W wietnamskim sklepiku

Nie chciałem odkryć poezji,
bowiem jednego wieczora wszedłem do wietnamskiego sklepiku
z zamysłem kupienia papierosów.
Poezja jest anarchistką,
wchodzi i wychodzi, kiedy chce.
Tak oto podszedłem do kasy i zobaczyłem kobietę,
z dzieckiem na ręku, jak oczarowana wisi
u rozbłyśniętego monitora, na którym leciał sitkom,
albo talk show albo reality show,
albo coś w tym stylu w jej ojczystym języku,
a jej twarz roztapia się w pierwotnym uśmiechu
tropikalnego lasu.


Kapitalizm bankrutuje
lecz poezja na ziemi nie milknie

Z czaszki ziemi – jak żywe jest słowo czaszka – pączkują teraz nowe słowa,
odrośla, liany, pnącza,
święcone papużki,
czerwone dzióbki,
tęczowe pierze,
oczy wpatrzone w dal,
obłe bulwy, którymi świt barwi kisiel,
tłuste krzyki,
orzechy i oleje,
śliskie ściany ciała
i mleczny błysk
ludzkiego poznania,
gwiezdne serce.

Życie się rozlało w żyłach,
rozwodniona rzeka miasta dostarcza wszystkim tętnicom czerwoną migotliwość ciepła,
w końcu dostarczoną do portu:
nakładki w noktowizorze,
brzęczące do szmaragdowego szmeru
ciosy tęsknoty tłumione kobiercem
kolana w nagłym skurczu,
wilgoć na wargach niemal sucha,
rzęsy, biało-żółte trawy, turzyca,
naloty perłowych drapieżników,
wędkarskie plandeki, słone, śniące uszy,
cały ten obrót w mej oszklonej głowie.


Amerykańskie piękno

Moje dzieciństwo w Dalmacji było wyjątkowo amerykańskie.
Amerykańskie jak guma do żucia, amerykańskie jak Tom and Jerry,
i Alfreda Hitchcocka spotykałem u nas w ogrodzie.
W worku z fajką w ustach zrywał pomidory.
Pamiętam dobrze te czarno-białe wentylatory,
ich metalowy świst i zabójczą szybkość
na zwolnionym tempie.

Kapitalizmu uczyła mnie Dynastia. Byłem jednak kiepskim uczniem.
Urządza mnie całkowicie jedynie ta intrygancka babka
z różową szminką i sztucznymi włosami.
Najbardziej lubiłem Popeya fantastyczny wrzut
szpinaku z puszki do mięśni
przy asyście wrzasków czarnej Olivie.
Już przed Aksamitem bawiłem się z Kaczorem.

W głowie mi zawrócił dopiero Frank Sinatra.
Grał w okrutnych kryminałach i ciepło mu się wznosił głos.
Bezpieczeństwo i siłę czerpałem głównie
z lwiej grzywy Metro-Goldwyn-Mayer.
Amerykańskie dzieciństwo w Splicie z czeską matką
I chorwackim ojcem, częściowo przytomnym.
Idylla w ciemnym mieszkanku z przestronną
ścianą i cieniem figowca
– jako premia do telewizora Coca Cola.


Wspomnienie z Beglradu

Dla mnie to nie są takie wspomnienia.
Elektro nawilżone językiem.
Obcym i ostrym. Z różą na ostrzu.
Gdzieś na dnie kufra mam jeszcze
zielony berecik i gołębie łajno,
które nazbierałem do kieszeni
przed belgradzkim supersamem.
Ta mała kropka – to jestem ja.
W sexy marynareczce, zachodni towar,
rozganiam popielatą eskadrę miasta,
a moja matka, płowa, postawna
śmieje się i ojciec czarny jak klęska
marszczy brwi prawie jak Wanda Heinrichová.

Belgrad sprzedał mojej matce złoto głupców.
Cygańskie oczy potem dał mnie,
Dom Kwiatów na razie jeszcze nie stał
a nasz Marszałek już ledwo co widział,
ale bractwa narodów strzegł
bardziej niż źrenic swych oczu,
w nich płonęły pospołu
nienawiść i swar.


Podłoga

Jest po północy.
Jestem już w drodze, prawda, lecz niedaleko,
ale co to znaczy w rzeczywistości?
A co to jest rzeczywistość
mój giętki filozofie?

Wkradło mi się do duszy wspomnienie.
Czułe jak Twoja wymówka.
Siedzisz w krześle. Chcę Ci go obciągnąć.
Podnosisz mnie. Tutaj nie.
Ta podłoga jest na Twoje kolana za twarda.
Prowadzisz mnie do miękkiej pościeli.

Tam
w pierzu umrzemy.


przełożył Robert Rybicki

Adam Borzič – Pięć wierszy
QR kod: Adam Borzič – Pięć wierszy