Piliśmy. I wtedy Ali mówi: może byśmy gdzieś się ruszyli, poszli gdzieś, głupio tak w piątek na chacie siedzieć. Więc decydujemy, że wychodzimy. Dopijamy, co mamy (trochę wódki było i browary). Spadamy. Ali jeszcze łapie chipsy – na szybko. Pamiętam bekonowe były, bo później Ali mówił, że mu palce świnią jebią i że nie może niczym domyć. W windzie Ali mówi, że najpierw wbijamy do Utopii, bo jest najbliżej i browar tani, a poza tym ostatnio jak tam był, to się tam kręciły sensowne – jak się wyraził – dupy. Także wypadamy z windy i ładujemy się prosto na Germana. Śmierdzi wódą, ale wygląda na trzeźwego, w miarę. Jest piątek, a German jest trzeźwy, znaczy się coś nie tak u Germana. Pytam: co u ciebie nie tak German? Hajsu nie ma? Z hurtowni cię wyjebali za samogwałt w firmowym sraczu, czy jak? Ogólnie pytam, co z Germanem, bo mnie jego stan niepokoi, ponieważ jest piątek, a German jest trzeźwy. German mówi, żebym się odpierdolił. Ali pyta, czy mamy jeszcze trochę kasy, bo u niego „wyszła”. Mam dwie stówy, bo mi akurat przelali na konto honorarium za spotkanie autorskie. Na Dolny Śląsk znajomy zaprosił, bo akurat został dyrektorem Domu Kultury, coś tam organizowali i brakowało im poety. Pojechałem, poczytałem, najebałem się i wróciłem do rodzinnego miasta, a że na dworcu spotkałem z dawna niewidzianego Alego, który ma dar przekonywania rozmiarów jebanego Daru Pomorza, to dałem się przekonać i postawiłem kilka piw i pół litra, które z Alim spiliśmy u mnie w mieszkaniu.
W Utopii pusto. Kręcą się jakieś studentki, mieszają słomkami w piwie z sokiem malinowym albo z innym gównem. Całe na czarno, w wysoko wiązanych glanach. Jakieś takie całe pozakrywane, okutane. Ali się wkurwia, bo mu się plan sypie. Nie ma na co popatrzeć. Ani centymetra ciała z tego gotyckiego pancerza nie wyziera. A jak wyziera to ciało białe jak pierdolony koks. Także Alego nosi. German zamawia (za moje pieniądze) po browarze dla każdego. Pijemy ten browar znudzeni i coraz bardziej nas ten browar zamula, a głównie zamula Germana, który próbuje coś z barmanką „teges”. A we mnie rośnie obawa, że German zrobi swój numer pod tytułem: „na oko”. Co ostatnio skończyło się źle dla barmanki w jednym z śródmiejskich klubów, to znaczy: najpierw się porzygała, a później zjebała nieprzytomna pod bar. Ale po kolei.
Otóż siedem lat temu German kupił sobie za zarobione w Raichu pieniądze motor – typu ścigacz. Kupił ten motor, ale specjalnie nie pojeździł, bo najpierw złapał ospę od jakiejś dupy i go wysypało, a zaraz potem wpierdolił się na tym ścigaczu pomiędzy tira, a osobówkę, wyrzuciło go, przejechał po asfalcie, na którym zostawił trochę tkanek miękkich i jak się okazało (po zdjęciu kasku) nie odliczyło się także oko. Lekarz powiedział, że gdzieś tam jest w oczodole, czy jakoś tak, ale nie będzie już z niego pożytku (z tego oka) – znaczy chuja nim German zobaczy. Stary Germana jeszcze dobrze wtedy prosperował w branży bieliźniarskiej, hajs miał, więc załatwił synkowi sztuczne oczko. Szklane. Od tego czasu popierdala German po mieście ze szklanym okiem jak jakaś pierdolona porcelanowa lalka na kudłatych nogach. Więc ostatnim razem, German zagadywał coś do barmanki, barmanka średnio się w Germana wpuszczała, coś tam stukała na telefonie, piwo lała, uśmiechała się do tego całego gówniarstwa dłubiącego słomkami w piwie z sokiem, co musiało wkurwiać Germana, i wtedy zdecydował się na ostateczność, na rozpaczliwą próbę zwrócenia na siebie uwagi polegającą na komunikacie typu: „ale kurwa czegoś takiego, to jak żyjesz Młoda nie widziałaś”, po czym nastąpiło błyskawiczne wyjęcie z oczodołu szklanej gałki ocznej i wrzucenie jej sobie do piwa. I tylko przytomność Alego powstrzymała Germana od wypicia oka razem z piwem. I kiedy Ali krzyczał do Germana: „Chuja ci rozerwie pojebie jak będziesz chciał to wyszczać!”, barmanka leżała już we własnych rzygach pod barem, a zrozpaczona grupka klientów próbowała przypomnieć sobie podstawy reanimacji. Także widząc co się święci, szturchnąłem Alego, który z kolei uderzył Germana otwartą dłonią w plecy oznajmiając: „Spierdalamy stąd German, a ty idziesz z nami!, Michałek ma jeszcze jakąś kasę, także możemy się ruszyć!”. German początkowo wydawał się rozczarowany, jego grube paluchy operowały już w okolicach skroni i tylko sekundy dzieliły barmankę od niezapomnianych wrażeń pod tytułem „oko klienta w browarze”, tymczasem skuszony wizją „ruszenia się” nie za swój hajs, German dopił browar wlewając go w siebie w kilka sekund. Odbiło mu się już na zewnątrz. Padało.
Michałek, kurwa, pojedziemy co? – pyta Ali i przygląda mi się miękko, niemal łagodnie – Pojedziemy? – pyta. A ja wiem, że musimy pojechać, bo mi Ali nie da żyć. Tyle, że tam gdzie Ali chce jechać, moje 170 zeta w kieszeni, z tego mojego honorarium, za to moje czytanie wierszy na Dolnym Śląsku, to śmieszny pieniądz i będą problemy. Tak czy inaczej odpowiadam Alemu, że pojedziemy, tyle że on płaci za taksówkę, bo z buta mi się nie chce uderzać, a German jest już najebany i trzeba go będzie wlec godzinę albo lepiej. Ali godzi się na takie rozwiązanie i wybiera numer na taksę. German kołysze się próbując odpalić papierosa, a że próbuje odpalić od strony filtra to mu się średnio chce rozjarać. W taksówce Ali mówi, że chcemy do Paradajsu i mruga do taryfiarza w taki sposób, jakby koleś co najmniej raz w tygodniu woził nas po burdelach, klubach go-go, czy czymś w tym rodzaju. Taryfiarz uśmiecha się do Alego, a uśmiecha się w taki sposób jakby jednak nas woził i przez chwilę mam wrażenie, że to jakaś pieprzona alternatywna rzeczywistość, w której tylko ja kojarzę elementy z tej drugiej, zupełnie niealternatywnej, w której Ali jest bezrobotnym absolwentem technikum samochodowego – lat 29, German jest na wpół ślepym pracownikiem hurtowni owoców cytrusowych – w wieku chrystusowym, a ja jestem polonistą od lat nie w zawodzie, który ma słabość do kolesi z podstawówki. Jedziemy.
Dzwoń kurwa, tutaj jest taki mały dzwonek, dzwoń! – instruuje Alego, German. Sam masz kurwa mały dzwonek, pojebie! – mówi Ali do Germana i dzwoni. Po chwili w drzwiach ukazuje się wysoka brunetka, raczej bez ubrania, wokół szyi ma jakieś pieprzone pióra czy coś, na nogach pończochy, cała świeci się od brokatu, o pół łba wyższa jest od każdego z nas, pierdolona koszykarka. Mówi, żebyśmy weszli, nie stali tak na deszczu, bo do majtek przemokniemy.
Wchodzimy do środka. Wewnątrz zupełnie pusto. Jesteśmy sami. Przy rurze stoi dziewczyna w bieliźnie, która na nasz widok zaczyna się poruszać, leniwie, od niechcenia, jakby jej ktoś włączył „play” po wcześniejszym spauzowaniu. Cyk znowu działa. Gibie się w rytm muzyki. Barmanka w wieku emerytalnym mierzy nas wzrokiem i wiem, że ona już wie, że my raczej popatrzeć, nie podymać, że raczej nie zostawimy tu trzech tysi keszu i nie będziemy stawiać dziewczynom drinków „nie na wódce”, co więcej nie będziemy wcale stawiać drinków, bo ledwo uzbieramy na browary, które tutaj sprzedają po dwadzieścia pięć zeta za zero trzydzieści trzy. Ali jednak jest zachwycony. Jego twarz rozjaśnia się, a wzrok prześlizguje po ciele dziewczyny wyginającej się na niewielkiej, okrągłej scenie. Zajebiście, zajebiście – powtarza i jak po sznurku zmierza do baru. Wiem, że za chwilę przypomni sobie o mnie, ponieważ trzeba będzie płacić. German siada na wysokim stołku i przygląda się cenom stojących za plecami leciwej barmanki alkoholi. Pod ścianą jest kilka stolików i skórzane kanapy. Płacę za piwo dla chłopaków. Siadamy. To znaczy Ali i ja. German tradycyjnie zostaje przy barze. Po chwili dosiadają się do nas dwie dziewczyny. Ta, która otworzyła nam drzwi przedstawia się jako Roksi, swoją blond-koleżankę prezentuje jako Tinę. Tina jest długowłosa, ma niewielką nadwagę, z biustonosza wylewają się jej duże, opalone piersi. Wydyma usta i pyta, czy możemy im coś zaproponować. Roksi w tym czasie rozmawia z Alim. Śmieją się. Ali nie odrywa wzroku od jej krocza. Gada do niego. Uśmiecha się do niego. Zaprzyjaźnia się z kroczem Roksi. Dziewczyna na rurze wygina się, kuca. Sprawia wrażenie obolałej, a cały jej taniec przypomina raczej atak nieznanej choroby, gdzie każdy ruch wiąże się z nieopisanym cierpieniem. Blisko drzwi dwóch ochroniarzy w podkoszulkach na ramiączkach pije napoje energetyczne, co jakiś czas zerkają w naszą stronę.
Skąd jesteście chłopaki? – pyta Roksi. Ze Śląska – odpowiada Ali, a zwraca się do jej krocza – Kolega jest poetą, kurwa serio mówię ci, myślisz że ściemniam, pokaż jej kurwa Michałek swojego tomika – zachęca mnie Ali. No to co – odzywa się Tina – kupicie nam po drineczku? A co pijecie? – pyta Ali i jakoś tak patrzy jakby niczym innym się w życiu nie zajmował tylko pytaniem prostytutek, co piją. I wtedy Roksi mówi, że „coś nie na wódce”, a ja (naturalnie, że ja) idę do baru, żeby to kupić. Po chwili jednak okazuje się, że stać mnie wyłącznie na drinki dla dziwek, więc pytam Germana, czy nie mógłby teraz on dla nas wziąć po browarze. Ale German zajęty jest rozmową z barmanką, której właśnie wyjaśnia, że „czuje do niej coś dobrego, bo przypomina mu jego matkę”. Wracam do stolika, z drinkami. I wtedy Tina pyta, co chcemy robić. Ali patrzy na mnie błagalnie, patrzy wzrokiem, w którym skupił całą ludzką wiarę w cuda, wiarę w to, że znajdę jeszcze w kieszeni na przykład zapomniany dwustuzłotowy banknot, że znajdę w sercu ludzki odruch i zafunduję mu, za cudem odnalezione dwieście zika przynajmniej jakiś konkretny blowjob u Roksi, ponieważ blowjob właśnie jest ulubioną zakładką Alego na wszystkich dostępnych w sieci stronach pornograficznych i takie jest właśnie Alego bieżące marzenie. Tymczasem ja już wiem, że nasza wizyta musi dobiec końca. Że kiedy Tina i Roksi wypiją swoje drinki i zapadnie krępująca cisza, nie będę w stanie zaproponować im zbyt wiele, nie będę w stanie kupić Alemu nie tylko wymarzonego blowjobu, ale również biletu na autobus i na dzielnicę będziemy wracać „z buta” – do bladego świtu. Więc wyjaśniam dziewczynom, że zaplątaliśmy się trochę na mieście, że miałem wieczór autorski i koledzy zaciągnęli mnie po spotkaniu do knajpy, a potem jakoś tak wyszło, że wylądowaliśmy tutaj, że raczej sobie posiedzieć przyszliśmy i tak dalej. I wiem, że wyglądam jak chuj, gadam jak chuj i w pewnym sensie jestem chuj, bo dziewczyny są tutaj w pracy, a ja kurwa im czas zabieram, że przy nas pozostają płciowo nieaktywne przez długie minuty, że są stratne. I wtedy Roksi, którą Ali gładzi po opalonym kolanie mówi: A może nasz poeta powiedziałby jakiś wiersz! Czuję, że dosięga mnie wzrok ochroniarzy spod drzwi, że na ich twarzach błądzić muszą uśmiechy pełne politowania, uśmiechy zawodowców, którzy napatrzyli się już na cycki, na cipy, na dupy i już im nawet nie staje i są tutaj wyłącznie dlatego, że zarobią tu lepiej niż na budowie. I patrzą na mnie oczy Tiny, oczy niebieskie, bez wyrazu. Ali przygląda mi się proszącym wzrokiem, żebym jednak ten wiersz powiedział, żebym przedłużył o chwil kilka ten moment, to nasze bycie pośród ciał kobiecych, ciał obcych, a ja rozpaczliwie próbuję przypomnieć sobie coś z klasyki. Może Słowacki, a może Tetmajer, może Baczyński do bólu liryczny. Jakiś fragment z Krzysztofa Kamila zapodam, żeby dziwkę wbiło w tę kanapę po cellulit na udach, po jej tłuste cycki, żeby jej pełne kolagenu wargi wydęły się w podziwie dla mojej pamięci do frazy. I kiedy odnajduję odpowiedni z Baczyńskiego fragment, widzę kątem oka jak siedzący przy barze German szepta coś do ucha leciwej barmance, widzę że jego dłoń w tym samym czasie operuje krótko przy łuku brwiowym i po chwili szklana gałka oczna toczy się po podłodze wprost pod stopy siedzących przy drzwiach ochroniarzy. Zapada absolutna cisza, którą po chwili rozdziera głośny, nerwowy śmiech Tiny. Jeden z ochroniarzy podnosi się z miejsca. Idzie w naszym kierunku.
08.06.2016,
Częstochowa