Raz zmartwychwstałem i korzystając z okazji
wsiadłem na rower. Do Janowic miałem wszystko
mniej więcej poukładane, nie powiem.

W głowie nie grały mi niedorzecznie żadne
prymitywne instrumenty, muzyka szła całkiem
skądinąd, a rzeka i ptaki łapały na oślep, co się dało

z przypływów i odpływów dnia, tak jakby jego
fragmenty nagle nie miały nic przeciw jedności
i niepodzielności. Szczerze mówiąc, ja też,

a nawet ja przede wszystkim, ale licho nie sypia
z byle kim po rudawskich i kaczawskich bezdrożach,
przechodzi tylko różne stadia przejściowe

pomiędzy byciem niewidzialnym a odczuwalnym
i nic mi nie pomogli dwaj chłopcy spod sklepu
z niebiańskim badziewiem wskazując właściwą drogę

do Komarna, mimo że mogli, bo czemu nie, rzucić
jakimś pierwszym lepszym skradzionym słowem,
którymi mieli wpychane kieszenie, jakby to były

najlepsze na świecie belgijskie frytki.
Nic nie pomogła kwadratowa sygnaturka
z prześwitem w kościele ewangelickim

Przemienienia Pańskiego w Radomierzu,
obecnie rzymskokatolickim parafialnym Matki
Boskiej Różańcowej. Nic nie pomogły

trójkątne tympanony i portale o wykroju koszowym
w kościele św. Jacka w Komarnie. Licho bowiem
nie sypia po rudawskich i kaczawskich bezdrożach,

nie sypia i nie daje ludziom spokoju tu
czy tam. Wiem coś o tym, bo też nie sypiam
po nocach, i są tacy, co mówią, że to licho to ja,

a nie śpię, bo przechodzę różne stadia rozwoju.
I coś w tym jest, bo jak do Janowic miałem wszystko
mniej więcej poukładane,

tak od Janowic wszystko mi się w głowie
zupełnie poprzewracało,
choć na pogodę nie mogłem narzekać.

Nie wiem, czy dobrze to ująłem.
Ale o tym właśnie
to jest.

Grzegorz Tomicki – Belgijskie frytki
QR kod: Grzegorz Tomicki – Belgijskie frytki