Przybysze
do starego
przykleili nowe miasto
ze słów
hieratycznych gestów
spotów reklamowych
nadali nowe nazwy ulicom
zmienili numerację domów oraz lokali
prowadzą kartoteki
myśli mowy uczynków
autobusów (też stać je na nieprawomyślność)
rozkładów
jazdy
słuchają z płyt
chodnikowych tupotu słomianych kroków
tymczasowe twarze
układają w księgi wieczyste
na cmentarzach
grzebią za pieniądze w kostkach
bauma
: szukają korzeni
Wieś – miasto
wieś bez tajemnic –
niskie opłotki
ulica prosta jak lufa karabinu
domki w których rodzą się i umierają
rzadziej żyją
pola prawdomówne aż po widnokręgi
po lasy przeczesane i wyczesane wichrami
miasto –
ciekawe labirynty ciemnej adrenaliny:
co się stanie za węgłem
czy wyjdę z supermarketu przed wybuchem
a przynajmniej nieokradziony
może mnie rozkawałkuje srebrzysty mercedes
który już okrąża dalekie rondo
brak wiedzy
o dniu i godzinie
zabawa w ekscytującego berka
albo w babkę
która znienacka
objawia swoje ciuciu
Targowisko
tu kupisz boga
świeży dopiero złowiony
możesz po kawałku
albo hurtowo z rabatem
tam nabędziesz wieczność
z metra dużo nie zapłacisz
jest w cenie auta
lub dachu kościelnego z miedzi
a na tym straganie
jest świętość na wagę
wystarczy kilka uncji
będzie w cenie złota
tutaj gdzie świecidełka
kupisz za pół darmo
sakramenty (aniołowie
z marią na dokładkę)
odpust zupełny otrzymasz w gratisie – –
***
upadać nie przewracać się
– upadanie ma setki znaczeń
przewracanie to błazenada
nikomu niepotrzebnego starca
upadnij młodzieńcze
twarzą w suchą ziemię
przewracaj się starcze
wprost w bagniste niebo
Nawrócony
sygnatariusz klauzuli sumienia
fanatyk i językoznawca
wielki obrońca życia jajeczek i plemników
rzuca psu piłeczkę i z przyzwyczajenia
krzyczy: „abortuj!”
***
patrzę na drzewa –
potężnieją
na młode kobiety
pożerane przez stare
na niegdysiejsze dzieci
dzisiaj z wąsami
na coraz to nowe
pokolenia psów
a ja wciąż taki sam
patrzę i myślę –
jakie to niesprawiedliwe
Przy ołtarzu Wita Stwosza
poraża mnie
ciężar który drewno dźwiga w sobie –
miliony dróg miliardy stóp
kalejdoskop katafalków i łóżek porodowych
wojny czerwone rzeki skamieniałe popioły
zbrodnie o twarzach aniołów
wchłaniają się do krwi
do mojej krwi jeszcze przed stworzeniem świata
do moich miast opuszczonych lub
tych które nigdy nie istniały
choć jeszcze mogą się pojawić niczym wyspy ognia
dopiero
ktoś się rodzi jakiś chłopiec
biegnie do szkoły jakaś dziewczyna
za nim ale upada
ze zmęczenia umierają rodzice w kinach
siedzą dzieci obserwują ich śmierć potem
w knajpach piją długie zdrowie wszystkich
których pomordowały – to wciąż się powtarza
i od tysięcy wieków nikogo nie dziwi
w drewnie wiadomości początku i końca
pulsują miliardy twarzy niepoliczalne myśli
martwe słoje
Zamiany
zamieniłem miasto baczyńskiego
na miasto różewicza
trzeba zamieniać poetów
sprzedawać miejsca samego siebie odzwyczajać
od siebie przewlekać się
na lewą stronę wędrować
piaszczystą drogą skalistą plażą uciekać
kanałami wierszy i słuchać
jak wyją jak bardzo
wyją wypluwając
błoto prosto w niebo które
zrzuca kolor a domy –
światła i mroki
zamiana –
przestawianie
tych samych miejsc