zmiany

obserwuję sposób w jaki mi ciebie zabiera
a ty podświadomie pozwalasz na to porzucasz mnie
powoli z twoim odejściem nadchodzi jesień

pamiętam soczystą zieleń gdy w upalną noc
wracaliśmy do siebie odurzeni twórczymi słowami
poetów o rozszczepieniu miłości do ludzi

wtedy głosy powtarzały bym nie uzależniała się
od soczystości żywicy z przeszczepionych drzew
znów tylko na chwilę – ogień deszcz ty


siostry

wiem że zbyt często do ciebie dzwonię jednak
moja ciekawość w jakiej kondycji miewa się
świat którego dotykasz krwią z naszej krwi
wybiega poza sferę pytań „dlaczego to tak boli”

potrafię wyobrazić sobie cień jaki rzuca nocna lampka
na twoim stoliku w jaki sposób odkładasz słuchawkę
by sięgnąć po nić która łączy ogniwa między nami
obserwuję jak z rozmysłem opatrujesz stare rany

chcę wiedzieć jak miewa się tata który z tobą mieszka


sekrety

nie przerażały cię pokrzywy i kolczasty drut
mirabelki spadały z drzew a ty zakradałeś się po nie
byśmy mogły słodką mazią nawilżać usta i policzki

pytałyśmy dlaczego nocą wychodzisz do lasu
a ty w milczeniu układałeś zdobyte drewno na opał
mama uśmiechała się do rodzinnej tajemnicy

dzisiaj w starej drewutni suszą się szczapy drewna
wiatr zagląda pod zadaszenie sprawdza jak miewa się
skarb ukryty w puzderku – mleczne ząbki dzieci


po wylewie

tak był taki czas gdy nalegałeś
„powiedz tylko słowo a przemienię wodę w ogień”
czytając o żywiołach bosymi stopami
dotykaliśmy ziemi to wtedy twoja odwaga
znalazła złoty środek – mogłam biec

tak był taki czas dzisiaj gdy nalegam
byś nie rozdrapywał tapety na ścianie bez oporu
przełknął kawałek chleba naszego powszedniego
liczysz nieustannie do stu jakby w tej liczbie
zamykał się nasz wspólny dom – tato


wojownik

umiejętność wspinania się po drabinie
spadania i upadania w ten sposób by
móc się podnosić kaleczyć do pierwszej
krwi to nasze dziedzictwo po tobie tato

gdyby obejrzeć pod mikroskopem biały
obrus na rodzinnym stole zyskalibyśmy
pewność że dom od zawsze nas ogrzewał
bez wahania nadstawiałeś swoją pierś

dzisiaj gdy po czwartym udarze śpisz
między drabinkami szpitalnego łóżka
podnosimy cię a ty kolejny raz nadstawiasz
pierś oddychasz by móc wrócić do domu


dzban

wybierali się do niej z kolejną wizytą
za wszelką cenę szukała sposobu na ułożenie
białych lilii w wazonie w taki sposób
by można zobaczyć ze środka ziemi ich dom
głos podpowiedział „weź ten kamienny dzban”

na miejscu ich palce zatapiały się w ciepłym
wosku cmentarne anioły liczyły lilie w wazonie
padał deszcz zadziwiająco spokojna pomyślała
„kawałek naszego kamienia obok twojego mamo”


epitafium

gdyby nie było tak zimno
mogłabym podnieść ten kamień
przysunąć usiąść przy nim

pamiętam leśny strumień
obmywał historię wyrytą na głazie
mówiłaś że to imiona bohaterów

dzisiaj czuwam przy twoim
kamieniu zimno przenika do krwi
tęsknię za naszym strumieniem


modlitwa

w pierwszych słowach mojego wiersza donoszę ci mamo
że pies sąsiadów znów ujadał w nocy biegał po ogrodzie
jakby świat kręcił się wokół kości i budy – od dawna
podejrzewam go o podsłuchiwanie ludzkich rozmów

spadła kolejna dachówka kot pod drzwiami zostawił
nowe zadrapania liście pokryły trawę – cierpliwie
zbieram ślady życia i śmierci mówią że to naturalna
kolej rzeczy że krew dopóki jest czerwona niesie tlen

a ja bym chciała poczuć twoje ciepło opowiedzieć
o kolorach zamknąć w dłoni twoją dłoń nucić
piosenki o miłości sprawdzić działanie telefonu
na wypadek gdybyśmy chciały usłyszeć nasze głosy


ukradkiem

za oknem styczniowe słońce siedzę przy stoliku
kawa stygnie ale nie dopijam jej – szukam powodu
by zostać i posłuchać opowieści o śmierci porównać
mój ból z cudzą stratą poszukać sposobu na ukojenie

obok toczy się rozmowa o ostatnich życzeniach
i snach w których zmarła matka tańczy na trawie
tuli swoje dzieci kamienie ustępują miejsca bryłkom
ziemi które wkrótce skruszeją pod stopami wnucząt

pamiętam sen o gliniastej ziemi lepiła się do naszych
butów padał deszcz usiłowaliśmy zapalić znicze a ty
mamo uśmiechałaś się do nas z fotografii – światło
rozpalało się dopalało w nas jak wtedy w szpitalnej sali


mamo

pamiętam twoje słowa o śmierci babci
szliśmy wtedy razem w zwątpieniu
mówiłaś że to naturalna kolej rzeczy
nieunikniony czas gdy człowiek
musi zostawić człowieka odejść
porzucić bez winy

od tamtej pory rozpaczliwie
próbuję naginać światło przesuwać
granice zmieniać podstawowe prawa
fizyki – oswajam czas w którym
musiałaś odejść porzucić bez winy
zostawić światło w nas

Dorota Nowak – Wiersze
QR kod: Dorota Nowak – Wiersze