Zneutralizowany
W radiu usłyszałem, że rosyjski generał został zneutralizowany
tak jakby to była plama oleju, albo nadkwasota
a on na zdjęciu stoi obwieszony medalami. Obok brat o szerokich barach
Na dole widać dziecko z białą kokardą
(dziewczynka ma koronkowy kołnierzyk, grzywkę równiutko obciętą nad czołem
– poruszyła lekko głową,
dlatego jej twarz rozmywa się w szarościach)
Obok dziecka kobiety. Starsza, może mama
siwe włosy, kwiecista bluzka z zakończonym ostro kołnierzykiem,
Młodsza, może żona. Modnie upięte włosy, kolczyki, czarna bluzka
Były też jakieś książki, szkoły, wojskowe manewry
ikona
– najpierw chowana ukradkiem, potem na sztandarach
I wiara w mateczkę Rosję, szeroką na pół świata (i dalej)
Najważniejsze wydarzenie nocy
Willi leżał na placu, jego serce biło. Na płaskim dywanie z perzu i murawy
powstało najważniejsze wydarzenie nocy
Batalion nadal wyczekiwał w rowie
teren nie był osłonięty (i nawet dzisiaj jest bezczelnie nagi)
a on rozstawiał karabin maszynowy
– Bardzo chciałbym przeżyć coś jeszcze – mamrotał
– Myślę matko, że czegoś dokonam
Spowiadam się jednak tobie łąko
I proszę o rozgrzeszenie tego co zrobiłem. I zrobię
Teraz Willi przemierza korytarze grobów
W Kitowie trzy tysiące ciał zebrali polscy chłopi
Choć serce Willego nadal przecież biło
Szerokość
Niestety ojciec taki nie był
mówił, chodźcie, dajcie buziaczka
ale nawet gdy dzieci dorosły, nie interesował się ich sprawami
Gdy ostatecznie zmarła matka, bo umierała długo
jak zwykle sięgnął po butelczynę
tyle załatwień,
a on tarzał się w rzygach, jak żaba w błocie
Z bratem też się nie układało
— Nie jestem zadowolony z życia
— mówił. — To problem z tożsamością. Ja też mam swoje potrzeby
Szum morza, kilka dni urlopu
to jedyne co powinno dać spokój. Tam nie ma starych świątyń,
które rozsypują się jedna po drugiej
codziennej męki wiernych, czekania
kolejnych najeźdźców, którzy przyjdą i podpalą,
którzy coś zabiorą, ale zostawią coś innego
zwykle dzieciaki
Szerokość. Woda jest lepsza niż ogień
brat jest nadal lepszy niż ojciec
— Żaba w błocie. Cóż za porównanie. Coś w tym jednak jest — brat jakby żuje słowa
— Tacy, jacy jesteśmy, to choroba dziedziczna — komentuje brat
— Zawsze czuję się trochę winny. Brak pewności siebie — rozgrzesza się brat
Pola na wschodzie
wydają się całkowicie opuszczone
nie wiadomo gdzie jest początek i kiedy przyjdzie kres
nie wiadomo czy dalekie cienie to naprawdę las
Są też pagórki z kapliczkami
są też źródełka z madonnami
Matka miała siedemnaście lat
Była piękna, ale często słyszała, że ojciec ją podstępnie oszukał
— Jesteś idiotką. Będziesz wiecznie nieszczęśliwa
On był sąsiadem zza płotu. Starszym o kilkanaście lat
Przeżył żonę, kto by się spodziewał
Teraz jest żabą
Czeka aż go ktoś wyciągnie z błota
Czeka aż wyciągnę go z błota
W imię Ojca i Syna,
starszy mężczyzna zdejmuje kaszkiet
Na cmentarnym polu wieje lodowaty wiatr
brat stoi obok
robi odruchowo to samo
Jest wystraszony
— Zaziębi się — pomyślałaby matka
— Nie umiem powiedzieć jak bardzo was kocham — powiedziałaby matka
— Co ze mną teraz będzie? — zapytałby ojciec
Jest grudzień, organista brzydko fałszuje
gałęzie stukają sucho brawami szkieletów
Ernest Nemeczek
Kiedy czytałem synkowi „Chłopców z Placu Broni”,
Ernest Nemeczek układał się właśnie do śmierci
szare strony biegły coraz szybciej w kierunku okładki
Darowałem mu życie, wydobrzał, wyzdrowiał
Teraz Ernest nadal broni różnych placów
rzuca śnieżkami, albo gra w kule z chłopcami
mógł też dorosnąć i zginąć na wojnie
może leży tam gdzie przewalały się fronty
w Nieliszu, Szczebrzeszynie, Stawie Noakowskim, tutaj
Na innym placu, ale już bez broni
Nie wiem czy jest mi wdzięczny
(syn nigdy o nim jakoś nie wspomina)
Może warto zatem książkę przeczytać dokładnie
Upalne godziny
Spokój tego dnia
jest trudny do opowiedzenia
Zwłaszcza na wojewódzkiej drodze
Upalne godziny
jak wiejska kawalerka przy płocie
stają w wyszukanych pozach,
snują się jak długouche psiaki
Jedna wylazła na asfalt,
inna buszuje w ogródku pełnym wonnych ziół
Karmię je z pełnej miski
przeczytanych książek
poję leniwą rozmową
— ugotowaną w czerwcowym upale
Godziny nie gryzą. Łaszą się do mojej dłoni
Na drzewie ptak
kiwa długą brodą jakby czytał torę
Jakaś biegaczka
stanęła w połowie dystansu
— zamyśliła się nad pięknem
swoich kolan
Tęga kucharka
z domu pomocy społecznej
zauważyła doniczkę
z kwitnącym kwiatem
Robotnicy
zostawili na poboczu wał rozrządu
I zabrali się do pisania wiersza
o niekończącej się przerwie obiadowej
W swoich strofach
zmyślnie opisali także:
krzywkę wałka i szarfę ostrzegawczą
Popychacz nabrał homeryckich cech
(jako symbol miłości)
Stalowe przewody i synchronizacja z zaworem
przeobraziły się w zwiewną „Antygonę Asfaltu”
Koparka zrymowała się z ładowarką
Łopata z wypłatą
Ośka z coś tam
Robotnicy zapłonęli poezją
pochodnie głów w czerwcowym upale
zapach rozgrzanych poboczy
rozszerzył ich nozdrza
Orchidee kamizelek odblaskowych
Jaskry opalonych ramion
Kalafiory niedokończonych zakrętów
Gwiazdozbiory śrubek i złączek
Zaparły się tytoniowe oddechy
A wściekłe twarze kierowców
zaklęli w wijących się wahadełkach
Migają sobie kolorowo z daleka
Spokój tego dnia
jest trudny do opowiedzenia
Ocean czasu
z grzbietami delfinów-równiarek
Płomienista życzliwość
w rozgrzanym powietrzu:
trzydzieści trzy w Poznaniu
żar spala Suwałki
W Zamościu skończył się termometr
Migające, czerwone światła
Noc
Trzeci element
prowadzi samochód:
— Nie bój się, nie zasnę — zapewnia kobietę
Z fantazją prowadzi auto (trzeba to przyznać)
wąskie pobocze
ucieka przed nim w popłochu
chłostane smugami reflektorów
— Co ci jest? Co robisz? — pyta kobieta
Grzmi,
zaczął
padać
deszcz
świst pociągu
za pagórkiem
— w radiu cicha muzyka:
jazz, Komeda
Kobieta
palcem wodzi po szybie auta
dłoń greckiej bogini
tnie lepką ciemność
powolne kromki,
płynne zawijasy,
mgliste kółeczka
„On wie” — myśli
On nie jest chyba głupi…”
Mężczyzna parkuje, wysiada,
pociera czoło
stacja paliw
jak z obrazu Hoppera
kolory: pomarańczowy, szary
drzwi samochodu zamknięte
ale szyby lekko uchylone
Jedyne co teraz wiadomo
na pewno,
to, że znów ktoś podbija Afganistan
gada o tym co godzinę radio
„Po co komu ten Afganistan?”
— myśli on
Rozmowa
w ruchach kobiety niepewność
patrzy na mężczyznę
ogromnymi oczami
— Szofer. Jadę, do tego mnie przecież używasz — mówi wreszcie on
— Co chciałeś przez to powiedzieć?
— głos kobiety nerwowo wibruje
Drży pod stopami podłoga auta
lekko falują latarnie
W oddali widać blask wielkiego miasta,
most,
migające,
czerwone światła
jednym z aut można byłoby uciec
Cisza
(taka jak to na stacjach benzynowych)
bezbrzeżne rozczarowanie
Wieża Babel
miała sto kilometrów wysokości
budowniczym na ostatnich piętrach brakowało tchu
widywali postacie,
które były wytworem niedotlenienia
dalekie planety,
głowy olbrzymów o wysokich czołach
złocone rydwany, komety
szybowników w ogromnych pęcherzach
Niektórzy przywykli do piętrzenia cegieł
przystosowali się do nowych zadań i halucynacji
Wędrowne ptaki
nie umiały wzbijać się sprawniej
niż tragarze
zaczepiały
o niosące obiad kobiety z dwojakami
dzieci budowniczych
patrzyły na to z uśmiechem
Wspinaczka na środkowe piętra
zajmowała tydzień
(konstrukcja wieży miała pewne wady komunikacyjne),
gdy się w mozole dotarło na widokowe tarasy
– dech zapierało w piersiach
Wicher zdmuchnął wielu budowniczych,
odprowadzano ich wzrokiem
bez żalu,
gdy przepadali w dalekich przestworzach
Potomkowie Noego pięli się wyżej i wyżej
„Zejdźmy znów na dół i zmieszajmy ich języki”
– powiedział groźnie Bóg do aniołów
I tak się stało. Owale bez spółgłosek, wieczne skargi,
pyskówki stały się kulami u każdej z nóg
(toczyły się potem wraz z budowniczymi)
– Ja panu nie przerywałem!
– Nie, to ja panu nie przerywałem!
– Podaj mi kielnię. – Nie, to pan podaj mi kielnię!
Mówili, pokrzykiwali, ale nikt nie chciał wysłuchać
Porzucona wieża nadal stoi na pustkowiu
można ją czasami dojrzeć
o zachodzie słońca – ponad chmurami
Wszystko w porządku
Na stacji diagnostycznej pojazdów, regulamin jest jasno sprecyzowany
może go zobaczyć każdy,
kto usiądzie przed stanowiskiem obsługi
wyjaśniono tam,
że obecnie można poruszać się jedynie po wyznaczonych trasach
— jeśli takie trasy zostały wyznaczone (dodano w nawiasie)
Gdy musimy wybrać się do hali diagnozowania pojazdów
można to zrobić jedynie pod opieką mechanika,
anioła stróża stacji diagnostycznej
w niebieskim drelichu
Czekam godzinę
Zabrałem tomik Adama Zagajewskiego,
czytam wiersz,
zerkając na smutną twarz mechanika za szybką.
w niej odbija się także to co za moimi plecami
srebrzysty, lśniący w słońcu osobowy samochód
to co w jego szybie
kaprysy wietrznego dnia
drzewo
oraz sylwetka kobiety w jednej z szyb
W przestrzeni, której nie umiem zlokalizować
— Wszystko w porządku — zwrócił się do mnie uspokajająco mechanik,
podając kluczyki