***

wyjdę do miasta
może nastąpi jakaś zbieżność
zejdą się linie potoczne
w jedną
te w których się nie mieszczę
które notorycznie przecinam

wzdłuż rzeki pójdę
żeby nikogo nie spotkać
nie patrzeć nikomu w okulary
uśmiechać się
tylko z brzegów

wystąpię ze sklepów
do których wcześniej wstępowałem
po zbyt dojrzałe mandarynki
i chleb

wyjdę wrócę
linie się skręcą w linę
tymczasem


***

potykam się o światło
razi więc warto
przymknąć okna i zatrzasnąć
pięści wokół zachwytów
nad spokojnym jeziorem
może się lekko wzburzy
zafaluje do brzegów i zaleje
wyciskając z nosa krew
a z poskładanych w kule rąk
wybije cały niepotrzebny chaos

stoję na pomoście
prostokąty desek przecinają cieniem
wody płodowe rzeki
za chwilę nadleci klucz
dzikie gęsi wślizną się
w pamięć oka


***

rozsypane przed blokiem twarze
postaci z innych bajek krążą
zatykając żyły parkingów
jeździmy dookoła świata
by znaleźć niewłaściwe miejsca
wszędzie koperty
przekładane z rąk do rąk
ułatwiają milczenie
robiny w kapturach tańczą
z dziewczynami na ławkach
zaklepują miejsca w kolejkach
do wind biurowców zostawiając wolne
chodniki i korytarze osiedli
opuszczając gniazda zasilania
odcinając prąd

oddychamy
pozostawionym przez nich potem
gubimy
w zasianym nagle spustoszeniu

weźmy ją głodem
tę przestrzeń
bo wchodzi nam w serca


***

wstążka brzasku po drugiej stronie
ledwie widoczna w pyle
nasza droga do świętych
kamieni układanych płasko
w stylu zen w kierunku wszystkich
otwartych bram
które będą nawet jeśli my nie

czarne drogi
z szaroczerwonej skały
wiodą nas w pełnym słońcu
pod kołami niesie się powiew

istniejemy tu
od czasu do czasu
powracając wciąż w inne miejsca


płyn do odkażania świata

sprzątaczka na dworcu wlewa do pisuarów
niebieski płyn do odkażania
jak onkologiczny marker zostawia ślad
w tętnicach kanalizacji
płynnie płynie
my wlewamy w siebie
inne kolory
do odkażania wnętrz i konserwacji
zabytków zgromadzonych przez lata
w poszczególnych komórkach narządów
poimy nasze ciała i raki które je kąsają
zwiotczałe jelita nie myślą
podróżuje w nich wiatr
niebieski płyn zmienia kierunki
na skrzyżowaniach mórz


***

coraz częściej po spożyciu
komunia odbija się martwym niebem
śniętą rybą sprzed dwóch tysięcy lat
w domu wymiotuję świeżą krwią
baranka w niej nie ma
tak jak i wina
nie jest moja ta pamięć o bogu
który jest i będzie
wewnątrz każdego świata
który zechcę poznać


***

rozpada się świat
rozpada się może za tydzień
a morze za tydzień przyniesie
kruche bursztyny chmur
opadną na miasto
zepną się w sobie i scalą
z rynien będzie płynąć czas
z okien wyskoczą twarze
przechodnie będą się o nie potykać
jak o własne
firanki rozfruną się w powietrzu
gęstym jak czekolada
biała i gorzka

uliczne latarnie we mgle
po drugiej stronie rzeki
białe guziki spinają horyzont


***

naucz mnie czesać sny
potargane na bluszczu pajęczyny
przez które przeleciał ptak
naucz układać w palcach
warkocze z ciał niebieskich
i wszystkich innych dostępnych
w sklepach przydrożnych
mgławic i mgieł
naucz kłamać tak bym mówił
tylko prawdę
naucz nie liczyć na to
co zgubione w tłumie
tuż przed otwarciem świątyń
na wiarę pierwszy raz
w tym roku naucz mnie
iść stąd do teraz

bo nie wiem czy ciągle potrafię
nie gubić się
pomiędzy wierszami


***

w głowie pulsowanie serca
rozpędzona krew która z szumem
przelewa się przez komórki
jestem głodny
zżera mnie rdza słów
migawki z filmów mówią do mnie dialogami
jednorazowych statystów spoza hollywood
zanurzam się w przeźroczach
w transparentnych spiralach DNA
prześwietlam głowę na wskroś
modlitwą o niezgodę przecinków
łykam pastylki na porost szczęścia
i wychodzę

przed domem światło
pluje mi w twarz wiatr
gryzie w kostki
jeszcze jest rano

Miłosz Marcin Zawadzki – Wiersze
QR kod: Miłosz Marcin Zawadzki – Wiersze