„(...) najgorsza z niewoli jest ta, której już nikt nie dostrzega”.
Stefan Kisielewski, Dzienniki. 

Czesław Miłosz nie miał do natury stosunku nabożnego, a nawet pozytywnego. Wielokrotnie podkreślał jej okrucieństwo. Uważał ją również za wrogą człowiekowi. I to zarówno ze względu na katastrofy zwane naturalnymi, jak też, na przykład, bakterie chorobotwórcze. Równocześnie dysponował rozległą, stale poszerzaną wiedzą na temat przyrody. I często o niej pisał: o tej litewskiej jak i amerykańskiej. Ale w jego twórczości nie stanowi ona tematu samego w sobie, jest jedynie tłem, scenerią jakiegoś zdarzenia bądź punktem wyjścia do snucia rozważań. W jednym z epigrafów zamieszczonych w tomie Nieobjęta Ziemia, Miłosz podaje także inne powody swego negatywnego stosunku:

Przyroda mnie szybko nudzi, a nuda i mdłości to prawie to samo.
Gdybym znalazł się na bezludnej wyspie, prawdopodobnie
namnożyłbym bogów przychylnych albo niechętnych, mocy, potęg
i tylko z nimi bym obcował.

Poglądy w powyższym duchu prezentował wielokrotnie w ciągu długiego życia. I przeszło czterdziestoletni pobyt w Kalifornii niczego w tym względzie nie zmienił. A nie tylko tam, ale w całych Stanach Zjednoczonych, natura jest traktowana bardzo po… nie-Miłoszowsku. Uosabia bowiem Raj, Świat przedgrzeszny. A niekiedy wręcz tak właśnie jest traktowana. Konsekwencję tego stanowi przekonanie o niewinności przyrody. Skrajnym przykładem takiego właśnie stosunku do natury jest Robinson Jeffers. Dla niego przyroda, jako taka, jest doskonałością. Nie ma jednak niczego z boskości. Lecz Jeffers, jeśli chodzi o przekonania dotyczące człowieka i natury, uczynił bardzo długi krok do przodu, a może… do tyłu, wobec poglądów innych Kalifornijczyków czy w ogóle Amerykanów stawiających przyrodę na piedestale. Wyrażał bowiem pogląd, że obecność człowieka jest jak najbardziej niepożądana; że ludzkość, a wraz z nią jej wytwory, powinny zniknąć z powierzchni Ziemi. Uważał także, że człowiek, jako gatunek nie ma przed sobą przyszłości, jest skazany na rychłe nieistnienie. Jego poglądy na naturę i człowieka jednoznacznie zasługują na miano ahumanistycznych. I w tych swoich poglądach był najprawdopodobniej szczery. Głosił je przy tym przez kilka dziesięcioleci, do końca życia. I dał im wyraz w wielu wierszach. Poniższy jest tego przykładem:

CARMEL POINT

Niewiarygodna cierpliwość rzeczy!
Urocze miejsce skażone liszajem domostw.
Jakie piękne było, kiedy zobaczyliśmy je pierwszy raz:
Nietknięte pole maków i dzikiego łubinu, skalna ściana,
I nikogo, tylko parę koni pasących się tam,
Czy kilka mlecznych krów ocierających boki o głazy.
Teraz przyszedł niszczyciel. A miejscu co do tego?
Nie dba, ma pełno czasu. Wie, że ludzki przypływ     
Wzbiera i przyjdzie czas, że cofnie się i jego dzieła
Znikną. A obraz pierwotnego piękna
Żyje tu w każdym ziarenku granitu,
Bezpieczny jak ocean bijący o nasz brzeg. Co do nas,
Musimy odwrócić umysł od nas samych
I trochę odczłowieczyć naszą myśl, i ufać,
Tak jak ufa skała i ocean, z których jesteśmy zrobieni*.

Henry D. Thoreau, który na poglądy Robinsona Jeffersa miał niewątpliwy wpływ (lecz nie na ich skrajną postać), w Szczytnych zasadach** zawarł m. in. taką uwagę:

„Podobnie jak większość ludzi znajduję w sobie pociąg zarówno do
wznioślejszego – czy inaczej mówiąc – duchowego życia, jak i do sfery prymitywnej i dzikiej, lecz obie jednakowo poważam. Kocham dzikość nie mniej niż dobro”.
  

A pisząc o dzikości miał na myśli naturę.

                                                                     *

      Poglądy Jeffersa, jak też tych wszystkich, którzy stawiają naturę ponad człowiekiem, nie są moimi. Dlatego zwłaszcza, że uważam, iż moje miejsce jest pośród przedstawicieli gatunku, do którego należę; zawsze po ich stronie. Jestem jednak zdania, że spoczywa na nas, ludziach odpowiedzialność za przyrodę. Choćby z tego powodu, że jesteśmy jej użytkownikami (lecz nie panami!). Dlatego sprzeciwiam się, niczym nieuzasadnionemu niszczeniu przyrody. Z tego chociażby względu, że poza nią nie możemy istnieć. A czymś absurdalnym jest działanie na własną szkodę. Nie podzielam jednak panteistycznych poglądów wielbicieli natury. Także punkt widzenia Miłosza na nią, nie jest moim. Choć jestem świadomy niebezpiecznych dla człowieka zdarzeń, których źródłem jest przyroda, to nie przestaję wielbić wielu jej elementów; szczególnie tych bardzo zwyczajnych, napotykanych, na co dzień, a które przyciągają moją uwagę, chociażby ze względów estetycznych. Przykładem mogą być drzewa. Uwadze, jaką im poświęcam często towarzyszy zachwyt. Użyłem słowa „zachwyt”, aby szybko przywołać fragment bardzo ciekawego tekstu Pawła Muratowa Wokół Wenecji:

„(...) zdolność wpadania w zachwyt wobec uroków przyrody świadczy jedynie, że utraciliśmy z nią wszelki związek. Znalazłszy się poza jej obrębem, nauczyliśmy się spoglądać na nią z boku, na co nigdy nie zdobyliby się ludzie epoki starożytnej, a poniekąd także odrodzenia, którzy tworzyli wraz z przyrodą jedną, nierozerwalną całość. Nie pojmując już jej mowy, chętnie, siłą rzeczy, nadając jej cechy ludzkie, obdarzyliśmy przyrodę naszymi własnymi uczuciami i myślami. Nie słysząc już jej głosów, zastąpiliśmy je naszą własną wymową. Świat oniemiał z chwilą, gdy niezgodne chóry naszych prozaików i poetów zagłuszyły szept boginek leśnych i nimf rzecznych źródeł”***.

Z jednej strony, ubolewam nad tym, że ludzkość utraciła wszelki związek z naturą. Z drugiej zaś, cieszę się, że dzięki temu zaczęła ją dostrzegać. No cóż, coś za coś. Jeśli zaś chodzi o szepty „boginek leśnych i nimf rzecznych źródeł”, to rzeczywiście ich nie słyszymy (przynajmniej ja ich nie słyszę, a dużo czasu poświęcam wsłuchiwaniu się). Ale nie mamy wcale pewności, że Coś ważnego dla nas, ludzi one (wciąż) wyszeptują.

W związku z przytoczoną wypowiedzią Pawła Muratowa na temat jedności ludzi i natury w pewnych epokach, warto wspomnieć, że w średniowieczu uważano, iż córką Pana Boga jest Natura. Natomiast sztukę, która ją naśladowała (było to powszechnie wówczas akceptowane założenie), określano mianem wnuczki Pana Boga. Hierarchia ważności i wartości, chyba jaśniej nie może być sformułowana.

Przyrody, jak wspomniałem, nie utożsamiam z Bogiem/bogami. Jest ona dla mnie, przede wszystkim, naturalnym pięknem. I mam na myśli „piękno”, jakim charakteryzują się środkowoeuropejskie krajobrazy. Tym zaś, co je cechuje, mówiąc ogólnie, jest spokój i umiar. Spokój, gdyż w tej części świata katastrofy naturalne w postaci trzęsień ziemi, nie zdarzają się, a trąby powietrzne są rzadkością. Natomiast na pejzaże składają się wody bieżące i stojące, niziny i wyżyny zajęte przez pola uprawne, pastwiska, lasy. Do tego dochodzącą jeszcze góry, niezbyt wysokie, w zdecydowanej części zalesione. Wszystkiego jest więc po trochu, nic nie jest dominantą. Z całą pewnością można więc mówić o umiarze. Do tego Europa Środkowa nie jest wielka (niektórzy powątpiewają w jej istnienie). To zaś w sumie sprawia wrażenie miejsca udomowionego.

Z przyrodą staram się mieć kontakt jak najczęstszy. I prawie nigdy nie jest mi go dość. Moje oczekiwania są bowiem w tym względzie znaczne. Korzystam więc z każdej nadarzającej się okazji, a także je stwarzam, aby móc „otrzeć się” o naturę. Aby mieć z nią kontakt nie tylko wzrokowy, ale i dotykowy np. w postaci zajęcia miejsca na pniu pozostałym po ściętym drzewie (przedtem wyrażę jednak żal, że drzewo zostało unicestwione).

Fot. Dariusz Pawlicki
Fot. Dariusz Pawlicki                                          

Już samo patrzenie na elementy natury, chociażby na grupę drzew, przynosi ulgę, gdy przeżywa się… kłopoty np. finansowe (wiem o czym piszę). Sprawia, że one oddalają się nieco, stając się, przynajmniej na jakiś czas, mniej dojmującymi. O takim terapeutycznym oddziaływaniu przyrody wspominał Friedrich Nietzsche. Odwoływał się do „przyrody, jako niezawodnego środka, uśmierzającego dolegliwości nowoczesnej duszy”. Powoływał się przy tym na poglądy Johanna W. von Goethego.

Ale dają o sobie znać też chwile, gdy owe problemy wydają się być wręcz nierzeczywistymi bądź dotyczącymi kogoś innego. Przynajmniej w moim przypadku, tak właśnie często się dzieje. Nie jest mi jednak trudno wyobrazić sobie kłopoty, wobec których natura nie będzie w stanie zadziałać uśmierzająco. Oby jednak były one każdemu, a więc i mi, oszczędzone. Oby!

Przeżywanie piękna natury odbywa się nie tylko na bieżąco. Może bowiem również dotyczyć wspominania miejsc wcześniej widzianych (intensywność wspomnień sprawi, że staną się one niemal rzeczywiste); także snucia marzeń z nimi związanych. Te wspomnienia i marzenia nie muszą wcale dotyczyć wielkich, rozsławionych obiektów przyrodniczych. Mogą nimi być przecież grusze rosnące samotnie pośród pól i łąk, albo sterty kamieni polnych leżące na miedzach. Rzecz tylko w tym, aby zogniskowały się w nich myśli.

                                                                     *

Kontakt wzrokowy z naturą, „ocieranie się” o nią, może sprawić, że niektórzy z obserwatorów poczują chęć zakosztowania życia na łonie natury. Nie mam jednak na myśli chęci spędzenia w jakiejś dziczy dwóch-trzech tygodni urlopu (wspinanie się po szczeblach kariery nie pozwala na więcej), ale zagoszczenia w niej na stałe. Ta chęć może mieć dwa, przeciwstawnego pochodzenia, źródła: pierwsze, to silne przyciąganie przez samą naturę; drugie ‒ pragnienie ucieczki z cywilizacji w związku np. z rosnącymi problemami ze spłatą kredytów, niechęci do kontynuowania życia korporacyjnego, urzędniczego. Rzecz jasna, kończy się to na marzeniach, na powrocie do szeregu. Powodem tego tylko w pewnym stopniu jest lęk czy wręcz strach przed nowym. Chodzi przede wszystkim o to, że dominującym modelem życia jest posiadanie Szefa/Pana, a nie bycie wolnym. Benedetto Croce na ten temat wyraził się jednoznacznie, pod prąd obowiązującym poglądom każącym słowo „wolność” mieć stale na ustach, jak też odmieniać je we wszystkich przypadkach, jako największe marzenie rodzaju ludzkiego (drugim takim słowem jest „demokracja”). Otóż napisał wprost:

               „Ludzie nie pragną wolności…”. 

Kilkadziesiąt lat później Józef Tischner powiedział w Przekonać Pana Boga:

           „W dzisiejszym świecie nie wolność jest problemem. Wolność już jest. Pozostało

pytanie: co zrobić z wolnością?”

Czego w takim razie pragną ludzie? Może tego, o czym Józef Tischner wspomina nieco dalej, w tej samej publikacji:

           „Świat techniki to świat wygody, która zajęła miejsce szczęścia”.

Kiedy bowiem nie wiemy, co zrobić z wolnością, zaczynamy obawiać się jej. Tym bardziej się obawiamy, im w większym dobrobycie żyjemy. Wtedy, prędzej czy później, ale zaczynamy rozglądać się za Szefem/Panem, któremu, za cenę zachowania wygodnego życia, oddamy wolność (na początek drobną jej część). Myślę, że tak właśnie jest: nie pragniemy wolności, lecz zaspokojenia swoich potrzeb, stałego doznawania przyjemności. A takie oczekiwania umiejscawiają się natychmiast, i wyraźnie, na przeciwległej pozycji wobec natury. Bo w niej nie może być mowy o wygodzie (gdyby tak było, nie byłaby ona naturą), czyli w niej możliwe jest… szczęście. W niej jest też wolność, która na dodatek nie pozwala zapomnieć o tym, czym ona jest. Choćby dlatego, że stale daje o sobie znać w postaci konieczności dokonywania wyborów, jak też brania pod uwagę ich konsekwencji. Na temat wolności Josif Brodski napisał i takie, dające do myślenia, zdanie:

           „Gdy człowiek wolny ponosi porażkę, to nikogo za to nie wini”.


* Tł. Czesław Miłosz.     
** Szczytne zasady w: Henry D. Thoreau WALDEN czyli życie w lesie; tł. Halina Cieplińska.
*** Wokół Wenecji w: Paweł Muratow Obrazy Włoch. Wenecja; tł. Paweł Hertz.


 

Dariusz Pawlicki – O naturze & wolności
QR kod: Dariusz Pawlicki – O naturze & wolności