W całej rozciągłości

Deptać szczeblom drabiny po piętach i wiedzieć, że nigdy
nie będzie się na tyle wyniosłym, na ile pozwala myśleć
o tym ta, która cechę tę wyniosła z zaplecza. A może zaplecze
kazało jej się wynosić – miało dość, że przystawia się

do ściany, od której bije chłód, bo nie może być inaczej,
kiedy jest zimną konstrukcją zdania trzymającą wszystko w ryzach.
A drabina na całej długości manifestuje odchylenie od normy
wiersza, to najprostsza droga na szczyt, ale czym jest norma,

jeśli nie odchyleniem od drabiny w widocznym miejscu, pośrodku
księgarni, tak by wszyscy widzieli, że gość, będący po prostu
na jednym ze szczebli władzy, nie robi sobie nic z nawoływań
do zejścia, bo robi swoje i zejdzie, jak zajdzie potrzeba. Jest taka,

a nie inna, bo inna może być tylko jakaś, a to brzmi jeszcze groźniej,
że byle jaka drabina może wynieść każdego, kto ma ochotę
zostać sam. A my patrzymy na to z otwartymi ustami i w tym wyraża się
jedność, tak pociągająca z twarzy, słowem niemoc, kiedy facet

idzie o krok dalej, bo tamto jabłko w postaci książki chciałby
jednak zerwać, więc i my się zrywamy, bo nie może być tak,
że jakby co, to spoczywać będzie na nim tylko ta drabina –

porozumienie ponad szczeblami.


Dobijanie do portu

Tutaj też mam się szarpać, jak ze wszystkimi wokół?
Niedowierza kobieta walcząca wręcz z klamką, która zapadła
jak cisza nad trumną księgarni – od prawie roku.

A na Strzegomskim widziałam! Straż i policyjny radiowóz,
zderzaki niczym szczęki: opadły im po stłuczce na światłach,
czyżby błąd systemu? A ja się szarpię ze wszystkimi wokół

jak Polska. I jeszcze ta klamka – no, koszmar po prostu,
gdy w snach myśli się o utraconych Katarzynach, jak szansach –
nad częścią cicho sza, jak nad trumną księgarni od prawie roku

klamka fabrycznie wygięta, jednak nieugięta; każdemu
każe się całować. Potem nara. I tak w kółko, jak wiatrak,
co obraca tymi wewnątrz. Chcesz się szarpać ze wszystkimi wokół,

bo nie potrafisz przestać ze sobą? Pokazywać nam,
że możesz się kręcić, i to pod drzwiami, jak przyszła gwiazda
u progu kariery; cicho sza nad jej losami jak trumną od prawie roku.

Niekiedy więc myślę, że to spisek tych, co w ciepełku
ustalają warunki zakontraktowania mrozu; po tylu razach
lepiej przestać się szarpać – i ze wszystkimi wokół
rozmawiać nad trumnami księgarń (przybywa ich prawie co roku).


Każdy upadek jest tylko zmianą położenia

Upadek regału niczym upadek Cesarstwa Rzymskiego.
Dorobek pokoleń sprowadzony na ziemię w kilka sekund,
jak sprowadzono wieże World Trade Center. To znaczy
postawiono je do pionu. I nie chodziło wtedy o Rzym, a Babilon.

Na nic uformowanie żółwia z rąk jak tarcz. Okrzyk centuriona
zza lady – zawrócił konia i popędził na ratunek najemnikom.
W V wieku niszczenie dorobku zajęło barbarzyńcom
kilkadziesiąt lat; dziś nie mają czasu

na tracenie czasu i niszczą, co im ślina na język, tak, tak.
W końcu granice języka są granicami mojego świata, a czyj pancerz
wytrzyma atak języka, który przekracza wszelkie granice,
mając za nic wartowników mogących strzelać jedynie w powietrze?

Czy błyskawiczna kapitulacja regału była odpowiedzią
na prędkość, z jaką wieść o czyimś upadku dociera
do najdalszych zakątków współczesnego Imperium Romanum?

Czy upadek regału jest aktem sabotażu, czy za upadkiem stoją spiskowe teorie
dziejów budowania na gruzach starego
nowego wspaniałego i tak dalej? Czy NWO może wypowiedzieć się
w tej sprawie? Czy któryś z cesarzy może przerwać milczenie i to potwierdzić?

Czy autorzy upadłych bestsellerów uznają to za zamach na wolność słowa
i wolny rynek? Czy ogłoszą to światu
w takiej kolejności? Czy świat potrafi czytać między wierszami,
odkąd dział z poezją przygląda się temu wszystkiemu

z rosnącym zainteresowaniem?


Circle Of Life

Czasem zachodzi tu pies albo gołąb, a przecież do Arki trzeba
w tamtą uliczkę. Stowarzyszenie „Arka” mieści się na Menniczej.
Ni pies, ni wydra: zwykły imigrant ekonomiczny, bo w świecie zwierząt
nie ma żadnego ISIS: jest Animal Planet i Wielki Brat patrzy,

jak one kopulują, aż z podniecenia wydłuża się jego obiektyw. Gołębiu, psie,
wpadacie znienacka jak antyterroryści: zabezpieczacie dowody
naszego istnienia: obwąchując, sikając, gubiąc pióra, i nie wiem, co jeszcze
chcecie: byśmy poszli za wami, poszli sobie stąd? Gdzie ta rewolucja,

skoro jesteśmy wszędzie? Choć na parterze, to tu zaczynają się schody.
Słynne „Houston, mamy problem” – bo pozbawiliśmy się domu
i idziemy przed siebie, nie oglądając się na nikogo. A jednak śmiesznie
jest wiedzieć, że przyszłyście sprawdzić, czy to już i czy możecie

budować folwark na gruzach jarmarku. Gdzie wszystkie zwierzęta
będą traktowane po ludzku, człowiek brany za Noego, statek za tratwę –
rzecz jasna, niczego mu nie umniejszając. Co wtedy? Gruba kreska?
Nowe otwarcie? Czy też każde otwarcie odbywa się za zamkniętymi drzwiami?


Wspomnienie pięknej Gillette

Maszynko, maszynko
do huśtania się
między brzegami,

dzięki tobie zaczynam jeździć po twarzy jak po burej suce.
Dość przemierzania swoich włości przed lustrem.
Od nich zajęły się policzki – te czerwonoziemy,
na których co piękniejsze przodowniczki hodują buraka,
lecz dziś nie mogę w myślach uruchomić waszych traktorków.

Maszynko, maszynko,
co ostrzysz sobie zęby
na buraka,

jak mogę sobie golnąć, kiedy mój daimonion naciska?
Oznacza wolność dla trawionego
smrodem gówna, którego powinnością jest
usuwać się z drogi. Prowadzi go w dół, do piekła rur –
gorszego niż na płótnach Boscha. Tam miast aniołów

szczurze gęby. Plebs. I ta niemożność awansu,
co by zaprowadził na tron – pod klozetową deskę.
Jak w Płn. Korei (u nas widziałem gówniane deski, z gównem
jak tuszem pod powiekami – uzewnętrzniały potrzeby
współobywateli). Przyznaję: czasem i ja zapominam uczesać kibel.

Tradycjonalista, przeciwny ingerowaniu w naturę
(teraz nie. I kiedy to mówię, trwa wycinka, chciałem rzec
tropikalnych lasów, ale w naszym kraju, do którego wróciłem,
rosną tylko wąsy). Wąsy powszechne niczym polactwo.

Maszynko, maszynko
made in China
z siedzibą w Tajpei,

którą pozbawiasz mnie wyglądu szlachcica – jesteś
nad wyraz skuteczna. Przypominasz księżycowy lądownik,
co osiadł w zabudowanym terenie (pośród nosa, ust i uszu,
i czymś podobnym – tym czymś chciałby zostać najpewniej
zamiejscowy pieprzyk), by wyciąć w pień nie tylko zarost, ale i zarodki.

Maszynko, maszynko
leżąca w gestii lekarza,
który kryje się za maseczką,

to taka skrobanka na życzenie (przejedziesz więcej razy
niż zwykle, a włoski zapomną, że miały zaistnieć).
Zacięcie, z jakim to czynię świadczy, że jestem podatny na sugestie.
Inaczej: żyletka miałaby bieg z przeszkodami. W lustrze
widzę jak biegnie. Czasem skacze w dal, kiedy z bólu syknę,
lecz umowa o dzieło ma swoje prawa. Ja mam prawo
do zachowania pozorów (pojedynczy włosek
zachowany w tajemnicy – przyjdzie czas, że da znać reszcie).

Maszynko, maszynko,
której włos z głowy
nie spadnie więcej,

życie to odwieczny taniec: co rusz do nowej muzyki.
Zrzutka na naboje do magazynku gestów
wystrzeliwanych na ślepo, by nikogo nie urazić
w świecie poprawności, gdzie pełna nazwa to: Gilette Mach3 Turbo
z siedzibą w gazecie, pod którą papier, nożyce, kamień.

Kamień,
kamień,
kamień.


Rafał Różewicz – Pięć wierszy
QR kod: Rafał Różewicz – Pięć wierszy