Najciężej rozmawia się ze znajomym. Najtrudniej zawsze rozmawiać z kimś, z kim łączy cię jakaś bliższa relacja. Tak było w tym przypadku. Znamy się od prawie dekady, tym bardziej trudno było mi zabrać się w sobie, żeby nie zrobić zbyt wielkiej prywaty… Nie ukrywam, że bardzo stresowała mnie sytuacja, kiedy wymyśliłem sobie, że ten wywiad po prostu trzeba zrobić, bo jest to w zasadzie ostatnia okazja, na jego realizację. Później może być już tylko ciężej. Tuż przed pierwszą sesją w studio, przyjechaliśmy z Ghetto Priestem do studia, usiedliśmy i postanowiliśmy po prostu porozmawiać. Nie spieszyliśmy się, a z minuty na minutę, rozmowa nabierała rumieńców. Posłuchajcie historii tego bez wątpienia muzycznego wojownika, który w swoim życiu artystycznym doświadczył wiele.


Witaj GP!

Witaj Rafi!

Wydaje mi się, że to ostatnia szansa, żeby zrobić ten wywiad.

Absolutnie. Jak to mówią, trzeba stanąć na wysokości zadania. Zaczynajmy więc.

Chciałbym porozmawiać z Tobą o Twojej historii, od samego początku do przeróżnych projektów, z jakimi byłeś związany podczas swojej kariery.

Urodziłeś się na Jamajce, tak?

Nie, ale jestem dzieckiem emigrantów z JA. Urodziłem się w Anglii, we wschodnim Londynie w Bromley-By-Bow, ale jak to mówią, Lampart nigdy nie zapomina swojego miejsca, więc uważam się za Jamajczyka, niezależnie od tego, gdzie mieszkają moi rodzice, jestem ich dzieckiem. Ale geograficznie rzecz ujmując urodziłem się w Anglii.

Lata 70-te to bardzo ciężkie czasy w Anglii, przez całą falę rasizmu…

Rasizm był bardzo mocny. Wszystko było bardzo posegregowane mimo, że promowano cały multi-kulturowy scenariusz, to było to bardzo posegregowane środowisko. Nawet jeśli chodzi o muzykę reggae. Nie mieliśmy klubów, nie mogliśmy nawet z nich korzystać więc zaczęliśmy używać „blues dances”. Mieliśmy domówki dla sąsiadów itd. To były ciężkie czasy zarówno dla muzyki jak i społeczeństwa, ale były to piękne czasy.

Kiedy zainteresowałeś się muzyką? Kiedy zdecydowałeś, że spróbujesz właśnie tego?

Prawda jest taka, że byłem trochę kłopotliwy jako dzieciak. Dzisiaj nazywa się takich ludzi zbirami. Byłem właśnie taki, a muzyka była zawsze moją sekretną miłością. Pewnego dnia zaprosiłem do siebie moją obecną żonę i powiedziałem jej o moim sekrecie. Powiedziała wtedy: „To jest naprawdę dobre! Powinieneś zająć się tym na poważnie.” To naprawdę wydarzyło się w moim pokoju.

Jak wyglądała scena w latach 70-tych? Jakie zespoły były wtedy w okolicy w tym światku reggae?

Dla mnie, to co ja pamiętam, to było Black Slate, którzy są z końca lat 70-tych i początku lat 80-tych. Więc mamy Black Slate, Matumbi – zespół Dennisa Bovella, oczywiście Aswad. Były też inne zespoły, nie pamiętam teraz nazwy, ale zrobili album, który miał absolutnie każdy. Czy pamiętasz to Jennifer? Grali lovers rock. „Front line” to był album lovers rockowy. Nie mogę sobie przypomnieć, ale teraz ciągle o nim myślę. To był bardzo popularny zespół. Ale muzyka lat 70-tych to przede wszystkim reggae z Jamajki, które muzycy zaadoptowali.

Chciałbym, żebyś posłuchał pewnego utworu, a później nieco o nim porozmawiamy. Ok?

Zaczyna się Jennifer! Ten człowiek jest szalony. Zaskoczyłeś mnie tym, że znalazłeś ten numer!

Czy możesz powiedzieć mi coś o tym gentlemanie, którego usłyszeliśmy? Który to był rok? Jak to się stało?

Ten gentleman to przeobrażenie Stephen’a Townsend’a, czyli mojego nadanego imienia aka Squidly. Byłem bardziej deejayem pod koniec lat 70-tych i na początku lat 80-tych, ale nazywaliśmy to singjay’em. Technicznie rzecz ujmując, wydaje mi się, że po prostu przechodziłem mój trening jeśli chodzi o śpiewanie, bo nigdy nie czułem się dobrze jako MC lub deejay, zawsze starałem się śpiewać. To moja droga i wydaje mi się, że nauczyłem się swojego rzemiosła podczas dancehallowych imprez, gdzie miałeś 10 różnych MC stojących w kolejce do mikrofonu, więc Twoje podejście musiało być najlepsze. Śpiewanie nie było drogą, żeby dotrzeć do ludzi, więc żeby to zrobić byłem deejayem, a z czasem rozwinąłem swoje marzenie.

Mam również próbkę Twoich dancehallowych dni. Ale chciałbym jeszcze wrócić do tego utworu „Bad Man” Squidly Stevens. Kto był jego producentem?

To był Anthony Brightly – Sir George. Sir George Records, u którego zwykłem nawijać podczas imprez jego sound systemu pod nazwą Sir George. On był w zasadzie tym, który zbierał wszystkie lokalne talenty z okolicy i pomagał się im rozwinąć. Byłem jednym z nich, jednym z wielu artystów, którzy przeszli przez stajnię Sir George’a.

Jeśli mowa o Twoich dancehallowych dniach, to co możesz powiedzieć mi o tym?

SQUIDLY STEVENS LIVE ON SOUND SYSTEM – 1983

O mój Boże. O mój Boże! Rafi nie lubię Cię już! (hahahahahaha)

Co możesz powiedzieć mi o tej sesji? Znalazłem to na jednym z nagrań Sir Brenna Sound System. Czy możesz powiedzieć coś o tej sesji? Pamiętasz to?

O, bardzo dobrze to pamiętam! Byliśmy grupą nawijaczy. Był Barry Dread, Militant, Squidly Steve i Culture Steve. Ja byłem Squidly Steve, ale w ekipie był jeszcze Culture Steve. W tym czasie, na początku lat 80-tych byłem zdecydowanie nawijaczem. Kompletnie, ale w międzyczasie zawsze starałem się śpiewać. Ludzie znali mnie jako Squdily Steven wokalista, śpiewak, ale każdy chciał, żebym nawijał, choć serce i dusza zawsze chciały śpiewać i ostatecznie to robię. To wszystko to sztuka wokalna, nawijanie czy śpiewanie. Śpiewanie jest bardziej ekonomiczne, ale to ciągle wokal. Wydaje mi się, że to wszystko tylko mi pomogło dojść do miejsca w jakim jestem teraz. Pomiędzy numerami ciągle mogę przemawiać do publiczności i robić to z deejay’skiego punktu widzenia. Rzucić „hear this” albo „here comes!” to jest ta część deejay’a, nawijacza, mistrza ceremonii, który wprowadza Cię w imprezę. Na pewno nie żałuję tego czasu, to bardzo ważne.

To był Sir Brenna Sound System, a czy pamiętasz inne sound systemy, które działały wtedy w okolicy?

Był Sir Brenna Sound System, było Unity skąd pochodzą Ragga Twins – Demon Rocker i Flinty. Oni pochodzą z Unity. W tamtym czasie działał Rappers Delight, było ich naprawdę kilka. W latach 80-tych wszystko się zmieniło i przestali robić reggae i wiele z nich przerzuciło się na soul i wiele soundów zmieniło swoje nazwy. Kiedy dorastałem były Sir Lord Power, Emperor, Baron Turbo Charged, miałeś Serge Hi-Fi, było ich naprawdę wiele. Ale to Sir Brenna był moim głównym sound systemem. W tamtym czasie mogliśmy nawijać na każdej imprezie. Po prostu szedłeś na potańcówkę, chwytałeś za mikrofon i robiłeś swoje. Wszyscy się znali więc brałeś mikrofon i już.

Po swojej pierwszej sesji nagraniowej i występach na sound systemach zniknąłeś ze sceny na jakiś czas. Nie ma zbyt wielu informacji o tym co się działo, ale czytałem, że stałeś się stadionowym chuliganem, a nawet członkiem Arsenal Crew.

O mój Boże! Z jednej strony jako faceci mamy w sobie bardzo dużo testosteronu plus potrzebujemy przestrzeni. Wydaje mi się, że każda kultura, na każdej szerokości geograficznej ma swoją tradycję inicjacji przez jaką musi przejść mężczyzna. W Afryce, skąd pochodzą moi przodkowie, tradycja jest taka, że porywa się chłopca, zabiera się go do dżungli i tam przechodzi proces inicjacji. Dla mnie czasy, kiedy byłem chuliganem piłkarskim czy zbirem były moją inicjacją w świecie Zachodu. Tak to się robi na Zachodzie, we wschodnim Londynie. Trzymasz się z grupą i jesteś jej częścią. Nie powiedziałbym, że do końca byłem chuliganem piłkarskim, ale cała moja okolica zamieszkiwana była przez Gunners’ów z północnego brzegu i wielu moich przyjaciół w tym było, plus byliśmy kimś w rodzaju elegancików, nosiliśmy się w kurtkach a’la Fred Pringle, spodniach Farah i mokasynach. To wszystko inicjacja. Podświadomie idziesz dalej. Tam właśnie się znalazłem, a jak mówią moi przodkowie na Jamajce „Gdziekolwiek koza jest przywiązana tam je.” I tak było ze mną, znalazłem się tu więc musiałem się nauczyć…

Czy możesz mi powiedzieć kiedy Rastafari przyszło do Twojego życia? Kiedy zdecydowałeś się, że chcesz podążać tą drogą?

To bardzo dziwna historia. Byłem bardzo młody, kiedy wychodziłem ze szkoły zawsze przychodziłem do pewnego domu, żeby kupić marihuanę. Byłem wtedy bardzo młody, a goście tam mieszkający byli Rasta. Cała starszyzna, wszyscy oni – jedyne o czym wtedy myślałem to, żeby dostać swój weed – i pewien bardzo poważany Rasta powiedział „On kiedyś będzie Rasta”. Nigdy nie zapomnę tego dnia… Później Rasta mnie dotknęło nagle, zacząłem nosić dready, które później ściąłem ze względu na jakąś modę, później wkroczyłem w czas dorosłości i wydaje mi się, że tak naprawdę Rasta złapało mnie i zatrzymało, kiedy miałem 33 lata. I mój mistrz, bądź jak to określa się w zachodniej terminologii mój nauczyciel, przyszedł i uratował moje życie, w momencie, kiedy trzeba było je ratować. On był jednym z tych Rasta, których ja nazwałbym Ronin Rasta. Nie należał do żadnego mistrza, żadnego Boga, żadnej organizacji itd., ale przeszedł przez nie wszystkie: Bobo Shanti, 12 Tribes, Nyahbinghi, ale nie należał do żadnego z nich. Dla mnie to coś, co nazwałbym zbiorem nauk Rastafari. Zabrał mnie z tamtego miejsca, oczyścił i oto jestem. Myślę, że przygotował mnie do tego, gdzie jestem teraz jako Ghetto Priest. Przygotował Squidly’ego do transformacji w Ghetto Priesta. Jeśli wtedy by go nie było, tego katalizatora… nie wiem co by się wydarzyło. Ale by dojść do tego momentu, potrzebowałem tego klucza, a mój mistrz, mój nauczyciel – niech spoczywa w sile – Ras Bongo Seymour, to on był kluczem do mojej transformacji w Ghetto Priesta.

Kiedyś mówiłeś mi, że uczęszczałeś do Kościoła Nyahbinghi.

Tak. Kościół Nyahbinghi był stworzony przeze mnie i mojego nauczyciela. Jak mówiłem to on uratował moje życie. Nazywał się Igziabeher i generalnie, jeśli popatrzysz na czarne społeczności to są one bardzo uduchowione, ale ich duchowość jest bardzo podzielona, przez chrześcijaństwo, które było im narzucane przez długi czas. Skutkiem tego jest to, że mamy Rasta. Ja osobiście nie wierzę w cały ten scenariusz z Jezusem, nie wierzę w scenariusz z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Moja historia nie pozwala eliminować matki. Matka jest liderem całego panteonu. To ona jest liderem całego drzewa. Więc nie ma mowy o eliminowaniu mamy. Więc kiedy zrobiłem swoje badania odnośnie swojej historii, w szczególności swojej genealogii, moich rodziców itd., zdałem sobie sprawę jak to, co nazywa się chrześcijaństwem zawładnęło nami, jak nam je narzucono. Pomimo niesienia tego ciężaru na swoich barkach – Rasta było dla mnie swoistym buntem przeciwko narzucanej nam drodze życia, tym co nazywa się chrześcijaństwem. To moja droga. Musisz znać swoje korzenie. Oto jestem i przypuszczam, że znajdą się ludzie, którzy nie będą widzieli we mnie Rasta, ale Rasta jest częścią mojej podróży. Nawet chrześcijaństwo jest częścią mojej podróży. To wszystko jest jej częścią. Wszystko jest informacją. To co widzisz, to czego dotykasz, to co czujesz, to czego smakujesz we wszystkim chodzi o informacje. Nie mogę powiedzieć, że jestem językiem, bo gdy czegoś smakuję, w momencie, kiedy to zrobię, to jestem językiem, albo jakąś pieprzoną ręką… Nie. To wszystko to informacja. I oto jestem. Stworzyłem coś, co ludzie mogą nazwać religią, ale nie jest to religia, to mój sprzeciw – nazwałem to Holly Voodoo.

Porozmawiamy o tym później…

W czasie Kościoła Nyahbingi poznałeś Bonjo I Binghi Noah i wkrótce stałeś się koncertowym członkiem African Head Charge.

To właśnie tam się zaczęło. Prawdę powiedziawszy miałem pobłogosławić pewne dziecko. Posłuchaj prawdziwej historii. Nie czułem się wystarczająco godny, by pobłogosławić to dziecko. Psychologicznie… Ale mój mistrz, powiedział, że muszę to zrobić. Tak jak mówisz, jest jak jest i musiałem to zrobić więc pobłogosławiłem je. Zacząłem grać na bębnie i śpiewać. Pewnego dnia Bonjo przyszedł do kościoła i powiedział mojemu mistrzowi, że chciałby mnie zabrać na trasę. Pomyślałem sobie wtedy „Wow. Mój plan zaczyna się ziszczać. Będę śpiewał.” Bonjo powiedział wtedy: „Ok, chcesz śpiewać? Siadaj przy bębnie i graj.” Wtedy moje ego zostało zgięte. Tak bardzo chciałem śpiewać piosenki, a miałem siedzieć przy bębnie, grać na nim i robić chórki. To była moja praca w African Head Charge. To kolejna część mojej podróży, kolejny krok. Bonjo jest również jednym z moich nauczycieli. African Head Charge jest kolejnym z nich.

Czy to był czas, kiedy poznałeś Adriana Sherwooda?

Absolutnie! Szczerze mówiąc, nie odbierając niczego Adrianowi. Nie miałem pojęcia, kim był Adrian Sherwood. To nie było w ogóle w moim zainteresowaniu – tak jak Ci mówiłem, byłem raczej kłopotliwym dzieciakiem, więc nie znałem wszystkich wielkich głów, producentów w Anglii itd. Dzięki African Head Charge zdałem sobie sprawę, kim jest ten człowiek – Adrian Sherwood. I 25 lat temu zostaliśmy przyjaciółmi, naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Poza tym jest moim producentem, nie „moim” na własność, ale producentem, z którym stale pracuję.

Czy pamiętasz swoją pierwszą sesję w On-U Sound?

Oczywiście, że tak. To był jeden z utworów na płytę „Vulture Culture”. To był „Decivers Of Minds”. Utwór, który sam napisałem. Adrian wziął go i popracował nad nim i znalazł się na albumie „Vulture Culture”.

Pamiętasz o swoich pierwszych dniach w On-U Sound, kiedy byłeś w African Head Charge? Ludzi, którzy byli obok? Bo On-U zawsze towarzyszyło wiele osób. Można śmiało powiedzieć, o rodzinie On-U Sound, ludziach którzy byli skupieni wokół Adriana Sherwooda. Wielu muzyków, wielu świetnych wokalistów itd. Czy pamiętasz kto był w ekipie w tamtym czasie?

Kiedy wchodziłem do On-U Sound? Szczerze mówiąc byłem nowym dzieciakiem w okolicy. Kiedy przyszedłem, był Bim Sherman, było Akabu, był Gary Clail, Little Annie, Revolutionary Dub Warriors. Naprawdę było tam bardzo dużo świetnych ludzi. Muzycznych bogów. To od razu zwróciło moją uwagę. Ta grupa szalonych ludzi. Nigdy nie miałem okazji być w jednej stajni z ludźmi tego typu. Zawsze były to miejsca, gdzie było np. tylko reggae, albo tylko jeden gatunek muzyczny. On-U Sound był stworzony ze wszystkich możliwych gatunków muzycznych pod słońcem i wszyscy coś razem robili. To szaleństwo, ale zarazem coś pięknego.

Adrian jest bardzo ważną osobą, jeśli chodzi o całą scenę reggae i muzykę alternatywną w Wielkiej Brytanii. Jest bardzo innowacyjnym producentem, eksperymentuje z muzyką. Czy Twój eklektyczny styl i to, że jesteś tak wszechstronnym artystą wynika stąd, że pracujesz z Adrianem od samego początku?

Masz rację. To jest naturalna droga tej znajomości. Ja nie widzę siebie jako artysty reggae. Nie ujmując niczego reggae, ale reggae jest skończone. Mogę zrobić coś, co nazywam Sankofa, czyli mogę wrócić i zabrać reggae, które zostało zrobione wcześniej i pchnąć je do przodu. Mój umysł musi być otwarty, nie mogę należeć tylko do jednego gatunku. Kiedy piszę piosenkę, nie piszę reggae, nie piszę soulu, piszę piosenkę, tak to właśnie robię i mój umysł jest otwarty. Wydaje mi się, że reggae puryści w Anglii nie postrzegają Ghetto Priesta jako artysty reggae, ale szanuję ich, mogą zostać w swoim światku, a ja jestem muzykiem, śpiewam piosenki. Czasem je piszę, czasem nie. Obiektywnie mówiąc, jestem interpretatorem czyjejś wizji. Możesz coś napisać, a potem wezmę Twoją wizję i zrobię ją po swojemu i wrócę z tym do Ciebie. Wydaje mi się, że jestem dobrym interpretatorem wizji innych ludzi.

W 1997 roku została wydana EP-ka, była to również jeszcze jedna transformacja zanim Squidly Stevens stał się Ghetto Priestem. Chciałbym Ci coś puścić…

LEVI JUDAH – CREATION TRODING (prod. Barry Isaacs – 1997)

Hahaha To jest jak analiza! To Twoje życie.

Co możesz mi powiedzieć o tym?

O tak! To jest Barry Isaacs. Piękne. Piękne. W ogóle to Akabu na chórkach.

Więc opowiedz proszę coś więcej na ten temat? To był Levi Judah.

To był Levi Judah. Moje Rasta imię to Levi, bo Rasta nadają imiona od imion 12 synów Jakuba, w zależności od miesiąca, w jakim się urodziłeś. Ja jestem z czerwca, a czerwiec to Levi. Ale podczas badania siebie i robienia samoanalizy dotarłem do tego, że jestem też kapłanem. Levi to dom kapłanów. Ten utwór, który właśnie wybrzmiał – to ja, który dopiero co wyszedł z Kościoła Nyahbinghi i przeszedł do African Head Charge. I to jest moje doświadczenie z African Head Charge, by przekształcić muzykę, która uratowała moje życie, te pieśni nyahbinghi, intonacje czy mantry jako zachodni ekwiwalent. To one uratowały moje życie, więc pomyślałem sobie, że muszę teraz coś z tym zrobić i może ktoś inny tego wysłucha i to też uratuje jego. To jest prawda o tym. Moje imię wtedy to Levi Judah. Nazwałem się Levi od mojego Rasta imienia, a Judah pochodzi od Lion of Judah, więc wziąłem to jako moje nazwisko. Musiałem je też szybko zmienić, przez mój pierwszy duży występ na Brixton Academy jako artysta Levi Judah. Zrobili wtedy wielki plakat i napisali na nim Levi Roots, który już wtedy działał i to on zgarnął całą moją pieprzoną promocję. To uświadomiło mi od razu, że powinienem zmienić swoje imię, ale ciągle zostać z kapłanem w nazwie. Pomyślałem wtedy o ghetto – jako, że jest ono moją ciemnością i moim światłem. Cała moja rodzina nazywa mnie Levi.

Ta EP-ka została wyprodukowany przez Barry’ego Isaacsa.

Barry Isaacs’a oraz Conscious Sounds i Dougiego Wardropa z Digidub Crew, Conscious Sounds i Bush Chemists – to kolaboracja. Producentem wykonawczym był Barry Isaacs, który był artystą oraz wielkim wojownikiem i konsekwentnym awangardzistą w muzyce roots i bardzo niedocenianym artystą. Zawsze kochałem te melodie, zawsze kochałem te proste, ale dosadne melodie, w których nie musisz używać zbyt wielu słów, by ktoś mógł zrozumieć o czym mówisz, jeśli posłucha Twojej piosenki. To mantry.

Wraz z nastaniem nowego Millenium miało miejsce coś, co możemy nazwać odrodzeniem On-U Sound. Ludzie zaczęli się na nowo interesować pracami Adriana i wszystkim, co pochodziło z On-U Sound. Ponadto, Twój debiutancki album został wydany w przeciągu kilku lat.

W 2003 roku.

Dokładnie. Powiedz mi, jak pamiętasz prace przy „Vulture Culture”?

„Vulture Culture” zajęło nam trochę czasu, kilka razy się przy tym zmieniając. Szczerze mówiąc prace nad nim zajęły nam pięć lat, żeby móc go wypuścić. To była dla mnie swoista lekcja, bo muszę przyznać, że byłem bardzo zniecierpliwiony, ale jak wiesz Adrian, jeśli chodzi o biznes, jest jednym z moich nauczycieli. Dla mnie ta cierpliwość, która nie jest moją naturalną cechą, powodowała, że z trudem oglądałem cały proces powstawania tego albumu. Ja chciałem, żeby te piosenki były zrobione szybko… Potem uświadomiłem sobie, że jest jeszcze promocja, że potrzebujesz całej tej machiny, która sprawi, że wszystko zacznie się dziać. To wszystko zajęło pięć lat. To było dla mnie świetne doświadczenie robiąc „Vulture Culture”. Po dziś dzień dostaję za niego pochwały.

A co powiesz o tym?

Hahaha, widzę, że dobrze się bawisz. O tak, to ja i RiRa.

Pamiętasz film, do którego użyto tego numeru?

O tak „Johnny Was”. Lennox Lewis tam grał, ale był tam jeszcze sławny brytyjski aktor… Vinnie Jones, były piłkarz. To podniosło moje ego. Czułem się bardzo dobrze, że moja muzyka jest częścią filmu. Nie wydaje mi się, żeby film ten był wielkim hitem, ale pozwolił usłyszeć mój głos szerszej publiczności. To dobra energia.

Poza pracą nad „Vulture Culture” zacząłeś też współpracować z wieloma artystami. W 2003 roku Adrian Sherwood również wydał swój album, a Ty pojawiłeś się w utworze „Dead Man Smoking”. Pozwól, że Ci go puszczę.

Odśwież moją pamięć. Żartuję. Wiesz co, rozpoznaję te dźwięki, ale nie pamiętam skąd one pochodzą.

To z albumu „Never Trust A Hippy”.

Pamiętam to!

Kojarzysz tamtą sesję?

Tak, choć nie jestem do końca pewien. Napisałem ten wers, a Adrian wziął go, by zrobić z niego coś świetnego. Absolutnie świetnego. Ten wers pochodzi z piosenki, którą napisałem na swój album „Beyond Flesh”. Utwór nazywał się „International Rescue”. Ale ta sesja, jak każda inna w On-U Sound, była czymś magicznym.

OK. W 2005 roku zaczęła się Twoja historia z Asian Dub Foundation. Brałeś czynny udział w sesji nagraniowej do albumu „Tank”. Jak to się w ogóle stało, że zaczęliście współpracować?

Prawdę mówiąc po wydaniu „Vulture Culture” sami się do mnie odezwali. Dzięki temu albumowi, jak się domyślam, odezwali się do mnie i zapytali, czy chciałbym do nich dołączyć. Odpowiedziałem im wtedy „O tak, świetnie, idźmy za ciosem”. Asian Dub Foundation zabrali mnie na zupełnie inny poziom ze swoją muzyką. W zasadzie to ja współtworzyłem album „Tank” ADF.  Zrobiłem utwór z basistą „Tomorrow Begins Today” i kilka innych utworów, które współtworzyłem na tej płycie. „Flyover” itd. To był dla mnie bardzo dobry album. Asian Dub Foundation na żywo to była i nadal jest dla mnie bardzo dobra rzecz. Jak wiesz są bardzo różnorodni, włączają wszystkie rodzaje brzmień i ich przesłanie jest prosto z ulicy.

W 2006 roku wydałeś własnym sumptem album „Bare Bones”. To była zdecydowanie odmienna strona Ghetto Priesta. Poszedłeś bardziej w stronę soulu, bardziej w stronę R&B. Mam pewien przykład, a tuż po nim porozmawiamy o płycie.

 

Więc GP, co możesz powiedzieć o tym albumie?

Miałem taką potrzebę w moim kreatywnym tworzeniu, żeby zrobić album R&B. Nazywam go teraz R&B, bo tak został zaszufladkowany. Miałem potrzebę stworzenia takiego albumu. Przyszedłem z moim pomysłem do Louisa Becketta, który jest realizatorem dźwięku w Asian Dub Foundation, z którym znałem się z sąsiedztwa, bo mieszkaliśmy obok siebie. On przedstawił mi gościa z naszej okolicy – Corbin House, który był wokalistą i producentem. Opowiedziałem mu o moim pomyśle na utwory i że chcę je zrobić w stylu R&B. On był kolejnym z moich nauczycieli. To świetny wokalista, który nagle zniknął. Wyprodukował cały album i zrobił na nim chórki. To on zmienił moje pomysły w rzeczywistość.

W tym samym roku pojawił się Twój kolejny album „Beyond Flesh”. Został on wydany przez Seek Jah First, ale nie ma zbyt wielu informacji na jego temat. Czy mógłbyś mi powiedzieć, kto jest jego producentem, kto był zaangażowany w jego powstanie?

Powstał dzięki Dougiemu Wardropowi z Conscious Sounds. Przedstawił mnie gościowi, który wydał album. Nie pamiętam dokładnie jego imienia. Miał na imię Mark, ale nie pamiętam pełnych danych. Ale wszystko przechodziło przez Conscious Sounds. Podczas mojego okresu w Asian Dub Foundation, poczułem, że coraz bardziej się oddalam od korzeni, więc zdecydowałem, że chcę zrobić rootsowy album. Przyszedłem do Dougie’go. Dougie powiedział „Tak”, a Mark przyszedł i wybrał utwory, które potem pojawiły się na 12″, przepraszam, na 10″ winylach, a chwilę później zdecydowałem, że wydam również album na CD, i wydam go sam. Może nie tyle wydam, co rozprowadzę go sam.

Później pojawił się kolejny ciekawy projekt, w który byłeś zaangażowany. Ten projekt to Screaming Souls, który tworzyłeś razem z Sandmanem.

Sandman wywodzi się ze sceny rapowej. Jest młodszy ode mnie, w gruncie rzeczy mógłby być moim synem. Poznałem go przez córkę Adriana Sherwooda i od razu złapaliśmy ze sobą dobrą energię i zdecydowaliśmy się na współpracę przez połączenie hip-hopu i reggae. Uważam, że pomimo swojego wieku jest świetnym kompozytorem i niedocenianym raperem. Zrobiliśmy razem 12 kawałków, z których powstał album. Był naprawdę ok, ale jak to bywa część utworów się przebiła, część nie. Wciąż się widujemy, wciąż jest dobra energia między nami, ale teraz został tatą więc ma zobowiązania.

To był również czas kiedy poznałeś Ben’a Watkins’a z Juno Reactor? Jak zaczęła się ta historia?

To, gdzie jestem teraz z Asian Dub Foundation, to mój drugi raz. Pracowaliśmy razem wcześniej, potem na chwilę się rozstaliśmy. Nie chodziło o żadne spory czy coś w tym stylu, po prostu potrzebowałem odpocząć i wtedy zjawił się Ben i powiedział, że skoro i tak nic nie robię, to może chciałbym być frontmanem jego zespołu. Powiedziałem wtedy „hey”, on włączył mi trochę swojego materiału, trochę trance… powiedziałem „Hey, będąc tym kim jestem, róbmy to.” To było świetne doświadczenie pracować z Benem Watkinsem. Zrobiliśmy album zatytułowany „Gods and Monsters”, gdzie pojawiłem się w kawałku „Inca Steppa”.

Mam go przygotowanego i chciałbym o nim z Tobą za chwilę porozmawiać.

Magia! Piękne doświadczenie. Magiczne chwile! On też jest bogiem.

Powiedz mi zatem, jak odnalazłeś się w tym całkowicie odmiennym dla Ciebie muzycznym środowisku, jako artysty? Bo do tego momentu nigdy nie miałeś okazji robić czegoś podobnego.

Ta muzyka doprowadziła mnie do ogromnego skoku. To coś w rodzaju potężnego skoku. To było nie do opisania. Czysta magia. Cała moja przygoda z Juno Reactor to całkiem inna strona GP. To jak kosmiczny GP. To GP bez jakichkolwiek granic. GP bez ograniczeń gatunkowych. Plus Ben, który był w tym ze mną. Ponadto zrobiliśmy utwór „Inca Steppa”. Co to do cholery jest Inca Steppa? Ale jest. Mówiliśmy o Aztekach, o Majach, mówiliśmy o tych wszystkich pradawnych umysłach, a potem mieliśmy Rasta. Po prostu to wszystko mieszaliśmy ze sobą. To wszystko do siebie pasowało. Mieliśmy w ręku dobry produkt, który pasował „Inca Steppa” plus pracowaliśmy z bębniarzami amampondo z Afryki Południowej i to wszystko naprawdę się działało. Śmiało mogę powiedzieć, że to były moje chwile w krainie marzeń. Juno Reactor był niczym GP w krainie marzeń. O tak. To był GP w krainie marzeń. Mój czas z Juno Reactor to GP w krainie marzeń.

Obecnie wyprowadziłeś się poza Londyn tak jak wielu ludzi związanych z muzyką. Adrian Sherwood mieszka w Ramsgate, Ty również tam mieszkasz, Congo Natty – wszyscy, którzy byli mocno związani z londyńską sceną po prostu wyjeżdżają. Co takiego się właściwie dzieje, że wielu artystów, wielu producentów wyjeżdża z Londynu?

Ludzie tacy jak my – choć nie lubię nazywania siebie starym, wole porównywać się do dobrego czerwonego wina – po prostu dojrzeliśmy. Po takim czasie, jaki spędziliśmy w Londynie, po prostu zaczął być nudny, a Twój umysł nie chce ścierać się z tym całym chaosem miasta – musisz więc wrócić w góry. Niestety nie znalazłem gór blisko Londynu, ale za to jest morze. Wystawiłem na sprzedaż swoją posiadłość w Londynie i Adrian powiedział do mnie „zanim ją sprzedasz, przyjedź tutaj i zobacz jak to wygląda” Pojechałem tam i spędziłem w tym miejscu kilka tygodni, ale nie byłem do końca pewien więc zaproponowałem mojej żonie „przyjedź i zobacz”. Przyjechała i powiedziała „O tak, to jest to miejsce”. Dla mnie i mojej głowy, bo wtedy przechodziłem przez niezły chaos, miałem blokadę, nie mogłem nic pisać, nie czułem się zbyt dobrze. Wydaje mi się, że nazywają to kryzysem wieku średniego. W terminologii Rasta czy Holly Voodoo… Ale na zachodzie mówią na to kryzys wieku średniego i jest to straszny kryzys, nie wiesz jak się zachować w swoim wieku, kiedy do niego docierasz. Nie ma żadnych planów, nie ma trenera, który powie Ci jak masz się zachowywać, kiedy dotrzesz do punktu ‘kryzys wieku średniego’. Wszystko dzieje się na zasadzie prób i błędów i ciągle się czegoś uczysz.

Od długiego czasu pracujesz nad swoim albumem „Slave State”. Będzie wydany w tym roku?

Cała sprawa ze „Slaves State” jest taka sama jak zaczynaliśmy z „Vulture Culture”. Bezcelowym jest wyrzucanie muzyki w dzisiejszych czasach zbyt szybko. W latach 70-tych wypuszczałeś singla i on żył własnym życiem. Obecnie wypuszczasz singla jednego dnia, a następnego już nikt o nim nie pamięta. Więc nie ma to większego sensu dla mnie, w momencie, w którym jestem teraz, żeby wypuszczać muzykę w ten sposób. Pięć lat zajęło nam wydanie „Vulture Culture”, potrzebujemy dobrej promocji, co właśnie robię i mam nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie dobrze „Slave State” będzie dostępny dla ludzi.

Producentem jest oczywiście Adrian Sherwood, a kto jeszcze jest zaangażowany w ten projekt?

Wielki Style Scott – niech spoczywa w sile – zagrał na bębnach, Rennie z African Head Charge zagrał na gitarze, Hughie Issacher wokalista i basista zagrał na basie, George Oban – oryginalny basista Aswad. To właściwie on zagrał w większości utworów, a Hugh zaprosiliśmy do jednego czy dwóch kawakłów. To organiczny zespół. Muzyka będzie zrobiona na żywo, to wciąż będzie GP, ale będzie to kolejna ścieżka w mojej podróży. I taki właśnie będzie „Slave State”. Nawet z psychologicznego punktu widzenia to jest „Slave State”, który wiele wyraża.

Pomimo prac nad swoim albumem, wciąż udzielasz się w innych projektach, jak np. ten:

Rafi jesteś niczym śledczy.

Już prawie skończyliśmy.

Więc co możesz mi powiedzieć o tym projekcie. To jest ten projekt z Barcelony?     

Tak, to grupa z Barcelony, chowają się pod nazwą 08001, a kapitanem tego statku jest człowiek, który nazywa sie Julian. Poznałem go podczas mojego czasu w krainie marzeń z Juno Reactor. Zapytał mnie, czy nie chciałbym zrobić z nimi kilku piosenek. Zaprosił mnie do Barcelony i powiedział, że chce nagrać album. Końcowym efektem tej pracy jest płyta  „No Pain No Gain”.

Poza muzyką, widziałem na Twoich kanałach mediów społecznościowych, że robisz grafiki. Jakie masz inne pasje poza muzyką?

Lubię robić grafiki w Photoshopie. Lubię to robić, odkąd pokazano mi Photoshopa. Zdałem sobie sprawę, że mogę robić wszystko, co tylko przyjdzie mi na myśl. Mogę brać różne zdjęcia ludzi i wkładać je w zupełnie nowe środowisko, które podpowie moja wyobraźnia. To kreatywna sztuka, którą bardzo lubię. Zawsze lubiłem sztukę. Zanim zająłem się muzyką, moją sekretną miłością było urządzanie wnętrz, malowanie i dekorowanie. Jestem kreatywny, ale Photoshop, to coś dokąd uciekam gdy jestem znudzony.

A co z footballem amerykańskim?

To było tuż przed moimi 30-tymi urodzinami. Jeden z moich przyjaciół przyszedł do mnie z całym rynsztunkiem i zapytałem go „Stary! Co to kurwa jest?” Powiedział, że to do footballu amerykańskiego i wciągnął mnie w to. Jestem członkiem założycielem The Barbarians, ale grałem też dla innych drużyn, jak London Ravens, London Olympians. Jestem jednak członkiem i założycielem The Barbarians. Byliśmy niepokonani. 50% białych, 50% czarnych, 50% czarnych rasistów, 50% białych rasistów i wszyscy graliśmy razem. Staliśmy się niczym rodzina. Jak w pieprzonym hollywoodzkim filmie. Staliśmy się rodziną i byliśmy niepokonani. Ale rozwaliłem sobie ramię, rozwaliłem sobie kolano, poza tym starzałem się i dodatkowo nie dostawałem za to pieniędzy. To był świetny moment, żeby wyrzucić z siebie energię, a dodatkowo moje imię Squidly – Squidz Mayhem – to odbicie moich myśli. To ciągłe szaleństwo, ta ciągła siła, którą mamy. To sposób by ją wyrzucić, a niektórzy ludzie nie wiedzą jak się pozbyć ich energii. Tak jak Ty, jako dziennikarz, za chwilę zmieniasz się w DJ’a, kiedy będziesz gotowy zmieniasz się w muzyka, zmieniasz się w bębniarza, obserwuję Cię. Szukasz miejsca, żeby pozbyć się tej energii, a wielu ludzi tego nie ma. Jesteśmy uprzywilejowani, że mamy takie rzeczy jak muzykę i sztukę, fotografię. To miejsca, gdzie możemy pozbyć się tej energii. Niektórzy ludzie tego nie mają, albo nie wiedzą jak do niej dotrzeć. Ludzie tacy jak my, robią charytatywną robotę, żeby pokazać innym jak upuszczać tą energię. Muzyka jest moim pojazdem, muzyka jest dla mnie miejscem, gdzie pozbywam się swojej energii. Kiedy grałem w football amerykański miałem to samo. Jestem dosyć mocno wojskowo ukierunkowany w swoim życiu. Zanim wylądowałem w więzieniu jako młodziak, zaciągnąłem się do Royal Engineers, żeby dostać się do armii, bo zawsze podobały mi się te rozkazy. Ostatecznie nie trafiłem do armii, a na trzy lata wylądowałem w więzieniu. Moja córka urodziła się,  kiedy siedziałem. Postanowiłem, że kiedy wyjdę, nigdy w życiu nie chcę już widzieć tego miejsca i właśnie wtedy złapała i wciągnęła mnie muzyka. Pamiętam, że kiedy byłem w więzieniu ciągle słuchałem albumu Sugar’a Minott’a „A House Is Not A Home”. Album ze Studio One. Słuchałem go każdego dnia, dosłownie każdego dnia. Plus Gloria Gaynor, to drugi numer, który mnie uratował „I Will Survive” i Sugarhill Gang „Rappers Delight”. Muzyka była zawsze gdzieś obok mnie. Moja mama zawsze śpiewała, dopóki mój tato nie zmarł. Odkryłem, że był częścią tria wokalnego na Jamajce, grał i podróżował po kraju. Muzyka była zawsze częścią mnie. Może stąd właśnie to szaleństwo, bo musisz odkryć kim naprawdę jesteś, ale muzyka wydaje się być ze mną zawsze, na każdym kroku moich przemian, na każdym poziomie, na jakim się znajdowałem, muzyka zawsze tam była.

Na samym początku wspomniałeś o HOLLY VOODOO. Chciałbym Cię spytać, czym jest HOLLY VOODOO. Jakie są założenia?

Dla mnie, drogi moich przodków, zanim nadszedł świat arabski i zanim nadszedł świat Zachodu, moi przodkowie mieli swój system wierzeń, swoją drogę życia, swój sposób na oddawanie czci przodkom. Kiedy zachodnie czy arabskie siły wkroczyły i podbiły ziemię – Afrykę, zabrali nasze zwyczaje i rzeczy, które czynią z ciebie człowieka i powiedzieli, że to „czarna magia”, „czarnoksięstwo”, że to „prymitywne” itd. I odebrali nam to. Jestem tu teraz, a w Afryce jest takie słowo jak „SANKOFA”. Zrobiłem swoje badania, bo drzewo bez korzeni nie może rosnąć. Jestem tu dzięki moim przodkom. Wróciłem i zacząłem odkrywać to, co nazywamy Voodoo. Voodoo pochodzi z języka fang z Afryki i oznacza dokładnie ducha, energię, siłę. Przez zachodni styl bycia, industrializację czasu, kiedy wkroczyli do Afryki – voodoo stało się czymś złym, dla całego zachodniego i arabskiego świata. Nasz sposób postrzegania świata stał się czymś złym. Ale nie nosimy wszystkiego na naszych barkach, wiedząc więcej, możemy robić rzeczy lepiej, więc kiedy zrobiłem swoje badania i odkryłem znaczenie voodoo i zdałem sobie sprawę, że to jest to samo, co chrześcijaństwo. Bierzesz kawałek chleba, jesz go, ale co jesz? Kawałek ciała człowieka. Pijesz wino, które symbolizuje krew człowieka. Daj spokój. Wydaje mi się, że gdybyś cofnął się o sto lat i pilotem włączył telewizor ludzie powiedzieliby, że to voodoo. Jak to zrobiłeś? Wiedz, że jest jeszcze rzeczywistość poza rzeczywistością jaką znamy. Wierzę, że tradycja voodoo jest ponad tym, bo mówiąc, że jest jedna sugerujesz, że jest ich więcej. Mówiąc, że są dwie, sugerujesz, że jest ich więcej. Voodoo to rozpoznaje. Następnie słowo „holly”. Ponownie zrobiłem swoje badania i pochodzi ono z greki, ze starożytnej greki i jego etymologia to „ciepła”, „gorąca”, ale nie w sensie czegoś, czego należy się bać, ale czegoś czemu oddaje się cześć, coś co należy poznać. Więc to są moje doświadczenia płynące z chrześcijaństwa, z psychologicznego punktu widzenia i pomyślałem, że to połączę i wyszło „Holly Voodoo” i to jest to. To ja. Jeśli przyjrzysz się uważnie, możesz wciąż zobaczyć Rastafari, a jeśli przyjrzysz się uważnie, zobaczysz też Buddę. Jeśli uważnie przyjrzysz się Holly Voodoo ujrzysz Buddę i Rastafari. Wielu ludzi, wpada w szał: „GP, o czym Ty mówisz, to całe voodoo itd”. Indianie Navajo mawiają „nigdy nie oceniaj kobiety czy mężczyzny dopóki nie przejdziesz dwóch pełni księżyca – dwóch pełni – w jego butach”. Wtedy dopiero możesz mówić lub mieć jakiekolwiek pojęcie, móc cokolwiek powiedzieć. Ale dopóki nie przejdziesz dwóch pełni w moich butach, moich clarksach czy moich mokasynach, nic nie mów. „Zabieranie głosu bez zrobienia badań jest szczytem ignorancji” – Albert Einstein. Nie ograniczam siebie tylko do moich afrykańskich nauczycieli, oni są wokół nas. Świat jest naszym nauczycielem. Kiedy tylko otwierasz oczy zaczynasz się uczyć.

Na koniec dam Ci kilka słów kluczy i kiedy je usłyszysz powiedz proszę co przychodzi Ci na myśl.

– Pierwsze to duchowość.
Podstawa.

– On-U Sound.
Drzwi.

– Rastafari.
– Światło.

– I ostatnie to muzyka.
Pojazd.

Dzięki wielkie GP!

Podobało mi się to! To na prawdę mi się podobało!

Rozmawiał Rafał Konert, Wrocław 4.02.2016


Dla tych, którzy nie lubią dużo czytać, poniżej video wersja wywiadu.

Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie: http://positivethursdays.com/muzyka-jest-moim-pojazdem-miejscem-gdzie-upuszczam-swoja-energie-wywiad-z-ghetto-priest/

Muzyka jest moim pojazdem, miejscem, gdzie upuszczam swoją energię – wywiad z Ghetto Priest
QR kod: Muzyka jest moim pojazdem, miejscem, gdzie upuszczam swoją energię – wywiad z Ghetto Priest