raport z czasów zarazy VI

otworzono parki i lasy. jutro pewnie otworzą morza i oceany
albo światło i powietrze. zabrakło tylko przecięcia wstęgi
i fanfar. nie znoszę hałasu. wolę wiewiórki
i ptaki kołyszące się na wiotkich gałęziach brzozy.
aksamitne spojrzenie łani zawieszone
na niezdarnych ruchach koźlątka. przerażają mnie ludzie
próbujący zawłaszczyć świat. w najbliższych dniach
spodziewam się komunikatu

o otwarciu nieba.


raport z czasów zarazy VII

ludzie wychodzą na ulice. mają już dość zarazy. nawołują
do zdjęcia masek ale ci którzy ukrywają się za nimi
naciągają je jeszcze szczelniej. chowają się za słowami
które już kiedyś słyszałem. wokół kordony policji
przypominają że wolność nie jest
towarem pierwszej potrzeby i należy wrócić do domów.
boję się tej pandemii która niszczy nie tylko
płuca ale i duszę. szukam ocalenia w wierszach norwida
i herberta ale te kryją się na coraz głębszych

półkach.


raport z czasów zarazy IX

pustoszeją barykady. ludzie boją się wychodzić z domów.
panuje zaraza i zakaz zgromadzeń. wszędzie
patrole piesze i zmotoryzowane. straszą
grzywną lub więzieniem. odważniejsi
stoją na balkonach i obserwują
puste ulice. pozostali kryją się za firankami
lub modlą do swoich bogów.
siedzę przy biurku i piszę kolejny

raport z czasów zarazy.


gołębie

wygładzam moim wierszom skrzydła i wysyłam je
do przyjaciół na wypadek niespodziewanej
wizyty przed świtem. boję się że ktoś zechce
pozbawić je wolności i zamknąć w klatce
z której nie można podziwiać nieba.
a one – jak ja – potrzebują powietrza i wiatru
który je poniesie do serc. póki co przyglądam się
lotom ptaków kreślącym pośród chmur

znaki zapytania…


niebawem przyjdą rakarze

boję się by przed domem nie pojawili się rakarze
aby wyłapać moje wiersze.
one przyzwyczajone są do wolności. nie potrafią łasić się
do nóg. mogą godzinami patrzeć ludziom w oczy
ale nie będą ich lizać po rękach.
nie przypominają psów pokojowych uległych
i o miękkiej sierści. wytresowanych tak
że gotowe szczekać tylko na zawołanie. moje wiersze

nie chcą umierać w niewoli.


pragnę wierzyć

już idzie. przybliża się. czuję jego przepocony
oddech na karku. widzę jak sznuruje okna pajęczyną
krat. jak drzwi wypełniają się złymi spojrzeniami
judaszy. mówisz że to już było że to tylko powraca
niedośniony do końca sen. otul dłońmi moją
zbolałą głowę. pragnę wierzyć że masz
rację że już się więcej nie może powtórzyć

ten koszmar.


przyzwyczajenie

ludzie już się przyzwyczaili. nie chcą zmian. nie
przeraża ich panująca zaraza. nie będą
przyjmować lekarstw ani szczepionek. wolą
ukrywać twarze pod maskami. mogą wtedy stać się
niewidzialni. to inni za nich będą
podejmować decyzje. tak jest wygodniej.
nie przeraża ich zaraza ale myśl że mogą ją im kiedyś

odebrać…


sen II

jest nadzieja na ustąpienie zarazy. ludzie
próbują wynaleźć na nią lekarstwo. wczoraj
miałem piękny sen że im się udało.
nie trzeba było już kryć się pod maskami.
można było iść ulicą i nie bać się
że mogą cię odwieźć do miejsca odosobnienia
pod pretekstem zagrożenia dla innych. rano
obudziłem się z podkrążonymi oczyma

i świadomością że to tylko sen.


sen III

znowu na ulicach zomo. bijące serce partii strzegące
naszego bezpieczeństwa. pompuje
ludzi do radiowozów i wywozi do zamkniętych
krwiobiegów. pracowite jak plan pięcioletni. ręce
spocone zmęczone ale czujne
wyłapują zainfekowaną tkankę z organizmu.
ludzie chorzy na wolność kryją się po bramach.
po chwili powracają falą pandemii.
ulice wyglądają jakby serce im pękło serce. znowu

krzyczę przez sen.


stan lęku

boję się że nadejdzie kolejna zaraza. gorsza
od obecnej. będzie się rozprzestrzeniać poprzez słowa
i spojrzenia pełne wrogości. nie pomoże zamykanie się
w domach wyłączanie radia i telewizji. czytanie
herberta pisanie między wierszami. ocalić nas mogą
jedynie słowa niosące nadzieję. ocalone

z pandemii nienawiści.


widok z okna II

ludzie powoli tracą cierpliwość. zaczynają wychodzić na ulice.
mają dość panowania zarazy i ukrywania się pod maskami.
coraz trudniej oddychać. powietrze gęstnieje od legionistów.
ich dławiącego jak gaz kordonu. wszędzie
snują się faryzeusze ze spisanymi pospiesznie paragrafami
zmienianymi w zależności od potrzeb. w oknie naprzeciwko
dostrzegam uśmiechniętą twarz piłata spoglądającego z góry

na ludzi i przedstawiane im kodeksy.


w poszukiwaniu atlantydy

nawrót choroby. ludziom po raz kolejny obiecują
panaceum. oni jednak przestali już wierzyć
w kłamstwa pinokia i opowiadania o kamieniu
filozoficznym. te bajki wkładają do dziurawych
kieszeni. wychodzą na ulice. na przekór
zakazom i kordonom policji. wciąż wierzą
że potrafią odnaleźć swój kawałek atlantydy

wolny od zarazy.

Tadeusz Zawadowski – Wiersze
QR kod: Tadeusz Zawadowski – Wiersze