switło wnoczi

dumnie prężę pierś w czarnym trykocie z nadrukiem „russkij wojennyj korabl
idi na chuj”, ale nie przyjąłem pod dach jaskini żadnego uchodźcy, chociażby
ukrainki bez dziecka. współczucie ograniczyłem do pozbawionego hipokryzji
podziwu dla pawła gotującego pierogi w korczowej i regularnie kursującego

na granicę jacka, który zapozował nawet do fotografii z tamarą i wierą oraz
panem drohobyczaninem zadumanym nad losem ojczyzny. wstrzymałem się
przed włożeniem do kosza w biedrze czekolady, kostki sera i słoika gołąbków,
zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyłem na kupno na giełdzie

w gliwicach poszukiwanej od lat winylowej płyty „pan-orama” australijskiego
zespołu flash and the pan. słucham zamieszczonego na niej utworu „lights in
the night” i zastanawiam się, jak by to brzmiało w tłumaczeniu na ukraiński.


lękopisy nie płoną

wedle wszelkich metryk miła kończy dzisiaj trzy lata. ten chłopak
z nowosybirska ma ich na oko jakieś dwadzieścia jeden, czyli tyle,
co moja kota (licząc jeden jej rok jak naszych siedem), która skacze

urodzinowo wokół wędki z rybkami; on stanął z pustą kartką. miła
korzysta z pierwszego ze swych dziewięciu kocich żyć. on ryzykuje
swoim jedynym. rybki na wędce są dwie. podobno nic dwa razy się

nie zdarza. takich rzeczy nie robi się kotom, chłopcom, ich białym
kartkom.


wielki piątek

– ciężkie czasy – powiedział ruski żołdak, taszcząc zegar z ratuszowej
wieży – żartuje profesor zbigniew mikołejko promujący w instytucie
mikołowskim swą najnowszy książkę poetycką zatytułowaną „teraz

i zawsze”. – piszę z pozycji porzuconego przez modlitwę – przyznaje
prowadzącemu spotkanie konradowi wojtyle. już za tydzień wielki
piątek oraz przewidywana przez analityków największa od II wojny

światowej bitwa pancerna, po której, jak można z niemałym chyba
prawdopodobieństwem założyć, raczej nikt nie zmartwychwstanie.


urlop z kotanką

to był wyjątkowo udany urlop z kotanką. miła, co prawda,
nie skrywała irytacji mą nieustanną obecnością oraz tym,
że przeleguję całe noce i dnie w jej prywatnych włościach,
spędzając je na dodatek nie w wąskiej szparze za kanapą,

lecz na niej, ale dawała wyraz swej tolerancji, gdy każdego
ranka i wieczoru sypnąłem jej w miskę garść smakołyków.
do momentu, kiedy wysiadł dekoder, wiedziałem wszystko
o otaczającym nas świecie. miła prężyła się wówczas obok

(tylko przypadkiem mnie nie dotykaj!), jednak nie wykazała
szczególnego podniecenia kolejnymi doniesieniami z ukrainy
ani informacją o drastycznej podwyżce stóp procentowych.
nawet nie zwróciła uwagi, że z powodu kanonady piorunów

telewizor zmienił się w czarną kartę. później był weekend.
po nim zatelefonował do nas losing my religion, nasze życie
ponownie stało się prawdziwe, miła wskoczyła za kanapę,
kaloryfer przestał grzać, muszę w końcu umyć te okna.


song of leonard cohen

czasami chce się mniej. na przykład: karabinu na bruku ulicy.
a kiedy indziej więcej, chociażby spokoju. jeśli trzeba, można
go nazwać nawet świętym, aczkolwiek nie pojmuję, co z tęże
świętością miałaby mieć wspólnego obleczona w przepoconą

pościel katatonia połączona z uporczywym wpatrywaniem się
bądź to w sufit, bądź w informacyjny program w tvn24. ponoć
od wczoraj katastrofa to znów zamach, moskwa siegnęła dna,
stopy procentowe poszybowały, zaś uwielbiana przez widzów

aktorka i tancerka katarzyna cichopek ostatecznie rozstała się
z ukochanym przez tych samych widzów marcinem hakielem.

Bogdan Prejs – Kilka lękopisów dla kotanki
QR kod: Bogdan Prejs – Kilka lękopisów dla kotanki