Powrót z domówki

Wytelepaliśmy się wreszcie z Luizą z mieszkania na czwartym piętrze i po chwili staliśmy już na korytarzu. Byłem pijany, Luiza też. Powoli dotarliśmy do windy, Luiza wcisnęła guzik na parter i zanim się zorientowaliśmy szliśmy już chodnikiem pomiędzy kwadratowymi, dziesięciopiętrowymi klockami z betonu nieco chwiejnym krokiem w kierunku przystanku autobusowego. Był wczesny, letni poranek, tuż po piątej trzydzieści.

Parę chwil później znaleźliśmy się na przystanku. Promienie porannego słońca ogrzewały mi twarz coraz bardziej i wiedziałem, że lepiej będzie jeżeli dotrzemy do domu zanim zacznie się upał. Stanęliśmy z Luizą przy krawężniku ulicy i czekaliśmy na pierwszy autobus, który zawiezie nas z Mokotowa na Wolę.

Usiadłem na ławce na przystanku, założyłem nogę na nogę i otworzyłem nie napoczętą butelkę półtoralitrowej wody mineralnej, którą zręcznym ruchem zgarnąłem z przedpokoju w ostatniej chwili przed wyjściem z domówki.  Spokojnie piłem wodę i gapiłem się na Luizę, która stała tuż przy krawężniku w swojej ultrakrótkiej kiecce trzymając w dłoniach buty na obcasie. Kupiła je w butiku u Serża Diwadze, znanego projektanta. Skubaniec podobno przyjechał do Polski parę lat temu dosłownie z jedną torbą uszytych przez siebie ubrań i kilkoma stówami. Tak przynajmniej mówił w wywiadach, których udzielał w przeróżnych magazynach. Raz obejrzałem z nim program w telewizji śniadaniowej. W parę lat dorobił się własnej marki odzieżowej i butiku w centrum miasta. W jego kolekcjach łażą celebryci i pokazują to wszystko później na swoich instagramach. Typ miał po prostu pomysł. Miał wizję i zrealizował ją perfekcyjnie.

Ale to nieważne. Bardziej interesowało mnie to, że Luiza na domówce na której byliśmy podpiła się trochę i niemal przez godzinę stojąc na balkonie i popijając przy tym Martini z oliwką gadała jak najęta z jakąś dopiero co poznaną panną o tych swoich butach. Podobno żeby je kupić oszczędzała przez trzy miesiące. Luiza, jak każda kobieta lubiła od czasu do czasu sprawić sobie przyjemność i tym razem kupiła buty za osiem stów. Cóż, jakoś musiała osładzać sobie życie po tym jak jej czteroletni związek zakończył się minionej zimy.

Gapiłem się na nią podziwiając jej uda i tyłek, który ledwo co zakrywała ta jej ultrakrótka błękitna kiecka. Luiza potrafiła swoje wdzięki odpowiednio zaprezentować. Nigdy nie malowała się zanadto, nie przesadzała z makijażem, nie malowała ust na czerwono i rzadko kiedy malowała paznokcie. Ale jeśli chodzi o pokazywanie swoich krągłości, dobrze wiedziała jak to robić. Mnie się to podobało, chyba od zawsze. I ona o tym dobrze wiedziała.

-Może zamówimy taksówkę? – zapytała mnie stojąc dalej przy krawężniku. Widać było, że czekanie na pierwszy autobus najwyraźniej jej się znudziło.

-Poczekajmy jeszcze chwilę…  Może zaraz przyjedzie- odpowiedziałem.

-Dobra już, dobra… Jak chcesz. Ale będziemy długo jechać. Ej… Skąd masz wodę?! Daj mi łyka, pić mi się chce jak cholera!

Luiza podeszła do mnie szybkim, niezbyt pewnym krokiem. Podałem jej butelkę mineralnej. Usiadła obok mnie i zaczęła pić ją łapczywie.

Wiedziałem, że będzie teraz chciała trochę ponarzekać. Nie lubiła nigdy wracać z imprez komunikacją miejską. Zawsze taksówką. Albo uberem. Albo „niech ktoś nas podwiezie.”

Albo

„zrób coś, przecież nie będę tak stała pijana w tym deszczu o drugiej w nocy przy Centralnym!”

Mój portfel tym razem nie wypychał mi zanadto kieszeni i nie uśmiechało mi się za bardzo, żeby wrócić taksą za pięć dych do domu. Byłem bowiem przed wypłatą, a wszystko co miałem to jakieś 170 złotych na cztery dni. Niby Luiza mogłaby się ze mną złożyć na tą cholerną taksówkę, ale o piątej rano w coraz bardziej dokazującym słońcu po nieprzespanej nocy nie miałem już siły na jakiekolwiek pertraktacje. W pewnym momencie oczy zaczęły mi się zamykać same, zrobiło mi się błogo i zacząłem przysypiać.

Po chwili Luiza krzyknęła w moim kierunku:

-Wstawaj z tej ławki! Autobus jedzie!

Wstałem z ławki i dolazłem chwiejnym nieco krokiem do podjeżdżającego właśnie na przystanek autobusu linii 186. Wciąż jeszcze trochę szumiało mi w uszach od głośnej muzyki, która niemal cały czas była włączona na full na imprezie z której Bogu dzięki już wyszliśmy.

Weszliśmy z Luizą do autobusu, po czym usiedliśmy na podwójnych miejscach z tyłu. Luiza oparła głowę o moje ramię. Po chwili zasnęła. Jechaliśmy może z dziesięć minut, a może trochę dłużej, kiedy zauważyłem, że sukienka podwinęła się Luizie niemal do bioder. Jej pełne, opalone uda błyszczały w porannym słońcu przebijającym się przez szybę autobusu i w tym momencie ocknąłem się trochę.

Cholera, ta dziewczyna naprawdę miała „to coś”. Wiedziałem, że nasze cotygodniowe, regularne wypady na domówki organizowane głównie przez jej znajomych w końcu zaprowadzą nas do łóżka. Inaczej być po prostu nie mogło.

Autobus jechał przez mokotowskie ulice, które zapełniały się coraz bardziej zgrają aut, a ja ze śpiącą na swoim ramieniu Luizą obserwowałem to wszystko co za oknem spokojnie, aż w końcu też zasnąłem. Poranny autobus wiózł nas powoli do celu, a świt powoli budził miasto, które coraz bardziej zaczął pochłaniać poranny hałas i zgiełk.

*

Nie byliśmy z Luizą parą. Poznaliśmy się jesienią w pracy. Pracowaliśmy w wydawnictwie „Psychowiedza”, które wydawało miesięczniki o rozwoju osobistym i coachingu. Ona pracowała w dziale marketingu, ja robiłem korektę. Luiza wkręciła mnie w swoje towarzystwo i parę razy poszedłem z nią i jej znajomymi na imprezę. A to do klubu „Love Story”, gdzie najczęściej tańczyliśmy w rytm r’n’b, soulu i funku, a to do pubu „Harem” przy Mokotowskiej, a czasami po prostu lądowaliśmy na domówkach.

Wtedy związek Luizy z tym jej fagasem już praktycznie nie istniał. Szczerze mówiąc podobała mi się od samego początku. Wiedziałem jednak, że przeżywa swoje rozstanie z tym bucem i na próby rozpoczynania czegoś nowego było dla niej jeszcze za wcześnie. Bo, jeżeli o Luizę chodzi, to nie była ona dla mnie tylko zwykłą koleżanką, z którą chodziłem na domówki. Tak to nie wyglądało. Wiedziałem jednak, że na razie najważniejsze to utrzymać z nią po prostu znajomość i dobrze się przy tym bawić, co zresztą udawało nam się świetnie.

Typ z którym była przez niemal cztery lata i który nie szanował jej ani trochę to koleś, który był jakimś biznesmenem. Miał dwie firmy, jeździł Lexusem i podobno zdradzał Luizę od dłuższego czasu. Kiedyś, późną jesienią, kiedy poszliśmy we dwoje na jedną z imprez, Luiza strasznie się upiła. Będąc pod wpływem alkoholu zwierzyła mi się wtedy ze wszystkiego. Z tego jak wyglądał jej związek w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Co robili. Gdzie chodzili. Jak się kłócili. Szczerze mówiąc nie miałem specjalnie wtedy chęci tego słuchać, ale kiedy zaczęła o tym mówić byliśmy dość pijani i jakoś tak wyszło, że po prostu, niczym dobry psychoterapeuta wysłuchałem w skupieniu wszystkiego o czym mówiła.

Jeśli chodzi o jej zakończony związek, to już od ponad roku było u nich bardzo źle. Dziwiłem się dlaczego taka dziewczyna (a powiedzieć muszę, że Luiza oprócz tego, że była ładna, była też inteligentna), w ogóle daje sobą tak pomiatać jakiemuś burakowi. Cóż, bywa i tak.

*

Dojechaliśmy na Wolę. Wyszliśmy z autobusu. Byliśmy nieco skołowani i była prawie siódma rano, a my byliśmy głodni, zmęczeni i niewyspani. Wysiedliśmy w dodatku o jeden przystanek za wcześnie i musieliśmy przejść przez park. Luiza po drodze usiadła na ławce.

-Cholera, wiesz co… – odezwała się do mnie lekko zachrypniętym głosem.

-Co? – odpowiedziałem niezbyt przytomnie.

-Głodna jestem… Zrobisz tę swoją jajecznicę?

Wiedziałem, że i tym razem nie ominie mnie robienie śniadania. Zwykle to ja po naszych imprezkach musiałem odgrywać o poranku rolę niani.

-Niech ci będzie – coś w tym jej głosie i aparycji było takiego, że chociaż chciałem, to nie potrafiłem odmówić.

W końcu dotarliśmy pod mój blok. Gramoląc się chwiejnym krokiem po schodach na klatkę schodową Luiza w pewnym momencie się wywaliła. I wybuchnęła śmiechem. Miała fart, dobrze, że upadła na bok.

Po chwili weszliśmy do windy. Luiza podeszła do mnie, objęła mnie i pocałowała. To nic takiego. Robiła to już wcześniej nie raz.

-Jestem głodna… –  szepnęła mi do ucha.

-Wiem, już mówiłaś. Ja też. Zrobię tą jajecznicę, wyluzuj… – odpowiedziałem.

-Uwielbiam jak robisz nam zawsze jajecznicę!

Luiza na moment się ocknęła. Zanim wyszliśmy z windy zdjęła znów swoje buty od Serża Diwadze za osiem stów.

-Ach… jak one mi się podobają! – zachwycała się nimi.

-Cieszę się. Może połóż się na sofie, albo usiądź. Zrobię śniadanie. Ale najpierw wezmę prysznic, okej? Będziesz musiała chwilę poczekać.

Weszliśmy do mnie. Dobrze, że wychodząc wczoraj na imprezę nie pościeliłem wieczorem łóżka. Teraz byłem tak zmęczony, że nie miałbym siły oprócz zrobienia śniadania i pójścia pod prysznic, jeszcze dodatkowo pościelić wyro.

Luiza usadowiła się na sofie i popijała spokojnie zdobytą przeze mnie na domówce wodę mineralną. Piła i patrzyła po prostu w okno na śpiewające ptaki na rosnącym przed moim balkonem klonie. Wgramoliłem się do łazienki i wszedłem pod prysznic. Letnia woda ochłodziła moją twarz, ramiona i plecy. Była w sam raz po tej balandze. Usiadłem pod prysznicem i po prostu lałem sobie wodę na głowę, na barki i przez dłuższą chwilę po prostu dochodziłem do siebie.

W pewnym momencie drzwi łazienki uchyliły się i ujrzałem w nich Luizę. Weszła do łazienki kompletnie naga trzymając w dłoni talerz z obraną pomarańczą. Jej nagość na tle jasnej glazury w łazience w połączeniu z porannym prysznicem ocuciła mnie już na dobre.

-Proszę! – podała mi talerz z uśmiechem na twarzy.

-To dla mnie? Dzięki! – ucieszyłem się.

Wziąłem pierwszy kęs chłodnej pomarańczy, która niemal natychmiast przyniosła mi lekką ulgę. Jeszcze tylko coś na ból głowy, a później śniadanie, lekka zielona herbata i może będzie lepiej.

-Smakuje ci? – zapytała mnie Luiza wciąż stojąc nade mną i patrząc jak delektuję się pomarańczą pod prysznicem.

-Smakuje.

-Przesuń się trochę… Ja też chcę się odświeżyć – powiedziała cichym tonem w głosie.

Szczerze mówiąc, pierwszy raz odkąd uskutecznialiśmy rozwój naszej przyjaźni na tych wszystkich imprezkach Luiza próbowała wbić się ze mną rano pod prysznic. Pewnie, że zdarzały się nam w czasie domówek na których spędzaliśmy wesoło czas podobne historie. Na przykład takie, że pocałowaliśmy się w pubie parę miesięcy temu. Albo takie, że przytulaliśmy się do siebie tańcząc w klubie, a ja badałem jej szyję swoim językiem centymetr po centymetrze, liżąc ją wszerz i wzdłuż. Nie byłem święty i nie zamierzałem takiego udawać. Ale jeśli chodzi o coś więcej, to póki co jakoś niczego takiego nie mieliśmy na swoim koncie. Pewnie, że myślałem o seksie. Który facet mając przy sobie taką dziewczynę nie pomyślałby o tym? Myślę, że nie byłoby takiego. I ja też od jakiegoś czasu poważnie się nad tym zastanawiałem.

Stanęła obok mnie i spojrzała na mnie. Miałem wrażenie, że wyraz jej twarzy zdawał się mówić do mnie coś, czego do tej pory jeszcze mi nie powiedziała. Czułem, że jest coś na rzeczy. Po chwili czule pogłaskała mnie po głowie.

-Cieszę się, że mam takiego znajomego, który ze mną wytrzymuje – powiedziała.

Popatrzyłem na nią. Stała przede mną i była jakby w jakimś cholernym, przedziwnym blasku, uśmiechnięta.  W jej spojrzeniu i na jej twarzy malowało się coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegłem. Coś w rodzaju szczęścia. Przejechałem dłonią po jej policzku.

-Ja też się cieszę, że mam taką fantastyczną koleżankę, która zabiera mnie na imprezy.

Uśmiechnęła się do mnie i po chwili objęła mnie i pocałowała. Nasz pocałunek był jednak inny niż wszystkie do tej pory. Poprzednie były jakby bez uczucia, bez jakichkolwiek emocji. Ot, po prostu zwykłe pocałunki w radosnym amoku, po pijaku. Ale tym razem, kiedy ją pocałowałem poczułem coś innego, coś niezwykłego.

-Umyjesz mi plecy? – zapytała jakby z góry znając odpowiedź. Podała mi gąbkę, którą chwilę wcześniej zdjęła z półki nad prysznicową baterią.

Wziąłem od niej gąbkę i zacząłem spokojnie masować jej plecy. Luiza przekrzywiała głowę, a to w bok, a to do tyłu. Poczułem coś, do czego chyba do tej pory nie potrafiłem się przyznać sam przed sobą. Coś, co za każdym razem zbliżało mnie ku niej i nie wiedziałem co to dokładnie jest. Czy to uczucie? Co ja właściwie czułem będąc przy niej? Teraz już chyba wiedziałem.

-Chodź, zjemy śniadanie. Tym razem ja coś zrobię – szepnęła przekrzywiając przy tym zalotnie głowę w bok.

-Mówisz poważnie? – zapytałem i uśmiechnąłem się robiąc specjalnie zdziwioną minę. Chciałem poudawać trochę, że nie wierzę w jej zdolności kulinarne. Nawet jeżeli chodziło tylko o zrobienie zwykłego śniadania.

-Mówię absolutnie poważnie! – odpowiedziała pewnym tonem w głosie.

Wytarliśmy się ręcznikiem i wyszliśmy spod prysznica. Parę minut później siedzieliśmy w kuchni i spokojnie jedliśmy jajecznicę z pomidorami, którą Luiza przygotowała sama.

-Zrobiłaś przepyszną jajecznicę! – chciałem dziewczynę trochę pochwalić. Jajecznica była bowiem świetna.

-Dziękuję, cieszę się, że ci smakuje.

Jeszcze przez parę chwil siedzieliśmy w kuchni. Zmęczeni i niewyspani, ale przedziwnie szczęśliwi. Spokojni. Pewni siebie. Pewni tego czego chcemy. Jadłem tą jej jajecznicę i co chwilę patrzyłem na nią. Jak pije zieloną herbatę, którą nam zrobiła. I jak zajada się pomarańczą. Co chwila uśmiechała się do mnie, podpierając głowę na swoich dłoniach opartych o kuchenny stolik. I po prostu patrzyła z uśmiechem jak jem.

A później już nie chodziliśmy na domówki, ani do klubów, ani do żadnych pubów. Nie imprezowaliśmy już z jej znajomymi. Po prostu cieszyliśmy się sobą, chwilami, które spędzaliśmy razem i całym światem.


Chińszczyzna

I kiedy wychodziła ze spożywczaka pod moim blokiem targając przed sobą wózek naładowany po brzegi dwudziestoma kilogramami filetów z kurczaka na plastikowych tackach, przechodziłem akurat obok i zauważyłem to zagłębienie w chodniku tuż przed kółkiem jej wózka. Zanim zdążyłem zareagować, pierwsze kółko wjechało w zagłębienie, po czym wózek gwałtownie się zatrzymał, a na chodnik wyleciało kilkanaście tacek z kurczakiem.

Spojrzałem na nią. Miała długie, ciemne włosy, które swobodnie opadały na jej nieco pyzatą twarz. Przyjrzałem się jej. Sprawiała wrażenie jakby była nieco zmartwiona i smutna. Zrobiło mi się jej trochę żal. Nie ma rady, będzie teraz musiała zbierać te cholerne filety z chodnika pośród tłumu osób, które wchodziły i wychodziły ze sklepu spożywczego. Nikt specjalnie nie kwapił się, żeby jej pomóc. Podszedłem do niej i pierwsze co przyszło mi na myśl, to:

-Dzień dobry.

Powiedziałem to pewnym tonem w głosie. Spojrzała na mnie. Zauważyłem, że trochę się zdziwiła. Po chwili na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

-Dzień dobri – odpowiedziała mi trochę niepewnie, w dodatku łamaną polszczyzną.

Wyglądała młodo, choć widać było, że jest kobietą dojrzałą. Już kiedyś chyba widziałem ją na naszym osiedlu. Jednak  stuprocentowej pewności co do tego, czy wtedy to na pewno spotkałem właśnie ją jednak nie miałem. Im dłużej stałem naprzeciwko niej, tym większego nabierałem przekonania, że wcześniej gdzieś już się spotkaliśmy.

-Pomogę pani. Pozbieramy szybko – zaproponowałem.

-O, bardzo dziękuję – odpowiedziała.

Podniosłem z chodnika dwie tacki z kurczakiem i zacząłem zbierać kolejne. Zanim zdążyła zebrać resztę, włożyłem wszystkie tacki do jej koszyka. Spojrzała na mnie jeszcze raz i uśmiechnęła się. Właśnie wtedy skojarzyłem ją dokładnie. Mieszkała w tych nowych domach, segmentach przy ogródkach działkowych za naszym osiedlem. Zeszłej wiosny szedłem tamtędy z psem i to prawdopodobnie właśnie wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Już w tamtej chwili zrobiła na mnie wrażenie. Zapamiętałem ją. A dziś wprawiło mnie w lekkie zdziwienie to, że znów się spotkaliśmy.

-Pan jest miły! – powiedziała.

Popatrzyłem jej prosto w oczy i uśmiechnąłem się. Elewacje stojących wokół niczym nieożywione posągi bloków patrzyły na nas nieco ponuro. Okno w okno. Balkon w balkon. Wychodzący ze sklepu ludzie mieli nas gdzieś. I dobrze. Ta chwila, kiedy nasze spojrzenia się spotkały była w pewien sposób niezwykła. Raczej żaden ze mnie romantyk, ale, cholera- było w tym coś magicznego.

-To nic takiego. Trzeba sobie czasami pomagać, prawda? – odpowiedziałem.

Spojrzała na mnie i wydawało mi się, że chyba nie zrozumiała.

-I said that we should all help each other sometimes – powtórzyłem po angielsku.

-Ahhh, yes, you’re right! – uśmiechnęła się do mnie i tym razem zrozumiała już wszystko – Ale nie trzeba mówić po angielski, ja rozumieć polski – dodała.

-To wspaniale! – powiedziałem nie kryjąc zadowolenia. Z tego, że tu jestem. I z tego, że z nią rozmawiam. Z tego, że coś się dzieje w miejscu, w którym z reguły niewiele się dzieje. Zwykle tylko zakupy tu robię. Rutyna. Wejście do sklepu przez rozsuwane drzwi, slalom między półkami pełnymi jogurtów, kefirów, makaronów, ryżu… Zapełnienie koszyka wszystkim co potrzebne, a później do kasy. I do domu. To wszystko.

-Dokąd pani z tym idzie? Pomogę… – zaproponowałem.

-Muszę to zanieść do auta. Będzie ktoś… Za chwilę tu podjedzie – odpowiedziała swoją łamaną polszczyzną.

-Okej, w takim razie ja wezmę wózek. Pani niech tylko idzie za mną.

-OK! – odpowiedziała z uśmiechem.

-Gdzie jest samochód? – zapytałem.

-Auta nie ma, będzie za kilka minuty – jej łamana polszczyzna znów dawała o sobie znać. Ale szczerze mówiąc nie przeszkadzało mi to, że tak niezdarnie mówi po polsku. Nawet w jej niepewnie brzmiącym głosie było coś niezwykłego.

Wszystko wskazywało na to, że moja dopiero co poznana Azjatka miała poczekać aż ktoś podjedzie po towar. Wydedukowałem, że najprawdopodobniej prowadzi restaurację z kuchnią chińską. Spojrzałem na nią jeszcze raz. Jej ciemne włosy powiewały na wietrze. Co jakiś czas poprawiała je dłonią. Robiła to z niezwykłym wyczuciem. Kiedy patrzyłem jak odgarnia włosy ze swojej twarzy o tych delikatnych rysach czułem niesamowity, przedziwny spokój. Tak jakby hipnotyzowała mnie w jakiś niewyjaśniony sposób swoimi ruchami. Chciałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej i podtrzymać naszą rozmowę. Pomyślałem, że zapytam o cokolwiek.

-Skąd jesteś? – zapytałem jakbyśmy przeszli na „ty” już wcześniej. Zazwyczaj nie byłem aż tak pewny siebie.

-Przyjechałam z Wietnam – odpowiedziała.

-Wietnam jest daleko – to pierwsze co przyszło mi na myśl.

-Tak, bardzo daleko – uśmiechnęła się.

-Pracujesz gdzieś w pobliżu? – zapytałem raz jeszcze.

Spojrzała niepewnie. Ale po chwili znowu się uśmiechnęła i odpowiedziała:

-Tak, w restauracja.

-Chętnie zjadłbym kiedyś u ciebie coś dobrego. Lubię chińską kuchnię – powiedziałem z uśmiechem.

-A, to okej! Zapraszamy do nas!

-„Do Was”- pomyślałem. Ciekawe czy ma kogoś na stałe, czy może tylko prowadzi z kimś tą knajpę.

-Gdzie znajduje się twoja restauracja? – zapytałem.

-O, tutaj, tu niedaleko.

-Gdzie dokładnie?

-Jakiś kilometr za centrum handlowym, tu – odpowiedziała mi wskazując dłonią kierunek. Wyglądało na to, że restauracja, którą z kimś prowadzi znajduje się za wiaduktem, tuż przed wyjazdem na trasę na Poznań.

-Rozumiem. To naprawdę blisko – odpowiedziałem, po czym niemal od razu dodałem – Na kogo czekamy?

Wreszcie zapytałem. Czasami dobrze jest wiedzieć. Kto wie, kto tu się za moment pojawi.

-Przyjedzie mój brat. On za chwilę być tu – odpowiedziała.

Kiedy już chciałem zapytać o jej imię i samemu się przedstawić, co przecież powinienem uczynić na samym początku tej rozmowy, w tym momencie podjechał granatowy Mercedes okular. Taki z lat dziewięćdziesiątych. E-klasa. Zawsze cholernie podobały mi się te modele. Z auta wyszedł Azjata, który miał na sobie żółtą koszulę polo i spodnie typu baggy. Kiedy wysiadł spojrzał na mnie. Niezbyt czule. Sprawiał wrażenie bardzo zdziwionego tym, że jego siostra stoi tu z jakimś fagasem, którym byłem oczywiście ja. Na jego facjacie można było niemal od razu dostrzec spore niezadowolenie, bowiem gość minę miał nietęgą.

-Dzień dobry – powiedziałem do niego pewnie. – Pomogłem twojej siostrze donieść kurczaki,  wypadły z koszyka – dodałem.

-Dzień dobry, dziękujemy za pomoc – powiedział do mnie trochę lepszą polszczyzną niż jego siostra.

-Nie ma sprawy – odpowiedziałem.

Dziewczyna zaczęła wyjmować tacki z kurczakami z wózka i wkładać je do otwartego bagażnika samochodu którym przyjechał jej brat. Pomyślałem, że nie będę tak stał i pomogę jej.

-Niepotrzebna już pomoc  – powiedział do mnie Azjata.

-Dla mnie to nie problem, pomogę! – odpowiedziałem.

Wiedziałem, że muszę zrobić cokolwiek, żeby mieć możliwość z nią jeszcze porozmawiać. Była naprawdę miłą osobą. Nie chodziło już nawet o to, że mi się spodobała. Po prostu podczas rozmowy z nią poczułem coś wyjątkowego.

-Gdzie prowadzicie restaurację? Może przyjdę kiedyś na obiad? – zapytałem jej brata tylko po to, żeby jeszcze podtrzymać tę rozmowę.

-Dwa przystanki za centrum handlowym jest restauracja Mao. Tam zapraszamy – odpowiedział.

-W porządku, pewnie wpadnę.

W ciągu całej mojej rozmowy z jej bratem Wietnamka nie odezwała się ani na chwilę. Włożyła tylko resztę tacek z filetami z kurczakiem do bagażnika i wsiadła do auta na miejscu pasażera z przodu. Brat dziewczyny zamknął samochód. Bez słowa wsiadł do środka i zamknął drzwi. Spojrzałem na nią raz jeszcze. Kiedy ruszyli odwróciła głowę w moją stronę. Spojrzała, ale niepewnie. Uśmiechnęła się na moment. Pomachałem jej z daleka, po czym granatowy Mercedes okular skręcił w osiedlową ulicę i odjechał w nieznanym kierunku.

 Stałem przy ulicy jeszcze przez krótką chwilę i gapiłem się bezmyślnie na wchodzących do sklepu spożywczego ludzi. Elewacje stojących wokół bloków patrzyły na mnie jeszcze bardziej ponuro. Okno w okno. Balkon w balkon.

Po chwili ruszyłem w swoją stronę. Szedłem alejkami naszego osiedla. W myślach wciąż miałem przed sobą tą pyzatą, pełną zaciekawienia, ale i pewnego niepokoju twarz Wietnamki. Zacząłem się zastanawiać dlaczego ten Azjata, jej brat tak bardzo był niezadowolony z tego, że jej pomogłem.  Oni chyba po prostu pilnują tu swoich kobiet. Swoich żon. Swoich sióstr i swoich córek. Być może tak już jest kiedy mieszkasz w obcym kraju. Nie ufasz za bardzo nikomu.

Kiedy zobaczyłem ją gdy wychodziła ze sklepu, nie miałem zamiaru jej podrywać. Chciałem po prostu pomóc. To wszystko. Ale po paru chwilach wiedziałem, że chcę ją lepiej poznać. Żałowałem, że nie zdążyłem zapytać jej o imię, albo o cokolwiek więcej.

Wróciłem do domu i włączyłem laptopa. Wpisałem w Google hasło „Wietnam” i kliknąłem na mapy. Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę skąd oni przyjechali. Z jakiego rejonu Wietnamu? Czy ze stolicy kraju? Czy może z jakiejś niewielkiej wioski, albo miasta? Obejrzałem jeszcze parę zdjęć w grafice. Było wśród nich zdjęcie mostu widokowego, który podtrzymują filary w kształcie ludzkich dłoni. Kliknąłem w artykuł. Most otworzyli niedawno w mieście Da Nang w górskim resorcie Ba Na Hills. Most wisi na wysokości 1400 metrów i ma sto pięćdziesiąt metrów długości.

*

Parę miesięcy później przechodziłem nieopodal restauracji „Mao” znajdującej się za wiaduktem. Świeciło słońce. Spojrzałem w kierunku okien restauracji. W środku lokalu dostrzegłem kilka osób, które jadły przy stolikach ustawionych pomiędzy wysokimi donicami z kwiatami. Usłyszałem dobiegającą stamtąd azjatycką muzykę. Przyjemnie się tego słuchało.

Zastanawiałem się co zamówić.


Wszystkie wydarzenia i osoby opisane w powyższych opowiadaniach są fikcyjne, a ich ewentualna zbieżność z rzeczywistością- całkowicie przypadkowa.

 

 

 

Arkadiusz Olszewski – Dwa opowiadania
QR kod: Arkadiusz Olszewski – Dwa opowiadania