Przede wszystkim chciałbym, żebyś powiedział mi o swoich początkach. Z tego, co wiem, urodziłeś się i wychowałeś na Brooklynie w Nowym Jorku w latach 70. Miałeś okazję na własne oczy zobaczyć narodziny i rozwój hip-hopu. Czy mógłbyś mi powiedzieć jak pamiętasz to ze swojej perspektywy?

Wiesz co, w tamtym czasie nie było czegoś, co dzisiaj nazywamy hip-hopem i całą tą kulturą. To było przede wszystkim częścią życia. To był czas, kiedy razem z pozostałymi dzieciakami spędzałeś czas na ulicy i robiłeś różne rzeczy. To było życie, które się toczyło i dzięki temu mogła powstać sztuka. To była nasza codzienność. Zawsze, kiedy ktoś zadaje mi tego typu pytanie odpowiadam, że ciężko jest to tak naprawdę wytłumaczyć, bo to po prostu było życie, które toczyło się każdego dnia.

A co z block parites, które były bardzo popularne w tamtych czasach? Te od Cool DJ Herc cieszyły się największą estymą.

Mieszkałem na Brooklynie, ściślej mówiąc na Bronxie. Miałem osiem lat, kiedy byłem na pierwszym block party, gdzie pojawił się dj z gramofonami i tak dalej. To był też moment, kiedy tak naprawdę szczerze zakochałem w tym, co nazywamy dzisiaj hip-hopem.

A pamiętasz pierwszy numer, na którym poczułeś moment i sięgnąłeś za mikrofon?

Wiesz co, to nie było nic nadzwyczajnego. Jakieś takie proste rzeczy, które wpadały mi wtedy do głowy, ale nie pamiętam tego, aż tak dobrze (śmiech).

W porządku. To pytanie samo nasuwa się, by je zadać. Kto był dla Ciebie wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o rap? Wiesz, osoba bądź artysta, która sprawiła, że chwyciłeś za mikrofon i robisz to, co robisz.

O tak! Zdecydowanie odpowiem, że to moja ciotka. To dzięki niej zobaczyłem, na czym to wszystko polega. Wiesz, nie była ona typowym nauczycielem, ale jako dzieciak słyszałem, jak rapowała razem ze swoimi znajomymi. Chciałem być bardzo taki jak ona i robić to, co ona, bo wydawało mi się to po prostu fajne. Poza tym była starsza ode mnie o pięć lat. Więc tak to wyglądało.

Jeśli chodzi o artystów, którzy byli moją inspiracją, to było ich wtedy naprawdę wielu. Byli tacy ludzie jak Supa Ranks, Spoony G, Rappin Duke i cała masa innych ludzi, którzy się do tego przyczynili.

Możesz mi powiedzieć, jak i kiedy doszło do Twojego spotkania z Guru i DJ Premierem?

Wiesz co, poznałem Guru dzięki mojemu koledze ze szkoły – Sandro Castro. Z kolei jego kuzyn Smitty, był członkiem oryginalnego składu Gang Starr jeszcze zanim pojawił się tam DJ Premier. Tak więc poznałem Guru, ale jeśli chodzi o takie oficjalne poznanie, miało ono miejsce podczas kręcenia teledysku do numeru Manifest. Od tamtego momentu wszystko jest już historią.

Lata 90. nazywane są złotą erą hip-hopu.

Tak mówią.

W szczególności Nowy Jork był miejscem, w którym wszystko się działo, jeśli chodzi o rozwój kultury hip-hop. Działało bardzo dużo różnych projektów, jak chociażby D&D All Stars, o który chciałbym Cię zapytać. Czy możesz powiedzieć mi nieco więcej na ten temat?

D&D All Stars to projekt, który powstał naturalnie z artystów, którzy nagrywali wtedy w studio D&D. Goście, którzy zawiadywali tym studiem mieli też label D&D Records, więc kiedy wyszli z pomysłem, żeby nagrać jeden wspólny numer od razu wszyscy się na to zgodzili. Początkowo miałem tam być ja, KRS-One i Smif’n’Wessun, ale dograli się tam w zasadzie wszyscy, którzy tego dnia przewinęli się przez studio, dlatego możesz usłyszeć tam Fat Joe, Dougie Fresh i Mad Lion. To wszystko nie było planowane, po prostu stało się naturalnie.

Hip-hop w latach 80. i 90. niósł za sobą bardziej pozytywny przekaz. Dzisiaj hip-hop stał się bardziej brudny, jest w nim pełno przemocy, bling blingu…

Wiesz co, nie do końca tak bym to ujął, bo ten brud był już w tamtych czasach. Mój ulubiony raper to Cool J Rap, a jak wiesz to ten gość nawijał raczej o tych wszystkich gangsterskich rzeczach. Tyle, że to w tamtym okresie było czymś nowym i było dużo innych nurtów. Później wjechała cała ta komercyjna maszyna do zarabiania pieniędzy, która mówiła ci, co masz zrobić, jak się ubrać, co powiedzieć, tylko po to, żeby sprzedać jak najwięcej płyt. Wcześniej goście, którzy nagrywali swoje płyty mówili o tym, co spotyka ich w życiu, jakie mieli doświadczenia, itd. Wydaje mi się, że to było bardziej prawdziwe. Coś, co po prostu wychodziło z twojego serca, a nie z potrzeby zarobienia kasy. Ludzie po prostu mówili o tym, co ich otacza i jakie mają życie. Obecnie ci nowi goście mówią nawet sam nie wiem o czym, bo nie da się ich słuchać.

Na przełomie lat 90. i 2000. miał miejsce ten słynny konflikt pomiędzy Wschodem i Zachodem, a tuż po nim przyszedł czas na tzw. dirty south, które całkowicie odmieniło grę. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

To wszystko znowu zasługa rozwoju przemysłu muzycznego. Wiesz co, kiedy dorastałem, to kochało się i szanowało się wszystkich. Takie były zasady. To był po prostu hip-hop. Nie było tych wszystkich kategorii jak wschód, zachód, dirty south, itd. Był czysty hip-hop. Wiesz, bardzo lubię Geto Boys, bo zrobili naprawdę kawał dobrej muzyki, a są z południa. Bardzo lubię N.W.A., a oni są z zachodniego wybrzeża. W tamtym czasie nie miało to dla nas znaczenia, bo wszyscy kochaliśmy hip-hop. Nigdy nie bawiłem się w to szufladkowanie, że ten jest stąd, a ten stamtąd. Tak jak mówił wielki Miles Davis, są tylko dwa rodzaje muzyki: dobry i zły. Jeśli coś jest dobre, nie ważne skąd jest. Może być nawet z Marsa. Jeśli jest dobre i chwyta, to bardzo dobrze. Problemem jest to, że obecnie jest bardzo dużo rzeczy, które po prostu są do dupy.

Jesteś w biznesie muzycznym od ponad dwóch dekad. Czego nauczyłeś się przez ten czas. Ten biznes też mocno się zmienił od momentu, kiedy zaczynałeś. Więc jak to wygląda z Twojej strony, jako niezależnego artysty, którym jesteś.

Przede wszystkim nauczyłem się, żeby zawsze być na szczycie w swoim biznesie. Wiedzieć jak czytać te wszystkie kontrakty, które musisz podpisać na swojej drodze, tak żeby nie stracić za dużo. Mieć swojego prawnika. Zawsze mieć prawa do swojej muzyki i nie ufać tym wszystkim cwaniakom, którzy są w biznesie (śmiech). Najważniejszym, tak naprawdę, to być na szczycie w swoim biznesie, bez tego za daleko się nie zajdzie, a bez tego też nie zarobisz za bardzo pieniędzy.

Kiedy wsłuchiwałem się w Twoje teksty, to zauważyłem, że kładziesz duży nacisk na duchową stronę życia. W jednym z numerów nawijasz: no I’m not Jamaican, but yes I’m a Rasta. Czy jesteś jakoś blisko związany z filozofią rastafari?

Wiesz, mój ojciec założył pierwszą organizację rastafari w Nowym Jorku ponad czterdzieści lat temu. Jeśli chodzi o sprawy duchowe, to uważam, że dusza jest zawsze na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na drugim miejscu. Oczywiście, nie jestem najświętszą osobą na świecie, bo zrobiłem w swoim życiu naprawdę dużo głupstw i rzeczy, których nigdy nie powinienem był zrobić, ale koniec końców wydaje mi się, że w ten sposób broniłem swojego ducha, bo tylko dzięki temu w moim życiu mogło zadziać się dobrze. Starałem się zawsze żyć w zgodzie z ludźmi. Żyć tak, żeby nie zrobić nikomu krzywdy. Wierzę w karmę.

KRS-One powiedział kiedyś, że jest różnica pomiędzy byciem raperem a MC. Mówił, że raper robi to dla pieniędzy, z kolei MC robi to dla społeczności. Jak Ty się na to zaopatrujesz?

Wiesz co, jestem MC, ale wiem jak rapować. W społeczności, z której pochodzę rapowanie było zawsze przed hip-hopem. Kiedy ktoś rapował to po prostu szybko mówił i dobrze dobierał słowa, które odpowiednio wypowiadał. Nawet starsi mówili u nas: chodź to młodziaku coś ci zarapuje, co oznaczało, że po prostu miał ci coś do powiedzenia. Więc dla mnie rapowanie to po prostu mówienie. Jestem raperem, jestem MC, jestem kimkolwiek, jakkolwiek to nazwiesz. Bo jestem po prostu najlepszy (śmiech).

Jesteś na scenie dwie dekady. Czy mógłbyś mi powiedzieć, co jest dla Ciebie najlepszym momentem z tych dwudziestu lat?

Każdy dzień, którym żyje, jest najlepszym momentem mojej kariery. Dlaczego? Bo codziennie czegoś się uczę, codziennie zdobywam nowe doświadczenie, dzięki którym mogę rozszerzyć swoje patrzenie na świat. Wiesz będąc dzisiaj we Wrocławiu i móc rapować dla tych wszystkich ludzi, to jest jasny punkt tych dwudziestu lat. Wiesz, o co chodzi?! Nie jestem w stanie wybrać jednego konkretnego, bo było ich naprawdę wiele. Jeśli miałbym zrobić listę tych najlepszych rzeczy, to uwierz mi, byłaby nieskończenie długa. Więc spójrz na to. Jestem dzisiaj tutaj, po raz pierwszy we Wrocławiu, wieczorem będę mógł pokazać się ludziom – jasny punkt. Widzisz, co mam na myśli.

Czy pamiętasz swoją pierwszą trasę koncertową po Afryce? Dla wielu artystów wizyta na tym kontynencie jest przy okazji też ważnym aspektem, jeśli chodzi o aspekt kulturalny…

O tak! To była trasa po Republice Południowej Afryki w 2001 roku. To było coś niesamowitego. Byłem w Soveto, uczestniczyłem w oficjalnym spotkaniu Zulu. To było coś niesamowitego. Tak samo mam, kiedy pojadę gdziekolwiek po raz pierwszy. Nigdy nie wiesz, co czeka cię na miejscu, nie wiesz, co cię zaskoczy. Pochodzę przecież z getta ze wschodniej części Nowego Jorku, a fakt, że jestem w stanie podróżować po planecie niczym jakiś super bohater jest czymś naprawdę wyjątkowym.

Nagrałeś numer z takimi polskimi artystami jak Peja i O.S.T.R. Czy możesz mi powiedzieć jak do tego doszło?

SLU to mój skład! Wielki szacunek! Moja przyjaciółka zadzwoniła do mnie z propozycją zrobienia numeru, na co się zgodziłem. Numer okazał się dobrym strzałem. Co więcej, teraz dzwonili do mnie i mówią, że chcą zrobić wspólną płytę, także oczekuj tego, bo to będzie coś niesamowitego. Jeru The Damaja, Peja, O.S.T.R., Gandi Ganda, Kobra – to dobry skład.

Wiem też, że poza muzyką masz swoja drugą pasję, jaką jest fotografia.

O tak. Uwielbiam to.

Wiem też, że masz już za sobą jakieś wystawy.

Nieźle! Wiesz co, moja miłość do fotografii zaczęła się z totalnej nienawiści do tej dziedziny sztuki. Poważnie. Wszystko przez to, że moja babcia ciągle robiła zdjęcia, co bardzo mnie wkurzało. Ma w zasadzie każdy etap mojego życia udokumentowany na zdjęciu. Pewnego dnia siedziałem sobie w domu i oglądałem telewizję. Zobaczyłem tam reklamę aparatu fotograficznego. Moja ówczesna dziewczyna zaczęła się ze mnie nabijać i mówiła, że mam jej taki kupić. W między czasie pojechałem na trasę i kiedy wróciłem powiedziała do mnie: zobacz, co jest w mojej torbie. To był oczywiście aparat. Mówię ci, od tego czasu po prostu za każdym razem brałem go od niej i odpływałem. Zacząłem bawić się przesłoną i światłem. Zacząłem czytać dużo książek na ten temat. Sporo się nauczyłem. Kocham fotografię. Pozwala mi ona na uzewnętrznienie siebie, ale też uczy mnie skupienia i pozwala być ciągle kreatywnym. To, że stoję za obiektywem aparatu wiele pomogło mi też w pisaniu tekstów.

A co z Twoją wystawa?

Będzie na niej pełno nagich lasek (śmiech). A tak na poważnie, to znajdzie się tam bardzo dużo różnych zdjęć. Mam fotografie wielu artystów, których znam osobiście. Będzie tam dużo portretów, ale także miejsca i rzeczy, które lubię. To będzie mój punkt widzenia świata, który nas i mnie otacza.

Na koniec proszę powiedz mi, jeśli miałbyś wybrać pięć numerów, coś w stylu soundtracku swojego życia, to jakie numery byś wybrał? To mogą być zarówno Twoje rzeczy, jak też nagrania innych artystów.

LL Cool J – Becasue I Fly

Steve Wonder – All I Do

Gang Starr – Mass Apeal

Jeru The Damaja – Come Clean

Curtis Mayfiled, choć to będzie bardzo ciężkie, bo uwielbiam każdą jego płytę, ale wybrał bym Hard Times.

Rozmawiał Rafal Konert
klub Puzzle, Wrocław 5.11.2013
Uważam, że dusza jest zawsze na pierwszym miejscu – wywiad z Jeru the Damaja
QR kod: Uważam, że dusza jest zawsze na pierwszym miejscu – wywiad z Jeru the Damaja