Siedzisz w salonie u koleżanki, w sobotni poranek, przy szklanym stoliku, na którym stoją filiżanki po kawie oraz popielniczka, zdradzająca, że w ciągu dwudziestu minut wypaliłyście po dwie wołgi. Przez przeszkolone drzwi widzisz ratanowy stół, krzesła i grill elektryczny. Koleżanka oddaje się czczej gadce o niczym (wspaniale wyglądasz), aż z zaskoczenia prosi cię, byś była świadkiem na jej trzecim ślubie, więc parskasz śmiechem, który zaczyna się jako sardoniczny, jednak szybko się opanowujesz, i już w rozwinięciu, śmiejesz się niby z radości, i natychmiast wypełniasz przestrzeń paplaniem o szczęściu, które niby to spotkało koleżankę, chociaż żadna z was w to nie wierzy, jednak paplacie, jakbyście były dwoma nastolatkami, które, zagrzebane w pościeli, przyrzekają sobie przyjaźń do końca życia, i koleżanka, która oczywiście odczytała bezbłędnie początek twojego śmiechu, udaje, że niczego nie dostrzegła, i wchodzi w rolę szczebioczącej nastolatki, a ty koncentrujesz się na jej ustach, które zawsze masz ochotę ukłuć szpilką. Zastanawiasz się, czy poprosiła cię dlatego, że nie masz faceta, więc będziesz miała więcej czasu, żeby wysłuchiwać przez telefon jej żali i pozornych wątpliwości, i próśb o radę, choć obie wiecie, że nie posłucha żadnej twojej rady. Masz (…) lat i to banalne story o byłym mężu, rozwodzie, papudze, który palcem do dupy nie umiał trafić, ale nie przestawał się uśmiechać, jakby wszystko szło dobrze, chociaż szło źle. Masz profil na Tinderze, na którym wpisałaś, że żonatym dziękujesz, co oczywiście nie jest prawdą, bo żonaci są prostszy: chcą poruchać tak, żeby małżonki się nie dowiedziały, co daje duże pole do działania, włącznie ze skrajnym „bo zadzwonię do twojej żony” – co działa jak hasło bezpieczeństwa w bdsm – powietrze schodzi z żonatego. Żonaci liżą z zapałem, więc powtarzasz jako anegdotę, że nie masz miejsca, które nie zostało wylizane. Koleżanki wykonują ruch ręką, jakby je coś gryzło, i pytają: tam też?, a ty wznosisz źrenice ku niebu i mówisz coś w stylu: ej… Z żonatymi nawykowo stękasz, bo stękanie pomaga żonatym, którzy muszą przede wszystkim udowodnić, że jeszcze potrafią, w czym utwierdza ich twoje stękanie, więc stękasz, nawet jeśli jesteś znudzona, co zdarza ci się coraz częściej, i zastanawiasz się, co będzie, jeśli w ogóle przestaniesz tego potrzebować? I tak lubisz to bardziej od koleżanek, które urodziły dzieci i straciły zainteresowanie, dostały swojego wyśnionego bachorka i zamknęły sklepik, wylizując potomstwo jak samice pawianów. Stąd ta nadprodukcja żonatych, którzy od żon nie odchodzą, bo tak bardzo kochają swoje maleństwa, że nie mogliby bez nich żyć, ale jednak u nich po porodzie nie nastąpiła „stop maszyna” i poruchanie zadbanej (…)stki wydaje się doskonałym rozwiązaniem, choć żonaci toną w wyrzutach sumienia, i jak już zrzucą z krzyża, natychmiast zaczyna im się spieszyć do lodowatych żonek, które będą obwiniały ich o śnieg w zeszłym roku, i do maleństw, które najpierw na nich defekują, nie dają spać, drą paszcze, obrażają, by po latach zauważyć, że spierdolili im dzieciństwo, i, po naradzie z terapeutą, banują starego na fejsie. Zastanawiasz się, czy rzeczywiście to lubisz, czy tylko powinnaś to lubić. Brzydzą cię spoceni faceci, i jeśli któryś wpadnie na pomysł, żeby położyć się na tobie, czujesz jego śliskie włosy na klacie, i chce ci się rzygać, i jakby dla dopełnienia paradoksu: właśnie w tej pozycji dochodzisz. Brzydzą cię faceci zarośnięci jak małpy, którzy, kiedy tylko im dasz, pierdzą w sypialni, i gdybyś miała więcej siły, mogłabyś ich zrzucać ze schodów. Czasami umawiasz się na normalne randki. Chodzisz z facetami do restauracji, które ty wybierasz, na początku mówisz, że oni mogą wybrać, ale kiedy proponują jakąś, dopatrujesz się minusów: trzeba długo czekać, jest zbyt głośno, aż facet proponuje drugą, do której masz jeszcze więcej uwag, i jeśli facet jest bystry, pozwala tobie wybrać, choć, co zauważyłaś z przykrością, bystry facet to rzadkość. Nie byłaś jeszcze w restauracji, której sama nie wybrałaś, choć zawsze pierwsze zdanie, które wypowiadasz, otwierając menu, to: świetną wybrałeś restaurację. I czy choć jeden zaprzeczył? Przyznał, że to nie jego wybór? W dodatku każdy udaje kogoś, kim nie jest, każdy chce być wyjątkowy, choć wszyscy są tacy sami; trudno opisać rozczarowanie, kiedy umawiasz się z facetem, wyglądającym na zdjęciach całkiem, całkiem, fragment ramienia, twarzy, dobry filtr, a do restauracji przychodzi karykatura tamtego – i uśmiecha się, jakby nic się nie stało. Jeszcze powinnaś mieć kota, i rzeczywiście miałaś, ale to było zbyt przygnębiające, kiedy zdechł, i już nie zamierzasz fundować sobie niepotrzebnego stresu, i od tej pory przestałaś lajkować zdjęcia kotów, psów, układających się w atrakcyjnych pozach, jakby ewoluowały do dzisiejszych czasów, i teraz zdobywają pożywienie, wdzięcząc się do ckliwych kretynów. Załóżmy więc, że masz uporządkowane życie, nie masz problemów z samooceną ani matką (myślisz o niej raz na ruski rok i tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz). Możemy tylko zastanowić się, czy twoje życie, począwszy od poranka (sikanie – obrzydliwie śmierdzące po nocy, kawa, mycie zębów), poprzez monotonię dnia (dom – samochód – biuro – samochód – dom), aż do wieczora (wino, serial, melatonina), są tym, co naprawdę zaakceptowałaś, czy tylko mozołem, który znosisz, gdyż zakładasz przejściowość tego stanu, który zostanie wyparty przez coś nowego. Tylko czym ma być owo nowe? Jogą, mindfulnessem, wycieczką na Bali? A może bogiem, którego zaczniesz pisać wielką literą? Może wróci do ciebie to wszystko, co tak starannie wtłaczano w dzieciństwie, i będziesz rozważać, czy religijność jest sprzeczna z Tinderem? Czy możesz przelecieć żonatego, jeśli uczęszczasz na mszę świętą? Kiedy przestajecie udawać, że trzeci ślub koleżanki to wielkie wydarzenie, które zdarza się tylko raz w życiu, koleżanka wskazuje na dorosłego syna, z pierwszego albo drugiego małżeństwa, który plącze się po kuchni, i mówi, że też będzie świadkiem, na co syn nie reaguje nawet beknięciem; i tylko skupienie na ustach koleżanki, pozwala ci zachować powagę, gdy Shih tzu, nie wyprowadzany od tygodnia, wali kupę na dywan. Kręcisz palcem w okolicach tułowia koleżanki i pytasz: czy ty…?, a ona mówi: nie, skąd, w życiu… Teraz obie deklarujecie bezbrzeżne szczęście, i umawiacie się na depilację laserową, i koleżanka pyta, czy napijesz się aperola. A ty mówisz, że nie, bo przyjechałaś autem i jest dopiero 10, więc ustalacie, że wypijesz małego. Nie przestajesz kombinować, kogo zabierzesz na wesele, bo musi to być mężczyzna reprezentacyjny, podkreślający twoją atrakcyjność, ale też nie zbyt atrakcyjny, żeby było adekwatnie, musi być zbliżony do ciebie wiekiem, i dobrze wyglądać nieogolony, absolutnie nie wyobrażasz sobie, że pójdziesz sama, to budziłoby litość, więc w najgorszym przypadku będziesz musiała skorzystać z agencji modeli (uśmiechasz się do tej myśli, i jeszcze do myśli, że obciągniesz mu w samochodzie zamiast napiwku). Koleżanka w przerwach tego, co mówi do ciebie, wrzeszczy do syna, żeby posprzątał dywan, a syn odkrzykuje, żeby sama posprzątała, ona mu grozi, on nic sobie z tego nie robi, więc koleżanka w turkusowych klapeczkach z pomponami idzie po ręczniki papierowe, nie przestając mówić o weselu, którego planowanie jest koszmarem, i opowiadając o żółtych eustomach, które będą się komponowały z obrusami ecru, zbiera kupę z dywanu, a rozzuchwalony pies zadziera nogę. Dociera do ciebie, że nie pamiętasz imienia narzeczonego koleżanki, i kombinujesz, jak poprowadzić rozmowę, aby imię padło. W ogóle byś nie poznała narzeczonego, chociaż widziałaś go kilkukrotnie: podobny do każdego innego faceta przed pięćdziesiątką, gdy między „koło chuja mi to wszystko lata” a „chciałbym coś jeszcze udowodnić” zachodzi trudna do wyjaśnienia symbioza. Na weselu będziesz musiała pilnować się, żeby nie wypić zbyt dużo, bo pijana jesteś żałosna, albo tobie wydaje się, że jesteś żałosna, i fale wyrzutów sumienia, które przychodzą po wytrzeźwieniu, są nie do zniesienia, i po pijaństwie dzwonisz do koleżanek, żeby upewnić się, że nie zrobiłaś z siebie idiotki, i one wszystkie zapewniają cię, że nie, mówią: coś ty, super się bawiłyśmy, i kiedy to mówią, już wiesz na pewno, że zrobiłaś z siebie pośmiewisko, i wypijasz kolejną aspirynę, i zdarza ci się, że płaczesz i śmiejesz się na zmianę, i myślisz, że jak będziesz miała menopauzę, to pozwiesz byłego męża o podwyższenie alimentów. Kiedy Shih tzu składa się w ekstatycznej złośliwości, w twojej torebce wibruje telefon. Koleżanka nie przestaje mówić, dając do zrozumienia, że jest ważniejsza od telefonu. Syn koleżanki wychodzi z kuchni, narzekając pod nosem, a koleżanka udaje, że nie słyszy. Wyobrażasz sobie plamy szminki na zębach. Aperol podchodzi ci do gardła.