170 kilometrów na godzinę. Pszenica, rzepak, czerwone kropki maków. Ursus pracujący w polu – tylko mignął. Tiry jadące w kierunku granicy, kolorowe kostki, raz z lewej raz z prawej. Nawet go nie dostrzegłem. Zerknąłem na telefon – tyle to zajęło czasu. Sarny zastygłe jak gipsowe figury. Przedmieścia – blaszane hale, mury w graffiti, kontenery śmieci. Zerknąłem na telefon, nie było żadnych nowych wiadomości, a tamten już nie żył. Nie zauważyłem jego śmierci. Nie było uderzenia, szarpnięcia, nic z tych rzeczy. Osiemdziesiąt kilogramów mięsa w zetknięciu z kilkuset tonami stali. Nie zwolniliśmy nawet o kilometr. Wcześniej jeździłem w przewozach regionalnych. Mieliśmy to na szkoleniu. Mówiło się o tym, lecz nie znałem nikogo, kto przejechał człowieka. Chciałem jeździć pendolino, bo lepiej płacili. Budowaliśmy dom, potrzebowałem pieniędzy. 190 kilometrów na godzinę, wszystko jest ulotne. Domy, ludzie, auta. Tylko chmury przemijają wolniej. Stary maszynista opowiadał o dzieciakach, kładących się między torami – takie próby odwagi. Jeśli nie jesteś tchórzem, niech przejedzie nad tobą pociąg. Poluzowana wajcha urwała dzieciakowi głowę, może podniósł się ze strachu – zorientowali się dwadzieścia kilometrów dalej. Koła towarowego nie drgną, przejeżdżając po ludzkim ciele. Przychodzili nocami na przejazdy. Czekali na pospieszne. Stukot. Zbliżające się światła. Prowadzący szkolenie mówił: szybkie pociągi zawsze przyciągały świrów. Smutni, pijani, samotni. Nie macie z tym nic wspólnego. Tylko prowadzicie pociąg. Nie odpowiadacie za śmierć tych ludzi. Koleje zresztą też nie. Dokonują takiego wyboru, ich prawo – twierdził prowadzący. Później omawiał błędy wskaźników ciśnienia i kontrolkę temperatury. Człowieka dzisiaj nawet nie zauważyłem. Obejrzałem zajście na kamerze, razem z gliniarzami. Wybiegł z prawej strony. Miał może czterdzieści lat. Nie umiem nic o nim powiedzieć. To mógł być każdy. W kurtce i w dżinsach. Mówimy o takich: przeciętny. Ktoś taki jak ja. Gdy wróciłem do domu, powiedziałem Magdzie: człowiek wskoczył dzisiaj pod pociąg. Powiedziała: Jezu… Tylko tyle. Dzieci oglądały telewizję. Magda podała obiad: kotleta, ziemniaki, kapustę. Zapytałem: myślisz, że to ja go zabiłem? Prowadzący szkolenie mówił: nie próbujcie hamować, to nic nie da, i tak nie wyhamujecie, a pozabijacie pasażerów. Ci na torach chcą umrzeć, ci w pociągu nie. Omawiał drogę hamowania. Człowiek wchodzący pod pendolino nie ma prawa przeżyć. Siła to masa razy przyspieszenie. 172 kilometry na godzinę. Kilkaset ton. Czy ten dzisiaj miał pojęcie o zasadzie dynamiki? Po obiedzie Magda podała herbatę. Oglądaliśmy serial komediowy w netflixie, wybuchy śmiechu między dialogami. Nie zapamiętałem ani jednej sceny. Powiedziała: o takich sprawach najlepiej zapomnieć. Zatrzymaliśmy się dwa kilometry dalej, na stacji. Kierowniczka pociągu poinformowała pasażerów o opóźnieniu. Przyjechali gliniarze. To była niewielka miejscowość. Piętnaście może dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Market NETTO obok dworca. Mój ojciec też był kolejarzem. Opowiadał o wypadku pod Piotrkowem, wiele lat wcześniej. Czołowe zderzenie dwóch osobowych. Dziesiątki zabitych, rannych. Nadjeżdżające pociągi zatrzymywały się i kolejarze biegli wzdłuż torów. Karetki, radiowozy, strażacy. Ojciec wypijał kieliszek wódki do kolacji. Czasem dwa. Gryzł ogórka kiszonego. Brał mnie na kolana i robił: jedzie pociąg po dziurach… a tu taka wieeeeeelka dziura… Ojciec Magdy też był kolejarzem. Dwóch starych mężczyzn. Gdy spotykali się u nas w domu, opowiadali o życiu na kolei. O niezliczonych nocach, gdy przecinali Polskę: Szczecin, Poznań, Wrocław, Koluszki, Zawiercie, Warszawa, Gdańsk. I tysiące mniejszych stacji, o których nikt by nie usłyszał, gdyby nie zatrzymywał się tam pociąg. Złodzieje krążący po nocnych. Kryminaliści z biletami powrotnymi do domu. Szalone kobiety, niewiedzące, gdzie ani po co jadą. Magda mówiła: wam śnią się pociągi. Ale mnie nie śniły się pociągi. Wręcz przeciwnie: zwykle nie śniło mi się nic. Ale tej nocy, gdy zginął człowiek, śniły mi się korytarze biurowca, po których błądziłem, jakbym utknął w labiryncie. Obudziłem się i już nie chciałem spać. Słuchałem wiejącego wiatru. Gliniarz powiedział: ale tym ludziom odpierdala. I jeszcze: nie mamy technika, nie możemy zabezpieczyć śladów. Nie wiem, o jakich śladach mówił. Może usłyszał to w serialu. Pasażerowie wychodzili na peron. Plama krwi. Robili zdjęcia telefonami. Kupowali kebaby i piwo. Gliniarze spisali protokół. Mnie o nic nie pytali. Obejrzeliśmy razem film z kamery. Biegnący mężczyzna. Tu jeszcze żyje, tu już nie. Szara kurtka, dżinsy, śladu wahania – ja prowadzę pociąg, który zasysa go pod siebie jak maszynka do mięsa. Jeden z kontrolerów zapytał, czy chcę kawy. Po godzinie ruszyliśmy dalej. W kilka minut 160 kilometrów na godzinę. Mrugnięcia podwórek, bloków, kościołów. Skłębiona chmura, niczym rysunek mózgu. To powinno wszystko zmieniać, jednak nie czułem żadnej zmiany. Kierowniczka powiedziała: jeśli opóźnienie nie przekroczy godziny, nie będziemy musieli zwracać za bilety. Wyobrażałem sobie pracę gliniarzy. Jeśli facet miał przy sobie dokumenty, nie było problemu. Jeśli nie miał, gorzej. Może wcale nie był z tej miejscowości. Akurat tutaj rozpacz przebrała na sile. Ciało zawiozą do kostnicy. Spiszą kolejny protokół. Gliniarze nic, tylko pisali protokoły. Nie będą niczego wyjaśniać. Najwyżej wpiszą NN. Jako dzieci mieszkaliśmy obok siebie – w blokach dla kolejarzy. Ktoś zbudował je trzysta metrów od torowiska, zakładając, że kolejarze po pracy nie marzą o niczym innym tylko o hałasie wagonów. Bawiliśmy się z Magdą. I jeszcze z innymi dziećmi. Matki krzyczały: tylko nie chodźcie na tory. Ale i tak chodziliśmy. Podkłady pachnące kreozotem. Kładliśmy kapsle i czekaliśmy na towarowe. Ochroniarze wiedzieli, że jesteśmy kolejarskimi dziećmi, więc przepędzali nas bez złości. W pendolino, na ekranach zawieszonych pod sufitem, wyświetlają film promocyjny. Migot obrazów: zabytków, jedzenia, plaż, gór, słońca, szczęśliwych ludzi, aż pojawia się hasło: CREATE YOUR OWN STORY. Mężczyźni podróżujący zawodowo: marynarki, koszule, laptopy. Eleganckie kobiety, z papierowymi kubkami. Zawieszają czółenka na koniuszkach palców i widać pięty. Ludzie jadący na jeden dzień, załatwić interesy. Kierowniczka powiedziała: znowu wywaliło kibel w piątce. 168 kilometrów na godzinę. Most – wyschnięta rzeka w dole. Wędkarze z małpkami żołądkowej gorzkiej – mignęli jak duchy. Tej nocy kochałem się z Magdą. Odnalazłem jej pierś pod bluzką. Brzuch. Włosy poniżej. Wyszeptała: nie przygotowałam się. Rozstępy po dziecku. Włosy pachnące obiadem. Mocno złapałem ją za gardło. Kiedyś odkryłem, że jej się to podoba. Wyobrażałem sobie, że mógłbym ją udusić. Ona też sobie to wyobrażała. Zaciskałem palce na przełyku. Wyszeptała: dzisiaj musisz wyciągnąć. Oddychała głośniej, głębiej. Gwizd pospiesznego – gdzieś w oddali.  

Łukasz Suskiewicz – Create your own story
QR kod: Łukasz Suskiewicz – Create your own story