Nawet w śmierci jest jakaś ironia

Grałem w szachy
z Bogiem
tuż jeszcze przed Śmiercią

już wtedy
wyczuwałem
lekkość ironii losu

szepcząc czule
do (ucha) Diabła
z duszą na ramieniu


WBP

Zmierzch nastał
błyskawicznie

w takim razie
może
by tak złapać
oddech?

choć mówiąc
prawdę
mógłbym ciągnąc
bez końca

ale koni żal
a trzoda chlewna –
( której u nas pod dostatkiem )
leniwa strasznie


Czasami

I

czasami
czas okazuję nam dobroć
niespodziewanie
wstrzymując wskazówki świadomości
niekiedy
czas bywa złośliwy
i świadomie nas doświadcza

II

cztery kąty opustoszałe
bezlitosne sumienie pogrywa sobie z ostatkiem sił
zajrzało w najmroczniejszy kąt duszy
idąc długim korytarzem na wskroś przeszyło
nieświadomie
oczekującego utracjusza
falami napływali kolejni
oczekując
aż oschnie się ziemia
i wsiąknie ostatnia kałuża

III

w przydrożnym rowie wykiełkowała inność
przekroczyła granice dobrego gustu
łkając
wzdłuż i wszerz
po drugiej stronie
bez większych zmian

IV

sukienka zwiewnie prezentowała najskrytsze pragnienia
jednym szarmanckim gestem
wdarłem się do tajemnej komnaty
poznałem
wczorajszy zachód słońca
i dzisiejszy wschód nadziei
anioły w ludzkiej odsłonie
w pyle dnia
wszystko tańczy
bez ograniczeń
mów mi tak w nieskończoność
sam nie wiem
czy zdołam

V

w pamiętniku z dzieciństwa
naszkicowałem ulotność słów
cisza
rozpościera się u progu dorosłości
pragnę dogonić skrawek poranka
cienie przeszłości
oznajmiły szepcząc
kołysankę do poduszki
pochyliłem się nad jedną z nich
zapytałem:
nie potrafię przypomnieć sobie twojej twarzy
kim jesteś ?
odzwierciedleniem twojej duszy


Rydwany ognia

Leżała w negliżu
z dziwnym wyrazem
osobistej kapitulacji

Emanując
jakby splendorem
średniowiecznej inkwizycji

Bezsprzecznie wypalona
opuściła stos
bezkrwawej Krucjaty


To coś o zabarwieniu współczesnym

I

jak i wczoraj tak i dzisiaj od tego zacznę
wwiercając się w osobiste cztery procent kory mózgowej

na dwóch biegunach stygmatu
wpadłem do otchłani i tamże utknąłem

obarczony ciężarem wolnomyślicielstwa
straciłem instynkt samozachowawczy

przed sedesem życiowej męki
chwytałem się czegokolwiek
jakby ostatniej deski ratunku
z ostatkiem sił ściskając Boską ikonę

z otchłani żywota
spojrzałem przez judasza duszy
wtórnie naznaczony
współzależnością pokoleniowej hipokryzji

II

pod podłogą ze spróchniałych desek
pochowany nieświadomie
czynsz niewielki
niewielka także powierzchnia losu
ciasno ale jakoś tak swojsko
do następnej płatności nieskończenie długa droga
jakże miła myśl przenika
teraz to już chyba
nieużywany mięsień zwyczajnie zanika

Bez świadomości bez wrogów
z wyłupioną duszą z opuszczonymi gaciami
i jeszcze paroma nieuregulowanymi ziemskimi sprawami
gniję
ślad po mnie

III

bywają takie osobliwe chwile
które powtarzają się cyklicznie
gdy przez cały Boży dzień
szlochasz w „białym pokoju bez klamek”

na dnie czaszki – lobotomia – przekrój anatomiczny myśli
na schemacie – na jakieś ścianie
osuwasz się w nierównej walce wewnętrznego układu
dogorywając w wymiocinach w moczu w pocie krwi
w niemożności złapania drugiego oddechu

w końcu otwierają drzwi wpada promień nadziei
tak myślisz
i wchodzi ktoś
wyciąga cię za nogi
po gumoleum ciągnie się ślimaczy śluz ze strugą krwi
aż po granice momentu finalnego

IV

rozwarła zbrodnicze żądze pod postacią chleba i wina
na końcowym szczeblu drabiny Jakubowej

notabene
krajobraz był nowożytny
architektura była nowożytna
wydarzenia były nowożytne
ona usytuowana w nowożytnych tradycjach

oczekując na iluminację osobistego umęczenia
wrzasnęła !
trzymając krucyfiks za jądro ciemności
tłum wyznawców wiwatował
w zwierzęcej orgii poznania


Wyrwany z kontekstu

Zdzierżył
              akt
pijaństwa
              plenerowego
niejaki
              Drzymała
w wielkim
              wozie
spod ciemnej
              gwiazdy
zachmurzonego
              spojrzeniami
w notesie
              numerów
niezliczonych

Ugotowany

Spoczęło moje pożądanie
na jej obfitych pośladkach
recytując wersy
nieprzyzwoicie doskonałe

W trakcie posunięć
utrzymania rytmu
aż po ostateczny jęk…
zmyłem z niej cały ten syf
z nieprzespanej nocy

Pragnąłem uciec
od wewnętrznego położenia
skrajnie doświadczony

Tak od niechcenia
zaparzyłem kawę
na „dzień dobry”
jednocześnie
na „do widzenia”


Na tyłach nienawiści

Sklasyfikowana kropla
zwietrzałego nasienia
skapnęła zgoła samoistnie
na postać Jezusika
wydziaranego z mydła
made in „Auschwitz – Birkenau”

W lawaterzu
z drogocennego marmuru
pod prysznicem
sakramencko święconej wody
upadło mydło
tej samej uznanej marki

Jeden z członków
wyżej postawionej kapituły
nie mając w zwyczaju
pytać o zdanie
zapakował od tzw. zakrystii
całą pieniącą się nienawiść


Syjoniści

Synagoga spłonęła
w ostatnią niedzielę września

W pogorzelisku rozpoznałem
całą rzeszę
ortodoksyjnych prominentów

Był to rok
trudny do sprecyzowania
wszyscy żyli chwilą

Potem przyszło
wyzwolenie na niby
ten rok
pamiętam doskonale
choć urodziłem się
długo po 68


Cenzura

Obawiam się
że
trafię pod celę
i bez cenzury
będą
na mojej dupie
grypsować

Arkadiusz Aulich – Wiersze
QR kod: Arkadiusz Aulich – Wiersze