Ogień buszuje w kominku
On leży na wersalce z odchyloną głową.
Ma otwarte usta, z jedną ręką na podbrzuszu –
wygląda, jakby tłumaczył coś przez sen.
Ona po raz piąty liczy banknoty leżące na stole.
Wyjmuje je i wkłada do koperty.
Pradziadek, prababka, babka i ciotka
patrzą na to ze zdjęcia w ozdobnej ramce.
Chłopiec w pokoju obok ożywia zabawki:
wóz strażacki, plastikowego motocyklistę,
dwa wyścigowe auta,
które wprawione przez niego w ruch
rozjeżdżają się w różne strony,
zdobywać świat.
Brama, ławka, koń
Kiedy myślę o dziadku Józku,
zwykle staje mi przed oczami
żółta brama wjazdowa
na podwórko przed jego domem.
Jest jeszcze ławka przed bramą,
na której przysiadywał –
w widzeniach pusta.
I koń,
który brodzi po kolana w wodzie,
we mgle,
po nocy,
kiedy Wisła wylała.
W tym domu
dla Marii
Mijam chaty rybaków
przerobione pod wynajem.
W końcu znajduję tamten ogród,
zaciemnione, jak kiedyś, okno.
Czuję smak taniej zupy,
alkohol pod językiem.
To w tym domu ściany były białe,
dziewczynka spała w wózku.
Kobieta zaciśnięta na mężczyźnie
wspinała się i opadała w wolnym tempie.
***
Pociąg ruszył i zanim się obejrzeliśmy, byliśmy w połowie drogi. Śnieg dymił, wagony wsiąkały w mrok. Na podłodze obok nas usiadło dwóch żandarmów i dwóch skutych z nimi szeregowych – poczęstowaliśmy ich ciepłą wódką z butelki. O świcie, kiedy się obudziliśmy, spali przytuleni do siebie jak dzieci. Nie zobaczyliśmy gór, powałęsaliśmy się po ośnieżonej Jeleniej Górze, potem noc w pokoju bez światła – i powrót.
Nic z tego
Jest taka czarnobiała fotografia,
której kiedyś się bałem –
z pogrzebu pradziadka Walczaka:
kostnica, pradziadek leży w trumnie,
dłonie ma złożone jak do pacierza
i oplecione różańcem,
ale wyraz twarzy taki,
jakby nigdy nie żył
albo zostawił ceremonię
i poszedł gdzieś
bez chęci powrotu.
Z kolei rodzina wygląda tak,
jakby szykowała się do skoku,
jakby chciała rzucić się na pradziadka
i mocniej wcisnąć go w trumnę.
Wuj, którego imienia nie pamiętam,
wygląda jakby mówił:
nic z tego, jeszcze nie pora na fajrant.