Akt I

Rex- pies
Ojciec - Antoni
Matka - Bronka
Malwina - córka
Myśliciel - przyjaciel Ojca - Stefan
Babcia
Głupek wiejski
Odgłosy psie, kogucie, kurze, żabie

Scena I

Wiejski głupek / siedząc na krześle na podwórzu / : Pa pa pa pa, pa pa pa pa, pa pa pa pa paa… / powtarza w kółko /

Myśliciel: Ludź współczesny / wypowiada to, po czym odchrząkuje /

Rex: / szczeka /

Malwina / stojąc przy psiej budzie /: Reksiku malutki, Reksiku malutki, malutki Reksik ………

Ojciec Malwiny / jakby do córki / : Nie taki malutki, nie taki malutki.

Malwina: Malutki.

Ojciec: Duży pies i głupi. Gania kury. Rex! Do budy.

Rex przestaje szczekać.

Słychać tylko mantrę głupka.

Słychać dźwięki kurze.

Ojciec: Jurny kogut.

Na te słowa wchodzi matka z perlistym śmiechem na ustach.

Matka: Świntuch, świntuch, ha ha ha ha tirli tirli.

Mantra głupka.

Ojciec śmieje się rubasznie.

Rex szczeka.

Malwina/do Rexa/: Reksiku malutki, malutki Reksik, Reksiku…

Rex skomle..

Ojciec: Ten pies znów skomle. Co za pies.

Matka: Żryć dostaje przecież.

Malwina: Rex chce pohasać, mamo.

Ojciec: Duży pies i głupi. Gania kury.

Malwina/prosząco/: Tato.

Matka: Wieczorem. Jak kury pójdą spać. Nie trzeba, żeby sąsiadom kury gonił, wieczorem polata.

Malwina: Świetnie./po czym do Rexa/ Wyjdziesz wieczorem, Reksiku, malutki Reksik….

Rex szczeka donośnie.

Głupek na chwilę przestaje mantrować, na chwilę, bo po Reksie cicho znów zaczyna.

Ojciec, Matka, Malwina i Myśliciel siadają przy zastawionym stole plastykowym stojącym na trawie na podwórzu. Głupek nadal siedzi na krześle i swoje…

Matka: No to jemy.

Ojciec: Najpierw to te mięsiwa, kotlety i klopsiki, koguty, zupy, kompoty z gruszek… co zrobimy?

Rex szczeka.

Matka: Ach, ten pies.

Malwina: Szczeka. Reksik malutki.

Myśliciel: Antoni /do Ojca Malwiny/, co miałeś na myśli? Cóś miałeś na myśli, coś ci na koniec języka przedobiadowego ściekło.

Ojciec: Już się ślinimy na te wydzieliny, zapachy, jedzenia. Ale nie powiem co miałem na myśli, bo… chyba… nie wypada.

Matka: Pomidorówka extra klasa. Malwina, zawołaj babcię.

Malwina: Przecież babcia nie je takich potraw, gotuje dla siebie.

Matka: Pomidorówkę zje.

Ojciec: Pewnie, że zje, ho ho. Krzyknij na nią Bronka, niech przyjdzie.

Matka /nazwana Bronką/: Mamo! Mamo! Obiad. Pomidorówka.

Matka powtarza kilkukrotnie, krzyczy co by ją usłyszano we wnętrzu domu. Po chwili w drzwiach staje Babcia.

Babcia: Po-mi-do-rów-ka!

Wszyscy przy stole /chórem/: Po-mi-do-rów-ka!

Babcia: Czekacie na mnie z obiadem? /podchodząc do stołu/ Ja bym sobie w kuchni zjadła a tak to przy stole musze.

Ojciec: Przy stole, przy stole. Kurka, przepraszam, pomidorówka…

Matka: Extra klasa.

Malwina: Babciu! a Rex dostał jeść?

Babcia: Żarciem mu przygotowała, weź zanieś mu wnusiu/o/, jest na werandzie.

Malwina idzie po jedzenie dla psa.

Matka: Najpierw zjedz a potem psu dasz żreć.

Rex szczeka.

Ojciec: Co za pies. /z ubolewaniem/

Malwina: Reksik. Malutki. Reksiul, Reksik, głodny pies.

Malwina wychodzi na scenę z pudełkiem plastykowym pełnym ciepłej brei.

Ojciec do Reksa i Malwiny głośno: To tylko aperitif. Będą jeszcze kości.

Myśliciel: Kości zostaną rzucone.

Babcia /siadając/: Święte słowa.

Ojciec: Święta jeszcze daleko a my tu jedzonko pierwsza klasa.

Matka: Extra klasa.

Myśliciel: Telewizja ogłupia. Teatr oszałamia. Muzyka spowija.

Ojciec: Ale był mecz! wczoraj. Wszyscyśmy ryczeli ze śmiechu. Ale gra i jakie gadki dołujące z telewizora. Przegraliśmy, ale pamiętamy, że naród wielki nie zginie, pomimo zniewag jakich jest świadkiem i ofiarą.

Myśliciel: Ofiarujmy się na chwałę przyszłych pokoleń.

Babcia: Po-mi-do-rów-ka!

Ojciec: Krew się będzie lała.

Matka: Z tego świniaka coś zarżnął tryskała jucha, że ho ho.

Ojciec: Ho ho ho!

Malwina: Bo nie będę mogła jeść kotletów i klopsików, przestańcie! /histerycznie/

Cały czas słyszymy mantrę głupka, tu wyraźniej.

Śmiech okropny Ojca. Babcia wzdycha i je pomidorówkę.

Matka: Malwino, no co ty, to taka sama świnia jak ze sklepu a nawet jeszcze lepsza, bo na naturalnych paszach chowana.

Malwina: Mamo, wiem wiem. /wybucha płaczem/

Myśliciel: Naturalna świnia, prawdziwa, w rzeczy samej, sama z siebie i w sobie, świnia.

Ojciec /poważnie/: Pięknie powiedziane. Aż prosi się ją zjeść.

Rex szczeka.

Ojciec: Skonsumować klopsiki w grzybowym sosie z prawdziwych grzybów, prawdziwe prawdziwki, podgrzybki, siniaki, maślaki, kurki….

Babcia: Święte słowa.

Malwina: Straszne.

Matka: Co ci takie straszne, dziecko drogie?

Ojciec /wpadając w słowo Malwinie/: Ogłupiałaś już całkiem!

Malwina: Już nic. /po namyśle i cicho/

Matka: Żarcie.

Babcia: Po-mi do-rów-ka.

Ojciec: Jedzenie, pochłanianie.

Myśliciel: Zadowolenie. Panie Antoni – przyjemność, zadowolenie, sytość.

Malwina: Jedzcie już to, a nie tylko gadacie.

Hop-sa-sa za żarcie się zabierają, pochłaniają.

Ojciec, Myśliciel i Matka: Wyśmienite!

Babcia: Dacie mi jeszcze pomidorówki?

Ojciec: Nic z tego. Zjedz chociaż kogutka. Kukuryku!

Babcia: Kogutek! Ale to nie potrawka z kogutka, tylko pieczony skurczy-byk!

Ojciec: Jaki byk?! Zwykły kogut. Mamy drugiego, śwarnego, żwawego.

Matka /śmiech/: Tirli tirli.

Babcia: Tobie tylko jedno w głowie.

Malwina: Reksik malutki, malutki Reksik, Reksiul, REKSIUK.

Ojciec: No no no!

Matka: Ha ha ha!

Babcia: Dostał żarcie, Rex, Król Rex.

Rex przeciągle wyje, jednorazowo.

Myśliciel: Kości nie-za-długo zostaną rzucone.

Babcia: Święte słowa.

Malwina /krzycząc/: Kości zostaną rzucone!

Cisza.

Jedzą w ciszy do końca. Słychać chrząkania, zadowolenie. Babcia czeka aż zjedzą popijając kompot z gruszek.

Głupek wiejski cichutko swoje: Pa pa pa pa………..

Zjadają. Zjedli.

Matka: To weź kości dla Reksa.

Malwina: Już, mamo.

Malwina zbiera kości z obiadu i zanosi Reksowi. Rex zadowolony, wydaje z siebie dźwięki przeróżne i chrupie kości, chrupie.

Widzimy psią budę i Malwinę. Ściemnia się tzn. zmierzcha. Powolne przejście w wieczór ze światłem na budę psią i oborę. W trakcie ściemniania ściemnia Malwina Reksowi.

Malwina: Reksiuk kochany, malutki. Reksiul. Rex. Rex nad Reksy. Reksik. Reksiku malutki. Pamiętaj o mnie w swoich snach i szczekaj na wrogów moich, trzymaj mnie w opiece swojej, bądź pozdrowiony Reksiku malutki i wznieś się ponad wiejski świat, jeśli chcesz, jeśli tego ego twoje pragnie, jeśli ci to potrzebne do życia jest czy będzie.

Rex chrupie kości dzielnie, słyszymy głoooośne chrupanie.

Malwina /do Reksa/: Dziś twój dzień, kości zostały rzucone.

Rex szczeka groźnie.

Pojawia się Myśliciel.

Myśliciel: Zatem kości zostały rzucone. Co przyniesie przyszłość Reksie Reksowi, to się dopiero okaże. Miejmy nadzieję, że będzie to pomyślność. Spuszczą cię z łańcucha, pohasasz Rexie, twój czas, twoja godzina wybiły. Jak różne są drogi psie i ludziów współczesnych, to tylko w gazetach można wyczytać, może będziesz psem nad psy, a może nie, któż to wie? Poinstynktuj zanim coś uczynisz, daję ci dobrą radę, zanuż się cały we krwi tak przez ciebie upragnionej, stań się sobą w przystępie agresji koniecznej, poznaj tajniki taktyki, bo chociaż instynktem ci się kierować radzę, to jednak powinieneś przyswoić sobie tajemnice igraszek, skomleń, poszczekiwań, wyć. To twoja przyszłość, jak wróżą gwiazdy i kości rzucone, któreś schrupał, jak oszalały. Pamiętaj o zmierzchu, który cię dopadnie. Ktoś się tobą być może opiekuje, nie tylko dają ci żreć.

Leci utwór Marleya Get up Stand up. Dochodzi z domu, rozwija się, Rex poszczekuje radośnie, Malwina spuszcza z łańcucha Rexa, Rex się cieszy, biega /słyszymy to/, Malwina biega po scenie, jakby się bawiła z psem, pokrzykuje.

Malwina: Rex, do nogi, siad, leżec, Rex….. /itp./ No dobra, leć już.

Rex biegnie, szczekają okoliczne psy, dźwięki wiejskie dobiegają.

Ojciec wychodzi z domu.

Ojciec: Poszedł w tan. /co powiedziawszy nuci A do tanga trzeba dwojga, zgodnych serc i zgodnych …. Budki Suflera i wchodzi jakby do budki suflera skąd już szeptem śpiewa, kumkają żaby/

Scena II

Wieczór, bardziej noc już. Salon w domu. W telewizorze wiadomości czy jakiś taki hit w tym stylu. Ojciec rozwalony w fotelu z pilotem w ręce, popija herbatę. W drugim fotelu Myśliciel, pije piwo. Rozmawiają.

Ojciec: Ty pijesz piwo a ja herbatę.

Myśliciel: Ty masz żonę, ja szmatę.

Ojciec: Czy moja żona to twoja szmata? /podejrzliwie/

Myśliciel: Skądże znowu, oszalałeś! Że też ci to przyszło do głowy! Opanuj się, człowieku. Antoni, nie spodziewałem się tego po tobie.

Ojciec: Człowiek się starzeje, już nie taki jurny jak za młodu bywało.

Myśliciel: Próbowałeś viagrę?

Ojciec: No co ty?! /oburzony/

Myśliciel: Spróbuj.

Ojciec: No nie, coś takiego. Musze ci opowiedzieć pewną historię. Otóż, wyobraź sobie, że byłem kiedyś odwiedzić pewnego dzieciaka w szpitalu, no i tam poznałem gościa dość oryginalnego, szkoda go chyba jednak trochę, ma chorą żonę, ale on wiesz z kurwami, bo ta jego żona nie mogła, nie chciała, nie wiem dokładnie, no i był sobie ten gość w pokoju z tym dzieciakiem, tak że mogłem z nim trochę porozmawiać na pewne tematy, nie był w takim strasznym stanie. No i wyczyniał on różne wygibusy, tak przynajmniej twierdził, żeby tylko tę opłacaną przez siebie kurwę wyruchać. Poszedł zatem najpierw do lekarza i ten lekarz przepisał mu niebieskie tabletki. Wykupił na cały miesiąc i zaczął je brać. I wiesz co?

Myśliciel: Co mogło się stać? Dostał zawał, serduszko wysiadło.

Ojciec: No wiesz, nie był to szpital taki zwykły. Ten dzieciak trafił do tego szpitala ze względu na nadpobudliwość seksualną.

Myśliciel: No dobra, ale co z tym starym?

Ojciec: Po miesiącu  kuracji viagrą jedyne co mógł to leżeć i patrzeć jak kurwa szcza mu na członka.

Myśliciel: O, kurwa!

Ojciec: No, nie? Niezła heca.

Myśliciel: No dobra, to w takim razie na jakim oddziale oni leżeli?

Ojciec: Na oddziale zamkniętym.

Myśliciel łapie się za głowę.

Myśliciel: Wariaci?

Ojciec: Bo ja wiem…

Chwila ciszy, dźwięki z telewizora, polityka.

Ojciec: Masz chrapkę na moją córkę? Na Malwię?

Myśliciel: Jesteśmy starymi kumplami, Antoni.

Ojciec: Dlatego cię pytam.

Myśliciel: Szczerze?

Ojciec kiwa głową pobłażliwie.

Myśliciel: Niezła jest.

Ojciec /śmiejąc się/: No uważaj, stary koniu, bo jak się coś dowiem, zobaczę, to cię poczęstuję z solniaków w tyłeczek twój stetryczały.

Myśliciel: Eee, ona w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Woli Rexa niż mnie, już bardziej z tym głupkiem wiejskim uprzejmie się obchodzi.

Ojciec: Może się boi?

Myśliciel: No tak, dziewica.

Ojciec: No, może skończmy z tym tematem, bo jeszcze usłyszy i co będzie, jak już nie słyszała.

Myśliciel: Taka głupia to ona nie jest, skręty już jara. Ach ta młodzież!

Ojciec: Skąd wiesz, czyżbyś coś poczuł? W jej pokoju rzeczywiście wyczułem jakiś znajomy zapach, ale nie myślałem aby moja córka…paliła.

Myśliciel: Papierosy też popala i winko ci podbiera z gąsiora.

Ojciec: A to szelma!

Szczekanie psa.

Wpada z podwórza do domu, salonu Malwina.

Malwina: Rex wrócił.

Ojciec: Słyszałem jak szczeka.

Malwina: Fuu, jak od niego śmierdzi.

Ojciec: Pewnie znowu się czegoś nażarł, jeszcze było mu mało. Co za pies, duży, głupi i gania kury.

Malwina: Nie taki głupi, wrócił. Przywiązałam go, fuuu, idę na górę.

Ojciec: Dobra idź. Zadzwoń do Wojtka, bo dzwonił jak byłaś na polu.

Malwina /lekko ucieszona z chłodkiem troszkę/: Zadzwonię. Nie wiesz co chciał?

Ojciec: Co chciał, co chciał?! Porozmawiać.

Malwina: Eee, truje dupę.

Myśliciel leciutko się zaśmiewa.

Malwina: A pan co się śmieje?

Myśliciel: Cóś sobie pomyslałem.

Malwina: Lepiej nie myśleć, po cholerę?

Ojciec: Przestań Malwina, bo to niegrzecznie.

Myśliciel: Nic się nie stało.

Malwina: Pewnie, że nic. Idę. Posłucham muzyki.

Ojciec: Tylko nie za głośno, bo babcia się położyła już spać. Ta po-mi-do-rów-ka ją zmęczyła.

Malwina: Po-mi-do-rów-ka. Fe! Idę.

Ojciec: Idź już, idź.

Malwina wchodzi po schodach na górę, puszcza po chwili muzykę, może być jazz.

Myśliciel: Coś zła, pewnie dostała okres albo Rex ją wkurzył, albo to i to.

Ojciec: Albo albo. Coś ją ugryzło.

Myśliciel: Co zrobić? Dziewczyna dorasta.

Ojciec: Dorasta. hahaha.

Z pokoju obok wchodzi do salonu Matka czyli Bronka.

Matka: A wy tu gadu gadu, chłopaki, widzę.

Ojciec: Rozmawiamy o polityce. Podobno wzrosły notowania giełdowe firm przetwórstwa mięsa.

Matka: To raczej ekonomia.

Ojciec: Zwał jak zwał, było w dzienniku: ceny rynkowe przetworów drobiowych polskiego pochodzenia przekroczyły bezpieczną dla polskiego konsumenta granicę. Sąsiedzi się cieszą, bo mają brojlery a my tylko nioski.

Myśliciel: Mają też kaczki rzeźne, których wy tu nie macie. Zresztą w sklepach ich też nie ma, bo kto u nas w kraju je kaczki. Chyba tylko Wietnamczycy.

Matka: Oni jedzą psy i koty, bezbożnicy, a my świnie.

Myśliciel: Świnie tez jedzą. Sam widziałem.

Ojciec: Myślałem, że jedzą tylko psy i koty.

Matka: Wietnamczycy podobno jedzą też wołowinę, jak donosiły ostatnio pisma kobiece. Podobno to bardzo zdrowe, oczywiście z umiarem wszystko, a nie takie jedzenie jak dziś. Do tej pory mam wzdęty brzuch.

Ojciec: Napij się herbaty miętowej albo rumianku.

Matka: Wezmę lepiej coś na przeczyszczenie. Dostałam świetny lek od znachora. Tylko 200 złoty. Kropelka tego płynu czyści przez tydzień.

Ojciec: To może lepiej nie bierz. /z obrzydzeniem/ Weź sobie coś z medycyny konwencjonalnej, to potrwa krócej…

Matka: ….ale czy poskutkuje? Nie chcesz żebym schudła?

Ojciec: Możesz odwodnić organizm i dopiero będzie kłopot, szpital itd. Zresztą nie jesteś taka gruba. /do Myśliciela/ Co nie, Stefan?

Myśliciel: Broniu, wyglądasz  wyśmienicie. Nigdy cię nie widziałem w lepszej formie. Wzdątko malutkie dodaje ci kobiecości.

Ojciec: Wyglądasz jakbyś była w ciąży.

Matka: No, patrzcie ich. Kobitki w ciąży ich kręcą.

Ojciec: A co myślałaś. Brzusio musi być. He he.

Myśliciel: Coś mi się przypomniało. Historia z dawnych lat. Jeszcze jak studiowaliśmy z Antonim w Kra. Strasznie się zakochałem wtedy, przeżywałem intensywnie każde uczucie a to było dojmujące nad wyraz.

Ojciec: Znowu zaczynasz. Znamy to na pamięć. Opowiadałeś o tym już wielokrotnie, zrobiłeś na tym doktorat.

Myśliciel: A już chciałem wam opowiedzieć o tym o czym podobno wiecie. Czuję się związany z Bronką tym jej brzuchem, raczej brzuszkiem, bo sam tego narodzenia doświadczyłem.

Ojciec: Narodziło się nowe życie w kiblu, nie był to tasiemiec, tylko…

Matka: Antoś, czy musisz wulgaryzować uczucia Stefana. Sylwia była moją koleżanką, znałyśmy się dobrze później, już po Stefanie, co prawda.

Rex zaczyna wyć.

Ojciec: Zaczyna się. Pies wyje. Stefan o swojej ciąży nam tu po raz kolejny chce opowiedzieć a ty go jeszcze bronisz, jak wyje, no nie wiem co zrobię, coraz bardziej mnie to wkurza.

Matka: Uspokój się i przeproś Stefana.

Myśliciel: Właściwie to już przebrzmiała historia. Tak tylko mi się skojarzyło.

Rex wyje, księżyc w pełni, jazz z góry dolatuje cichutko.

Ojciec: No widzisz, nie ma nawet co przepraszać. Ale wyje. Podobno śmierdzi mu z pyska. Reksowi, oczywiście.

Śmieją się po cichu, aby nie obudzić śpiącej podobno Babci.

Wchodzi Babcia.

Babcia: Mówiłam, żeby go nie spuszczać. Ma jedzenie, to mu wystarczy, a tak wyje.

Ojciec: Wyje tak czy siak, tyle że śmierdzi.

Myśliciel: Wyje, no wiadomo dlaczego wyje. Ckni mu się, rozochocił się a tu znów na łańcuchu.

Rex wyje i szczeka.

Ojciec: No, kurwa, mnie wkurwia.

Matka: Mnie też zaczął.

Myśliciel: Należy dać mu szansę. Powyje i przestanie.

Ojciec: Właśnie. Nie ma co. Chodźmy spać.

Matka: Jak się da.

Ojciec i Myśliciel: No tak.

Babcia: Ja bym mu dała, to by popamiętał. Nastraszyć go, nie puszczać, niech siedzi przy budzie, jak taki głupi i wyje.

Matka: Chodźmy spać może lepiej.

Rozchodzą się, ciemno prawie, światło księżyca i gwiazd oraz z pokoju, przez drzwi, z góry, z pokoju Malwiny. Malwina otwiera drzwi na górze, wpada snop, Malwina schodzi na dół, żeby zadzwonić.

Malwina: To ja, Wojtku… Cieszysz się, że dzwonię?… Że niby co, że świetnie?… No pewnie… Nie mogłam zadzwonić z komórki, bo mi impulsów brak… Aha, aha… Ten Rex, Reksik malutki jest nieznośny, wiesz?… Co się stało?… Nic takiego. Śmierdzi mu z pyska, w ogóle cały śmierdzi, chyba czegoś się nażarł i w gównach wytarzał… Śmieszy cię to?… No pewnie, że go spuściliśmy… A że to pies wiejski i nie należy go spuszczać skoro przeskakuje przez płot?… No przecież nie może cały czas być uwiązany! oszalałeś?! Pies też człowiek… Nie zgadzasz się z tym?… Że to niby zwierzę, a my tu to nie?… No jakaś różnica jest, nie ma to tamto?… Nie gada, ale wiele rozumie ten Rex, Reksik śmierdziutki… Śmiejesz się ze mnie, no wiesz?… Wojtek, ale coś konkretnego ode mnie chciałeś?… Że co, chcesz się spotkać, że co, umówić niby, na randkę? No wiesz? Bo ja wiem… Co milczysz, halo?… Na piwo. Wiesz co, mogę przynieść butelkę wina z gąsiora ojca. Co ty na to?… Świetnie. To gdzie i kiedy? Aha. O.K…. Trzym się, cześć.

Malwina /do siebie/: Ale dziwoląg, gatka-szmatka, ale całkiem w sumie interesujący typek no i zajaramy, wypijemy  winko, tylko rodzince coś trzeba będzie ściemnić.

Rex wyje i wyje.

Malwina: Reksiku, ale wyjesz. Prawie tak samo jak Wojtek, ha ha. Śmieszny ten Wojtek, znamy się już dość długo a on dopiero teraz chce się napić ze mną i to w dodatku chciał piwo. Nie ma jak ojca czerwone wino lekko musujące. Zaraz ściągnę trochę z gąsiora, butelczyna powinna wystarczyć.

Widzimy jak Malwina ściąga wino do butelki, oblizuje się po ściągnięciu do ust a potem już dalej rurkę do butelki.

Rex wyje. Słychać kłótnię w pokoju rodziców. Malwina się spieszy z przelewaniem wina. Udaje się jej ściągnąć butelczynę konkretną i schować się do kuchni, nie widzimy jej, ale wiemy, że podsłuchuje to co się dzieje/?/. Do salonu wchodzą Matka i Ojciec podkurwieni.

Ojciec: No, kurwa mać, nie można spać! Wyje i wyje. Zaraz go z parabelum nastraszę. Nie ma wyjścia.

Matka: Oszalałeś?! Jeszcze mu krzywdę zrobisz.

Ojciec: Wezmę wiatrówkę i go nastraszę, nie ma wyjścia.

Matka: Rób jak uważasz, ale cię ostrzegałam, ostrzegam, że to taki sobie pomysł.

Ojciec: Nie ma wyjścia, nie ma innej drogi, trzeba go nastraszyć, prosto w nos mu lufę wykierować a strzelić w bok, może w budę. Nic mu nie będzie, a wyć nie będzie, spać można będzie.

Ojciec zdejmuje wiatrówkę ze ściany, ładuje śrutem i puf puf w kierunku Reksa przez uchylone okno strzylo.

Rex przestaje wyć momentalnie.

Ojciec: Trzeba nauczyć psa moresu.

Matka: Schował się do budy. Nie wyjdzie do rana.

Ojciec: Idziemy spać, Bronka.

Matka: Antoś, Antoś, ty to jesteś pomysłowy. /całuje męża w rozchełstaną pierś/

Ojciec: No no, chodźmy już, bo trza nam wstać rano.

Matka: Jak śmiesznie powiedziałeś…

Ojciec: Idziemy, idziemy.

 Rodzice Malwiny wracają do swojej sypialni. Malwina wychodzi z ukrycia.

Malwina: A to swołocz, sobaki! Jeszcze zawyjesz dzisiaj Reksiku śmierdzący.

Wchodzi na górę. Zapada ciemność. Cisza. Minutę, dwie. Rex na powrót zaczyna wyć.                                                

Scena III

Podwórze, ranek wczesny. Jasno, świeżo. Z domu wychodzi Matka.

Po chwili wychodzi Ojciec.

Siadają przed domem, rosa, chłodek.

Matka: Trzeba kury nakarmić.

Ojciec: Jednak zawył. Na przekór.

Matka: Nie dał się nastraszyć, skurkowaniec.

Ojciec: Szelma.

Matka: Wdał się w babkę.

Ojciec /zapala papierosa/: Przecież przygotowuje mu żarcie. Nie dziwota.

Matka: O tak, o tak tak.  Przyniosę kawę.

Matka idzie po kawy, przynosi białą i czarną.

Ojciec: Czarna kawa i papieros z rana.

Matka: Nie wiem jak ty tak możesz i nic ci nie jest.

Ojciec: Jestem chłop.

Matka: A ja baba.

Ojciec: Biała kawa.

Piją.

Po chwili.

Matka: Przygotowałam kurom karmę.

Ojciec: Daj im pszenicy, żeby się dobrze niosły.

Matka: Zalałam już wrzątkiem. Musi ostygnąć

Ojciec: Robotna z ciebie kobitka.

Matka: Dobraliśmy się. Niezła z nas para.

Ojciec /nuci/: Para para paradujemsa na swoim wyku….

Rex szczeka porannie.

Ojciec: Szczeka skurczybyk.

Matka: Szelma.

Kogut pieje.

Matka: Już nie śpią. Wyszły, czekają na swoją karmę.

Ojciec: Trzeba będzie zabić ze dwie. Te, które się nie niosą.

Matka: Ale to może nie dzisiaj, bo mamy jeszcze pozostałości wczorajszego obiadu.

Ojciec: Można dać Rexowi. Ucieszy się.

Matka: Pewnie się czegoś śmierdzącego najadł wczoraj.

Ojciec: Na pewno jest głodny. Zje.

Matka: Za to wycie nie powinien dostać żarcia.

Ojciec: Ale wył.

Matka: Jak wilk.

Ojciec: Duży pies i głupi. Gania kury.

Kogut w akcji.

Matka: Śwarny kogut. Już działa.

Ojciec: Daj im jeść, matka, wreszcie.

Matka: Już idę.

Matka bierze karmę i wysypuje kurom.

Matka: Cip cip cip cip. Jedzcie i się nieście. Cip cip cip cip.

Chwila ciszy, słychać śpiew ptaków cudowny.

Ojciec: Dobrą kawę zrobiłaś, Bronko.

Wchodzi na werandę babcia.

Babcia: Przygotowałam Reksowi żarcie. Kto zaniesie?

Ojciec: Może Malwia, jak się obudzi?

Matka: Ja zaniosę. Za chwilkę.

Ojciec: Dobra jesteś dusza.

Matka: Co cię wzięło z rana na takie gadania? Że mam miekkie serce, bo temu skurczysynowi za to nocne wycie nic się nie należy? To mądry pies, a to wieś przecież. To nie miasto. Prawdziwa wieś.

Na słowa matki wpada rześka Malwina.

Malwina: Jesteście prawdziwkami.

Ojciec: Ale nam dogadała…! A to dur…na małolata.

Malwina: Tato, co ty?…! Tak mi się palnęło!

Ojciec: To jakiś ślepy strzał.

Malwina: Aaa, właśnie, co to wczoraj było? /zła na Ojca/ Jakieś strzały? Po co?

Ojciec chwilkę milczy. Przychodzi głupek wiejski i zaczyna wesoło swoje…

Głupek wiejski: Pa pa pa pa, pa pa pa pa, pa pa pa pa paa…

Ojciec: Kurde, pepesza przyszła, porannna cisza prysła.

Słońce przyświeca mocniej.

Wchodzi Myśliciel.

Myśliciel: Ale pięknie! Niezłe wakacje, tak wstać z rana, słyszeć ptaki, nawet ten chłopak przestał mi przeszkadzać, komponuje się. Dobrze tu u Was.

Matka: No w końcu ktoś uśmiechnięty do życia.

Myśliciel: Piękny dzionek wstaje.

Ojciec: Będzie dobry dzień?

Słychać ptaków śpiew i mantrę Głupka cichą.

Malwina bierze od Babci żarcie dla psa i zanosi Reksowi, Reks cieszy się.

Malwina: Reksik malutki. Głodnyś?

Reks szczeka.

Ojciec: Nie gadaj z nim, bo wyjec z niego skończony.

Myśliciel: Antoni, nie wszczynaj wojny wojen.

Ojciec odsapuje.

Ojciec: No coś ty?! Stefan? Napijmy się może kawy.

Myśliciel: Wiesz, że piję przeważnie z mlekiem..?

Ojciec / ugodowo/: Wiem wiem.

Matka /podchodząc/: Napijmy się kawy. Zaraz przyniosę jeszcze jedną.

Myśliciel: Świetnie.

Malwina odchodząc od budy cieszy się, słyszymy.

Jej radość podchwytują wszyscy śmiejąc się. Miła atmosfera trwa.

Matka wraca z kawą.

Myśliciel: Dziękuję, Broncio!

Ojciec: Ho ho ho! Broncio! Broncio!

Myśliciel: Nie zaczynaj, stary drabie, psuć poranka prześlicznego nie zaczynaj.

Ojciec: Kończ waść kwestię, kawę pij.

Matka: Pij pij pij, kawę z mlekiem pij, dzieci nie bij, oszczędź je.

Myśliciel: Kawę piję, dzieci nie biję.

Malwina: Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

Cisza.

Głupek wiejski/ szybko i głośno /: Pa pa pa pa, pa pa pa pa, pa pa pa pa paa…

Rex ujada.

Babcia, Myśliciel, Malwina, Matka i Ojciec równocześnie.

Babcia: Nie ma spokoju w tym domu. Skaranie boskie z tymi…

Myśliciel: Co za hałas…!

Malwina: Dom wariatów.

Matka: Rex, do budy!

Ojciec: Uciszcie się, do ciężkiej…

Po chwilce Rex przestaje a Głupek ciszej nadaje; cudowny śpiew ptaków.

Ojciec: No, spokój.

Myśliciel: To było straaaszne. Serce mi pikało.

Malwina: Piiiiiiik, piiiiiiiik, piiiiiiiiik.

Myśliciel: Właśnie tak; dokładnie.

Ojciec: Aleś nie wykorkował, to ci się chwali.

Babcia: Chwała Panu w Niebiesiech.

Wszyscy: Amen.

Rex skomle, Głupek zawodzi swoje żałośnie.

Matka: Jak kawusia, Stefanie?

Myśliciel: Wyśmienita. Taka jaką lubię.

Matka: To co, teraz fajeczka?

Ojciec: Ty Stefan zawszę z tą fajką. Odkąd cię znam, odkąd pamiętam, pamięcią sięgam fajkę palisz, jak jakiś profesor.

Myśliciel: Lubię smak tytoniu fajkowego. To fajna sprawa, a profesora w to nie mieszaj, bo ten to zuch przecwany. Nie nam się z nim równać.

Ojciec: Profesorek ma humorek!

Matka: Muchomorek profesorek!

Malwina: Rozporek, rozporek!

Myśliciel/ nabijając sprawnię fajkę /: Nie baczę na wasze prztyczki. Palę faję.

Ojciec/ odpalając kolejnego papierosa /: Palmy zatem, bośmy chłopy!

Babcia: Hop sasasa! Palą panowie.

Malwina: Panie nie palą. / Malwina zaśmiewa się /

Myśliciel /pykając fajeczkę/: Coś wspaniałego…

Ojciec /łkając/: Rozczuliłem się.

Matka: …a tytoń zabija.

Ojciec i Myśliciel wybuchają śmiechem.

Babcia: Z rana takie hałasy! Posłuchajcie jak ptaki śpiewają.

Kogut pieje.

Ojciec/ do Matki/: Co się nie chichrasz? Kogut pieje.

Matka /zła/: Jak ty mnie traktujesz?!

Ojciec: Znowu zaczynasz? Dajże, Bronka, spokój.

Matka: Traktujesz mnie jak szmatę.

Ojciec /czule/: Ty moja szmatko kochana.

Ojciec obejmuje Matkę czule. Spokój, ptaki, odgłosy zwierząt domowych.

Matka /po przerwie/: Podleję kwiatki.

Ojciec: Marnujesz wodę, a woda kosztuje.

Matka: Wy, chłopy, nie znacie się na pięknie. / i do Malwiny / Pomożesz mi Malwinko?

Malwina: No i co mam powiedzieć?

Matka /obrażona/: No wiesz?!

Malwina: Ależ tak, mamo, oczywiście.

Matka: No właśnie.

Matka z Malwiną idą po konewki, zaczynają podlewać kwiaty przed domem.

Ojciec  /do Myśliciela/: Ta Bronka z tymi kwiatkami ma joba.

Myśliciel: Chciałeś powiedzieć zajoba.

Ojciec: Joba zajoba, na jedno wychodzi.

Myśliciel: Kobiety to inny gatunek człowieka. Dobrze wiesz, że kobiety to kwiaty, a mężczyźni to imadła.

Ojciec: Coś te słowa dziwne jak na ciebie, Stefan.

Myśliciel: Tak myślisz?

Ojciec: Ja rzadko myślę.

Myśliciel: Może i lepiej.

W tej samej chwili gadają kobiety, Matka, Malwina podlewające i asystująca im Babcia.

Babcia/ zbliżając się do Matki i Malwiny /: Piękne kwiaty!

Matka: Troszczę się o nie, to rosną i nie chorują.

Malwina: Mamo, coś tu strasznie śmierdzi.

Matka: Zdaje ci się.

Malwina: Nie. Tu coś chyba jest zakopane.

Babcia: W rzeczy samej, coś śmierdzi. Zobacz, Broncio, co to tam jest.

Matka: Zawołam Antosia. Antoś! Coś tu śmierdzi! Zakopane.

Ojciec: Co znowu?! Podlewasz?

Matka: Chodź tu i zobacz, coś tu jest zakopane i cuchnie!

Ojciec: Matka, co się drzesz?!

Matka: Chodź, prędko!

Myśliciel: Idź, Stefan, jak cię woła żona.

Ojciec: Łatwo ci gadać, bo sam nie masz. Już idę!

Ojciec podchodzi do kobiet, schyla się, podchodzi Myśliciel i Głupek co swoje cały czas międli.

Kulminacyjka. Zupełna cisza na scenie.

Ojciec odkopuje coś i wstaje, podnosi się, trzyma to coś w rękach tryumfalnie, Rex szczeka, Głupek zaczyna nadawać.

Ojciec: O kurwa!

Myśliciel: Co to jest?

Ojciec /tryumfalnie/: Łożysko krowie.

Matka: Rex!

Malwina: Rex!

Ojciec: A to ścierwo przytaszczył!

Babcia: Mówiłam żeby go nie puszczać! Głupi pies.

Rex szczeka. Groźnie?

Ojciec: To dlatego tak śmierdział.

Babcia: Nażarł się tego i śmierdzi. Spal to w piecu, Stefan.

Matka: Pewnie, spal! Nie dostanie żarcia już dziś.

Malwina: Rex!

Myśliciel: Gdzie to dorwał?

Ojciec: Ktoś wyrzucił, krowa się ocieliła i zostało.

Matka: A ten szmaciarz wszystko wyniucha.

Ojciec: Idę spalić to łożysko krowie.

Rex skomle.

Malwina płacze.

Myśliciel zanosi się śmieszkiem.

Matka uderza konewką o scenę.

Babcia: E tam, e tam, e tam… /mówi w kółko i macha ręką/

Ojciec / niosąc łożysko /: Duży pies i głupi. Gania kury.

Malwina: Rex, Reksik…

Ogólne żałosne zawodzenie, przechodzące w zorganizowany śpiew – orkiestra na głosy ludzkie i zwierzęce. Tryumfalne/?/ wycie Rexa.

Koniec aktu I

Kurtyna


https://opt-art.net/helikopter/2-2021/jaroslaw-klejnberg-krol-rex/

Jarosław Klejnberg – Król Rex (Akt I)
QR kod: Jarosław Klejnberg – Król Rex (Akt I)