Rhianon
Nie mam już siły patrzeć w tamtą stronę
Jaskrawe słońce w wypełnionym jodem powietrzu, morze o barwie obsydianu, miękki piasek plaży, w który bezszelestnie wbijają się gumowe pontony – to jest jedyny krajobraz, który nie męczy wzroku.
Wydymasz usta i pytasz: „W takim razie, gdzie jest teraz normalnie”? I wybuchamy śmiechem, aż mewy podrywają się z kwikiem jakby ktoś rzucał w nie kamieniami. A my się powoli wynaradawiamy, oddajemy krew, żeby arterie pompowały już tę nową, z domieszką obcego tlenu.
Kiedyś myślałem, że do końca będę słyszał głosy stamtąd, ale ogłuchłem. Cisza.
Rhianon milcząca i dumna jedzie na oklep przez wrzosowiska byle dalej od brzegu, byle dalej na zachód. Byle dalej…
Listy z frontu
Спокою під крилом
оцього даху, що гримів, як бубни,
коли кохання, рятівне і згубне,
вривалось, ніби вітер, напролом,
і ми кружляли!..”
Юрій Андрухович – „Що хочеш ти? Спокою під крилом…
„Lepiej ci już? Coś się zmienia?
Te same cienie, niezliczone, niezmienne, nieme.
Frasobliwy Jezus pochyla się niżej,
pociski świszczą, ktoś świętuje igrzyska,
wykrzywia twarz w bojowym szale.
Dach już nie przecieka,
w ogrodzie zielsko wypielone,
Siedzę na progu i ćmię machorkowego…
Słyszysz melodię?
Rzekę, co toczy wody w jarach,
Lodowaty wiatr hulający po stepie,
mary wyjące na kurhanach?
Nie. Nie słyszysz, bo nie ma ciszy.
O niemodna, niemodna ta twoja dusza
ciągle po pięć kopiejek sprzedawana z woza.
Olimpijscy Bogowie, na pożółkłych kartuszach,
są tylko atramentu w poemacie Schillera.
Dzisiaj śmiech tylko budzą ich kłótnie,
jak przekomarzanie się dzieci.
Lepkimi rączkami dotyka nas jesień,
listy z frontu jeszcze nie przyszły,
może dotrą razem z pierwszą zamiecią,
a może tylko się przyśnią?
Atlantyda (ciemna strona księżyca)
Między trawami między zielem a zagonem buraków cukrowych w cieniu stogu butwiejącego od zeszłego lata dopada mnie znużenie wyrysowaną przez agronoma mozaiką monokultur, ale ziemia jeszcze tłusta jeszcze nie step choć wody nie widać pod ziemią bulgoce jeszcze pod skórą czarnoziemu wypycha z wnętrza pola kapusty ziemniaków kukurydzy lnu cebuli pszenicy żyta i owsa.
Syczy warzelnia sypie się sól taśmociągiem solny pył osiada na ustach i miesza się z odurzającym zapachem rzepaku i tak ani z miasta, ani ze wsi gdzieś pomiędzy wisi zmora pola wydeptane racicami saren i przeryte nosami dzików przedziobane stadami czarnego ptactwa, ale to jeszcze nie teraz bo siedzę na łące w jaskrawym świetle lata łakomie przyglądając się sadom pełnym dojrzewających owoców dobrego i złego.
Wiem kiedyś nakradnę tych owoców i będę zżerał je w krzakach czarnego bzu aż zacznie fermentować jad i otrę słodycz i sól z ust i popędzę na oślep przez obce kraje i wreszcie bardziej będę znikąd niż stąd.
Strypa (migawki z ukradzionego życia)
Gazeta Lwowska 31 sierpnia 1939 roku donosiła o mającej się odbyć 16 października tegoż roku licytacji komorniczej czterech tysięcy książek i pianina bez nazwy – cenę wywoławczą ustalono na 1900 złotych.
W sierpniu w jarach panuje chłód, ale pociąg z Tarnopola do Lwowa telepie się zawieszony w powietrzu jak chiński lampion. Rzeka wije się i próbuje przedrzeć przez skały. Nie można usiedzieć w miejscu, chce się płynąć razem z nią aż do Dniestru.
Nie wiem, dlaczego od zawsze szukam miejsca nad rzeką, ale takiego, gdzie można spotkać rusałki zimorodki, gdzie w pobliżu są łąki i lasy i choć kilka pagórków, żeby można było z góry popatrzeć na rzekę.
Hwyl (2)
– Jedźmy, nikt nie woła.
Wbijając się w powietrze, lądując czy lewitując,
w małej walizce nie zmieścisz bólu radości ani rozczarowania ani chrzęstu żwiru na ścieżce.
Już pytali: Dokąd cię wywiało? Na jaki kraniec świata pożeglowałeś tak bez słowa bez gestu nawet.
I dlaczego nie odwzajemniłeś naszej obojętności?
Czy do brzegów Kanady i dalej do zimnych krajów czy trafiłeś w środek lata z tanich pocztówek za kilka centów? Na Antypody uczepione rafy koralowej?
Była w tym kpina i zimny wiatr życzący kłamliwie szczęśliwej drogi i było pytanie – kto pierwszy przyjmie pod dach, kto pierwszy zapomni, a kto wzruszy ramionami i postuka się w czoło?
A potem, kiedy napisałeś wiersz w najgorętsze lato jakie zdarzyło się od dekad mówili: Ej, skamlesz panie emigrant i nie pierdol pan o rozgwiazdach i elfach w jaskiniach.
Ale na początku był styczeń i kierunkowskazy w dziwnym języku oraz powitalne znaki tego dnia jak policzek wymierzony Balianowi przez Godfreya.