Raport z oblężonego domu

Pokój z kuchnią, łazienka, drugi
pokój, sień. Od ściany
do ściany, krok za krokiem, krok
w krok. Kilometry minut, kilogramy

godzin, kilobajty lat. W dzień
łabędzio śpiewają syreny
karetek, nocami światła miasta
podchodzą pod okna, pukają

do drzwi. Siedzimy przy stole,
słuchamy muzyki, jemy
cierpkie wiśnie. Mamy już tylko
ich pestki. Przeciw całemu światu

mamy tylko te pestki.


Murarz

Kogo jeszcze nie było, a słowa jak sworznie
kliknąwszy podle domu płożył całe lata,
pod skórę mógłby matkę albo serce jeża
płonące niczym żużel w niezgojonej ranie,
a mógłby i pić ogień z tej najlżejszej nocy
i mógłby ślina w ślinę wyprzeć płody ziemi,
by gwałtem przejąć język, co się nie tłumaczy
żadnym prawem i żadnych nie uznaje braci,
aż by na końcu znaleźć gorliwość w czekaniu
na stanie się najmniejszym z wszystkich znanych
stworzeń, i by po końcu świata zyskać pamięć
źródła, i w źródło jak w lusterko popatrzeć
za siebie, skąd, przechodząc do jutra, mógłby
robić za nic.


PRACUJ, feat. Leszek B.

PRACUJ, mielą gazety, z twojego dobrobyt.
PRACUJ, węgiel i sadza, wyżywienie gąb.

PRACUJ, wdeptane w błoto niczyje narzędzie.
PRACUJ, opar lakieru pod oporem biedy.

PRACUJ, kapitał z twarzą państwa i narodu.
PRACUJ, dzielenie chleba, aborcja i smród.

PRACUJ, uchodźczy zawód: niepewność i bruk.
PRACUJ, dniówka za dniówką, ubrudzenie rąk.

PRACUJ, szybki niewolnik wolnych rynków miast.
PRACUJ, darń i tarnina kładzione do ust.

PRACUJ, najęta siostra, opłacony brat.
PRACUJ, strach zaprzeczony przez giełdę i bank.

PRACUJ, sprzątanie ulic i grabienie dóbr.
PRACUJ, wśród mimośrodów świeże ślady stóp.

PRACUJ, świat u wrót lipca, spiek i skwar, czar mar.
PRACUJ, drzwi bez ościeżnic, pusty w środku duch.

PRACUJ, język połknięty do wyplucia słów.
PRACUJ, za krótka pamięć i za długi dług.

PRACUJ, dom robotnika skosem dachu w dół.
PRACUJ, żebra żebrzące używania płuc.

PRACUJ, zęby zebrane po sytość i głód.
PRACUJ, echa szlifierek, żar, równanie szkód.

PRACUJ, maszyna w piachu, przemarznięta kość.
PRACUJ, dla wszystkich starczy pieniędzy i wiek.

PRACUJ, korzeń i liście, jeszcze można pić.
PRACUJ, dobre do końca jak mleko i łzy.


Dom

Jest zmurszała więź więźby szew od strony struny
Jest cymbał co przebrzmiewa płodnym przedpołudniem
Jest nieobjęta mowa obojętna wargom
Jest wrogi posterunek na postronku Moskwy

Jest wspomnienie holendra na działce u Ryby
Jest dzieciństwo w pamięci wyżęte do reszty
Jest rok i ryk i koniec roku pełen ryku
Jest cno i do cna ckliwie wydrążony świat

Jest autentyczna władza w urojonym kraju
Jest część co nie istnieje choć woła o całość
Jest bezludna ulica oprószona światłem
Jest odpełzanie serca używanie rąk

I jest jeszcze ta dziura bez żadnej powierzchni
Skaleczenie bez skóry szczelina bez ziemi
Oczko bez sieci liczba pierwsza bez kolejnych
Cień bez słońca i długa śmierć bez życia: dom

Tej zimy ani razu nie spadł u nas śnieg

(A jednak, reperując w upalne południe,
kiedy powietrze smakuje

jak przespawany plastik, wyciągnięte z czeluści szopy stare sanki
sfatygowane moim i brata dzieciństwem,

wierzę, że za dziesięć czy piętnaście lat
mój syn, którego

jeszcze nie mam
nawet w planach, na pierwszej w życiu szreni

odciśnie swój ślad
drewnianymi płozami podbitymi blachą).

Tomasz Dalasiński – Pięć wierszy
QR kod: Tomasz Dalasiński – Pięć wierszy