przerażenie
na gruzowisku domu małe dziecko. boleśnie bezradne
jak mały psiak odebrany suce i oddany w ręce nowego
właściciela. ktoś próbuje je przygarnąć tłumaczyć
że wojna. oczy dziecka ogromnieją.
próbują zmieścić rosnące
przerażenie.
jak ptaki
jednak nie wszyscy zginęli. w śladach ulic dostrzegam
pojedyncze ludzkie widma. ogniki nadziei
że kiedyś wróci tu życie. i normalność.
popalone czołgi i wozy pancerne staną się tylko
eksponatami w muzeum grozy. groby zarosną
wspomnieniami a dzieci powrócą do szkół. ptaki
do gniazd.
miał być ślub
w szafie biała suknia. na ręce
pierścionek z czerwonym oczkiem wypala
krwawiące znamię. nie można go ani zdjąć
ani nosić. dzisiaj miał być ślub. welon
gotowy i zaproszeni goście.
ksiądz czeka w kościele. rażony zbłąkaną kulą
pan młody zastyga przed domem jak krew.
a miał być ślub…
mundur
ojciec wyjmuje z szafy stary mundur. przymierza. jeszcze
pasuje. przegląda się w lustrze. gładzi zmarszczki. dziecko
staje w drzwiach. w jego oczach maszerują całe armie
strachu.
powitanie miasta
odsunięto głaz ale za nim nie było już miasta
tylko przestrzenie pełne nieobecności. domy
zniebowstąpiły w stosy gruzów i leje
po bombach. tak jak głosiła przepowiednia.
zbiorowa mogiła. żołnierze patrzą w głąb
miasta. wypadają im karabiny. z grobu
wstają ich synowie. podnoszą je z ziemi
i ponownie wkładają im do rąk.
ptaki spadające w niebo
ptaki moje przedszkole zaniosły do nieba. ludzie
widzieli jak unosiły je na skrzydłach. małe dzieci
podobne aniołom wzbijały się w chmury
jak latawce. matki kamieniały
i rozsypywały się w popiół
który unosił się w górę i oblepiał
skrzydła ptaków gdy te spadały
w niebo.
spacer ulicami wymarłego miasta
idę ulicami wymarłego miasta. witają mnie osmalone
twarze domów. przerażone okno kamienicy
w którym mała dziewczynka widziała
jak żołdacy gwałcą matkę a następnie
rozcinają jej brzuch. widziała
oszalałego ojca rzucającego się na nich
z gołymi rękoma. idę ulicami wymarłego miasta
którego oczyma oglądam jeszcze świeże
ślady zbrodni.
tęsknota
ciągła tęsknota. nieprzespane noce i przeglądanie się
w oczach opatrywanych rannych. radość
że nie ma go pośród nich i obawa
że mogli nie zdążyć go dowieźć lub
wydobyć spod ruin ostrzeliwanych domów.
umieranie każdego ranka jakby jej śmierć mogła
uratować mu życie. tymczasem
podaje leki innym rannym tuląc do piersi
jego zdjęcie.
lekcje samotności
uczymy się samotności jak tabliczki mnożenia. matematyka
coraz bardziej rządzi naszym życiem. bliscy są odejmowani
i zapisywani w księdze nieobecnych. z czasem
wymazywani z pamięci jak błąd w wyliczeniach.
dodawane są tylko napisy na nagrobkach. wojenna
poezja XXI wieku.
jabłonie
w sadzie za domem rosły stare jabłonie. od lat
mieszkały w nich rodziny szpaków. co wieczór
lubiłem słuchać ich koncertów nadawanych
z najwyższych gałęzi. niedawno
zagnieździły się pod nimi leje po bombach.
jabłonie w tym roku rodzą gorzkie owoce.
a ptaki nie śpiewają.