Korki na mieście były duże, jak przystało na godziny szczytu, ale Ninie to nie przeszkadzało, nie śpieszyła się do domu. Jechała powoli, ulicami pulsującymi od świateł i myślała, tak właśnie bije serce tego miasta, czuła jego dudnienie pod mostkiem. Przecierała oczy i mrużyła, oślepiały ją te światła, białe, żółte, czerwone, jak tęcza, jak plama z benzyny na asfalcie. W końcu oddaliła się od centrum miasta na tyle, że światła zaczęły przygasać i jej tętno też mogło zwolnić.

Tak, tu było zdecydowanie spokojniej.

Zaparkowała pod supermarketem, dwie przecznice od ich domu, wysiadła z samochodu i oparła się o maskę. Zapaliła papierosa. Wdychała dym głęboko, do płuc. Kiedy skończyła palić, wyjęła z kieszeni owocową gumę. Zawsze miała jakąś przy sobie, nie lubiła posmaku, który zostawiały po sobie papierosy. Nie lubiła też kiedy Dominik je od niej czuł, zwykle robił jej potem wyrzuty, a dziewczynki, myślisz o nich czasem, po co to robisz, co ci to daje, a ona kiwała głową, bo jak miała mu powiedzieć, czasami mam wrażenie, że to jest jedyne, co daje mi cokolwiek.

Weszła do sklepu, wzięła metalowy koszyk, poszła do lodówki z nabiałem. Karton mleka, opakowanie koziego sera, kostka masła, dwa kubeczki ryżu na mleku z sosem waniliowym dla dziewczynek, dwie butelki świeżo wyciskanego soku pomarańczowego, trzysta gram wędzonego pstrąga, słoik oliwek, słoik kaparów, słoik soczewicy w zalewie, kilogram ziemniaków, trzy buraki, pięć pomidorów malinowych, jeden ogórek, jeden kalafior, pięć cytryn, pęczek natki pietruszki i chleb razowy.

Poprawiła pietruszkę żeby nie przygniótł jej chleb i poczuła coś na kształt satysfakcji. Jedli zdrowo, w ich domu zawsze było dużo warzyw, posiłki planowała tak żeby były zbilansowane, odpowiednia ilość białka, witamin, cukrów, kupowała produkty z prostym składem, żadnych świństw, konserwantów, nie za dużo soli. Dbam o nich, pomyślała. Wyprostowała się, rozluźniła nieco barki.

Ale wystarczyło jedno spojrzenie w kierunku kasy żeby jej mięśnie znów się spięły. Zawsze robiła zakupy w tym sklepie i znała z widzenia wszystkich pracowników, mówili sobie dzień dobrydo widzenia, zawsze uśmiechała się do nich uprzejmie, a oni ten uśmiech odwzajemniali, z niektórymi zamieniała nawet kilka zdań. Ale ten człowiek, który akurat tego wieczora pracował na kasie, z nim było inaczej. On traktował ją za każdym razem z taką obojętnością, jakby była tam po raz pierwszy, mimo że mówiła mu dzień dobrydo widzenia dokładnie tak samo jak innym. Owszem, odpowiadał jej zawsze, ale na jego ustach nigdy nie było cienia uśmiechu i nigdy nie patrzył jej przy tym w oczy. Irytowało ją to, bo przecież tak miło byłoby wchodzić do swojego sklepu i być w nim witaną uśmiechem, czuć się u siebie, swoją. Tym bardziej, że gość nie wyglądał wcale na gbura, wręcz przeciwnie, miał uprzejmą, zawsze gładko ogoloną twarz i nosił okulary. Wyglądał jak ktoś, kto uśmiech do klienta ma w swojej naturze, więc czemu nie chciał uśmiechnąć się do niej i traktował ją jak obcą? Nawet kiedy przychodziła z dziewczynkami, nawet to nic nie dawało, nie reagował kiedy mówiła, no co za łobuziary dwie, przepraszam najmocniej. Inni ludzie zwykle odpowiadali na to, ależ nie, nie ma sprawy, takie słodkie dziewczyneczki. Ale nie on, on po prostu, jak gdyby nigdy nic, dalej nabijał na kasę kolejne produkty, a na koniec mówił kwotę jaka wyszła za zakupy i podawał jej terminal do płatności.

Naprawdę ją to denerwowało.

Może po prostu nie lubi swojej pracy, myślała czasami i to sprawiało, że czuła się trochę lepiej, bo to znaczyło, że nie chodziło wcale o nią. Ale w głębi duszy wiedziała, że to było kłamstwo. To właśnie o nią chodziło.

Tamtego popołudnia, kiedy weszła do pokoju hotelowego, wszystko potoczyło się tak szybko. Zupełnie jakby nie miała na to wpływu, mimo że tak nie było, bo przecież w każdej chwili mogła coś powiedzieć albo zrobić, tylko że nie powiedziała i nie zrobiła nic.

Rozebrali się, a potem on jak zwykle zaczął całować jej szyję, piersi i brzuch, ale tylko jakby po drodze, bo wiadomo było od początku dokąd zmierza. I tak właśnie było, dopiero tam zatrzymał się na dłużej. No więc całował ją tam, ale jej nie było wcale przyjemnie, w każdym razie nie tak jak zwykle, mimo że umiał to robić, naprawdę umiał i wiedział też co ona lubi, ale była spięta i nie potrafiła się rozluźnić, mimo że próbowała.

To dlatego, że najpierw chciała z nim porozmawiać. Nie widzieli się z Markiem dłużej niż zwykle, trzy tygodnie, z czego ostatni ciągnął się w nieskończoność. W drodze do hotelu myślała o tym wszystkim co mu powie i o co go zapyta. Miała mu tyle do powiedzenia, na przykład to o jej palcu, rozcięła go sobie nożem w kuchni, miała naklejony plaster, krwi było dużo, bo dłoń, wiadomo, ale ostatecznie nie było to nic wielkiego, ot, zwykłe zacięcie. Wyobrażała sobie jak Marek śmieje się z jej historii, a potem całuje jej rękę. Poza tym chciała się dowiedzieć co u niego, już od jakiegoś czasu chciała żeby opowiedział jej o swoim dzieciństwie, szczególnie interesował ją temat jego ojca. Ale nagle zrobiło się na to wszystko za późno bo zaczął ją całować, a potem całował ją dalej, więc co miała zrobić, powiedziała w końcu, chodź tu, a on posłuchał, bo zawsze słuchał, zawsze robił to, czego chciała.

Miał potem trochę problem żeby w nią wejść, nie była wystarczająco wilgotna, nic dziwnego, ale w końcu mu się udało. I to, ten seks, który mieli potem, to było dobre. Pocałuj mnie w usta, powiedziała w pewnym momencie, i on to zrobił, i wtedy przez chwilę myślała nawet, że będzie miała orgazm, ale nie miała. On miał.

Kiedy było po wszystkim, musiał iść i nie było czasu na rozmowę. Wiedziała, że tak będzie, tak było zawsze i nie mogła nic na to poradzić. Zresztą, wiedziała przecież, że jeśli ma cokolwiek ugrać, musi to zrobić przed, a nie po. I nie chodziło wcale o niego, wiedziała, że mężczyźni po prostu tacy są, nie należała do naiwnych. To była jedna z uniwersalnych prawd o świecie, prawd, które kobiety w jej wieku doskonale znają.

Następnym razem, obiecała sobie.  

Po powrocie do domu zrobiła kolację, sałatkę z ziemniakami i wędzonym pstrągiem. Dziewczynki za nią przepadały i Dominik też, ona ją lubiła, ale bez przesady, to był ewidentnie jeden z ich smaków, mieli takie swoje preferencje, jak na przykład ta sałatka albo andruty.

Jak zwykle pyszne, powiedział Dominik kiedy skończyli jeść, a ona zaczęła wkładać talerze do zmywarki.  

Pycha, mamo!

To co, Mikołajek?, zaproponował, a dziewczynki pobiegły w podskokach za nim, do salonu. Usiedli razem na kanapie, on w środku, a one po jego bokach. Nina nie widziała tego z kuchni, ale była pewna, że tak właśnie siedzą, co wieczór powtarzał się dokładnie ten sam rytuał.

Kończyła ścierać stół, kiedy jej telefon zawibrował.

Marek: chciałbym znowu cię tam całować  

Oparła się o blat. Nalała sobie wody z kranu i wypiła na raz pół szklanki. 

Może mu po prostu powie. Przecież mogła to zrobić.

Mogła po prostu powiedzieć, na początku tak, to było super, ale teraz, teraz potrzebuję więcej subtelności. Na przykład w tej wiadomości, tej co przed chwilą wysłałeś, gdybyś następnym razem nie pisał „tam”, tak bym wolała.

Cholera, przecież mogłaby mu napisać wprost. W końcu w seksie tak właśnie robili, mówili sobie takie rzeczy, to lubię, a tego nie, chciałabym żebyś to i to, i to działało, dlatego było im ze sobą tak dobrze. Mogłaby napisać: „chciałabym żebyś zaczynał od czegoś w stylu, tęsknię za tobą, nie mogę przestać o tobie myśleć, albo chciałbym teraz z tobą być”. Mogła wysłać mu kilka przykładów żeby wiedział dokładnie o co chodzi. Nie obraziłaby się nawet gdyby kopiował i wklejał, gdyby używał tych samych słów, co ona, nie przeszkadzałoby jej to. Nie chciała żeby kłamał, co to to nie, ta myśl ją zażenowała, to w ogóle nie o to chodziło. Chodziło po prostu o odrobinę gry. Gry wstępnej, tak, gry wstępnej właśnie. Tych słów użyje kiedy będzie mu to tłumaczyć. W końcu to była część seksu, robił różne rzeczy żeby ją podniecić. A to podnieciłoby ją bardziej niż cokolwiek innego.

Wzięła do ręki telefon i już miała mu to napisać, dokładnie takimi słowami, otworzyła komunikator, ale wtedy spojrzała na jego wiadomość i poczuła dotknięcie gorąca.

Nie falę, tylko dotknięcie właśnie. Ale dotknięcie to w końcu więcej niż nic.

Wyszła z kuchni i zajrzała do salonu. Dominik i dziewczynki byli dokładnie tam gdzie się spodziewała, on czytał, a one słuchały. Uwielbiały kiedy to robił, to prawda, wychodziło mu to wyjątkowo dobrze, ba, wydawał się do tego stworzony, świetnie modulował głosem i we wszystkich odpowiednich miejscach robił dramatyczne pauzy. 

Siadała czasami na fotelu naprzeciwko nich, a oni w ogóle jej nie zauważali, tak byli zaaferowani historią. Patrzyła na nich i słuchała, i czuła się wtedy trochę jak podglądaczka, co trochę ją uwierało, czasami mniej, czasami bardziej, jeśli to był akurat taki dzień, że bardziej, wtedy wstawała z fotela i wracała do kuchni i sprzątała aż wszystko lśniło, a Dominik chwalił ją za to, kuchnia znowu na błysk, mówił, i ściskał jej ramię zupełnie jakby była kimś, kto po wielu latach staje się tak bliski, prawie jakby był członkiem rodziny.  

Wróciła do kuchni po telefon, a potem poszła do łazienki, zamknęła drzwi za sobą na klucz i odpisała Markowi, pisz dalej, a kiedy w komunikatorze jego status zmienił się na aktywny i zobaczyła trzy kropki, czyli, że pisał, pisał do niej, wtedy usiadła na dywaniku pod wanną i oparła się o nią plecami. Poczuła jak robi się jej gorąco, tyle że teraz to już nie było dotknięcie, tylko wzbierająca fala.

Aż w końcu jego trzy kropki zniknęły, a zamiast nich pojawiła się wiadomość. A potem jeszcze jedna. I jeszcze jedna.

Następnym razem.

listopad – grudzień 2022

Anna Rosłoniec – Następnym razem
QR kod: Anna Rosłoniec – Następnym razem