Utopia

chcą muzeów nowej starej wrażliwości
chcą mimów i klaunów w bezbłędnie
skrojonych garniturach z teczkami

pełnymi bilingów chcą dzieci, które
nie będą pamiętać okrucieństwa minionych
[miejmy nadzieje bezpowrotnie] czasów

i pławiąc się w elektromagnetycznej
poświacie ciekłokrystalicznych ekranów
obwieszczających zgodnie w rytmie

atomowych zegarów [precyzja pomiaru]
początek ery Wodnika lub Tadż Mahalu
w środku cichej globalnej wioski w

której parkiety giełd napędzają ruch
kardiogramów obrazujących przepływ
[i ja jestem za tym dlaczego miałbym nie być?]

surowców, złota, szlachetnych minerałów
ropy krwi śliny i potu ponieważ skądś
to wszystko się wzięło brał każdy

tyle ile uniósł albo ile zdołał zagarnąć
w czasie długiej mrocznej historii kiedy się
wykluwał kontynent jak poczwarka

[innej historii nie mamy Proszę Państwa
zauważa przewodnik znudzonej wycieczki]
z krągłej jak kokon jedwabnika Ziemi.

II

A teraz przechodzimy do nowego
etapu naszej rozpoczętej wycieczki
w Muzeum Europa proszę, bardzo

proszę nie dotykać eksponatów.
Tutaj pióropusz azteckiego wojownika
a tam dalej łódź blond wikinga.

Tutaj daremny bunt angielskich
robotników przeciw maszynie parowej
[i nadchodzącej erze zmechanizowanej

śmierci] a foldery Proszę Państwa
są z recyklingu przewodnik oznajmia
osiągamy prawie sto procent odzysku

A sznurki które oddzielają Państwa
od oglądanych właśnie pieczołowicie
konserwowanych eksponatów zrobione

są z sztucznego przemysłowego jedwabiu.
Nie niszczymy i nie dewastujemy natury
od której oddziela nas przecież jeśli nie

morze to przepaść nabytego doświadczenia.
W tle sprzątaczki o obco brzmiących nazwiskach
Polerują woskiem podłogę tego ula [ ula

bez królowej zauważmy to jeśli się odwołać do
egzemplifikacji przyrody oraz zmysłu roju].

Za oknem słychać świergot ptaków nieoczekiwany
rześki i natarczywy jak co roku w zaroślach
na tyłach tego muzeum gdzie trwa właśnie chłodna
wczesna wiosna i dojrzewa tarnina.

III

A nawet jeśli to wykładnia mylna i trzeba
wierzyć bardziej w prognozy niż wieści
które przynoszą w koszach jak pranie do rozwieszenia

antwerpskie dziewki poprzez podwórza
pełne kociego bruku i smoły którą bednarz
uszczelnia właśnie beczki aby zamarynować

owoce morza. Dorsza i śledzia.

Aptekarz waży popiół pokrzywę,
miesza oleum na krzywej wadze.
Magister i doktor. Jak to brzmi po

łacinie? W tym zapomnianym języku
który był niegdyś językiem powagi.
Krzywiąc się na szczury zjadające

jego panacea. Czy wyląg szczurów
zwiastował czy napędzał epidemię
czarnej śmierci i jak to się miało

do ilości kruszcu w guldenach?
Cóż są to fascynujące pytania ale
nie na teraz. Nowoczesne centra

obliczeniowe wprawdzie przeliczą
i wyrzucą wynik gładki jak oblicze
post- humanoidalnego mędrca.

Ale nie zniosą zera absolutnego
ukrytego za pasmem ożywionego
organicznego ciepła. Ani przypadku

praprzyczyny wszystkiego.
Chyba żeby
celowość ożywiała ruch materii
[nowa ekspedycja na Marsa

obwieszcza gazeta codzienna].
Tam zanieśmy nowy dekalog.
Nowa ziemia na Czerwonym

piasku. Już nie od krwi a od
zawartości tlenków żelaza.
A więc zawsze istnieje jakaś

nadzieja. A teraz do widzenia,
czas spuścić żaluzję i do snu
się wygodnie ułożyć przy

muzyce. Bacha, Mozarta

lub śpiewie wielorybów z
zimnego morza Barentsa.
Dobranoc i do widzenia.

Śpij słodko najdroższa.

24/10/12


Loty

Cykl roku obracający się jak przenośny huragan
w oku, torbie na błyszczącym ekranie mini-komputera.
Wszystko przenośne i do spakowania, do zabrania od ręki.
Miniaturowi turyści na brzegu lotniska, jak Grecy
na brzegu Troi. Europa się stroi w światła ezopowe,
reklamy w oddali, neon jaśniejący w ciemności:
Miasto z góry wygląda jak las masztów, łodzi.
Czekających na wielki przypływ, porę jesiennych
sztormów, które uniosą i porwą na środek oceanu.

Wznosimy się ku wysokości, stewardesy są oszczędne
klasa bez cateringu ciasne fotele, jak w kolejce wąskotorowej.
Mam zmętniałe oczy od niewyspania głowę rozrywa
narastające ciśnienie zatok, jakby szło na zmianę pogody.
Usiłuję sobie wyobrazić powietrze wokół jako
wielki zbiornik wodny, unoszący się w powietrzu.
Nigdy się chyba nie przyzwyczaję, po prostu trzeba
przymknąć powieki zdrzemnąć się lekko, ale to
niewykonalne z powodu ciasno ustawionych foteli
chyba za karę, że się leci za tak niewielkie pieniądze.

II

Europa wydaję się miniaturowa, jak disneyland, tor bobslejowy.
Nie chcę myśleć jakie temperatury są na zewnątrz samolotu,
w rzadkiej rozrzedzonej stratosferze, którą przepływamy,
właśnie zapewniani rytmiczną pracą silników o nieskończonej
mądrości projektantów samolotów i wytwórców kamizelek
ratunkowych śmiesznych na tej wysokości, gdyby coś nie byłoby
czasu nawet specjalnie się zastanowić przemyśleć niczego,tylko
kto lecąc myśli o możliwej albo potencjalnie możliwej katastrofie?
Właśnie wypierając z głowy fakt, że unoszę się tysiące metrów
nad ziemią, jak i tyle innych spraw i to, że jak wrócę, gdy powrócę trzeba
się będzie za nie wszystkie zabrać. To, jedno czego
usiłowałem nie spakować i co nie przeszło kontroli na odprawie.
A poza tym mam jak się wydaję wszystko, co mieć powinienem.

22/11/2013


Szklana kula

Jerzemu Nowosielskiemu

Wewnątrz jest cały świat.
Jak w szklanej kuli z wolna unoszony , przez
wody przypływ, westchnienie.
Potrząsasz tym i widzisz małe złote rybki.
Rzecz, jasna nie prawdziwe,
tylko pozłacane, nie muszą oddychać,
jeść, nie trzeba zmieniać im wody.
Nie mnożą się, nie mają imion.

Natomiast, malarz tkwi
w środku samego siebie
w małym papierowym domku.
z papierowym kubkiem.
Na papierowej serwetce.
Przy stole siedzą uczniowie
przybyli nie wiadomo skąd.
Może z uniwersytetu może z fabryki,
albo wprost z ulicy.

Chcą usłyszeć coś ważnego.
Ale nie ma nic do powiedzenia.
Słowa zostały zużyte służą za pakunek
w który owija się drugie śniadanie do pracy.
Ten który miał zabrać głos
lekko prześwituje jest nieco niechętny
je, ale czy można w to wierzyć?
Bardziej wymowny, jest widok
za oknem. On wskazuję niemożliwość
tej sceny, że nie będzie niczego.
Poza zapowiedzią, preludium.
Niebo, jest wyraźnie z desek, jakby
widz i tam był wewnątrz kolejnego,
obrazu. A więc trzeba dopowiedzieć
resztę.

Ktoś pije herbatę przed ikoną
na której widać szklaną kulę w której
unosi się obraz lekko rozchwiany
będący odbiciem wstępnym szkicem,
zagruntowanym płótnem, przygotowanym
ale nigdy na dobrą sprawę
nie rozpoczętym.

11/12/2013

Marek Schainer – Wiersze (vol. 2)
QR kod: Marek Schainer – Wiersze (vol. 2)