„Świat należy do ciebie” – z takim motto wysiadł z samochodu i od razu, wbrew temu, co planował, włączył kamerę w długopisie. Mimo buńczucznego motto odczuwał strach. Nie bardzo wiedział czego boi się konkretnie, ale bał się. Zerknął na długopis, czy obiektyw skierowany jest w odpowiednią stronę, pudełka po pizzy uniósł przed siebie na wysokość twarzy i ruszył ku frontowym drzwiom gmaszyska. Wydawało mu się, że źle, za daleko zaparkował, droga do wejścia wydłużała się w nieskończoność. Idąc jak na szubienicę zaczął się zastanawiać, po co pakuje się w tą grę? Po jaką cholerę śledzi tych gości w płaszczach? W jakim celu analizuje dane i informacje? Pocił się jak w maratonie, a przeszedł zaledwie połowę drogi do drzwi wejściowych. Jeszcze można się wycofać, wrócić do samochodu – tliło mu się z tyłu głowy. Wiedział że jeśli przekroczy drzwi siedziby partii, nie będzie już odwrotu. Będzie zauważony przez ludzi i będzie musiał grać dostawcę. A jak zacznie grać dostawce, to za nią pójdą następne role. Zaczął zastanawiać się nad schematem wpadania w koło niemocy i kłamstwa. Jedno małe pociąga za sobą następne, coraz większe i większe, aż w końcu gra się grube role zawodowych kłamców i mataczy. Czy aby właśnie nie wpada w to koło. Dotychczas śledził z bezpiecznej odległości i miejsca. Wpatrując się w monitor i ekran, czytając prasę papierową, siedział u siebie w domu i nie ryzykował bezpośrednio. Nie musiał grać ról, obmyślać planów strategicznych. Chadzanie na wiece i podglądanie, to nie to samo, co przeniknięcie do gniazda szerszeni i bezpośrednia obserwacja. Nie wspomnieć o nagrywaniu ukrytą kamerą, co już było szpiegostwem.
Właśnie niezauważenie przez siebie stawał się szpiegiem. Był już bliziutko drzwi wejściowych, kiedy zauważył dwie kamery wpatrujące się prosto w niego. Pochylił głowę do przodu, żeby twarz zasłonił daszek czapki i naparł na drzwi. Nie były zbyt ciężkie, ale kiedy je otworzył usłyszał jakby kilka taktów z Bethovena. To wewnątrz jego głowy. Jego własny mózg dawał podkład muzyczny sytuacji. Jednak był wewnątrz hallu i nie miał czasu dziwić się, ani zastanawiać nad tym. Od razu zorientował się, że recepcja i ochroniarz są dokładnie na wprost niego, czyli w najmniej korzystnym położeniu. Do tego dwa główne korytarze i schody na górę zaczynały się obok recepcji. Musiał tamtędy przejść. Starając się trzymać pewny krok zdecydował iść schodami na górę. Poczuł przenikliwy wzrok zza kontuaru i fala zimnego potu zlała mu plecy. Starał się nie patrzeć na ochroniarza tylko na schody. Jakby doskonale wiedział dokąd idzie. Jednak pracownik zza kontuaru już od wejścia go namierzył i skonstatował, że nigdy przedtem nie widział tego dostawcy. Czyżby ktoś zamówił w innej pizzerii niż zwykle? Ochroniarz wpatrywał się w zbliżającego dostawcę, a swoje rozważania przegryzał kanapką z kaktusem. Kaktus dawał mu nadnaturalne możliwości. Z łatwością „prześwietlał” wzrokiem delikwenta i natychmiast wiedział, jakie zamiary czy intencje takowy taszczy w sobie. Teraz dostawca wydał mu się wielce podejrzany i naładowany jakimiś dziwnymi emocjami. Szybko rozpoznał je jako lęk. Dostawca z pochyloną głową, tak że nie mógł dojrzeć jago twarzy, zbliżał się pewnym, acz drżącym nieco krokiem. Wydawało się, że wie, dokąd idzie, tyle że jakoś nie było to szczere. Już miał zapytać rutynowo dostawcę, dokąd to tak niesie te pyszności, kiedy drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i do hallu wpadło dwóch dżentelmenów tocząc karczemną awanturę. W głowie ochroniarza rozległo się kilka taktów techno. To jego mózg podkładał muzykę do sytuacji. Porzucając podejrzanego dostawcę wybiegł zza kontuaru w kierunku szarpiących się. Ostatnie kilka kroków. Idzie po schodach na piętro. Za plecami słychać jak ochroniarz próbuje rozdzielić skłóconych mężczyzn. Było blisko – pomyślał. Ten ochroniarz już miał mnie capnąć – otarł pot z czoła który mimo czapeczki zalewał mu oczy. Wszedł na pierwsze piętro i rozejrzał się wokoło. Mógł skierować się w dowolną stronę korytarza, ale w którą? Czego właściwie szuka? Miał zorientować się w rozkładzie budynku. Sfilmować. Cholera, co za kretyńska sytuacja. Ma się teraz pętać po budynku? Po tym jak zauważył go ochroniarz? Zupełnie zbaraniał. Resztki pewności siebie uszły z niego jak z dziurawego balona, a cały plan legł w gruzach. Jednak nie mógł zbyt długo trwać w takim zawieszeniu z pudełkami po pizzy w rękach. Mijali go ludzie i każdy popatrywał na niego, jakby chciał pomóc w znalezieniu adresata dostawy. Ruszył powoli korytarzem na wprost. Chyba wywalę te pudła w toalecie i spadam. – pomyślał. Z kolei widok dostawcy wchodzącego z pizzą do toalety mógł wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie. Nie słyszał muzyki, jego mózg nie ilustrował tej sytuacji. Doszedł do bocznego korytarza i zanim weń skręcił obejrzał się za siebie. Ujrzał solidnych rozmiarów kaktus, który zdyszany wbiegł po schodach z parteru i nerwowo rozglądał się po piętrze, jakby kogoś szukał. Musiał wiać, bo to właśnie za nim rozgląda się kaktus. Przyspieszył kroku jednocześnie intensywnie rozglądając się za toaletą lub innym schronieniem. W pewnym momencie po prawej stronie zauważył pokój konferencyjny. Pusty. Nacisnął na klamkę. Otwarte. Szybko wszedł do środka. Rzeczywiście nikogo nie było, bo pani Basia wyszła po zapas kawy. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na szafce obok ekspresu do kawy zauważył rolkę plastikowych worków na śmieci. Szybko oddarł dwa. Do jednego wrzucił pudełka po pizzy, a do drugiego czapeczkę z daszkiem i puchową kamizelkę, którą miał na sobie. Musiał zmienić wygląd zewnętrzny, żeby kaktus za szybko go nie zauważył. Jednocześnie niosąc worek nijako ze śmieciami nie rzucał się tak bardzo w oczy. Ot pracownik biura wynosi śmieci. Pani Basia wracała już z zapasem kawy. Kiedy zbliżała się do pokoju konferencyjnego wyszedł z niego jakiś człowiek z workiem śmieci i oddalił korytarzem. Szedł nim w nadziei, że na jego końcu będzie klatka schodowa i wyjście na podwórze budynku. Wiedział, że samochody polityków wjeżdżają na tyły, więc musi być tam wewnętrzny parking. Na końcu korytarza, za załomem we wnęce rzeczywiście znajdowała się tak zwana ewakuacyjna klatka schodowa, używana przez sprzątających i czasem pracowników biur. Kaktus jednak był cwany i do tego zakrzywiał rzeczywistość. Schody na ewakuacyjnej klatce okazały się być nieskończenie długie i niespotykanie kręte. Po dobrej półgodzinie nie mógł się już zorientować czy idzie w dół czy na górę. Ciągle jakby miało być półpiętro czy jakikolwiek poziom, a okazywało się, że dalej wiodą schody. Zaczęło go to mocno niepokoić. Szedł jednak wytrwale, bo nic innego mu nie pozostawało jak iść i dojść wreszcie, dokądkolwiek. Wreszcie, czując poważny ból mięśni ud, ujrzał drzwi jakoś dziwnie ukośnie obsadzone w ścianie. Nacisnął klamkę. Zamknięte. Zapukał energicznie. – Proszę wejść! – rozległ się przytłumiony jakby zza knebla głos. Nacisnął klamkę raz jeszcze i drzwi lekko ustąpiły. Wszedł do środka wysoko podnosząc nogi, bo próg był na wysokości około pół metra nad schodami i do tego nie równoległy do nich. Wewnątrz podłoga pochylona w prawo a sufit w lewo, również żadna ze ścian wydawało się nie jest do siebie równoległa. Pośrodku stało biurko o nierównych nogach, tak by na pochyłej podłodze blat zachował poziom. Za biurkiem siedziała Pieczarka. Była koloru szarawego i kiwała się lekko w przód i w tył. – Słucham. Pan w jakiej sprawie? – dobiegł głos z wnętrza grzyba. Pieczarka nie posiadała twarzy ni narządu mowy. Stał jak zamurowany próbując utrzymać równowagę, bo jego błędnik w tej porąbanej przestrzeni zupełnie oszalał. – Kiwaj się pan w przód i w tył, będzie łatwiej. – doradziła Pieczarka dostrzegłszy widocznie jego ekwilibrystyczne wygibasy. – Ja… no… szukam wyjścia.. – próbował wytłumaczyć. – Z kłopotliwej sytuacji! – wykrzyknęła zwycięsko kończąc za niego zdanie. – W takim razie musi Pan wypełnić formularz KS. – dalej stanowczo poinstruowała. Nawet nie zauważył, a już siedział przy krzywym stoliku, a przed nim leżał formularz i ogromniasty długopis. – To historyczny długopis. – z nieskrywaną dumą w głosie objaśniła Pieczarka. – Wie Pan lubię swoją pracę, już od trzydziestu z górą lat jestem pieczarką, i sprawuję pieczę nad takimi jak Pan. – już spokojnie dodała. Siedział zbaraniały nad formularzem i próbował pozbierać fakty do kupy. Jakoś racjonalnie to wytłumaczyć. Jednak Pieczarka wciąż kiwała się w przód i w tył, mrucząc coś z wnętrza. Nagle wyraźnie – Bo wie pan, to kwestia nadania odpowiedniej wagi wydarzeniu lub zdarzeniu. – ostatnie słowo zaakcentowała, jakby ironicznie. Miała chyba na myśli obecne zdarzenie, bo wydarzenie to z pewnością nie było. Tkwił w dziwnym niesymetrycznym pokoju w towarzystwie pieczarki, która zdawało się posiada nad nim jakąś kontrolę, jak to nazwała „pieczę”. Spojrzał na treść formularza. W pierwszej części zawierał kilkanaście pytań dotyczących jego danych i danych jego najbliższych (imiona, nazwiska, adresy….) druga część składała się z niekończącej się listy pytań o wszystko. Próbował kartkując zorientować się ile stron ma ten formularz, ale wyglądało jakby końca nie miał. Za każdą wydawałoby się ostatnią stroną odkrywał następne z nowymi pytaniami. – To jakiś obłęd. – pomyślał. – Ile czasu ja to będę wypełniał? Życia mi nie starczy! – Czas przestał istnieć i nie zdawał sobie sprawy jak długo tutaj przebywa. Zaczął w myślach porządkować wszystko od momentu planowania akcji. Musiało być jakieś nie tyle wytłumaczenie ile wyjście z tej sytuacji. Gdzieś po drodze jest pominięte, niezauważone wyjaśnienie. Facet z ochrony! Kiedy szedł hallem on jadł kanapkę za kontuarem recepcji. Patrzył na niego jakoś tak przenikliwie. – No jak sobie radzisz mój drogi? – głos zza knebla przerwał analizowanie. – Cho cho! Widzę, że nieźle. Sporo już napisałeś, kochanieńki. – Pieczarka stała tuż obok niego i przez ramię zaglądała mu w formularz. – Jak to napisałem? – też spojrzał na formularz, ale rubryczki dalej pozostawały puste. – Co ona bredzi, nic nie napisałem. – Jednocześnie Pieczarka mrucząc zaczęła czytać jego dane, jakby sprawdzała czy dobrze wypełnił. Tego było już za wiele. Postanowił, że gdy tylko Pieczarka wróci za swoje biurko, on rzuci się do drzwi, którymi wszedł i niech się dzieje, co chce. Musiał się stąd wydostać. – Drogi Panie. Będzie pan mógł opuścić to pomieszczenie po zaopiniowaniu, a zaopiniowanie będzie możliwe po sprawdzeniu pańskiego formularza, proszę więc nie tracić czasu. – czytając w jego myślach Pieczarka stwierdziła stanowczo. Było w jej tonie coś jakby z groźby. Powoli wziął do ręki wielgachny długopis. -Historyczny. – rzuciła Pieczarka oddalając się powolutku w kierunku swego pojechanego jak cały gabinet, biurka. Długopis był naprawdę pokaźnego rozmiaru. Przyglądał mu się i ważył w dłoni, obracał i patrzył na ostry wystający koniec wkładu z tuszem. Pieczarka była w połowie drogi do swego biurka, a on patrzył na ostry, lśniący koniec wkładu. – Ciekawe czy ona jest tyłem do mnie? – pomyślał i poczuł dziwny chłód. Chłód w sobie. Stężał wpatrzony w prawdopodobne plecy Pieczarki. Ta spokojnie sunęła w kierunku biurka. Przestał cokolwiek słyszeć, wzrok wbił w Pieczarę, maksymalnie skoncentrowany, gotowy do skoku. Ścisnął mocno w obu dłoniach długopis. Już miał dokonać tego czego pewnie żałowałby do końca swoich dni, kiedy w bocznej ścianie otworzyły się drzwi i do wnętrza wkroczył przysadzisty Ziemniak. – Dzień dobry. Pani wzywała? – wypalił nadzwyczaj donośnym, niskim głosem. – No i widzi Pan, nie trzeba było. – pieczarka zwróciła się do skurczonego, gotowego do skoku, z długopisem jak dzidą w ręku, petenta. – Pan Ziemniak zabierze formularz i pójdziecie do działu weryfikacji, tam Pana zaopiniują. Żegnam. – skończyła i usiadła na zydlu za biurkiem. Zydel zniknął w jej nodze. Miała jedną grubaśną nogę, jak to pieczarki mają. Kręciło mu się w głowie, to chyba od tej asymetrii w pomieszczeniu błędnik zwariował. Chciało mu się rzygać. – Tylko nie w windzie, proszę. – usłyszał niski głos ziemniaka i jednocześnie charakterystyczny dzwonek przyjeżdżającej windy. Drzwi, którymi wszedł Ziemniak okazały się drzwiami do windy. Wsiedli do środka. Wnętrze nie przypominało znanych mu wind. Nie było lustra, to po pierwsze, a po drugie nie było przycisków z numerami pięter. Nie było żadnych przycisków, a światło sączyło się nie wiadomo skąd. Na pewno nie tylko z sufitu. Ziemniak mruknął coś niezrozumiale i winda ruszyła w dół. To, że ruszyli w dół poznał po przeciążeniu, bo winda ruszyła szybko. Jednak po chwili nagle poczuł, że winda zmieniła kierunek i mknie teraz poziomo, by po chwili znów zmienić kierunek i jechać w górę. Trudno było utrzymać równowagę. Jednocześnie nie mógł sobie wyobrazić, a znał bryłę budynku, jak ta winda może się tak dziwacznie wewnątrz niego poruszać. Długość odcinków, jakie przejeżdżała winda i zmiany kierunków nijak nie mogły odbywać się w takiej kubaturze, jaką posiadał budynek mieszczący trzy partie polityczne na trzech piętrach. W trakcie tej jazdy światło w windzie opalizowało różnymi barwami. Myśl o ucieczce oddaliła się wobec takiej technologii. Pomyślał o szpiegowskim długopisie, ale ten leżał na dnie torby na śmieci razem z puchową kamizelką. Worek ciągle trzymał w ręku. – Kaktus zakrzywia przestrzeń, nic się tu nie sfilmuje. – jakby od niechcenia rzucił matowym głosem Ziemniak. Czytają w jago myślach. To samo robiła Pieczarka, wiedziała że chce ją ugodzić długopisem. Poczuł lekki atak paniki. Skoro czytają w jego myślach to nie może myśleć, ale jak można kompletnie nie myśleć? Tysiące myśli w tym niemyśleniu przelatywały mu przez głowę. – Tylko bez paniki, wszystko będzie dobrze, albo źle. Nie warto tak się przejmować. – nadal czytając w jego myślach Ziemniak próbował uspokajać. – Wie pan, co byś pan nie zrobił, to jakoś to będzie. Dobrz,e albo źle, ale będzie. Więc czym się tutaj niepokoić? – agitował. Znaczy co?! Wszystko jedno?! O nie, panie Ziemniak! Tak to nie będzie. – Wie pan co? Ja to bym się nie szamotał.- Ziemniak polemizował z jego myślami – Jak się już tu weszło w przebraniu, to nie tak łatwo stąd wyjść, bez przebrania. – A więc wiedzieli o przebraniu. Pewnie wszędzie są kamery i mikrofony. No nie! Przecież w myślach czytają. Nie mógł zwolnić ich biegu, zatrzymać, uspokoić, żeby tamtym nie było tak łatwo czytać. Winda znów zmieniła kierunek i zaczęła ponownie zjeżdżać w dół. Musieli głęboko pod ziemię zjeżdżać, bo trwało to dość długo. Jeszcze jedna zmiana kierunku na poziomy i winda zwolniła, by po chwilce zatrzymać się sygnalizując to charakterystycznym dzwoneczkiem. Dzyń! Drzwi windy rozsunęły się i ujrzał dużą, jasno oświetloną salę podzieloną na boksy. Ziemniak ruszył przodem. – Za mną proszę. – rzucił stanowczo. W boksach za biurkami siedzieli pracownicy bez twarzy, wpatrzeni w monitory na biurkach. Wpatrzeni, w przenośni, bo nie posiadali wyraźnych oczu ani żadnych wyraźnych rysów twarzy. Wyglądali jakby im ktoś twarze gumką powycierał. Jednak właśnie w stronę monitorów mieli je zwrócone. Mamrotali coś jakby przeliczenia, jakby czytali listy nazwisk. Trudno było coś wyraźnie zrozumieć, bo wszystko razem tworzyło dziwaczny gwar, który tłumił szczegóły. Podejrzewał, że coś mu ze wzrokiem niedobrego się dzieje, ale inne szczegóły jak stoły, monitory widział wyraźnie i ostro. Pomyślał o zakrzywionej przestrzeni. Ach! Gdyby mógł zapalić skręta. Chociaż kilka razy się zaciągnąć. Mógłby przeciwstawić się tej krzywiźnie, spróbować ją wyprostować. Niestety nie wziął zioła na akcję. Rozmyślając nie zauważył jak Ziemniak podał jednemu z pracowników jego formularz KS, i polecił: – Przeanalizować dane i przesłać do zaopiniowania. – Szli dalej środkiem wydawało się coraz większej sali, ponieważ jej przeciwległa ściana miast zbliżać się, oddalała. Nie wiedział, iż ma to służyć wydłużeniu czasu tak, aby pracownik bez twarzy zdążył dokonać analizy formularza i przesłać go dalej. Nie wiedział, że znajduje się wewnątrz zbiorowej halucynacji. Nie zdawał sobie również sprawy z jej rozmiarów i zasięgu. Szedł za Ziemniakiem i powoli przestawał myśleć. Ogarniała go jakaś dziwna obojętność. Nie tylko na zaistniałą kłopotliwą sytuację, ale na wszystko. Normalnie taka obojętność wywoływała u niego niepokój, teraz jednak nic takiego nie czuł. Szedł po prostu za swoim przewodnikiem. Po jakimś czasie, nie wiadomo jak długim przeciwległa ściana zaczęła się zbliżać i doszli do końca sali. Skręcili w krótki korytarz w lewo na końcu którego znajdowały się drzwi. Na drzwiach napis głosił: „Dział Opiniowania”. Ziemniak w niewiadomy sposób, bo rąk nie miał, zapukał do drzwi. – Wejść! – rozległo się z drugiej strony. Głos stanowczy, acz miękki w brzmieniu, nawet lukrowy. Ziemniak otworzył drzwi i weszli do środka. Od razu uderzył go słodki zapach, jak w cukierni. W pustym pomieszczeniu za biurkiem siedział wielki, grubaśny Pączek z dziurką, polany różowym lukrem i łypał na przybyszów cukrowymi oczkami. Skąd ja go znam? – przemknęło mu przez głowę, ale ta myśl natychmiast gładko utonęła w obojętności. W blacie rozsunęła się klapka i na biurko wjechał jego formularz KS. Pączek łypnął nań cukrowym oczkiem, by zawiesić na dłużej spojrzenie na petencie, jednocześnie chudą rączką zaczął przewracać strony formularza. – Dobrze, dobrze.. – mruczał do siebie popatrując raz w formularz, raz na niego. – To ten? – zapytanie skierował do Ziemniaka. – Tak, to nasz dostawca. – potwierdził Ziemniak z nijaką satysfakcją w głosie. – Dobrze, dobrze… może pan odejść. – Ziemniak wykonał coś na kształt ukłonu całą bulwą i wyszedł. – Hmm… – Pączek pochylił się, jakby już na poważnie, nad formularzem. W tle cichutko rozległa się muzyczka. Nie mógł rozpoznać, co to za wykonawca czy utwór. Taka muzyka z windy jak to się mówi. – Zaraz, zaraz… gdzie tak się mówi?- próbował sobie przypomnieć, próbował w ten sposób nawiązać kontakt ze światem realnym. Czuł, że to jest jego szansa. Obojętność, która wcześniej go ogarnęła jakby słabła. Rzeczywistość. Musiał sobie przypomnieć, jaka ona jest, jakieś szczegóły, wydarzenia, osoby i ich twarze. Starał się przywoływać jakieś obrazy sprzed wizyty w tym miejscu. Miejscu nierzeczywistym przecież. Jednak żadne wyraźne obrazy nie pojawiały się. Wtem przypomniał sobie o torbie, którą ciągle kurczowo trzymał w dłoni. Tam są elementy, które przyniósł ze sobą z zewnątrz. Kamizelka, czapeczka i długopis z kamerą! Nareszcie coś konkretnego. Nie zwracając uwagi na Pączka nerwowo rozsunął torbę i zajrzał do wnętrza. Już miał drugą rękę wsadzić do środka, kiedy zamarł. W środku torby było pełno śmieci. Torebki po ekspresowej herbacie, fusy po kawie, kubeczki plastikowe. Słowem wszystkie śmieci z sali konferencyjnej. W tym samym momencie pani Basia, ledwo uspokoiwszy się po dziwnym pościgu za intruzem, który wszczęła razem z Kaktusem, wróciła do pokoju konferencyjnego. Obok szafki, na której stał ekspres do kawy zauważyła torbę ze śmieciami. – Zapomniałam wyrzucić? – pomyślała, ale zaniedbanie zwaliła na karb pościgu. Wzięła torbę i wyszła z pokoju na korytarz udając się w kierunku schodów ewakuacyjnych, a nimi na dół na podwórze i dalej do śmietnika. Wyrzuciła worek i wróciła do robienia kawy w sali konferencyjnej, bo następna konferencja zaraz miała się rozpocząć. – No cóż… formularz wypełniony z wyjątkową starannością. I o to chodzi, o to chodzi. – Pączek przerwał jego osłupienie zawartością torby. – Wie Pan takich ludzi, jak Pan, potrzebujemy. Skrupulatnych , spostrzegawczych, chcących poznawać. I my im to umożliwiamy. Umożliwiamy dotarcie do prawdy. – wyłuszczył. – Pan zdaje się w tym celu do nas zawitał? – wypalił i wbił w niego swoje cukrowe oczka. Zabrzmiała fraza z Beethovena. – Ja jestem dostawcą pizzy i zdaje się pomyliłem adresy… – odparł nader sprawnie, jeszcze w rzeczywistym świecie przygotowaną historyjką. – Oj tam. – żachnął się Pączek – Przecież na 243 stronie formularza wyraźnie określa Pan cel swojej wizyty. Zakreślił Pan pole „INWIGILACJA”. Zresztą nie ma w tym niczego złego. Znaczy nie w tym, że Pan zakreślił to pole, ale nie ma nic złego w inwigilacji. – Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Jak to zakreślił pole „INWIGILACJA”? Przecież nie zakreślał żadnych pól, nie wypełniał rubryk. Przypomniała mu się Pieczarka, która stojąc za jego plecami czytała to, co on rzekomo wpisał w formularz. Ona czytała prawdziwe dane! No tak, ale jeśli oni czytają w myślach, to sprawa danych jest dla nich jak bułka z masłem. – Swoją drogą trochę dziwię się że nie wybrał pan pola „Rozpoznanie”, to bardziej chyba pasuje do charakteru Pańskiej wizyty. – Pączek przyjaznym tonem zdawał się wciągać go w rozmowę. Jakie „rozpoznanie”? – buntował się wewnątrz choć wiedział, że to tylko taktyka . – Rozumiem. Idzie Pan w zaparte… hmm – znów jakby czytał w jego myślach – To dobra taktyka, ale nie po stronie po której Pan jesteś. Będąc z tej strony dopiero ma to sens. – wyłożył sytuację Pączek, mrugnąwszy doń cukrowym oczkiem. Powoli zaczynał rozumieć tę grę. Pączek wyraźnie sugerował, że nie ma wyjścia jak tylko pracować dla tej dziwnej instytucji. Wszedł do budynku zajmowanego przez trzy partie polityczne, a trafił do świata halucynacji. Teraz jedynym wyjściem z tej sytuacji wydaje się zostanie częścią tego świata. – Widzę, że Pan podjął już słuszną decyzję. – stwierdził Pączek z ulgą w głosie. – Ja? Podjąłem? – znów poczuł nagły przypływ zobojętnienia. Otępiają mnie – pomyślał, ale ta myśl gładko utonęła w obojętności. – Ja w każdym razie wystawię panu pozytywną opinię. Zobaczymy, jakie zadania przydzieli Panu kierownictwo. Gratuluję. – Pączek podszedł i podał mu swoją lepką od cukru, chudziutką rączkę. – Dziękuję bardzo. – odparł ku swemu zaskoczeniu. Rozległ się znajomy dzwonek windy. – Winda zawiezie Pana do hallu. Żegnam.- Pączek wskazał na ścianę, która rozsunęła się ukazując wnętrze windy. Tej samej, którą podróżował z Ziemniakiem. Wszedł do środka i chciał zapytać jak ma nią sterować, ale drzwi zamknęły się za nim błyskawicznie i winda ruszyła gwałtownie w dół. Po dwóch zmianach kierunku na pionowy i w górę zatrzymała się sygnalizując to dzwonkiem. Drzwi rozsunęły się i ujrzał ten sam hall, przez który tutaj wszedł. Za kontuarem recepcji stał pracownik ochrony i jadł kanapkę z kaktusem. Nie patrzył na niego.
Fragment najnowszej książki Kelnera. Od października lecimy z całością.