Czytając znów Saint-Amanta
lub
Grudniowy kolaż

ostatny wyersz dla matky, oyca,
Malyszewskyego Karola
y w ogóle wszystkych
(bom nyczym)

Kiedy jesteś nietrzeźwy, zawsze bawisz się pilotem,
bo pewnie pamiętasz, że telewizor popsuć trudno.
Ponoć była wymiana zamka w bramie nieba. Gwoździe,
które teraz wkładam w każdą z ran, też już nie pasują.
Ktoś (wiesz, kto) życzył mi szczęścia na nowej życia drodze,
natomiast ja, rzuciwszy słowa na wiatr, znowu piszę.
Biada ci, biada! Zda się, połączenia kołyskowe
oraz usypiające pozostały nam jedynie.
Jakże wzruszający bywają oboje rodzice,
gdy śpią plecami do siebie, a ich nogi niezdrowe
układają się ponownie w romb! Na matematyce
zjadłem zęby. Wafle w brzuchach będą w cegły zmienione.
Czytając znów Saint-Amanta, siedzę z papierem w dłoni
na kiblu i wierzę w kolaż. Czy znam inne metody?
Utwór o samotności, liczący aż dwadzieścia strof,
ułożę tylko dla tych, którzy są nierzeczywiści,
a łzy Staffa w zaświatach naniosą doń poprawki. To,
co przemilczę, spotka się z najlepszym przyjęciem. Inny
niż dawniej, czytam znów wieszcza i wiem tyle, co kiedyś.
Skarga na własną śmierć wśród kobiet, co świadczą, iż żyję,
otworzyłaby przede mną pokoje, kuchnie melin
z bloku. Pęto kiełbasy, choć nadgryzione, nie zgnije.
Skoro nazwy wiosek spod Oławy są niehaniebne,
od ostracyzmu charyzmatycznych kumpli z dzieciństwa,
którzy nadawali mi brzydkie, złośliwe przezwiska,
wezmę nazwisko, brzmiące z papieska, nieznane jeszcze.
O mojej nędzy mówi to, czego nie widzę. Panie
ubierają mnie wzrokiem. Bóg zaś chce dać Marii lalkę.


Dyplomatyczna podróż do lumpeksu w Oławie

Było śmiesznie, kiedy w aptece „Dobre Ziółko”
kolejny raz wydawałem stówkę na leki.
W cyfry PESEL-u, co nie wyszedł mi z pamięci,
nie wplótł się kod do e-recepty, ważnej długo.

Tylko niejednolite nazwy i rozmiary
czcionek na fakturze uszły mojej uwagi.
Jakiś owoc (nikt z twoich przodków nie był jeszcze
dojrzałym człowiekiem), ponownie wybuchając,

otworzy mi usta. Dusza, pestkami strojna,
zachowa się tak sprytnie, że nie ujdzie ze mnie.
Niestety, pić i jeść do syta to za mało,

ażeby dostać pracę na niebios bezdrożach.
Czytam własny wiersz, dealer pali swoją trawkę.
Piekła, co graniczą z Ziemią, są w dym ubrane.


Mój spleen

Jestem jako ów władca bezsłonecznych włości...
Baudelaire

Byłem jak bywalec bezalkoholowych imprez
i jak przyjęcia, na których ktoś pił po kryjomu.
Dopóki pierwsze drzewo nie wydało owocu,
grzeszyłem. Wyniki mych badań są negatywne.

Ostatnia samica, którą obdarzę uczuciem,
to puszysta, co wśród Negrów, śmiejących się sztucznie,
śpiewa, wiedząc, że rumuńska piosenkarka Inna
jest podobna do mej wielkiej miłości z dzieciństwa.

Gdy rzekłaś: „Żadna z kobiet nie położyłaby się
na takim łóżku”, nie myślałem jeszcze o Bogu,
który niewypraną, zeszłoroczną taflą lodu

ścieli kałuże. (W drodze do pracy tracimy węch).
Dawno nie cierpiałem na spleen. Czytam ciągle o nim
i proszę diabła, bym dożył chociaż pięćdziesiątki.


To, co zaoszczędzisz, przepijasz

Mam stały kontakt z nieśmiertelnymi bogami,
przydałoby się więc nosić maskę na pupie
i oddychać najgłębiej tam, gdzie ktoś wypalił
fajkę, teraz zaś wszystkich lubieżnie całuje.

A Bóg, gdy w moim mieście dzwoni dzwon kościelny,
mówi do świętych: „Przepraszam, muszę odebrać”
i – zapominając, o czym rozmawiał z niemi –
słucha spowiedzi, choć nic z niej nie zapamięta.

Papież umrze i głowa z sedesu wychynie,
lecz nie będzie nikogo, kto by to sfilmował.
Po co było kupować browary w promocjach?

Nie jestem programistą. Tworzę dla dzieci grę,
w której krzyż, ostatni z wrogów do pokonania,
jest dla duszy tym, czym dla ciała ławki w parkach.


Ojcowska postać
(która patrzy w głąb kieliszka)

Jezus spierdolił z krzyża i ukrywa się w zoo.
Kosztem wyrzeczeń ozdabiam pusty krucyfiks:
wersy czyjegoś wierszyka we mnie wychodzą
na prostą, bo znoszę w nim podział na linijki.

Karta, którą płacę w realu, w internecie,
mówi, że nie ma już dla mnie prognoz na wieczność.
Gdy przetacza się burza piaskowa twojego
kaca, proś o wodę. (Czuję wstręt do wycieczek).

Jeśli nie liczyć oczu tych, którzy w zachwycie
witają i żegnają dzień, mój wzrok jest jak dwaj
wspinacze związani liną. Asekuracja

ta sprawia, że horyzont zamienia się w żmiję.
Wspaniałe są tylko rzeczy zwykłe. Ostatnie
zdanie w języku polskim nie będzie spisane.


Kiedy rozmawia się o cenie? – Dopiero na końcu
albo
Sonet odnaleziony w odmętach dysku twardego

Świętoszka, nie umywszy rąk po defekacji,
formowała kotlety, które wciąłem później,
jakbym na jednym wózku wciąż jechał z Jezusem,
czterdzieści dni żrącym kał wielbłądzi zmieszany

z piaskiem, kolcami. Zjadłem kartofle jak garby
niepolane śmietaną za pomocą dużej
łyżki, którą świętoszka włożyła raz w buzię,
bo ma oblizywania różnych rzeczy nawyk.

Myślę więc o kurwach, choć nie spotkałem jeszcze
żadnej albo po prostu maskują się dobrze
przede mną, mężczyzną o grubej, bladej mordzie,

który tylko dlatego dotąd z głodu nie zdechł,
że dźwięk w telewizorach z mono na stereo
zmienia się sam, a ludzie chcą wiedzieć dlaczego.

Krzysztof Bencal – Sześć wierszy
QR kod: Krzysztof Bencal – Sześć wierszy