wargi
zimnymi wargami
na szybie zostawiasz
ust siny kontur
wyziera z niego pustka
jak z muszli
której wyrwano perłę
człowiek z krzesła
na tym krześle
częściej drętwieje mi noga
bez skrupułów odbierając władzę
nad zdrowym podejściem
mimo to wracam
powoli zatracając zmysły
by oddać się kolejny raz
pieszczocie drętwego obicia
płomień Hestii
zadrżały fundamenty
tynk odpada wielkimi płatami
roztrzaskując się
jak zranione pierwszą miłością serce
skala Richtera rośnie
a łomot pękających ścian
kaleczy Ci uszy
stoisz pośrodku
obok dostrzegasz jej cień
widzisz jak gaśnie
gruz oblepia skórę
lecz jej płomień nadal się tli
zdrapujesz cementowy pancerz
pomagasz podtrzymać ogień
rozbite szkło rani Wasze stopy
ale dobrze wiesz –
tylko razem przetrwacie
nawet jeśli kiedyś znowu
zadrżą fundamenty