Miałem 9 lat, gdy czytając po raz pierwszy Alicję w Krainie Czarów [1], a konkretnie opis zwariowanego podwieczorka, natknąłem się na następującą wypowiedź Kapelusznika:

      – Ledwo skończyłem pierwszą zwrotkę, kiedy Królowa wrzasnęła na całe gardło: „On zabija Czas! (…)”.

      Była to reakcja na wyrecytowaną przez Kapelusznika następującą zwrotkę wiersza dla dzieci:

Jasne słoniątko późno dziś wstało,
Zagrać na trąbie czasu nie miało.
Więc się zbierają zewsząd gromadnie,
Za chwilę pewnie zatrąbi ładnie.
Ożywi wszystkie niedźwiedzie w lesie,
Znużone główki susłów podniesie.
Więc chociaż w domu pęka ci głowa,
Jakże jest piękna ta pieśń słoniowa.

                                                                 
rys. John Tenniel
rys. John Tenniel

      Pamiętam, że zdanie wykrzyczane przez Królową bardzo mnie zaintrygowało. Nie jestem w stanie odtworzyć stanu mojej ówczesnej… wiedzy na temat tak abstrakcyjnego pojęcia, jakim jest czas. Ale w mojej pamięci zachowało się wspomnienie zdumienia dotyczącego tego, że można zabić, to znaczy pozbawić życia Coś, czego nie sposób dotknąć, mało tego – nie można zobaczyć. To że potem dowiedziałem się nieco na wspomniany temat, jest już inną sprawą. Ale i tak poniższe słowa wypowiedziane przez św. Augustyna odnoszą się (nadal) także do mnie:

           Czym jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem.

      Słownik języka polskiego opublikowany przez PWN w 1981 r., pośród wyrażeń frazeologicznych związanych z czasownikiem „zabić”, odnotowuje także: „zabijać czas”. I oczywiście podaje, co kryje się za tymi dwoma słowami – „robić coś dla zabicia czasu «zajmować się byle czym, robić coś po to, żeby mieć wrażenie szybszego mijania czasu, żeby się nie nudzić»”.

*

    Zabijanie czasu, jako reakcja na nudę, nie jest w żadnym razie nowym zjawiskiem. Dawało o sobie na długo przed napisaniem przez Lewisa Carrola dwuksięgu poświęconego przygodom Alicji. To znaczy przed 1862 r. (w lipcu tego roku Carroll opowiedział kilku osobom, nie były to wyłącznie dzieci, wstępną wersję Przygód Alicji w Krainie Czarów). A najpewniej czyniono to od zarania dziejów ludzkich. Z tym, że długo było to zjawisko marginalne. Jako że ogromna większość przedstawicieli gatunku homo sapiens zajęta była zdobywaniem środków do życia. Nuda nie miała więc do nich dostępu. Nie pojawiała się więc chęć/potrzeba, aby zabić czas. A skoro nie pojawiała się, to najpewniej i samo pojęcie nie było znane ogółowi.

     Ale pod koniec drugiego tysiąclecia, w świecie nazywanym Zachodem, nuda stała się bardzo powszechnym zjawiskiem. Nie jest ona może, jako taka „widoczna”. Przesłaniają/ skrywają ją bowiem, będące odpowiedzią na nią, rozmaite wydarzenia, często spektakularne. Ich celem jest odniesienie wrażenia „szybszego mijania czasu, żeby się nie nudzić” (o wspomnianych sposobach będzie mowa).

      Zabijanie czasu jest jednak zajęciem, jakiekolwiek by ono nie było, które nie ma końca. Dlatego mówi się o jego zabijaniu, a nie o ostatecznym zabiciu. Koniec z czynieniem tego, ma miejsce wyłącznie w przypadku jednostek. I to wtedy jedynie, kiedy przestają one, z różnych powodów (będzie o nich najpewniej wzmianka), nudzić się. Lecz i wtedy nie można mówić o „zabiciu”, a o zwalczeniu nudy. Chyba, że…

      Pojęcie, któremu poświęcony jest niniejszy esej, rzadko jest używane; mimo, że dotyczy powszechnego zjawiska. Najpewniej dzieje się tak dlatego, że zabijanie czasu jawi się (jednak Tylko wtedy, gdy zostanie dostrzeżony problem), jako pozostające w jawnej sprzeczności wobec pragnienia jak najdłuższego życia, przejawianego przez ogromną większość ludzi i to, w dominującej części przypadków, przez całą ich egzystencję. A przecież, jakby było tego mało – owo zabijanie wygląda wręcz na działalność szkodliwą. Do tego wymierzoną przez indywidualnego człowieka w samego siebie. Nie dość bowiem, że czas jaki ma on do „dyspozycji”, mniej czy bardziej, zostaje ograniczony, to jeszcze za sprawą jego zabijania, ulega „przyśpieszonemu” upływowi (o tym, że w rzeczywistości jest to czasu marnowanie, w tym miejscu jedynie wspominam).

      Ktoś mógłby powiedzieć, że zabijanie czasu – efekt nudzenia się, w skali społeczeństwa, tego czy owego, jest jednak sprawą marginalną. No bo przecież tyle się dzieje, życie wręcz wre. Tak jednak, moim zdaniem, nie jest! Otóż…

*

      Na ludzką egzystencję, obok spraw związanych z zapewnieniem jej podstaw, składa się wypoczynek (najczęściej przybiera właśnie postać zabijania czasu). W zależności od epoki w dziejach ludzkości, jak też przynależności do tej czy innej klasy bądź warstwy społecznej, a także wykonywanego zawodu, proporcje czasowe między wspomnianymi elementami/aspektami były i są różne. Choćby w przypadku rzymskich legionistów, którzy w czasie pokoju (nie było go wiele), po ćwiczeniach, czy po pracy przy budowie dróg i umocnień, dysponowali czasem wolnym. A wtedy zabijanie czasu najpewniej stawało się sprawą pilną. Diametralnie inaczej było oczywiście w czasie działań wojennych, szczególnie podczas… bitwy. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku czas przyśpieszał i pędził gwałtownie (dla niejednego zatrzymywał się Nagle).

      Chłop pańszczyźniany, w tym czym innym wielkim majątku na Ukrainie, dajmy na to w drugiej połowie XVII w., w okresie intensywnych prac rolnych, czy to siewów, żniw czy orki, najpierw na pańskim, potem na swoim, nudy nie zaznawał – czuł przede wszystkim zmęczenie. Sytuacja odmieniała się jednak znacznie zimą. Wówczas to pracy było zdecydowanie mniej. I po początkowym zachwycie nad częstym nicnierobieniem, zaczęła raz po raz powracać sprawa zabijania czasu. Dla właścicieli majątków, nie tylko tych wielkich, sprawa zagospodarowania czasu wolnego była znacznie istotniejsza. Mieli go bowiem wyjątkowo dużo. Czas więc zabijali między innymi uroczystościami rodzinnymi, balami, polowaniami. One to, obok wielu innych czynników, współtworzyły kulturę szlachecką.

       Dziewiętnastowieczny górnik, powiedzmy na Górnym Śląsku lub w Walii, po długiej wyczerpującej szychcie, nie miał czasu na nudzenie się – starał się zregenerować siły, aby w dniu następnym móc podjąć ten sam wysiłek. No może w niedzielę, po nabożeństwie pojawiała się kwestia zagospodarowania czasu wolnego. Lecz jego zabijanie mogło mieć miejsce jedynie wówczas. Wykonując przez sześć dni w tygodniu ciężką i niebezpieczną pracę, w jeden wolny, wybity z rytmu, najpewniej miał problemy z zagospodarowaniem czasu.

*

      Nikt chyba nie lubi nudzić się. Osobiście nie znam nikogo takiego. O nikim takim też nie słyszałem (mimo tego, a może właśnie dlatego, nie mogę odrzucić możliwości istnienia kogoś takiego). Przeżywanie nudy/nudzenie się, jest więc bardzo niepożądane. Ale ludzie stosunkowo rzadko czynią Coś powodowani zainteresowaniem, czy wręcz pasją.  O wiele, wiele częściej – poczuciem obowiązku bądź koniecznością, czy wręcz przymusem. Lecz gdy te przyczyny nie dają znać o sobie, życie ogromnej większości przedstawicieli gatunku homo sapiens, w mniejszym bądź większym stopniu, wypełnia nuda (jest to, jakby nie było, smutna konstatacja). I uważam tak, nie tylko na podstawie własnych obserwacji. A idąc dalej tym „tropem” stwierdzę, że zabijanie czasu jest niezmiernie „czasochłonnym” zajęciem zdecydowanej większości ludzi zamieszkujących tę część Świata, która od kilku pokoleń zna następujący podział dnia osoby czynnej zawodowo: praca, wypoczynek, sen.

       Czytanie, oglądanie filmów dokumentalnych, o ile nie służy zdobywaniu wiedzy, rozwijaniu zainteresowań, nie jest niczym innym, jak zmaganiem się/próbą radzenia sobie z nudą, tym narastającym, ale nie odwiecznym, mimo wszystko, problemem! Tak jak i oglądanie filmów fabularnych w kinie, słuchanie muzyki w sali koncertowej bądź w domu, oglądanie meczy piłkarskich na stadionie, albo przed telewizorem.

      Wstępem do zabijania czasu często jest pytanie: „Co dziś leci?” Pytający/pytająca kieruje je do osoby wertującej programy telewizyjne czy repertuary kinowe bądź teatralne. Ale to pytanie, tyle że nieco inaczej sformułowane, może również dotyczyć wernisaży lub finisaży wystaw urządzanych w galeriach, albo muzeach na koniec tygodnia, z reguły w piątek.

      Dla osób prowadzących walkę z czasem, to znaczy dla jego zabójców, efektywniejszymi sposobami służącymi temu, efektywniejszymi od spędzania czasu przed telewizorem, są te, z którymi dodatkowo łączy się jeszcze czas potrzebny na „zabiegi garderobiane” oraz dojazd i powrót. Albowiem w przypadku „oglądaczy” kina domowego, walka z nudą dokonuje się w obrębie mieszkania. I w grę nie wchodzą, chociażby wspomniane zabiegi.

      Przejmujący/dojmujący jest widok, gdy po pięciu dniach, przynajmniej w 1/3 wypełnionych rutynową pracą, ludzie stają, że tak powiem, oko w oko z dwoma wolnymi dniami. I to właśnie wtedy, z o wiele większą niż dotąd intensywnością, dokonuje się zabijanie czasu. Biorą w tym udział, dosłownie, wszyscy. Bo i ci oglądający telewizję, spektakle teatralne czy operowe, filmy w kinie, zawody sportowe, uczestniczący w koncertach muzyki klasycznej bądź rozrywkowej, jak również słuchający jej w zaciszu domowym, a także czytający.

      Niektóre z powyższych sposobów spędzania wolnego czasu mają charakter wręcz masowy. Jak choćby oglądanie przez kilkumilionową widownię tysiąc pięćsetnego szóstego odcinka jednego z dziesiątków seriali przedstawiających wymyślone (przez scenarzystów) życie fikcyjnych postaci. Gdy tymczasem oglądający owe seriale, mają do czynienia z własną egzystencją. Do tego niczego z owych seriali, nie dowiedzą się (ich autorom i producentom nie chodzi o przekazanie wiedzy, ale o wypełnienie czasu antenowego tym, co nie odstraszy zabójców czasu).

     Temu samemu służą rozmowy o niczym. Wynikłe jedynie z niechęci do tego, aby pomiędzy dwiema czy kilkoma osobami zapanowało milczenie. Prowadzi się wówczas rozmowy bez jakiegoś, choćby zarysowanego, tematu (nie chodzi bowiem o rozważenie jakiejś kwestii/rozwiązanie problemu). Właściwie nie są to rozmowy, a jedynie prezentacje zaobserwowanych/zasłyszanych zdarzeń. Nie dochodzi się więc do żadnych konkluzji, nie formułuje wniosków.

*

      Nudę zwalcza się, to znaczy zabija czas, nie tylko przy użyciu nowoczesnych środków technicznych, takich jak radio, telewizja, jak i tych najnowocześniejszych – Internet, iPod. Bardzo często służy temu również poczciwa książka (we wcześniejszych epokach, szczególnie przed wynalezieniem druku, w tej roli występowała rzadko. Czemu innemu bowiem służyła). Niejedna osoba znajdowała się w sytuacji, gdy zmagając się z narastającą nudą, wodziła wzrokiem, coraz bardziej zniecierpliwiona, po półkach, we własnym mieszkaniu, z nadzieją, że w końcu natrafi na jakąś publikację, której tytuł sprawi, że pojawi się ochota, aby po nią sięgnąć. A to dlatego, że nie była ona jeszcze dotąd czytana, albo iż jej treść została już zapomniana.

      Racz zauważyć Szanowny czytelniku, jak wielu ludzi jest zaangażowanych w zabijanie czasu. Należy przy tym wziąć pod uwagę zarówno zastępy autorów (rozmaitego rodzaju), aktorów/wykonawców, reżyserów, konferansjerów itd., jak też armię osób odpowiedzialnych za organizację owej rozrywki. To znaczy personel muzeów, filharmonii, teatrów, oper, sal koncertowych, galerii wystawienniczych, kin, stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych, redakcji czasopism i wydawnictw.

      Dostarczanie sposobów na zabijanie czasów stało się na Zachodzie niezmiernie ważnym zajęciem – drugim pod względem ważności po gospodarce; a przed ochroną zdrowia. Nuda daje się bowiem we znaki, w większym czy mniejszym stopniu, każdemu; stale i bez względu na wiek czy przynależność pokoleniową. Zaś kłopoty ze zdrowiem niektórych omijają, przynajmniej przez pewien czas.

      We wspomnianej części świata, sprawami kultury, w zdecydowanej większości krajów, zawiaduje ministerstwo kultury. Pominę oficjalne zadania, jakie są stawiane temu urzędowi, i wspomnę o jednym nieoficjalnym (nie wiem jednak czy uświadamianym sobie przez osoby, nie tylko nimi kierujące, ale w ogóle w nich zatrudnione). A jest nim organizowanie czasu wolnego obywatelom, aby, jeśli nie w ogóle, to jak najmniej się nudzili. Nie chodzi jednak, jak sądzę, wyłącznie o troskę o obywateli, ale także o to, aby w trakcie nudzenia się, nie przyszły im do głowy jakieś „głupoty”. Najlepiej bowiem, aby po pracy, a przed (mocnym) snem, bawili się. Wręcz zabawili się (na śmierć). Hasłem (nie sformułowanym jednak) pod jakim działają organizatorzy wolnego czasu, jest: Jak najwięcej zabitego czasu: minut, godzin, dni, lat. 

      Przy takim, jak powyższe, podejściu do czasu, a tak naprawdę do życia, nie ma jednak mowy o przystanięciu/przysiądnięciu. A to po to, aby zastanowić się nad własną egzystencją, nad swoim stosunkiem do Świata, bliźnich… Choćby zastanowić się… A może także, i to byłoby pożądane, sformułować jakąś refleksję dotyczącą siebie. Może jej wynikiem byłaby chęć dokonania zmiany…

      Właśnie „pogrążenie się w myślach, rozmyślanie, rozpamiętywanie, medytacja; przyglądanie się czemuś w skupieniu” [2], to znaczy kontemplacja, była zdaniem Arystotelesa największym dobrem. To jest tym, czym powinien zajmować się człowiek w czasie wolnym. Pracować należy tylko po to, aby móc dysponować czasem na… kontemplację. 

*

      Powszechnie dąży się do uniknięcia nudy. Marzy się/oczekuje/liczy się więc na Coś przeciwnego. Ale jednocześnie warto wskazać, że nuda, paradoksalnie, miała jak najbardziej korzystny, wręcz stymulujący wpływ na rozwój kultury. Choć można spierać się na temat rozmiarów owego wpływu: czy był on znaczny czy też bardzo znaczny, a może nawet dominujący. I nie chodzi o to, że wpływ ten był wynikiem tego, że artyści, ludzie pióra nudzili się. To znaczy, że czas, jaki spożytkowywali na stworzenie tego czy owego, był właśnie czasem zabijanym. Absolutnie, nic z tych rzeczy. Zabijanie czasu nie sprzyja bowiem równoczesnemu tworzeniu/stwarzaniu. To, co jest jego efektem cechuje błahość, miałkość. Nie ma w nim znamion wielkości, nie ma Iskry. Tej iskry, tego Czegoś, które sprawia, że nie przechodzimy obojętnie obok jakiegoś dzieła; że swoją treścią i formą przyciąga naszą uwagę. Na ten temat Andrzej Kijowski napisał w Dzienniku [3] jednoznacznie, wręcz kategorycznie:

      Coś, co powstaje z przymusu, z nudy, nie może być sztuką.

      Efektem nudzenia się, owocującego potrzebą zabijania czasu, z powyższego powodu, (chyba) nigdy nie jest Nic twórczego. Inaczej jednak być nie może, skoro chodzi jedynie o sprawienie wrażenia/oszukanie się, że czas płynie szybciej. 

      Natomiast wspomniany bardzo korzystny wpływ nudy na kulturę, wiążę się, i to bardzo ściśle, z odbiorcami rozmaitych jej przejawów. Z tymi tłumami, które stanowią publiczność teatrów, kin, sal koncertowych, a przede wszystkim są telewidzami, nie wspominając o radiosłuchaczach i czytelnikach. Bo to oni nudząc się i szukając sposobów na zabijanie czasu, stwarzają ogromny popyt na, chociażby, dzieła sztuki, utwory literackie i muzyczne. Nie napotykając takiej sprzyjającej sytuacji, to znaczy nudzących się potencjalnych odbiorców, twórcy byliby skazani na tworzenie do przysłowiowej szuflady. A że bardzo często jest zupełnie inaczej, mają więc możliwość czerpania dochodów, mniejszych bądź większych, z wytworów swej wyobraźni (choć nie brakuje i takich, niejednokrotnie wybitnych, którym za życia nie dana w ogóle była/jest taka możliwość).  

*      

      A przecież może/mogłoby być inaczej jeśli chodzi o kwestię nudy! Ale, aby ta inność dała o sobie znać, niezbędne są zainteresowania, najlepiej – pasje, twórcze pasje. To znaczy takie, które nie są, na przykład, sportowymi, kolekcjonerskimi, ale których efektem jest rozszerzanie zainteresowań, poszerzanie wiedzy. Najlepiej jednak, kiedy ma miejsce tworzenie Czegoś. Odnośnie poprzedniego zdania przytoczę zaskakujący (najprawdopodobniej nie tylko według mnie) pogląd wyrażony przez Constanina Noicę. Otóż uważa on, że „czytelnikom gazet i oglądaczom telewizji należałoby podarować wieczność, jako rekompensatę za to, że nie potrafili niczego dokonać, a więc zrealizować się” [4]. Może wtedy coś by stworzyli, nadając swemu życiu sens. Zaś jednostki twórcze mogą odejść ze świata doczesnego z podniesionym czołem. Pozostawiając za sobą oglądaczy telewizji wpatrzonych w migające ekrany, czytaczy gazet – zapatrzonych w, mniej czy bardziej, kolorowe periodyki.   

      Rzecz jasna nie każdy musi/może/chce być Albertem Einsteinem, który jako człowiek dojrzały doszedł do wniosku, że szkoda czasu na ścielenie łóżka, golenie się, a pewnie i sznurowanie butów. Wszystko dlatego, aby zyskać więcej czasu na pracę naukową. Nie tracił więc czasu na zabijanie czasu. Nazbyt mu na nim bowiem zależało.

      Zabijanie czasu nie dotyczy każdego człowieka. Są przecież ludzie (to fakt, że nieliczni) mający niewielkie problemy z zagospodarowaniem czasu, jaki pozostaje im po śnie i pracy zawodowej. Ich pasje, zainteresowania sprawiają, że rzadko zadają sobie pytanie: Co by tu…?, ewentualnie: A może by tak…?

      Oby było ich jak najwięcej!

[1] Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, przeł. Antoni Marianowicz; Nasza Księgarnia, Warszawa 1969.

[2] Słownik języka polskiego, PWN, Warszawa 1978.

[3] Andrzej Kijowski, Dziennik; Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999.

[4] Gabriel Liiceanu, Dziennik z Păltinişu; Pogranicze, Sejny 2001.

Dariusz Pawlicki – O powszechności zabijania czasu
QR kod: Dariusz Pawlicki – O powszechności zabijania czasu