Tak zwane życie,
cała ta wyprawa po oddech,
niewielka krzątanina za światłem.
Kilka nieuważnych potrąceń,
jedna czy dwie dłuższe opowieści.
Przymierzanie ust
do oddechów i lusterek.
Tu gdzie nawet drzewa mówią
patrz w górę, ten dzień kto zapomni?
Kto dłońmi na szybie
będzie go szybko zapominał?
Jakie deszcze spiszą wspomnienia
na naszych ciałach? Ktoś je przeczyta?
Tamten chłopiec, który biegł
kiedyś latem po sadzie,
tylko ja o nim pamiętam?
Jaki czas rozstrzelał jego
niebieską koszulę?
W którym roku aresztowali jego
mały drżący cień?
Dzieciaku, szalony chłopcze,
który kradłeś kiedyś
jabłka w sadzie,
jeszcze zobaczysz,
popamiętasz, nikt o tobie
nie będzie pamiętał.
Partyzant
To było tak, ze wszystkich
mgławic tego miasta
wybrałem ciebie.
Jaka noc cię wchłonęła,
zgarnęła i kto nauczył cię sztuki
przepadania w najbardziej nieodpowiedniej
chwili? Które ze świateł
w szemraniu tego miasta to ty i którym
autobusem jedzie się do twoich
ust? Jestem chory,
moja choroba nazywa się tak
jak twoje imię i oprócz ciebie
nie znam już innego tlenu.
Oprócz ciebie nie ma ani jednego
oddechu, a ja mam w sobie
wojnę, wiele wojen,
które wybuchły we mnie
bez wypowiedzenia.
I jest przeciw mnie niejedno
miasto, a ze mną tylko ten staroświecki
partyzant serce o wiecznie
zamglonych niebieskich oczach.
We mnie na zachodzie wojna,
śmierć chce się wedrzeć na zielone łąki,
we mnie stuletnia wojna,
wojna dwóch róż.
Coś jednym szarpnięciem porwało
tamten dzień, kiedy biegałem po sadzie.
Zapomniałem jak pachniała
tamta dawna dziewczyna i jak brzmiał jej głos.
Opadają ze mnie, mijają mnie podmuchy,
listy, gwar starych rozmów.
I jestem coraz mniej podobny
do tamtego chłopca,
który chodził po drzewach.