O obrotach ciał różnych
Obracam się jak derwisz tańczący semę
i stoję w miejscu,
bo świat obraca się równie szybko,
lato w pędzie gubi liście,
a jesień starzeje w zimę
potem obrót, jeszcze jeden
i światu kręci się w głowie –
wymiotuje wiosenną zielenią
wiruję wokół osi,
kręcę się w zimowych butach,
zanim lato umrze na wrzesień
obrócę się jeszcze ze sto razy,
pożółknę, pobieleję, uschnę jak drzewo pośrodku wyrębu,
wystawione na samotność przez złośliwość lub nieuwagę
kiedyś w końcu zatrzymam się, wypiję herbatę,
zmienię buty na śmiertelnie poważny model
na razie jednak jeszcze się tu pokręcę
Zdjęcie z niedoborami
nie ma tu niczego, mistrz Breugel domalowałby zapewne ze dwadzieścia postaci;
na pierwszym planie dwóch rybaków w łódce,
nie licząc psa
pod drzewem jakąś babę w szarym czepku czyszczącą ryby
i malca babrzącego się w rybich wnętrznościach
nie wiem, gdzie umieściłby wszystkich tych chłopów orzących, zbierających siano, dłubiących w nosie,
wiem, że gdzieś by się zmieścili,
choćby plamką słońca na przeciwległym brzegu
i jakaś noga wystawałaby z wody albo głowa rozbita
o kamienie na płyciźnie
i wszyscy wiedzieliby, że to Ikar znów spada z nieba z letnim deszczem
a tu niczego nie ma, ale jest tu wszystko:
i spokój i cisza, i dostateczna czerwień,
a zamiast Ikara mały motyl rusałka na dziobie łodzi
tak mały, że musisz go sobie wyobrazić,
albo domalować
Lebensborn
pastelowy dzień, suche badyle drapią stopy,
czepiają się swetrów jak rzepy,
płynie spieniony potok,
skacze jak zwariowana żaba albinoska
z progu na próg, od brzegu do brzegu
złocą się brzozy, czerwienieją klony
ziemia wyciąga spod ziemi grzybowe palce,
wabi jak stara czarownica
niebo, jak to niebo, co chwila przymierza inną chmurę, obraca ze wschodu ku zachodowi, opada
droga rozwija się przede mną jak szalony dywan
w liściasty wzór
idę śladami wielu jasnowłosych kobiet,
błękitnookich, jak nie ja,
mocnych i gibkich,
o silnych, sprawnych rękach
i szerokich biodrach
Idę śladami Helg i Ingeborg o długich warkoczach,
idę śladami płodnych Niemek noszących w swych brzuchach płowowłose mięso armatnie,
a na sercu portret bestii
i nie rozumiem ich, tak jak nie rozumiem skaczącego jak szalona żaba strumienia
i zamglonego nieba
ciężarnego deszczem
Lebensborn 2
czy sny są jak rosa, która osiada na ścianach,
potem w nie wsiąka i wykwita naciekami grzyba?
może są jak lawendowa woda,
którą śniący nasączają deski podłóg czy drzwi?
albo jak pogubione dźwięki,
ukryte w skrzypieniu zawiasów i starych okiennic
może tak jest i stąd moje sny o samotności,
z kolcami strachu wbitymi w poduszkę,
z twoim umykającym cieniem
śnienie o zapachu krochmalu,
całe w mgielnych odcieniach szarości i fioletów
z cichnącym o świcie szumem starej płyty
wie einst Lili Marleen
Reinkarnacja wszystkiego
drzewa umierają stojąc, ludzie w każdej pozycji,
ptaki spadają spod chmur jak suche liście,
liście zamierają w słońcu
schnie lawenda, jesień przebija lato sztyletem września
drzewa umierają stojąc,
miłość w każdej pozycji,
ale potem nadchodzi
reinkarnacja
blasku wypalonej świecy
w jasność słońca,
bezgłosu w muzykę Mozarta,
ciemności w obrazy Moneta
i przejście w przyjazny dotyk
i cichą obecność,
która jest
i jest,
i nazwij ją jak potrafisz
Kot i deszcz
kot dachowiec urody środkowo- polskiej znalazł swe miejsce między deszczami,
pod plastikowym daszkiem wymierzył sobie bezdeszczowy metr kwadratowy
patrzę z okna na drugim piętrze,
kot zdaje się być tylko figurką lego porzuconą w kącie przez niedbałe dziecko
chciałabym coś zrobić, pójść gdzieś,
pogłaskać mokrą sierść
może jutro, albo kiedyś
w końcu to nie moje okno, nie mój pokój,
daszek nie mój
wkładam figurkę kota między inne wyrzuty mokrego sumienia.