obiekty nieokreślone
na łóżku dwa laptopy, kubek z kawą i poduszki
spisuje się sobotnie popołudnie
na stole bałagan rzeczy podręcznych i śmieci
ładowarki chusteczki grzebienie i szczotki
butelki pędzle i temu podobne bliżej nieokre-
ślone przedmioty
superpozycja przeszłych i przyszłych położeń
których nie widać gołym okiem
nie ubieraj się to nic nie zmieni i tak jesteśmy
wrzuceni w ten dziki pęd
słowniki kłamią a intuicja sygnalizuje pustkę
jesteśmy tu sami i ślepi a nasze ręce nieprzy-
zwyczajone nasz słuch nieobyty nic nie pomogą
i ostatnie co możemy to umrzeć
nic nie uświęci naszego żywota choćby lampiony
płonęły wiecznie
mironowi – inteligencja naturalna i sztuczna
Stoją na cmentarzu, świeczki palą, płaczą i nagle Stefcia woła: Luuudzie, na cmentarzu leżą trupy, a wśród nich żyją słowa rozkład, rozprężenie i satiacja słowa dawno już padły, ale wciąż rozbrzmiewają puste groby, kamienne płyty i cień, co z nich został wśród mroku i ciemności dnia słowa milczą życia pieśni (te wymiany, zamiany i podziału) zwisy, rozwidlenia, łuki staja się labiryntami martwy stad nie wyjdziesz Tezeuszu bo mamy ustawowy prymat obecności nad niewidzialnością ale nie martw się na końcu czeka nagroda- płatna kwatera i brzydka wiązanka (-uj, -rwa, -upa, -ipa) o tresci: pomagam dla nauczycieli co myślą że ich przedmiot jest najważniejszy dotknij ust ich eucharystią księżycową plamą i gdy zacznie płakać w nocy kot powiedz: zawsze wolałem piękno boleśnie pornograficzne tylko za pośrednictwem właściwej instytucji dobierając odpowiednie ossuarium
pozdrowienia z garwolina!!!
gdyby zagubienie miało swój obraz
byłaby to wieża kościoła na nieskazitelnie
lazurowym tle
gdyby zagubienie miało swój hymn
byłoby to „peggy brown”
jadę na rowerze zaciekle pedałując pod
górkę pośród zielonych pól uprawnych
szeleszczącym szemraniem wyklinając
swój los widząc jak uchylone do połowy
są drzwi nad moją trumną
tą samą która od lat prześladuje mnie
w snach
i pozostaje tylko wspomnienie jak wieczór
odsunął stary dzień i wszystko zaczęło się
od nowa
och ten nasz los przeklęty też czasem
śpi tylko stare baby pilnują żeby wizyty
odbywały się regularnie i nikt nie
przeskoczył kolejki
wśród i w nadbrzeżnych przystaniach
bezbarwnych dni na zmianę ciemniejąc
i blednąc umieram na plastikowym krześle
ulotka
wychodzą do ciebie poeci niosąc wiersze to kruche naczynie w które nabrać można jedynie zmartwień i patrząc na ten pejzaż zastanawiam się czy nie skręcic sobie karku ale może nie dziś jeszcze bo coś mnie na kolejny wiersz nęci napięcie takie jak wtedy gdy wspólnota zarządza reset osiedla takie jak wtedy gdy czuję w moim sercu kłucie gasząc niedopałek i w oczach ci się lśni przejmująca pustka twojego istnienia żyję bo kocham patrzeć jak bieda w dło- niach tuli śmierć z myślą że to widok za który inni płacą z twoich stu trzydziestu złotych ze składek na ubezpieczenie które wydać można na palenie by pewnego razu odpalając jointa od kuchenki spalić się z całym mieszkaniem