mam 23 lata,
szukam prześladowców

instynkt samozachowawczy mówi mi
abym trzymał gębę na kłódkę
był do bólu miły
abym robił co mi każą
stał gdzie mnie popchną
abym pozwolił im mną pogardzać
ośmieszać mnie plotkować o mnie
abym nie zwierzał się
abym wysłuchiwał zwierzeń największych wrogów
abym nie przejmował się tym
że mam problemy z pamięcią i logicznym myśleniem
że mam wyjebany problem z koncentracją
ten instynkt powiada mi
abym wśród nich przebywał jak najdłużej
od świtu do zmierzchu
kiedy tylko w samotności odnajduję spokój
pocieszenie godność
logikę i nadzieję i miłość do nich
kiedy wiem że człowiek dojrzewa wtapiając się w system
jako ktoś
moje powołanie
to nie sprawiać nikomu kłopotów
o nic nikogo nie prosić
brać cokolwiek wciskają
uśmiechać się do wszystkich
być maskotką na zawołanie udawać
głupka idiotę debila downa
rain mana forresta gumpa jasia fasolę pajaca
każdego ranka żegnać się z matematyką
instynkt samozachowawczy jeszcze rzecze mi
iż nikomu nie mogę mówić niczego o kimkolwiek
jeśli sprawa dotyczy mnie
a oni powtarzają mi żebym wziął się w garść
a oni powtarzają mi że jestem tutaj mały malutki najmniejszy
a człek rozpieszczany niekochany dziczeje i coraz częściej myśli
o śmierci


Opus iks

Będę umierał pianissimo.
Ślady, które tutaj odcisnę,
podźwigną się jak klawisze
fortepianu, na którym nie potrafię grać.
Zatrzaśnie się wieko,
nie łamiąc palców młodej Azjatce,
która po chwili wstanie i ukłoni się,
sięgając wszystkiego między zenitem a dnem,
oprócz bruku. Będę umierał pianissimo.
Może w Paryżu. Może w Oławie. To „może”
jest szerokie i głębokie jak dupa Chopina,
w której zmieszczą się wariacje na temat musztry, głuchota.
I moja głowa, półnuta przestanie skakać
bezmyślnie po tej pięciolinii roboczych dni.


Metafora (zaprawa miłości),
której nie włożyłem pomiędzy…
I sonet,
w który zwątpiłem po pierwszej strofie

Wąski zaułek poezji w bibliotece.
Tutaj zwykłem szukać nożowniczej frazy,
w pocie ognia wypalonych cegieł albo
kartonów książek, które też są spółdzielcze.
Połączył nas mur, powiedziałyby cegły
także za mnie i za ciebie, murwo,
udając, czego nie zaznają nigdy.
I może dlatego zachodzę w dłonie,
jak dotykać, żebyś zrozumiała.
I tylko przez to jestem już połamaniec czy flak
bezpłodny po gorzkiej rozmowie z herbatą.
A moja głowa dziś bez tamtej odwagi,
z którą naga się toczyła przez bronchit burzy.
Zanim dotknę, spójrz, po niebie transparenty białe
(to strajk spermy, kości, kreatyny i cukru)
i nawet popielate idą. Wyrażają się jednak
we mnie. Na tej spokojnej przecznicy.
Albo może w jednym z jarów tego osiedla,
gdzie dzięki oknom mogę odczytywać
stromizny promieni (te okna są jak dzieła zebrane).
I kędy nikt ważny w ogóle nie przechodzi
ani nie przebiega oczami, kiedy zachodzę w dłonie,
jak dotykać, żebyś zrozumiała,
że jesteś moim oparciem i wiarą w to, dzięki czemu dojrzewam.


Miłość nie wybiera.
Głos epigona o męskim braterstwie

Biedna, młoda kobieta.
Nazbyt uprzejma jak na swój wiek i tutejsze obyczaje.
Czy widziałeś już jej darowaną garderobę?
To niczego nie zmienia,
          że Jezus był także artystą,
          że miał żonę i manierę, i swój zbiorowy mecenat.
          Biedna, młoda kobieta.
          Słuchałem jej darowanych płyt,
licząc się z ryzykiem zyskania na liturgicznym czasie.
Ciało jej chłopca zgubiło się w świetle.
Udawali, że nie zauważają przyjaciół.
To takie awangardowe fochy.
          Biedna, młoda kobieta.
          Co uczyni samotność,
          której powierzył ostatnią tajemnicę?
          Narzekali na poezję.
Uważali na wolność spojrzenia,
przechodząc pod jarzębiną.
Biedna, młoda kobieta.
Nie możesz zostać sam.
          Możesz przyjść, kiedy zechcesz.

Mecenat

          Dzięki ci, szatanie,
za Hitlera, Jałtę i jad kiełbasiany w półboskim penisie.
Po cóż mi ten Bałtyk, Frankenstein biblijny?
Szynk zburzono w trzy dni.
In adventu Domini matura messis inventa est.
                                                                                                    Dzięki ci, szatanie,
za Łazarza z wieprza, za Ohlau i Breslau, za Eurosport drugi.
Trzymając shift krzyża, ledwie raz naciskam
na ludzi małej wiary. Jest też bonsai z wiary.
Tudzież Campo di Patelnia.
                                                         Dzięki ci, szatanie.
Na troje msza wróżyła jaźni savoir-vivre'u popod tacą nieba.
Alić dłoń odmrażam
dla parady gejów,
dla wszystkich manier,
dla wypraw w czeluście matek.
Mecenas przybył był z miasta Nippur.

ja i wierzba

styczniowe gałązki wierzby pożółkłe jak abażur
światło dla kurew brukiem kroczących żarówki nie ma
gruby pokrzywiony pnia kablu o wtyczko korzenia
wetknięta w trawnik jak w łona włoski farbowane chuj
mówiła nie lecz wiedziała kiedy polerujesz pluj
mówiła nie a niemowlak ma oczy sutenera
bije dzwon o żono wdziej futro pobieżym do księdza
mówiłaś nie lecz wiedziałaś pluć nie chcesz to weź do ust
na przeciwległym brzegu ulicy latarnia nad bruk
wyrzucona którą za dnia naśladujesz też lesba
czym między wami strumień aut ta spalinowa sperma
kochasz wierzbo a ona nocą wypluwa wzgardy żółć
mówiłaś nie lecz wiedziałaś kiedy polerujesz pluj
bije dzwon o żono wdziej futro pobieżym do księdza
bije dzwon o żono zdejm majty dziś sądna niedziela
bije dzwon czyś dobrze podmyta o żono weź kiść gum


ostatki

na to miasto którego dzień jest w środku czarny
dzień świecąc w głąb siebie rzuca biały sakrament
dzień gdy w lichtarzyku słońca osadzona śmierć
ze skórą ktoś już zdziera potem namaszczany
okruch ostatni czy kropla winna być trumną
co dnia krzyż jak chleb lecz drzazgi jak krople wosku
chleb to jest świeca a spala go płomień głodu
i okruch drzazgą bywa stąd resztki głód kłują

Krzysztof Bencal – Siedem wierszy
QR kod: Krzysztof Bencal – Siedem wierszy