***

Kiedy przymykam oczy, mam pod powiekami drzewo.

Idę. Oczy mam ciągle szeroko otwarte i patrzę na wszystko, co mijam. Korzenie drzewa spod powiek nie zdążą się wbić zbyt głęboko. Idę. Krok za krokiem. Idę. Trzymam rytm. Idę przed siebie. Ciągle w drodze. Ciągle w podróży. Idę. Plecak staje się coraz cięższy. Idę, chociaż buty już trochę obcierają. Idę, aż brakuje tchu i muszę się na chwilę zatrzymać.

Stawiam obie stopy na ziemi. Wdech. Zdejmuję plecak i dopiero teraz czuję, jak obolałe mam plecy i ramiona. Zdejmuję buty. Czuję na skórze trawę, kamienie i ulgę. Stopy pulsują. Zaczynam zapuszczać korzenie. Wędruję w głąb ziemi. Siadam. Przesiąkam zapachem życia. Opadam miękko na trawę. Leżę w miejscu i w głąb jednocześnie. To takie dziwne uczucie. Przymykam oczy. Drzewo spod powiek otula mnie cieniem i zasypiam. Wreszcie spokojnie.

Śpię długo, jak niedźwiedź, a kiedy w końcu otwieram oczy, drzewo spod powiek osłania mnie przed rażącym słońcem i pozwala łagodnie powrócić. Drzewo spod powiek wciąż jest nade mną. Mrugam. Kilka razy. Nie znika. Spotykam je naprawdę na swojej drodze. W swoim czasie. Chociaż wcale nie wędrowałam w jego stronę.

Najpierw się sobie przyglądamy. A potem nieśmiało wyciągam w jego stronę dłoń, dotykam pnia i sunę wyżej. Zaciskam palce na gałęzi. Już nie mogę uciec. Już nie chcę uciekać. Podciągam się i wdrapuję na gałąź, a potem chwytam kolejną i chcę wyżej i więcej. W tym kierunku jeszcze nigdy nie podróżowałam. Każdy szelest wywołuje dreszcz ciekawości. Szumimy do siebie opowieści w tajemnym języku. Drzewo wpuszcza korzenie coraz głębiej w ziemię, a ja wspinam się coraz wyżej. Rośniemy. Gałęzie stają się coraz mocniejsze, a ja i tak czasem boję się, że spadnę. 

Wewnątrz mam skrzydła, które rwą się do lotu. Trzepoczą. Nie boję się skoczyć. Staję się ptakiem. Śpiewam tak cudnie, jak nigdy wcześniej. Uczę się rozpoznawać swój głos na nowo. I z ufnością pozwalam nosić się powietrzu. Nigdy wcześniej tego nie robiłam.

Nie musiałam nigdy stroszyć dla Ciebie kolorowych piórek i świergotać czysto. Wylądowaliśmy najzwyczajniej, najprościej w świecie.

Kładę się na gałęzi. Pod plecami czuję jej twardą ścieżkę, a moja klatka piersiowa faluje. Jest mi dobrze. Wyciągam się wygodnie i przez liście spoglądam w górę wyobrażając sobie, co dalej. Zauważam domek. Wcześniej go tu nie było. Domek nie na pokaz. Domek, którego z dołu nikt obcy nie dojrzy. Mój. Cichy. Ukryty w zielonym drżeniu. Na razie maluteńki. Nie trzeba mi dużo.

Chcę Cię do niego zaprosić, nakarmić okruszkami tostów, a potem fruwać i przynosić sobie w dziobach kolejne opowieści. I objadać się słodkimi owocami prosto z drzewa, i czuć strużki soku cieknące po brodzie, i oblizywać palce. I budzić się w tym domku rano z Tobą, i na śniadanie podawać sobie zapach nocy z ust do ust. I poznać na pamięć skórę i wszystkie jej mapy z ukrytym skarbem. I zestarzeć się.

Ta myśl przychodzi do mnie któregoś świtu, kiedy Ty jeszcze śpisz w zaplecionym z naszych ramion gnieździe. Czuję, że mam w sobie ziarnko staruszki z siwymi piórami. Na razie sama sobie wypadam z rąk jak to ziarenko i nie wiem, co wyrośnie. Ale pozwalam sobie kiełkować. Ona już we mnie jest. Nieuchronna. Zapuszcza korzenie i siwe włosy, żeby przyjść do mnie w swoim czasie. Chcę, żebyś ją poznał.

Budzisz się. Uśmiechamy się do siebie, a wokół oczu i w kącikach ust kwitną nam zmarszczki. Wyrastamy.  Zaraz odlecimy w kolejne dni, pewni, że wrócimy do gniazda, ale najpierw jeszcze na chwilę przymykam oczy i chowam ten moment w policzkach. Będę go żuć podczas zbyt długiej podróży, żeby starczyło sił na powrót. Chowam go pod powiekami, żeby kiełkował.

Mam szarzejące ptasie skrzydła i bose stopy. Mam Twój zapach na palcach. Mam drzewo, które rośnie w głąb i w górę, a na tym drzewie gniazdo. Wiatr mi sprzyja.

Małgorzata Czerwień – Opowiadanie
QR kod: Małgorzata Czerwień – Opowiadanie