***

Bezmiar ustania. Nawisy siecznych niwelujących kierunki. Mętnienie okapów. Poszerzanie i pogłębianie rowów. Wywóz i przewóz odpadów. Rozprzęgnięcia załomów. Łomot pobliskiej przędzalni.

***

Mieszkamy na pochylni, przeciążani skośnymi pionami, bezpoziomowo utrzymując się w lewitacyjnym skurczu, słyszymy głosy zapowiadające wielokierunkowy upadek, wyjście poza sfery, dojście pod dookolny mur, samemu przeczuwając, że osiągnięcie apogeum życia w zacieśniającej się klatce jest już bardzo blisko. Wybrak jako jedyny punkt odniesienia.

***

Nieustannie jesteśmy przestawiani na pola cudzych chciejstw, ażeby mogli nami uwierzytelniać swoje mikre, kierowane w istocie podłością, zamiary bycia bardziej uznanym w czyichś oczach, niż sami za takowych mogliby się uznać. Jesteśmy im potrzebni dla ich wewnętrznych matactw. Nasza rola kończy się przed ich metą, którą nieustannie oddalają na swej pokrętnej drodze ku osiąganiu założonego przez siebie celu, którym, zazwyczaj, ma być jakiś konsumpcyjny totem. Najpewniej jesteś dla nich kimś tak samo odbieranym.

***

Kolejny błędny rok. Skracanie odległości i jej oddalanie. Wstawianie kolejnych zastawek w chrypiące tryby czasu. Ścieśnianie możliwości. Kurczenie się ekspandujących wizgów. Sekwencje przerw i przyspieszony tok reagowania na coraz bardziej rozchylany dookolnie obłęd. Gnilny jego miąższ. Wybór między konkretną pustką a wijącą się znikąd rozpaczą. Nadstrzępiane obrzeża środka ziejącej nicości. Na nic nie będzie za późno w tym poniewczasie.

***

Uwięźnięcie. Dookolność oddaliła się poprzez jej zamarcie. Zaszpuntowane od wewnątrz szczeliny, gdzie przebywa się jak w lunatycznym ruchu, przestają już być jakimkolwiek schronieniem, albowiem, kiedy tylko słyszy się innych, częstokroć przetrąconych swym chciejstwem, jest się skazanym na mrowie spastykujących, mamroczących w swej trzeźwej malignie.

***

Przybór masy upadłościowej w każdym zagonie wyznaczanej ci demarkacji. Wątlenie narastającymi rozziewami. Rachityczny opór przed brejowatym wirem, jaki pojawia się znienacka na ścieżkach komunalnego przechodzenia w stan coraz bardziej lotnych przejawień, jakby rozwidlenia miały prowadzić do założonego punktu, w tym bezczasowym zniknięciu w oczodole przypadku, na pylonach porosłych glonami obmierzłych już spraw. Tu, w niecce, między blokami biegnie zamachowe koło utraty, dzięki któremu większość może żyć swobodnie w jego koleinach, ignorując swe stałe marnienie, ubywanie tkanki cienia.

***

Dokonywanie wyborów nie odbywa się w pełni swej woli. Jest przez to czymś połowicznym. Ileż w ich konsekwencji jest tego, czego dotyczą, a ileż w tym przypadku? Decydujemy o sobie tylko do pewnego stopnia. Resztę stopni przejmuje właśnie on – ludzki kłąb. Panujący obelżywie nad nami, rojna chmara czyichś roszczeń i poleceń, kapryśny zawiadowca cudzym życiem lub losem. A naprzeciw tego zawsze jest wymierzony w ciebie grot zgrozy.

***

Niczego już nie doczekasz, przeczekałeś wszystko, co miało coś istotnego przynieść, i przez to jesteś ogołoconym kikutem, ledwo co wystającym z ugoru umiejscowienia pod lodowym nawisem. Żadnego odetchnięcia. W ciągłym, sinusoidalnym wirze. Zasysany i nieustannie wypluwany na mielizny zaschniętego błota. Do nikogo już po nic. Gdzie bądź, niczego nie za wiele. Za mało, za dużo, miar praktyczne żadnych, bez innych ujść, jak właśnie tak. W ciasnym obwodzie, od tego samego do tego samego. Drobnicowość. Drobnoustrojowość. Drobnienia. I niekiedy wyskok na muldzie czyjegoś pomylenia. W nieparzystym zagonieniu w poszczególną kadź. Chromo wyludniony. Prosto przestawiony. Deptak zmagań o nic. Na czas jakiś, nijak do przodu, w łupinie osunięcia, na kanciastej mordze, ukosie twarzy wyszczerzonej w szare tło. Zastawiony pachołkami tor. Łożysko odcięte dopiero wydechem. Żarzący się grad. Igła kompasu osmolona od spodu. Wywietrznik pełen drgań.

***

Nie wierzy się w to, co jest, gdyż to, co jest, nie wynika z wiary. Dlatego niektórzy wierzą w Boga, ponieważ go nie ma. Wierzy się więc, gdyż posiada się pragnienie, żeby coś było – coś, co miałoby być dla kogoś np. dobre lub przydatne. Wiara jest przeto oznaką sprawstwa oraz zaklinania tej rzeczywistości, na którą jest się skazanym, jednocześnie ją tworząc, między innymi właśnie poprzez nią – będąc przekonanym o istnieniu czegoś, czego w niej nie ma.

***

Wszystko jest stracone. Nie tylko jako już byłe, ale, przede wszystkim, jako to, co jest przyszłe – które dopiero nastąpi po tym, co bezpowrotnie zniknęło, przepadło w krętym odmęcie. W każdym momencie nastania kluje się moment utraty. Ponowienie jest przeto reakcją na tę niwelację. W tym wynicowaniu zawiera się cały arsenał zmagań z absurdem rzeczy, które nas powołują i jednocześnie porzucają, dając tylko chwilową namiastkę trwania w tym znikliwym przesyle, ażeby nas akomodować do ponownego, tak samo przebiegającego, procesu czynienia z każdej czynności błędnego koła, które w ostateczności nas rozjeżdża. Czy w tak mechanistycznym kieracie można jedynie funkcjonować, czy też można i jeszcze żyć? Jedynym sposobem zaznania owego życia – uwalniającego się choćby częściowo od takiego karbu – w tak ściśle określonych warunkach jest dążenie do jak największej ilości czynienia przerw. Przerwanie jest wyłamaniem się z multiplikowania wszelkiego funkcjonowania wynikającego z narzucanych kryz, osadzających nas w usztywnionej pozycji, dzięki któremu następuje wytracenie trajektorii ruchu, opuszczenie kolein czy torów, po których porusza się każdy krok w stronę wskazywanego nieustannie celu, i przez to dochodzi do rozwidlenia samego kierunku. Przerwa strzępi krawędź lub trzpień. Zaklinowanie powoduje postój. A zatrzymanie się w dookolnym pędzie doprowadza do rozstąpienia się danego podłoża. Oczywiście dzieje się to kosztem kolejnej utraty, jaką jest brak stabilności, co doprowadzić może tylko do rozchwiania, a ono może przynieść w konsekwencji samowyzwolenie ze względu na naruszanie wmuszonego trybu bycia.

Maciej Melecki – Żywe mumie (fragmenty)
QR kod: Maciej Melecki – Żywe mumie (fragmenty)