Zatoka dzieci

Mój brat ani razu nie spojrzał. Myślałem, że mnie
nie chce. Kiedy go wyciągali z mamy był cichy, jakby
zachłysnął się światem. Wujek Gierek sypał cukierki
już z mniejszym zapałem, ale oddałbym mu i te,
oddałbym nawet kupioną spod lady
futbolówkę, byleby tylko zechciał
za nią pobiec. Nie mógł. Podobno rączki
i nóżki miał tak sztywne, że ojciec nie dał rady
go ubrać. Przykrytego pieluszką zamknięto
w pudełku, niczym misie zsyłane do piwnicznych
sierocińców. Zramolały żuk chyłkiem penetrował
warkocze arterii. Biała trumienka chybotała, jakby
brat próbował się wydostać. Tak bardzo chciałem,
ale jego bardziej chciała ziemia. Zakopali
niczym psiaka, bez wielebnej fatygi. Mając osiem lat,
toczyłem spory religijne z zakonnicą. Twój brat
nie będzie zbawiony. Nigdy nie wyjdzie z limbus
puerorum. Nie miałem argumentów, mogłem
jedynie krzyczeć, za co biła mnie wskaźnikiem
i stawiała do kąta. Po nocach śniłem, jak brat
płacze na obrzeżach otchłani. Woła mnie, a Bóg
z nazistowskim wąsikiem rechoce na całe Królestwo
Niebieskie. Dorastał w moich marzeniach. Ja
podawałem piłkę, a on strzelał najpiękniejsze gole
dla Wielimia. Pierwszego listopada zabrałem
syna na cmentarz. Tu leży twój wujek. Na pewno
byłby dobrym wujkiem. Zagrałby z nami
w ataku, pod samymi oknami Kongregacji
ds. Wiary.


Day after

mój syn boi się nocy
i białych drzwi w korytarzu
ja też się bałem
amerykańskich bomb
w komunistycznej szkole
ćwiczenia korekcyjne
miały uleczyć moje
proletariackie stopy z platfusa
wracałem do domu
pieściłem piłkę piętami
podczas filmu Nicholasa Meyera
pierwszy raz zwątpiłem
w sens rehabilitacji
nocą leżałem wypatrując
w oknie grzyba
sny miałem popromienne
z samotnością u wezgłowia
penetrowałem puste podwórko

nazajutrz
przebudziłem się z dzieciństwa
fobie już czyhały
tuż za przełomem
nie globalne
pospolite jak zmiotka
wyzyskiwacza

strachliwie
wyjękuję myśli
zdeformowane
jak moje kończyny
coraz to dalej unoszące
od poezji

luty 2011


Lekcja języków nie(mych)

Sumienie to wynalazek diabła
Albert Schweitzer

gott mit uns
gott ist tot
dwa konie ciągnące na przeciwne bieguny
rwące intencjonalność w tysiące potępień
kopiące w krocze gdy stratowane
zwoje pod potylicą majaczą
poniżeniem pozbawiając snu

w grafitowym delirium skowyczący
rechot za plecami chłoszcze
cierpkim knutem zwątpienia

przez dezolację* nie dotykam brzasku
do puenty miliony lat świetlnych jedynie
całując opasły zad mefista
próbuję udobruchać i
mantruję
nicht sprechen deutsche
nicht sprechen deutsche

Jesienna noc 2013

* dezolacja (łac. desolatio ‚zniszczenie’ od desolare ‚opuszczać, zniszczyć’) daw. zniszczenie, opuszczenie, rozpacz.


* * *

Sam nie wiem
co powinienem
robić przez resztę życia
powiedział aleksander macedoński
podbiwszy pół świata
ja też mówię
kiedy straciłem cały
nie jestem nawet własnością samego siebie
po co tak dalej
budować stroić roić
pchać forsę w gardziele łakomych marketów
pisać nikomu nie potrzebne
ekwilibrystyczne wiersze
wydawać uśmiercane w piwnicach książki
topić uczucia w nienawistnych źrenicach

przerobione żarcie wyląduje w klopie
zużyta materia rozłoży się na wysypiskach
a ja
strawiony przez trędowatą egzystencję
zawisnę na rozstajach wieczności
i połykając język
będę tylko
y y y

Jesienna noc 2013

Piotr Prokopiak – Cztery wiersze
QR kod: Piotr Prokopiak – Cztery wiersze