przerwał głodówkę rekinom

Objazdowe akwarium.
Rekiny są z daleka.
Chude, ubrane w cekiny.
Kilka szczurów ugrzęzło na zawsze
i dryfuje z bananami.

„Strajk głodowy” – myśli kilkuletni chłopak.
– Braciszku, patrz, obserwuj.
Wskakuje do środka.

Czarna tropikalna noc wywołuje
gęsią skórkę. Śluza nad głową szczelna.
Cierpka aspiryna księżyca spływa na język.
Ludzie gdzieś daleko na karuzeli.

Wyciągają dłonie, palce.
– Ale szczur, patrzcie!

Sokowirówka nabiera prędkości.
Coraz mniejsze kręgi.
Rozwarte gały cekinowatych.
Ludziska coś bulgoczą.

Nada się choć raz na coś.
Raz w życiu, by przerwać
bezruch orgazmem.

Beknąć potworom w paszczach.
Zabawić w ciasnych
trzewiach strachu
przez chwilę.


sen Oscara Niemeyera

Architekt układa dachówki
z drzewa jacarandy.
Krzywo, bo ból pleców
i sto cztery lata,
a przyszedł na świat daleko stąd…

– A ty przyjacielu, skąd jesteś?

Deszcz będzie zacinał.
Zaskoczona kobieta
przekłada dziecko
na lewe biodro
„oh, ty mój biedaku”.

Zielone kosmyki trawy
zawinięte w czerwoną ziemię.
Białe budowle stoją lub leżą na wznak,
młodsze od stwórcy. Głupie spokojem młodości.
Spod mokrej skorupy
wyjeżdżają wrotkarze i skateboardziści.
Zapraszają do przerwanego tańca.

Rozważania o wolności
i demokracji. Sufit wpatrzony w posadzkę,
odbijającą promienie słoneczne.
Sprzedawca przypomina,
co jest na wagę złota:
najpierw woda, potem lody,
prażona i gotowana kukurydza,
na końcu orzeszki ziemne.

Maria obdarza cię uśmiechem.
Tylko ciebie. Jeśli się nie mylę,
masz na imię Józef.
Urodzi wam się
ten sam syn co zawsze,
o śniadej skórze.


obejmowanie drzew jest ok

Fikcyjny, brodaty hipisie.
Lubię twoją konsekwencję
straceńca. Wioski trawożernych
pacyfistów przy zakolach rzek
rosną jak grzyby po deszczu.

„Pokój na ziemi” za kilka groszy
w papierowych kubkach
z naklejką tęczy.

Uciekamy do ciebie od napalmu,
masakrowanych
dzieci i bezradnego „why?”

William wybałusza oczy.
– Pociągnąłbyś skręta ze mną?
Zmęczony tańcem obejmuje w talii Sabinę.
– Znowu gadałaś z drzewami? Chodź do rzeki!

Nasze dzieci będą gwiazdami
srebrnego ekranu. Przyznają się do
dobrego i złego z dziecinną przekorą.

Czy rozmawiasz z drzewami?
– Tak. Rozmawiam i obejmuję. Pokażę ci.

Biegniemy przez łąkę.
There is simply no other way.


niespodziewany powrót do miasta z dzieciństwa

ulicą, do przodu, na paluszkach,
koniuszkach. sparzona asfaltem skóra nie wchodzi
cała do basenów. dżudocy ćwiczą koncentrację,
pies szuka domu, siostra śliskiej dłoni.

naciągam brwią linię telefoniczną.
ci sami, co w pożegnaniu machają dłońmi.
rowery parkują między palcami.

pod kamieniami przetrząsane owady:
wypatroszone mrówki, ślepe dżdżownice, o nazwach
w innym ojczystym języku. pozbawione jadu, parzydełek,
kłów. oddycham głębiej. nie puchnę.

pluton ołowianych ląduje przy paproci.
chusteczki spadochronów. kobiety pod daszkiem
z paznokci, rozdają napoje, gumę do żucia w skrzyniach
po amunicji.

siada okrakiem na poręczy.
– nie bój się! patrz, nie spadnę!
jej klapek sięga z jedenastego piętra
do ślepej ulicy.

zahacza o anteny,
heloport, niezidentyfikowane obiekty latające.
trzyma się mnie na niby, gotowa wstać
o własnych siłach.


boliwijska piosenka na piątek

Grube warkocze i melonik.
Zje resztki po ponczu z Sangrii –
kawałki pomarańczy, wyssie limonkę.

Zabierze się i do moich kości, kiedy przyjdzie
na to odpowiednia pora.

Na razie dzielnie walczę z chorobą morską.
Na balkonie wiatr, sos z ceviche kapie z brody,
a chipsy niech szlag trafi.

Piątek, wcale nie, Wielki. Szybko zapominamy
o zasadach bezpieczeństwa. Jedynie Józek,
alpinista przemysłowy, przychodzi na party w lekkim kasku
i z zapasem solidnej liny.

Fama głosi, że zdobywamy z marszu siedmiotysięczniki,
potrafimy latać na drzwiach i… spadać przykładnie na cztery nogi.

– Józek, to jak? Zjeżdzamy w dół?
J. jak na hasło odpina stugramowe szekle smirnoffa.

Z trzeciego piętra lecą pestki z owoców.
Ziemia przyjmie je na razie do czarnej szkatuły.

Boliwijka śpiewa, że nie umiemy sadzić i doglądać.
Ślepcy… – Chodzicie i bezmyślnie rozdeptujecie zalążki życia.

Szczepan Piotrowski – Pięć wierszy
QR kod: Szczepan Piotrowski – Pięć wierszy