Fragmenty
Narodziło się dziecko. Krzyknęło na cały świat. Jego zegarek, okrągły jak księżyc, zaczyna rzucać cień porządku. Czytam kolejne strony powieści. Mając lat dwadzieścia pięć zakrywa twarz rondem kapelusza lub obejrzy kolejny odcinek serialu. Lecz nagle jestem na sto którejś stronie. „Bo widzi pan, w moim życiu było dużo nieuzasadnionego niepokoju, to znaczy takiego, który rozumiem tylko ja, sto wulkanów, nie koniecznie koniec świata” Przewracam kolejne kartki. Poczuje smak truskawek na ustach i w zębach krążek kiełbasy podwawelskiej, gdy pocałuje po raz pierwszy w życiu dziewczynę, tuż przy skrzynkach pocztowych. Dopiero patrząc na szczoteczkę od zębów, zrozumie błąd. Nie należy całować pięć minut po obiedzie. Na podniebieniu zostają wypukłości łyżki i widelca. Powinno się poczekać do podwieczorku. A nawet do kolacji, uczty poduszki. Kilkanaście stron potem idzie osiedlową alejką, jedenastego września 2001 roku, stara się złapać malutkiego kota za ogon. Cieszy się jak osesek. A przecież kilka godzin później ze skupionym sercem i otwartymi oczyma na strach ogląda transmisje z ludobójstwa na skalę światową. Zasłaniając okno pomyśli o tym biednym kocisku któremu utrącił dzieciństwo. Nazajutrz rano postanawia zostać ekologiem walczącym z terroryzmem. Zaczyna pisać wiersze na odpowiedniej stronie, jeszcze to i to, ogólne informacje. Jeszcze kilka stron ilustracji i docieram do okładki kończącej powieść.
Pociąg wjeżdża na dworzec. Zostawiam prozę w przedziale, wychodzę na peron,
chcę dotrzeć do autora badanej przed chwilą publikacji. Ścieżek jest kilka, zdania krótkie i długie, wersja ostateczna.
Oczy
Lufa armatnia o twarzy Putina
obraca się wylotem ku celowi
Trwało to niepokojąco długo
Słychać krótkie przełknięcie śliny
Pocisk uderza w blok mieszkalny.
Ginie lampka nocna, miś, karta kredytowa,
a dopiero na końcu
ludzie.