Kłąb
Po co
komu ten bieg w tajne tony?
Wedle użyteczności winniśmy być na wylocie. Wedle przestróg
znikniemy przed zmierzchem.
A wczora z wieczora transparentna cisza z mokrego popiołu (kłąb! ryt! lit!).
Do zapomnienia. Niech ją deszczyk skropi w wygaszonym ogniu.
Po co jaśniej! Dogadać, nie znaczy porozumieć.
Mimochodem ustawka: kto za kto przeciw, by zyskać epokowy splendor!
Łypie spod oka na grób wielopienna pieśń z wymarłych pól.
Sprawdźmy, gdzie nas nie ma. Czy już?
Milczenie jak niezdrowy mem (niepoliczalne, narośl na sercu, na sztorc).
Tako słońce po zenicie ostygłe.
Milczenie niepodobne, gotowe do drogi, na skraju snu drożej trawers skanuje.
Nawet rzeczka wyschła i nie kwitnie.
Milczenie zaranne, co nie uczy się na błędach.
Ty lepiej zostań, ty nie odchodź od nas.
Ani przedzmierzch nie przebudzi, ani noc nie rozkłóci.
Zapoć się, a nie zgadniesz.
Galion, Hektor, kocia opowieść. Z czyśćca do nieba.
Co pierwsze ruszy do tańca? Z aneksu lat wyimek snu jak ziarnisty fuzz czka do gwiazd.
Zacząć wcześniejszej i szybciej wyjść.
O czym ty do mnie? Usta milczą, dusza z wolna łka.
To się zużyło, do ostatniej nitki spruło. Reling z cieni na rabatowy koniec.
I hajże, póki życia, gorzko dławić się głoskami.
Skąd my to znamy?
Napisz wiersz!
Napiszę.
Jeżeli go znajdę.
Zima na horyzoncie
Z lew się
nie wróży,
po kierach się
czyta. Na pobyt
dwuosobowy
voucher
w hotelu
termalnym nie
ukoi starganych
nerwów.
Lecz próbuj,
kto choremu
wzbroni?
Gronu już
dziękujemy.
Spod i
znad hałasują
podłogi
i sufit.
Nie może
być.
Nutka
na capstrych
ujemna
w skutek.
Utrzeć nosa
muskularnej
nocy
i zaprzeć się
snom.
Lubisz
po omacku
szukać
przyjaznej
stacji?
Zanuć
piosenkę
bez słów.
Wybierz
na chybił.
Postaw
na trafił.
Do stu
przelicz miasta
ościennych
państw. I
na bok. Nie
pamiętać który.
Syczy
to, o czym się
nie mówi.
Nie za miłe
Wcześniej czy później
w zasoleniu łzy zew przygłuchy skruszeje.
Życie temu?
Ileż podróży, nie zliczysz.
Stąd czytać tamto: pływ omdlałego śniegu i trzebież przejrzałą.
Gdzie się widzimy, notacjo mgielna?
Pilot na podorędziu prowadzi automatycznie.
W czas koniunkcja Jowisza i Saturna na offsetowym niebie.
Słońce przeszkadza, w rejestrze ani śladu chmur.
Dwa łyki na ukrop, trzeci na cześć.
Jak temu: grążel wykwita znad wód i pełga jak narożna lampa.
Wspak runa znakuje przewóz nocki, po razie się pamięta.
Lubię słowo źdźbło.
Nie lubię słowa zło.
Gdzie się słyszymy, fanfaro zmętniała?
Wersja. Przeplot. A jaki klucz?
Pogrubienie markuje dystraktor prawidłowy.
Wtenczas kaskada niesporo szacuje zyski.
Ileż podróży, nie zliczysz po próg dnia.
Na oślep, co już i co potem.
Być byle. Byle razem. Po wielokroć.
Na ostrzu mrozu.
Prezentowane wiersze pochodzą z książki „Lallen”, która w tym roku ukaże się w Instytucie Mikołowskim im. Rafała Wojaczka.