Jaskółka

          Jaskółka jest czarnym odcieniem nieba zwiastującym nadchodzącą burzę. To oczywistość rozległej równiny. Krajobraz znaczony beczkami, śrubami, wariacjami koszącego lotu. Nagle zawisa w powietrzu. To znów płynie niczym wenecka gondola. Kiedy przysiada na zielonej trawie i rozpływa się w niej; w olbrzymiejącej ciszy słychać, z jakim łoskotem krople rosy uderzają o ziemię.   

          Cisza to słyszy.

          Jaskółka jest moim porankiem. Otwiera na wiosnę rubinowym kluczem wrota do przestrzeni. Pracuje jak portowy tragarz przy budowie gniazda. Kiedy karmi młode, uwija się zwinnie jak wiejska gospodyni podczas żniw. Jesienny jej odlot pozostawił we mnie przestrzeń wyrzeźbioną fiordem. Usłyszałem tylko granat pękniętej doliny. Jaskółka jest czarnym odcieniem nieba zwiastującym nadchodzącą burzę.

Latarnik                                                                                   

          Latarnia morska jest nowa, jeszcze skrzypi zastygający beton. Stary latarnik karmi mlekiem młodą kotkę. Kotka uśmiecha się i cicho mruczy. Za oknami jak wielki kot mruczy morze. Do pokoju wchodzi Król Henryk Ósmy z Katarzyną na ręce i gładzi ją po głowie. Katarzyna uśmiecha się i cicho mruczy. Sny przypływają i odpływają w rytmie księżycowego walca. Sny, w które uciekamy i które nad ranem uciekają jak złodzieje nocy; po których w przestrzeni pozostaje nieład. Sny białe jak prześcieradło. Znacie te noce! Kryształowe wrota magii!

 Kapitan           

          Kiedy byłem małym chłopcem, robiliśmy z ojcem łódki z papieru i puszczaliśmy tą naszą armadę na rzekę. Czekaliśmy długo na brzegu prowadząc je wzrokiem, aż zamilknie horyzont. Na siódme urodziny, chciałem zbudować wielką flotę, żeby zabrać na nią wszystkich, którzy weszli do mojego serca i odpłynąć do Arkadii. Po wielu latach zostałem kapitanem żeglugi wielkiej. Wpłynąłem do wszystkich portów świata, prócz Arkadii. Starzy marynarze mawiali, żeby wprowadzić statek do Arkadii, kapitan musi mieć czyste serce.

Jezioro                                                                                                                                                                     

          Katarzyna to wodna nimfa, która pływa we mgle Lazurowego Jeziora. O świcie wypływa gondolą sprawdzić czy pogasły wszystkie Lampy Nocy, czy w sieci nie wpadł jakiś złodziej lub wiersz. Mgła łączy się z Lazurowym Jeziorem srebrnym pyłem brzóz wokół bagien i oddycha trzciną w zachodniej zatoce, gdzie na gody udają się leszcze. W samo południe lekki powiew wiatru przynosi nad jezioro białe latawce, które błyszczą na niebie jak gwiazdy. Nad wodą na swoich jedwabnych skrzydłach bezszelestnie unosi się ważka, to zagubiona dusza Lazurowego Jeziora. O zmierzchu mgła cicho gra i pokrywa aksamitną pajęczyną nocy lazurową taflę jeziora. Katarzyna zamyka okna codzienności. Wiersz gaśnie i zapada w sen. Katarzyno przynieś o świcie nowy wiersz.

Sobowtór                                                                                                                                            

          Zauważyłem go z daleka; porcelanowy sobowtór szedł prosto w moją stronę. Miał różowe okulary na nosie i wydało się, że buja w obłokach. Kiedy podszedł na odległość kroku, wyciągnął rękę na przywitanie; gdy ją podałem, wszedł we mnie jak wchodzi się do budynku. Próbowałem go wypchnąć, ale robił uniki. Prowadził mnie aż do morza; na brzegu odezwał się jak niebiański grom: 

„Widzę długie łodzie wikingów jak o ściszonych wiosłach podpływają pod Wolin”

Opuściłem ciało i wzniosłem się w górę, żeby sprawdzić czy mówi prawdę.
Kiedy po godzinie wróciłem, odezwałem się jak niebiański grom:

„Widzę długie łodzie wikingów jak o krzykliwych wiosłach opuszczają Wolin”
„Widzę długie łodzie wikingów, na których uprowadzają nasze kobiety i dzieci”
„Widzę długie łodzie wikingów a w oddali na brzegu płoną nasze domy”

Do dzisiaj nie mogę zasnąć z powodu wyrzutów sumienia, rozpaczy i rozpaczy.
Sobowtór blady jak świeżo wykrochmalone prześcieradło; powtarzał za mną:
Do dzisiaj nie mogę zasnąć z powodu wyrzutów sumienia, rozpaczy i rozpaczy.

Zoom 

          Na peryferiach świtu wiatr w lodowym oddechu przyniósł pierwszy śnieg. Ślady naszych stóp odbite w nim znaczyły podwójnie naszą drogę i zamarzały pozostawiając szkliste odlewy słonecznym promieniom. Nasze cienie przemykały w przestrzeni lotem gołębich telegramów. Kto wówczas wierzył, że ta przestrzeń jest nasza? Czytaliśmy historię świata wchodząc w rozwarte perony dworców. Tory wybielone światłem księżyca milkły jak zagubione słowa.

           Przechodząc po delikatnej linie od oczu do oczu, od serca do serca, wierzyliśmy magicznym słowom miłości szeptanym do ucha. Po drodze rewizorzy sprawdzali uczciwość naszych wyznań. Pośpiesznie wygłaszaliśmy wielkie manifesty na temat formy wiersza, wkładaliśmy wiele nowych kwiatów do jego wazonu. Wiersz poruszał się instynktownie lub urywał w połowie, budząc się następnego wieczoru w cieple czyichś dłoni. Czasami świecił niczym filozoficzny wykład lub śpiewał rewolucyjną pieśń. Potem uciekaliśmy w góry zabierając suchy prowiant w plecaki, tam sprawdzaliśmy prognozę pogody, badaliśmy ptaki w locie i światła, których żaden wiatr nie może zgasić.

          Snuliśmy wielkie marzenia o oceanicznych podróżach, o wielkich rybach, o skarbach w średniowiecznych wrakach statków. Nasze kobiety w przestrzeni kreśliły pochodniami niezrozumiałe znaki ku gwiazdom siwym, milczącym i głuchym. Później ich ciepło przelewało się na nas i rozszerzało źrenice oczu. W dalekiej panoramie obserwowaliśmy kadr kończącego się dnia, świat mętniał, usypiał powolnie we mgle.

Iluminacja

          Jakie słowo otwiera noc, gdy wchodzimy głodni? Głodni siebie. Głodni przestrzeni. Głodni słowa. Wiatr uderza w struny i zrywa ostatnie liście z drzew. Otaczające nas góry potęgują pożądanie. Zagubieni w płomieniach nocy; kobieta i mężczyzna, łączą się w tańcu  jak flamingi.

          - Kochanie, jesteś najczulszym dotykiem jesieni. 

          Głód ocala. Otwiera bramę. Chaos inspiruje do działania i  pokrywa skórę miasta łuską śniegu. Miasto przeciąga się w pierwszym zimowym śnie i rozwadnia kożuch czerni. Anioł wylewa mleko z cystern.

Jaka iluminacja uniesie nas nad rzeką świtu?

Jakie słowo zakwitnie na powitanie?

 Andrzejowi Więckowskiemu

Gwiazdozbiory kołyszą

          Każdej nocy za moim oknem wzgórza przesuwają się ku wieczności. Słyszę skrzypienie przestrzeni. Wąskie wąwozy grają jak podczas zalotów nietoperzy. Gwiazdozbiory kołyszą nocą, a ryba starzeje się i rozkłada w rzece, która zdąża do morza. W soczewce nocy widać wówczas, że lęk uchodzi z cesarstwa. Choć wielcy różne tam mają zwyczaje i prawa. 

          Słowo przez mgłę przeciska się jak dźwięk skrzypiec, jakby światło lampy. To zmienia się przestrzeń między nami i nimi, rodzi się nowy dramat i niepewność. Może ktoś powie, że to jest zwycięstwo? Przemijanie to prawda, która otwiera nasze żyły. W półcieniu nocy widzę to dokładniej.

Karolowi Maliszewskiemu

Wiersz kołysze

          Rzeka kwitnie nocą i przekracza dotyk traw. Na brzegu ze srebrnej ciemności rosnącego drzewa ulatuje ptak. A może to słup soli po zastygłej w bezruchu kobiecie rozszczepia strumień światła? To jakby błysk oświetlający zarys drogi, którą trzeba pokonać. Trzeba skałę roztopić i wlać do formy. Tak odlewa się serce dzwonu i serce wiersza. Tło jego obrazu to mistyczna muzyka pomiędzy wersami, ona unosi nas w górę. Wiersz kołysze wówczas przestrzenią – to jedyne świadectwo istnienia. 

          Kiedy mgła opada jak dym z parowca i staje się ujściem rzeki, wysłużone barki przesuwają się z nią w obiektywie wieczności.

Przenikam granicę 

          Oddalenie? Rdza milczenia porastająca świt? Błądzące lekkie światła nocy? Wątpliwość, która pełznie jak wąż, na niej nie zbudujesz mostu. Etymolodzy świata znają język miłości. Wiedzą, kiedy - „to like” i „to love”. I kiedy patrzę głęboko w twoje oczy, widzę w nich bawiące się na podwórku dziecko.

          Każdy żywy język pozwala przekroczyć granicę. Przenikam granicę, jakbym przepływał prastarą rzekę, która dzieli państwa.

          Moje słowo na moment staje się twoim słowem.
Lesław Wolak – Wiersze
QR kod: Lesław Wolak – Wiersze