Kierowca otworzył drzwi służbowego samochodu i skłoniwszy głową, ruchem ręki zachęcił do opuszczenia pojazdu. Potrzebny wysiadł i wciągnął świeże powietrze do płuc. To podstawa, świeże powietrze w płucach. Stał i patrzył na dom, w którym mieszkał. W głowie miał dziwną pustkę i z ta pustką ruszył przed siebie. Nie do wejścia, ale ulicą przed siebie w kierunku wschodnim. W kierunku rzeki. Szedł i nie myślał o niczym. To był błogi stan. Chciał, bez udziału jakiejkolwiek świadomości, aby ten stan trwał jak najdłużej. Zatrzymał się nad skarpą, przy dworcu kolejki, na początku mostu. Wybrał drogę górą i skierował się na most. Ożywczy powiew zaczął smagać czoło i skronie. Na tą chwilę szedł, i tyko szedł, a nie było nic po za rytmem kroków. Nie miał celu, ani nawet myśli o jakimś celu. Szedł, a z lewej szumiały mijające go stalowe owady. Zatrzymał się dopiero nad nurtem rzeki. Spojrzał na pędzącą wodę i zaparł o barierkę. Jakaś siła ciągnęła go w dół. Zachwiał się jak pijany, a nogi zrobiły mu się jak z waty. Na czoło mimo zimnego wiatru, wystąpiły krople potu i poczuł mdłości. – Kim ja jestem?! – Poczuł to pytanie fizycznie, jako ból od wewnątrz, całym ciałem i nie było to pytanie zadane przez okrutnego sadystę z Plutona. Sam sobie je zadał. Czekał chwilkę, a ponieważ odpowiedź nie nadeszła, ruszył przed siebie na drugą stronę rzeki.
Po lewej witał go ogromny kosz, albo gniazdo orle, wewnątrz którego krył się stadion iluminujący na biało i czerwono. Przy ostatniej wieżyczce zszedł z mostu schodami, skierował się automatycznie w stronę iluminującej budowli. Pokonał przejście dla pieszych i stanął przed zamkniętą bramą ogrodzenia okalającego cały teren wokół pulsującego białym i czerwonym światłem obiektu przypominającego z tej perspektywy przestarzały model statku Obcych. Chwilkę postał patrząc na to Dziwo Narodowe, po czym skierował się w lewo, wzdłuż ogrodzenia. Było pusto, nikt nie szedł w tym samym kierunku, ani nie nadchodził z przeciwka, tylko stalowe owady szumiały po lewej sunąc swoją arterią. Szedł patrząc pod nogi, a w głowie miał zamęt. Nie próbował nic z tym zamętem zrobić. Jakby podświadomie wiedział, że zamęt ustanie i pojawią się spokój, oraz jakieś rozwiązania. Osiągnąwszy most kolejowy skierował się alejką w prawo, idąc na okrążenie biało – czerwonego gniazda. Po chwili znów skręcił w prawo. Kiedy oderwał wzrok od asfaltu alejki spostrzegł, że znalazł się w zupełnie innej przestrzeni. Zatrzymał się, i zaczął bacznie rozglądać dookoła. Spokój i jak na tak wielkie miasto, cisza. To pierwsze, co go uderzyło. Stał chłonąc ten nastrój, a zamęt powoli ustawał. Ruszył powoli przed siebie w kierunku oblanej jasnym, białym, ale przyjemnie zmatowionym światłem, szerokiej alei. W miarę jak zbliżał się do niej, zamęt w jego głowie ustępował uczuciu bezpieczeństwa i czegoś w rodzaju pewności siebie. Jednak najpierw musiał odpowiedzieć sobie na pytanie zadane na moście. Kiedy skręcił w oblaną jasnym acz zmatowionym światłem aleję, po zamęcie śladu nie było. Zwojami zaczęły żywiej płynąć impulsy, pojawiły się myśli. To wystarczyło. Zastanawiał się nad wnioskami wyciągniętymi dziś w pracy, kiedy sam bez pomocy wyciągu z Książki Szyfrów, odczytał zakodowane zadanie. Odpowiedź na pytanie zadane sobie na moście, zajęła mu ułamek nanosekundy, zanim zaczął rozmyślać nad wnioskami z pracy. Myśl, że dwaj przywódcy Partii Matki mogą pełnić swe publiczne funkcje posłów, będąc pod wpływem środków psychoaktywnych, nie dawała mu spokoju. A jednak, kiedy wyszukał w pamięci fragmenty różnych wypowiedzi rzeczonych przywódców na poparcie iście dziwacznych tez, rzecz jawiła się zgoła nie aż tak nieprawdopodobna. Jak błyskawica, przemknęła mu zwojami myśl – A, gdyby okazało się, że to, co ci dwaj wygadują, to nie są brednie naćpanych? Nie są to brednie w ogóle?! – Przeszył go dreszcz.
Wiosłując miarowo, Otosenjusz po kilkunastu minutach osiągnął przeciwległy brzeg jeziora. Nie wciągał jak zwykle dziobu łodzi na brzeg. Przywiązał łódź do drzewa linką tak by w razie potrzeby móc w każdej chwili łatwo odpłynąć. Oślepiony Jan C. został na drugim brzegu i nie musiał się go obawiać, ale mimo to czul się zagrożony. Nie wiedział przez co, lub kogo, ale jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach, czujność wytężona do granic. Ściskał w ręku wielki nóż myśliwski. Postanowił, że tak doczeka świtu. Usiadł skulony opierając się plecami o pień drzewa, do którego przywiązał łódź. Postanowił też nie rozpalać nawet minimalnego ogniska, mimo iż noc była chłodna, a on zmarznięty. Siedział tak, a głowa opadała mu, co i rusz, na piersi. Nie mógł zapanować nad znużeniem, powstrzymać snu. Obudził go świergot ptaka, który pierwszy zaczyna leśny koncert równo z pierwszą zorzą. Zaczyna gwizdać ledwo pasemko szarugi pojawi się na wschodnim horyzoncie. Nie zerwał się jednak na równe nogi. Trwał nieruchomo, ale równocześnie dokładnie skanował wzrokiem bliższe i dalsze otoczenie. Nie dostrzegłszy niczego, co budziłoby jego niepokój, wstał zrzuciwszy z siebie resztki snu. Niebo od wschodu szarzało świtem. Czuł się wypoczęty i głodny. Musiał jednak poczekać aż się bardziej rozjaśni, by móc znaleźć coś do jedzenia. Może natknie się nieopodal na krzaki malin? Długo nie musiał czekać, bo niebo jaśniało z każdą minutą. Już prawie cała kopuła nieba nad nim jaśniała szarym, mglistym światłem poranka. Tylko na zachodzie wisiała ciemność nocy cienkim pasmem na horyzoncie. Planeta obracała się. Rozejrzał się dokładniej wokoło. Przybił do brzegu gęsto zalesionego i porośniętego trawą, łagodnie wznoszącego się ku górze. Maliny, o których myślał mogą się właśnie tam znajdować, sporo wyżej od miejsca, w którym się znajdował. Poszukiwanie malin w tamtym kierunku oznaczało zbytnie oddalenie się od łodzi, co było wykluczone. Wrócił więc na brzeg, wsiadł do łodzi i zamyślił się. Tępo patrzył jej dno nie kojarząc, że patrzy na sprzęt do łowienia ryb. W dziobie łodzi leżały trzy zwoje żyłki z haczykami różnych rozmiarów. Minęło około minuty nim żywiej impulsy zaczęły być przekazywane do odpowiednich obszarów mózgu, który odebrał i skojarzył informację, że Otosenjusz patrzy na najbardziej pożądane przedmioty w obecnej chwili. Ocknął się w jednej chwili i zaczął przeglądać sprzęt. Były to trzy komplety żyłek, ciężarków i haczyków, każdy w innym rozmiarze. Od cienkiej żyłki z małym haczykiem, po grubą z dużym hakiem na solidne sztuki. Do tego znalazł w głębi przestrzeni dziobowej puszkę z przynętą. Jeszcze nadającą się do użycia, czyli żywą, a były to larwy, dżdżownice i kawałki surowego lekko już nadpsutego mięsa. Idealne na węgorze. Jednak teraz potrzebował szybko złowić jakąś rybę żeby uciszyć głód. Wybrał więc zestaw z cienką żyłką i dżdżownicę na przynętę licząc na kilka szybkich okoni. Nie przeliczył się. Stojąc na rufie łodzi już po kilkunastu minutach miał pięć średniej wielkości okoni. Oskrobał je i oprawił na brzegu, po czym zabrał się za rozpalenie ognia. Nazbierał chrustu i suchej trawy, starannie to wszystko ułożył. Do skrzesania iskier posłużył mu kamień i nóż myśliwski. Po chwili sucha trawa zapłonęła, a z niej ogień przeskoczył na patyczki chrustu. Płomyki strzeliły ogniem zajmując następne kawałki gałązek. Oprawione ryby nanizane na wystrugany z gałązki ruszt, zawisły nad ogniem. Dołożył jeszcze kilka drewienek. Bacząc by ryby upiekły się równomierni i nie przypaliły, zaczął rozmyślać o wydarzeniach ostatnich dni. Nie mógł odnaleźć przyczyny, za którą runął jego spokój i cały wewnętrzny świat. Zmieniła się jego aura i wiedział o tym, ale nie mógł pojąć, dlaczego tak się stało. Tamtego dnia, kiedy poczuł po raz pierwszy lęk przed tonią jeziora, jakby ktoś odwrócił fazy. Strumień zaczął płynąć w odwrotną stronę i pojawiły się uczucia, których wcześniej nie znał. Jakby dziwna siła rzuciła go daleko od domu na obcy teren. Niby jezioro było to samo, ale jednak jakieś Otosenjuszowi nieznane. Inną energię odbierały od niego, toń wody i ściany lasu. Stał się dla nich obcy. Ryby upiekły się dostatecznie, więc przerwał rozmyślania. Zajadał się okoniami, a ich smak wydawał się niebiański. Pięć ryb błyskawicznie zniknęło w jego żołądku. Przyjemne ciepło rozlało się po całym ciele, a myśli zwolniły. – Muszę wracać do domu – powiedział sam do siebie i nie chodziło mu o konkretne miejsce. Miał na myśli swój wewnętrzny dom, do którego zamierzał dopłynąć własną łodzią. Tylko tak mógł przywrócić harmonię swojego bytu. Poszedł na rufę łodzi i wyciągnął jeszcze trzy spore okonie. Nie zamierzał ich teraz piec. Chciał zrobić mały zapas na najbliższe godziny. Pod ławką, na której siedział, kiedy wiosłował, był rodzaj wodoszczelnej skrzynki na żywą przynętę. Tam właśnie, napełniwszy uprzednio skrzynkę wodą, wpuścił schwytane okonie. W ten sposób zachowają świeżość aż do momentu, kiedy je upiecze i zje. Starannie zabezpieczył zestawy do łowienia ryb, odwiązał cumę od drzewa i lekko odepchnął się od pnia. Było bardzo cicho, bo dzień dopiero się budził. Wypłynął na środek wąskiego jeziora i zaczął wiosłować w kierunku przesmyku na drugie, o wiele większe jezioro. Wybrał ten kierunek bez zastanowienia. Po prostu zaczął płynąć w tamtą stronę. Dopłynięcie do przesmyku zajęło mu około dwóch godzin. Zwolnił tempo i bez wiosłowania zbliżał się do mostku, pod którym musiał przepłynąć. Po lewej na wzgórzu nad przesmykiem stał solidny dom z czerwonej cegły, a po prawej była osada namiotowa letników. Musiał być ostrożny, gdyż mogli już tutaj wiedzieć o Janie C. Było jednak jeszcze wcześnie rano i prawie wszyscy spali. Zauważył jedynie dwóch mężczyzn odzianych w wojskowe mundury polowe, którzy z wędkami szli w stronę łódek zacumowanych do pomostu nad brzegiem zatoki, którą zaczynało się następne jezioro. – Pewnie wydaje im się, że wstali o świcie.– ta myśl rozweseliła Otosenjusza. Wpłynął z przesmyku do zatoki i skierował się w kierunku jej ujścia na otwarte wody jeziora.
Potrzebny rozejrzał się wokół. Był znów w miejscu, z którego zaczął swój spacer. Znaczy to, że okrążył Gniazdo Narodowe. Skierował się na schody wiodące na most. Na górze owiał go rześki wiatr, którego nie czół na dole, kiedy okrążał obiekt iluminujący na biało i czerwono. Spojrzał na lewy brzeg rzeki i zachwycił się. Miasto wyglądało malowniczo, ładnie oświetlone łącznie z mostami, z których każdy miał inny kolor. Przypomniał mu się ten sam widok sprzed kilkunastu lat, kiedy miasto wyglądało jak strategicznie zaciemnione. Wtedy tłumaczono taki stan rzeczy oszczędnościami i niedoborem energii elektrycznej. Kraj był w kryzysie. Teraz też jest kryzys, ale w pełnym blasku świateł. Popatrzył na prawo, na iluminujący obiekt Narodowy. Ten zdawał się coś mówić do niego gigantycznymi literami przesuwającymi się po ścianach korony, jednak nie mógł odczytać, co. Litery z tej odległości były zbyt wielkie i rozmyte, by przeczytać tekst. Ruszył powoli na drugą stronę rzeki, napawając się wieczorną panoramą miasta. Odbicie świateł miasta w czarnych nurtach rzeki dodawało bajecznej atmosfery. Poczuł spokój i wewnętrzną siłę. Teraz mógł już bez przeszkód zabrać się do wykonania zadania inwigilacji wyznaczonych celów. Powoli zaczął rysować plan. – Po pierwsze gęsta sieć podsłuchów i kamer obserwacyjnych. Tak żeby nie było miejsca czy wydarzenia, w których obydwa „obiekty” mogłyby pozostawać w sytuacji incognito. Do obserwacji włączyć system monitoringu miejskiego. To zawęzi „puste” pola do minimum.-rozmyślał idąc powoli przez most, a szum stalowych owadów tworzył medytacyjny podkład. – Do tego wszystkiego, obserwacja bezpośrednia. – kontynuował myśl – Potrzebni będą agenci, a ważne żeby jak najmniej osób w tej operacji brało udział. Dobiorę sobie trzech. Będzie nas wtedy czterech i to powinno wystarczyć do obserwacji bezpośredniej. Dwóch agentów, na jeden obiekt. Do tego cztery różne samochody, tak by rotując je między obserwatorami, pozostać niezauważonymi.– Do wymienionych wyżej uczuć, które przepełniały Potrzebnego dołączyły poczucie kompetentności i profesjonalizmu. Jego własny plan wydawał mu się właśnie taki – profesjonalny i kompetentny. Prosty, a jednocześnie niepozostawiający pola do niekontrolowanych działań „obiektów” obserwowanych. Wiedział też, że będzie musiał użyć możliwie najnowocześniejszych technologii i tu miał obawę, czy jego partię jest stać na takie technologie. Rozważał użycie kamer i mikrofonów, których wielkość porównywalna jest z ziarnkiem maku, mikrofonów, które wykorzystują drgania na przykład szyb, do odczytania treści rozmowy w pomieszczeniu. W każdej parze agentów, jeden musi umieć sprawnie czytać z ruchu warg, więc jego partner będzie musiał posiadać tą umiejętność. Jeżeli obserwacje będą prowadzone w pojedynkę, agenci będą obowiązani filmować „obiekt” przez cały czas obserwacji. Pozwoli to na późniejsze odczytanie niepodsłuchanych, i nagranych rozmów. – Jutro będę miał ciekawy dzień w pracy. – pomyślał z zadowoleniem. Minął ostatnią rogatkę mostu. Jeszcze pięć minut marszu spacerowym krokiem i będzie w domu. Zje kolację i usiądzie do pisania Planu Operacyjnego akcji… no właśnie, jak ją nazwać? Z takim pytaniem wszedł do mieszkania. Wyjął wszystko z kieszeni i położył na półce w przedpokoju. Zegarek też. W łazience umył starannie twarz i ręce aż po łokcie. To zawsze była pierwsza czynność po powrocie do domu. Jak rytuał. Usmażył jajecznicę na kiełbasie i zjadł wraz z połówką chleba, popijając słodką herbatą. Najadłszy się zaparzył mocnej kawy i usiadł za biurkiem. Odpalił komputer i czekał na otwarcie się systemu popijając wyborną kawkę. Skoncentrowany jak przed klasówką z języka polskiego. Wprawdzie pasowałoby bardziej „jak przed klasówką z matematyki”, ale Potrzebny przed takimi klasówkami nie koncentrował się. On po prostu niewiele pojmował z przedmiotów ścisłych, więc raczej skupiał się na ściąganiu i kombinowaniu, niż koncentrował na zadaniu. Za to przed sprawdzianami z historii i polskiego, ewidentnie koncentrował się. Utworzył nowy dokument i zatytułował na głos – AKCJA „HERBATKA DLA MATKI” – nawiązał tym samym do niedawnej zbrodni, o której głośno było w całym kraju, a za sprawą internetowej sieci, na całym świecie. Córka otruła herbatką matkę, rozczłonkowała jej zwłoki i zapakowała do walizek, które ukryła w schowkach bagażowych na dworcu kolejowym. Miał przekonanie, że to może zmylić ewentualny wywiad Partii Matki. Pomyślą, że chodzi o sprawę mordu na matce, a nie o „głowy” ich partii. Potrzebny był pewien, że Partia Matka ma swoich agentów w szeregach Nowej Partii. Przecież musieli być zorientowani na bieżąco, co dzieje się w łonie partii, która powstała, bądź co bądź, z jej renegatów. Potrzebny podejrzewał, że wśród z tych renegatów są agenci. Zajmie się i nimi nijako przy okazji akcji „Herbatka dla Matki”. Tak więc dokument o nazwie mającej zdezorientować obcą agenturę, jął się w punktach zapełniać precyzyjnym planem inwigilacji. W punkcie pierwszym Potrzebny nakreślił cel, oraz cele inwigilacji. W następnych rozpisał się o sprzęcie i szczegółach operacyjnych podsłuchu, obserwacji i rejestracji wideo. Nie obyło się bez załączników, w których zawarł listy:
zał.nr.1) Lista zawierająca dane personalne „obiektów” objętych obserwacją.
zał.nr.2) Lista niezbędnego sprzętu, z wyszczególnieniem ilości i przeznaczenia.
zał.nr.3) Lista miejsc, w których należało zainstalować podsłuch i wideo monitoring.
Ukończywszy swe dzieło, przeczytał dokument dwa razy, i poprawiwszy błędy zgrał na urządzenie pamięci przenośnej Driver pen. Urządzenie wielkości filtra papierosowego wsadził do niewiele większej kapsułki ze sznureczkiem, a kapsułkę wetknął tam, gdzie tylko celnicy szukają. Sznureczek przywiązał do pętelki na spodenkach od bielizny, a plik „Herbatka dla Matki” wykasował z dysku komputera. – Teraz jest bezpiecznie. – pomyślał drapiąc się po zadku. Dopił resztkę herbaty i poczłapał do łazienki umyć się przed snem. Sen przyszedł nagle i nie był spokojny. Potrzebny gonił kogoś po bezdrożach stojąc na pace pickupa, a ten pędził jak szalony, nie hamując przed przeszkodami. Sytuacja stawała się groźna i Potrzebny próbował krzyczeć do kierowcy, żeby ten zwolnił, ale huk maszyny rozbijającej się na nierównościach terenu zagłuszał jego wołania. Nie mógł dojrzeć też twarzy kierowcy, tylko jego plecy i łysą czaszkę. Dopiero, kiedy zaczął walić pięścią w dach kabiny, kierowca powoli odwrócił głowę. Przerażenie sparaliżowało Potrzebnego do tego stopnia, że nie może oddychać, zaczyna się dusić. Kierowca ma twarz śmierci, trupią czaszkę. Potrzebny obudził się zlany potem łapczywie łapiąc oddech. Dusił się naprawdę. Chwilę się uspokajał, po czym zasnął ponownie.