Automaty w pociągu do Władywostoku

Podróż męcząca. Pociąg ciągnie do przodu
jak mucha do mięsa, rąbie proch sekcjami popuszczając
gdzieniegdzie. Odsuwasz obraz, szukasz oceanu.
Władywostok – może dalej, tam nic od nas nie zależy.

Trochę zużyte części – trzęsą się i gryzą. Przy drzwiach
całuje się para. Jeszcze głębiej łypią portowe
światła. I myślisz, które są prawdziwe.

Między nami lasy i wyschnięta ściółka, a mógłby być
jeszcze worek drzewa. Patrzymy na podrapane ściany,
schodzone buty – i dalej, nic od nas tu nie zależy.
Żadnych spraw, żadnej rutyny. Zwykły obłęd.


Na Bajkał patrzę tylko o świcie

Ciepłe litery suną brzegiem jak drzazgi.
Kilka Bojków czeka na przeprawę.


Wzgórza owinięte głogiem

Niewidzialna ręka czuwa w podszyciu.
Serpentyny kurczą się na asfalcie.
Zadziorny pająk schował się pod czapką.
Idziesz w deszczu. W kaloszach chluszczą metafory.

Ledwo maj, a słońce rozpuściło każdą kostkę,
część brzegu. Czterdziestoletni staruszkowie
wyciągają krzesła, by dobitniej poczuć
smak wędzonego. Niebo, jak harmonijka
rozciąga się i kurczy. Niżej nieśmiertelnik.


Peiper nudzi się w niebie

Miasto schowało piecyki. Kilka sukienek na manekinach zastępuje tło.
Sto kilometrów wyżej, chwilowo nieczynny przekaźnik masy.
Volvo idzie na styk z brazylijskim Trollerem. Ruiny liżą rany.
Ciasto wymiękło. Las idzie za lasem. Jeleń za jeleniem. Grzyb na grzybie
prawie wrósł w szpik światłowodów. Norwid milczy jak milczał.

Solidarność i samotność, na ławce, przy brzegu. Podglądasz szczupaki.
Patrzysz na falujące papierki; krówka, jak zwykle, na najpiękniejszym.
Big Bend. Teksas. Śpią w najlepsze.


***

Miłość przejęła ciało.
Orze myśli.
Miłość wypięła się na czas.
Zatrzymała Charona


być może

może można żonglować słowami
puszczać na wodę by zmienić objętość
lecz dla niektórych jest już za późno
pospieszny pociąg dawno gwizdał na
spóźnionych
może trzeba udawać że nic im się nie stało
bo jest świat puls ciśnienie
z rytmu rytm wypływa w niemą sztukę
blasku
na biodra starej ziemi gniotąc miękką piłkę
poprzez zwrotki powietrza i przysiółki deszczu
płyniesz w deszcz – w deszcz wrastasz –
tak ci podpowiada
i nic się nie psuje w tym zagajniku
mierzy się tylko z czasem
i odpala dotyk


puls

patrzyłam na wielką zmianę
myślałam czy mogę zasunąć rygle
ukryć się jak będzie w środku
dzień w którym nie muszę się silić
bo silenie weszło w krew – niech żyje
pojmuje jego pełnie i transfer połączeń
ściga dreszcz masuje cicho
pyta co chcę a ja pytam jak wygląda
bo w nocy śniła mi się duża ryba
wrzuciłam ją do wody – ożyła
dlatego to powraca
śnię o tym czasem

śnię a tym czasem
chce zachować ciągłość


[więc możemy]

więc możemy naciągać gałęzie do stóp
masować i lśnić brać na przystawkę miłość
rozlewać w myślniki rozwozić jak mleko

w ciasnych zwojach czasu krzesać kamieniem o martwe
liczyć puls i miejsca niezmrożone słowem
w otulinach na ścieżkach wytyczonych znamion
na drodze bez przystanku
móc wlewać i wylewać nadmiar

na przyszłość co się plącze w garści
z pamięcią nadchodzącej burzy

Agata Litwin – Osiem wierszy
QR kod: Agata Litwin – Osiem wierszy