w szarej kuli
samookreśleni stoliczanie zapatrzeni w talię.
nieskazitelne garnitury.
bez śladu matczynej ściery i śliny, która ułatwiała zaprasowanie kantów i barier.
z kantem i z bajerem.
urok.
spolszczona Cyganka na babcinej otomanie pokrytej wełnianą narzutą.
spod tiulowych falban haftowanych w natarczywe niezapominajki wystają obszyte koronką barchany.
narzucające się sploty wydarzeń.
pajęcze spojrzenia szklanych oczu.
oto mania.
lala usadowiła się na masce BMW.
jest pole do popisu.
jest, szelest, bzyk.
na rzęsach larwy much.
rozsypana talia
rozbija się o koci łeb.
Wyzwolenie
gdzieś i kiedyś zrodził się lęk. wrośliście w siebie,
niczym bracia syjamscy.
z jednym sercem, z jedną wątrobą.
twarze mieliście osobne.
nie wiesz, na której był wyraz rozpaczy,
na której desperacja.
gdy dorósł, lizał dłonie i skamlał – wyzwól mnie.
pozwól bezludzko żyć. bez dygotania dłoni,
bez ściśniętej krtani.
on popchnął, ty skoczyłeś.
ty porwałeś, on skoczył.
zobacz – rozwarte rybie pyski nie zabrały oddechu,
nie musnęły ciała. nie wciągnęły wiry,
ale martwe muszle pochłonęły rytm TWOJEGO serca.
bezszelestnie, bezwolnie stałeś się częścią oceanu.
ocean będzie śpiewał tobą, nawet gdy zamilkniesz na wieki.
nawet gdy wyschnie.
kokosy
w prawdziwym raju kobiety
pochylają się nad herbatą
a litościwy nadzorca
wsuwa do rozkołysanych na ich plecach koszy
co jaśniejsze pędy
kornak na grzbiecie słonia
wybija piętami wspólny rytm
pobrzękując łańcuchem
idą do wodopoju
pachnie biedą sokiem palmowym
ufnością i pogodzeniem
w prawdziwym raju mahoniowy Adam zapodał mi drewniane jabłko
nie do zgryzienia