Esej 65.885/4[0]

Będę mówił dla tych, którzy pojąć mogą – zamknijcie drzwi prostacy!
Papirusy z Derveni, Orfeusz kolumna VIII, paragraf 23

Rozkazy „czystości”. To umysłowość gynnis zakryta szpiczastym kapturem pełnym burości doprowadziła do rewolucji obyczajowej i wyświęcania niechęci. Do postawienia zarzutów Naturze i Światu w sprawie przetrzymywania ognia błyskawicy. Umysł kobiecy, którego najokazalszym przykładem była jaskiniowa grupa wsparcia – pierwszy gabinet psychologiczny dla udręczonych Życiem takim, jakie jest. Terapia przeciwko Światu. To kobiecość z jaskini podskórnie dążyła do obalenia klasycznie ukształtowanego aitia w życzliwości do Tego, co jest. Na wskroś od-męskiego - balansu sił, zrodzonego z „ugaszczania Bogów” uświęcającego obcowanie w porządku pełnym wolności, różnorodności twórczej i rozrzutności istnienia, który zastąpiono wrednym natalizmem. Kobiecość jaskiniowa chciała sytuacji ustabilizowanej bez wahania temperatury, bez „kryminału krwi”, pewnej skrytki (kistai mystikai) – skarbu zakopanego na czarną godzinę. Ochrona przed jaskrawym, które jest zarazem źródłem rozmaitego kwiecia, poczęła na chybił trafił – szantażować „czystością”, czyli tępieniem sercowego, nieokiełznanego, by zebrać do kupy „ducha”. Tam, gdzie thiasoi kobiece sprzed oczu zniknęło, tam znalazło się gniazdo „komnaty małżeńskiej”. Tam, gdzie traci się orientację boskiej natury – w ślepej wierności „kochania za nic”. Motywowana powstrzymywaniem się od inności jako nowym ideałem. W takich warunkach można być zasadniczym wbrew-Życiu, bo to Życie nie ma się jak bronić, nie może wzrastać, skazane jest na perspektywę powolnego odchodzenia, znikania, rozproszenia, im dalej w głąb tej jaskini. Kobiety-jaskinie jednak niewiele robią sobie same z przykazań antyżywotności. Widać to doskonale jak czują się w łóżku, gdy znoszą do niego najgrubsze pochodnie podwędzone z dais Theon i inne akcesoria jak laskę Hermesa (by z daleka dawać „znać” i trzymać na dystans). „Dawczynie życia”-„gręplujące wełnę”-virtual machines czuwające nad domowym ogniskiem procesorki potrafią o siebie zadbać. Nakręcone metodą podobną do tej, którą pierwsi ludzie rozpalali ogień. Tylko one dmuchają na zimne w poczuciu zaprzeczenia miejsca i czasu. Salon wynaturzenia jako „czynienia sobie ziemi poddanej”, jałowość tej, która nie może w żaden sposób odżyć, bez światła ani przemówić. Dlaczego odmawiają Życia tym osiłkom, którzy torują im drogi? Skąd bierze się ta podła próba powstrzymania ducha od Życia. Próba podporządkowania sobie „rzeczy brzydkich i haniebnych”. Instrumentarium do produkcji nieporadnych i małych istnień, stawiających sobie za cel przetrwanie, skurczonych jak kubatura jamy. Dlaczego polują na mężczyznę w mężczyźnie? Puszczając się w wir tracących cechy szczególne „podmiotów” do zapewniania miru i bezpieczeństwa przed przypadkiem. Tak fatalny proceder zwraca się pomimo jej uporu przeciwko pięknej, chroniącej swoją "godność". Choć ta najwyraźniej jest gotowa zapłacić najwyższą cenę w zamian za odrobinę spokojnego po-żal-się-boże na wygodnym fotelu, który buja jej wierny sługa – cykl miesiączkowy wespół z gospodarką hormonalną. To jedyne poruszenie jej łba przy każdym "bujnięciu", które kształtem cienia na ścianie przypomina kołyszący się wielki worek treningowy. Wyduchowość, która mniema, że osiągnęła wieczność, bo „nie da się prawdziwiej”. Źródło tęsknoty do mięsistego-męskiego potrafiącego uderzyć pięścią w stół i zdolnego zasypać jaskinię. To w końcu rozkaz. Niespenetrowany Życiem ciemny otwór pełen „tajemnic”. Skład "przeczystych" łez. Zemsta za brak pełnego obywatelstwa.

Esej in.9385-847-049

Oni woleli umrzeć niż podeptać bób, a ja wolałbym podeptać bób, niż wyjawić ci przyczynę!
Mylias

Grundlage stanu upadłościowego duszka ery komputerów i braku nowych dzieł sztuki na rynku. Wideokonferencja do wyobrażenia pt. „Szanuj życie należycie, bo jak umrzesz — stracisz życie”. Wykwit łzawic i gondolierów literackich zawdzięczamy okrzykowi jakżeż urodziwie zastępującego puenty - „kochać ich”! No, ale już! Najlepiej za wszelką cenę. Jest, okazuje się proste na to wytłumaczenie – co powzięte w „miłości” ma być poświęcone. Zniechęcenie zatem, jeśli motywowane taką „miłością”, będzie usprawiedliwione, nałóg, który służy tej junkierskiej miłostce, też zostanie puszczony w zapomnienie przy ostatecznym rachunku wydalenia z tego „strasznego świata” itd. Zdaje się, że jakaś furtka w tej spirytualnej latrynie jest niedomknięta. Stąd te wyziewy. Ale atrament powoli się wyczerpuje. Ostatnim znakiem „czasów pióra” jako nośnika danych będzie wycyrklowany fiutek na tyle ławki szkolnej na wsi, której jeszcze nie objęła ustawa technologiczna. Nie ma już tablic kredowych, na których można się wyżywać, drapiąc suchymi paznokciami, nie ma naboi tuszu, którymi można się szprycować i kaligrafować. „Kałamarze” i kałamarnice wszystkich stanów skupienia – popiszcie się(!), chyba tyle po tym zamieszaniu pozostaje. Są przecież „artyści”, którzy widzą w komputeryzacji nieomalże odbicie szatańskie, albo niszczycielskie „siły kapitalizmu neoliberalnego”. Giełdy, co się ceni, nie można rozwalić kijem awanturniczego kloszarda, bo dejgma to część bogactwa Świata. Akcelerator świętych podziałów społecznych i wyznacznik klasy. Całe to „uniesienie” przeciw handlowi, digitalizacji jako nowej formuły ergolabii to sielankowość wyimaginowanych konfliktów z Życiem. Oczywiście, to jest totalna błazenada, skakanka niedouczonych miernot, które w tym ogłupieniu „wspierają się” niczym piszczałki nucące w chórze "O brzydkiej chciwości" anonimowego autora. To rozpowszechniona forma lizusostwa, która nie ma zielonego pojęcia o smaku ciemiężenia, zasadzki, strategii, ataku, męstwa, wzbudzaniu szacunku czy wyrabianiu sobie pozycji. To jakby ładnie zapytać się sarenki, co myśli o polowaniach. Nie mówiąc już zrozumieniu pracy wiersza poleceń protokołu internetowego. Instrumentarium do poważnej gry przekazane partaczom-kazuarom obdarzonych tylko jednym władnym dużym palcem-pazurkiem. Najczęściej środkowym zwanym faketem. Choć ten jeden palec jest zwykle doskonale wyćwiczony, większy niż pozostałe, potrafi walić „na oślep”, świetnie improwizować, dudnić. Tak „zna się na rzeczy” przez to walenie, że aż wychodzi z tego symfonia Morse'a. Fanatyczny stuk-puk „kredyt zaufania", ostatnie połączenie ze Światem na gorącej linii, bo nie ma już innego wyboru. Pozostaje mu cięta dewiza rodem z tzw. Antologii palatyńskiej „Dajcie rękom odpocząć strudzonym…” i nic, oprócz świergoczącego potakiwania, które by się popełniło, podnosząc rękę na silniejszego. Wezwanie osłabionego poobijanego „podmiotu”, ciężkimi „doświadczeniami życiowymi”, który nie ma dość środków, by pozwolić sobie na sprzątaczkę, dlatego zaczyna „w małych rzeczach dostrzegać kosmos”. Dźwięk walenia pazura, który jest zupełnie inny od słów, który „mówi” głośniej i wyraźniej, który odmawia posłuszeństwa nawet gdy zmurszałe triumfuje. Cloaca maxima ma zawsze coś ciekawego do „puszczenia w obieg” pomiędzy waleniami – np. skargę porzuconej dziewczyny, „uśpioną sprzedawczynię girland kwiatowych” albo personifikację owczarka podhalańskiego – byle coś niepatetycznego! Nie reaguje na zabój, w ogóle nie reaguje. Jakoś to będzie, jak stanę, a życie przeleci między palcami. Co gorsza — jeszcze mnie przeleci. To wina Życia przecież! Dźwięk, który miesza w głowie tak, bezpodstawnie, nęci ożywczością roztrzęsionej galaretki. Gdy muzyka blednie i robią się nogi ze stali (by jak byk z dawnej kolekcji Farnese jakoś się utrzymać), których żaden most nie udźwignie – to rozpoznaje się za świętość. Stan skupienia betonu. Aerobik etatowego doradcy śmierci. Gdy miłość jest w sercu a wszystko, co złe „na zewnątrz się kotłuje”. Taka zawartość zawziętości z „rzeczy” zaczyna zamieniać się w ładunek wybuchowy, który w zetknięciu z żywym-rzutkim, przelotnym, przepełnym, rozsadza powiernika tak rozumianych uczuć. Na szczęście zazwyczaj „od środka”. Ku jego „pokrzepieniu”. Do naosu to mu brakuje jak Aleksandrowi Wielkiemu do Japonii. Taktyczne nerki – zamiast zdrowych wytrenowanych płuc. Nic nie stworzyli, a ile się przy tym nagadali, że byli wystarczająco konsekwentni, „cisi” i modlili się bez zginania kolan i w „porażeniu słonecznym” gotowi wytrwać do końca (trudu), samotnie jak ten palec, by uniknąć „miłosnych upałów”. Poczucie humoru stoika ze stołówki infra classem w retorsji, które chwile przed zgonem doznaje orgazmu i myli to z zemstą. Tyle dobra z patrzenia się „na niewidzialne” i prenumeraty prolegomenów do Sententiae dla każdego „obywatela”, który ukończył 18 rok życia. Nowy system operacyjny „O grzecznym zachowaniu chłopców”. Fenomen natręctwa aż „wigor u mężczyzn zniknie”. Choć dawno temu Katon w arcydziele o rolnictwie mawiał, że „(…) niewolnik zmęczony mniej będzie miał ochoty do włóczęgi, będzie zdrowszy i chętniej po robocie będzie szedł na spoczynek” zrównujemy na potęgę paradoksu „dobrej wieści” szczyty egoizmu. Wniosek — isonomia — tak, ale tylko wśród zdolnych do pogardy. Wniosek drugi – solidnie zabezpieczać hasłem chmury, by mieć kontrolę nad tym, co pada.
Michał Borkowski – Dwa eseje
QR kod: Michał Borkowski – Dwa eseje