już nic nie można powiedzieć, co za czasy.

Babcia: Ładny piesek. O, pije wodę. Nie bój się piesku, nie bój. Czasy to mamy ciekawe.

Ojciec/ śmiejąc się/: Pod psem!

Myśliciel: Raczej nad psem. / też się śmieje /

Matka: Psia jucha. Doczekamy się.

Mysliciel: Rośnie nowe pokolenie bez sentymentu potrzące na przeszłość, co najwyżej z zainteresowaniem historią najnowszą, chociaż ta ma niewiele wspólnego z baśnią, która, wraz z nowoczesnymi technologiami, wypełniać się zdaje umysły i działania nowego pokolenia.

Ojciec: Poważne rozważania, Stefanie, a przecież mieliśmy się bawić. Zróbmy może grilla i napijmy się wódki.

Matka: Niezła myśl. Kiełbaski są i boczuś też jest.

Myśliciel: Upijmy się, bo nowe idzie i na trzeźwo nie można tego znieść. Zresztą starego też nie można było znieść na trzeźwo.

Ojciec: Pijemy!

Babcia: Pijanice. Też bym się napiła, ale doktor mi zabronił.

Myśliciel: Jakem doktor habilitowany kielonek nie zaszkodzi.

Babcia: Tak pan mówi?

Myśliciel: Mówię.

Babcia: No, napiję się.

Matka: Malwinko, zajmij się pieskiem. Robimy grilla.

Malwina: Grill? tak późno?

Myśliciel: Na wódkę nigdy za późno.

Głupek wiejski wychodzi powoli mówiąc to co zwykle. Rex wyje.

Muzyczka. Wszystko w przyspieszonym tempie. Przygotowania do grilla, wódka z kieliszków wypijana, zabawa.

Kurtyna zachodzi stopniowo, gdy jeszcze popijają do muzyczki.

                                         Koniec Aktu II


Król Rex (Akt I)https://opt-art.net/helikopter/3-2021/jaroslaw-klejnberg-krol-rex-akt-i/

Król Rex (Akt III)https://opt-art.net/helikopter/2-2021/jaroslaw-klejnberg-krol-rex/

Jarosław Klejnberg – Król Rex (Akt II)
QR kod: Jarosław Klejnberg – Król Rex (Akt II)