Zmierzch

Jak cię zwą koty? Albo ptaki? Jak zwą jeże?
Dla których jesteś świtem. Jak u salamander?
U robaków? Wśród dębów? O, zmierzchu! świecący
sarnimi zadkami w okolicy Arkadii,
gdzie wiatr w prąd przemieniają stalowe ramiona,
a wiatr – bronuje chmury. Zmierzchu bronowanych
niebios i ciemnych zagajników, zmierzchu:
cywilny, żeglarski, astronomiczny,
po tobie twoja siostra czarna i tajemnicza
jak bakłażanowy tektyt znaleziony w Chinach
przyjdzie obnażyć światła na tyle prastare,
by ich wiek umknął nawet wyobraźni.

Tam Podróżnik napędzany pychą i ciekawością,
pędzi w domniemane, a nasze małe
satelity detronizują wielkich bogów.


PIF!

Z klatki wyjmuję serce

i strzelam mu w skroń.


Lotofagowie

Podróżując do obiecanego Amsterdamu,
wychwalaliście dziewczęta wyemancypowane
z niewinności, brane bez zobowiązań,
inaczej niż dozgonnie upite studentki
z akademika przy Krakowskiej,
myjące się w konfesjonałach, jak w emaliowanych miednicach,
do których skapywały łzy i resztki po miłości.

Mieliście prawo, bo młodość jest ukonstytuowana biologicznie.
Prawo, by galopować przez stroboskopowe epilepsje w kurzu
przeprogramowanej kultury i amfetaminowym pocie
z twarzami zwróconymi ku monolitom membran
plujących basem przenikającym trzewia i ziemię:
berserkerzy acidu, wojownicy hardcoru i żołnierze techno,
herosi parkietu w neurotycznych drgawkach
ukamienowani świtem na polu tęczowych namiotów.
Nazajutrz, konopne stratusy wypełnią depresje
i z podkrążonymi oczami nie skasujecie biletów,
dopingując beztroską kroplę w wyścigu po szybie.

Młode nowego ładu, lecz starych układów,
choć nie jak sezonowe ptaki,
ale dryfujecie do cieplejszych krain
i kochacie się w ciepłych prądach,
i zasypiacie przytuleni do krawędzi wiatru,
nie ufając reklamom ani składnikom
polityki, która delegalizuje to, co było święte
za czasów Starego Państwa.

Marcin Ostrychacz – Trzy wiersze
QR kod: Marcin Ostrychacz – Trzy wiersze