Domowe ognisko

Nie mogę patrzeć jak cierpisz kiedy zasłony przykryją zimowy puch
obudzę się koło ciebie połamiemy się ostatnim chlebem czekaniem na
zdeterminowane dewotki walczące w słusznej sprawie koncertu życzeń
zabrakło skrzypiec panie co to za muzyka na jedną nutę tu wszystko umarło
dziecko przewraca się w becie nadchodzi nasze ostatnie stulecie jak miało na imię
do stu nie policzę sen przyjdzie zabierze kredyty niespokojne pożycie małżeńskie
wpadło do płytkiej rzeki na dnie odnajdziemy złotą rybkę odcięli jej płetwy nie macha
na przywitanie listonosz zostawił na chodniku listy do świętego Augustyna wybiła godzina
wskazówki jeszcze nie tykają ciebie nie przyjdzie poczta do szczęśliwego boskiego pojemnika
w śmietniku klękniemy po cichu przyniesie szczęście po kolędzie co tak fałszujesz jeszcze
przyniesie nam śmierć

zatrudnioną na umowę o dzieło przez chujowego pracodawcę wyzysk brak urlopu na chmurkach
z palemką siedzi na wygodnym fotelu polerowanym przez boskich niewolników kto widział upadłego
czarnego anioła niech pierwszy rzuci różańcem w kąt siedzimy za karę kredytową zeusik opowiada
bajki klaszczemy pod koniec spektaklu nie wstajemy z kolan panie i panowie oto koniec
przedstawienia kukiełki z plastiku mówiłem ekologiczne rozłożą się szybciej nagrobki z kartonu
postawcie przy lesie mieszkała wiewiórka nauczyła się mówić po hebrajsku rudym nie ufa jezusik
ekskluzywne miłosierdzie popija.

Nie mogę patrzeć jak cierpisz niech się upije i spadnie z ciemnego nieba
prosto do naszego domu nabijemy mu oczy jak pianki rozpalimy ognisko wszystko tu umarło
w starych rękopisach szukamy autografów gdzieś drań musiał zostawić parafkę sprzedamy
wkupimy się w łaski w dłoni trzyma karafkę polać dziada benzyną powiedziałby tata
jak bóg przykazał tatusiu ukłonie się nisko
rozkaz wykonam.


Nie brakuje nam przebiśniegów

Nie brakuje nam przebiśniegów tutaj też może być
wszystko odbija się w tafli spleśniałego makowca na starym targu stragany
pokryte śniegiem skrzynki z urwanymi głowami ciepło
przy piecyku wypić lampeczkę świeżo wyciskanego soku z koszulek
kasjerów. Jeszcze może być wszystko

wydarte prosto z ziemi choinki ojciec zapali światełka w tunelu
powiesi ostatnie bombki po pradziadku co w święta odcinał głowę karpiom
złamie zęba na nieśmiertelnym pierniczku po ciotce co miała krzywy zgryz
na ganku postawi zdradliwego renifera śpiewającego kolędy po niemiecku
Gesundheit. Jeszcze może być wszystko

mama leży w łóżku ogląda prognozę pogody ducha schudła
podłoga nie skrzypi pod ciężarem ściany szepczą ciało to tylko ciało
w kościach łamie zawierucha za oknem wiatr jest spokojny wieje na psychotropach
pies sąsiadów szczeka na pijanego mikołaja nie zapłacił czynszu za wynajem
kominów. Jeszcze może być wszystko

mama jedzie w zabawkowym cadillacu mówi plastik jest niezniszczalny
mieszka w domku laleczka barbie stworzona na podobieństwo planszówki gramy
w życie nikt nie wierzył zbierała liście błoto zostało pomiędzy palcami
unoszą się białe włosy anioła mówi to jakaś dziwna trawa jak się nazywa zapytaj
bozi. Jeszcze może być nic

mama pogłaszcze poranną rosę pod włosy nie wypadną same szóstki
chuligani pójdą do szkoły bez zdrowych komórek
prymusy smartfonem poszukają guza
zauważą pęcherzyki na paluszku plaster przyniesie kurier z wyższym wykształceniem
maluszki ruszą na krzywych nóżkach prosto

do obowiązkowego przedszkola pierwsze danie to surowe naleśniczki
na ostatni deser karton starego mleka pod nosem wyląduje w koszu
niegrzeczne pociechy nabiorą krzepy zawiesi się system odporny na
strach.


Nigdy nie sadziłam sztucznych kwiatów

Nigdy nie sadziłam sztucznych kwiatów, pod oknami
zając wywraca oczami (przekrwione
mamo), zostawiam na klatce schodowej
karty przetargowe, w pięści paragony (wydałam
mamo), wystawione przez pana doktora (krzyczałam
mamo), za darmo dostałam skrzynkę
spleśniałych pomarańczy (jadłam
mamo), skręciłam nogę
na cienkim lodzie (nie krzyczałam
mamo), dzwoniłam na numery awaryjne
kiedy zabrakło papierosów (krzyczałam
mamo).

Nie pamiętam żywych kwiatów, podnoszę słuchawkę
odebrał zając (przeciera oczy
zadymione), to nie twoja wina
że nie umiesz skakać (skoczyłam
mamo), to nie moja wina
że potrafię skakać (połamałam
mamo), skręciłam rękę
na ostatniej kolejce (błagałam
mamo), pod wpływem prądu
wróciłam do gniazdka (nie wyjechałam
mamo), kiedy zabrakło
zapachu spalonego ciasta (wyjechałam
mamo).


Wszystkim dzieciom

Wszystkim dzieciom opowiem świąteczną bajkę (mamusiu trzymaj się za uszy
nie chowaj się za świerkiem rosnącym w pustym lesie) wszystko ścięte
ciasto pokrojone zapaliłam świeczkę napisałam wiersz o śmierci
nie wychodzi na dobre pękanie bombek na choince (mamusiu
poplamiłam obrus wypierze się jak spadnie nam proszek
z nieba) pisanie o śmierci nie pomaga umierać
owczarek z kulawą nogą nie szczeka
sąsiad go zastrzeli trafi kulą w płot
(mamusiu piesek potrzebuje
lekarstwa) źle pomalowałam
farba odpryskuje trafia w oczko
najnowsze rajstopy nie wytrzymają
do sylwestra (mamusiu wylewam szampana
butelki wystarczą) diabełek na ogniu smaży rybę
na ostatnią wieczerzę siedzimy przy stole radujemy się
narodził się chuderlak nie mógł krzyża udźwignąć (mamusiu
powinien się uczyć od ciebie) Nigdy nie opowiem bajki na dobranoc
grzecznym dzieciom (mamusiu sprzedałam blizny) pomarszczone serce
posmarowałam kremem odmładzającym najpierw wypadną igły pokłują palce
mówiłam pod choinkę kupić bawełnianą nerkę nie chcę pisać o śmierci sama powiesiła się
w powietrzu (mamusiu nigdy nie lubiłaś nieproszonych gości) wyrzucam przez okno
nakrycie dla zagubionego przybysza utopić go w barszczu w imię matki i córki
zawinąć zwłoki w naleśnik wyrzucić na śmietnik skrzela zostawić ości (mamusiu
utopimy rybę) czas na prezenty maluchy lubią rozrywać papier otwierać klatkę
piersiową wypuścić panny nierozsądne na wolność wypiją
krew w wannie podtrzymuje funkcje życiowe
(mamusiu dla ciebie karp straci głowę).

Alicja Regiewicz – Cztery wiersze
QR kod: Alicja Regiewicz – Cztery wiersze