Rozdział ósmy

Smutne obozowe losy polskich marynatów, którzy
wzięci do niewoli przez Niemców gdzieś w dżungli
bohatersko bronią się przed całkowitym zniemczeniem

A to się nam wykapka trafiła. I kto wreszcie zrobi z nami porządek? Może gestapo? W oddali widzimy już zabudowania obozowe. Przy bramie duży ruch. Ciągle ktoś wjeżdża i wyjeżdża, Niemiaszki muszą tu mieć jakiś duży interes. Ale co oni tu robią? Zachodzimy w nasze chore głowy. Palacz już wie. Co mogą robić Niemce w takim obozie, no co?

Mydło lubi zabawę w chowanego pod wodą
Każda taka zabawa jest wspaniałą przygodą
Kiedy dobry ma humor to zamienia się w pianę
A jak znajdzie gdzieś słomkę, puszcza bańki mydlane.

Mydło wszystko umyje, nawet uszy i szyję
Mydło, mydło pachnące jak kwiatki na łące

Mydło lubi kąpiele, kiedy woda gorąca
Skacząc z ręki do ręki, złapie czasem zająca
Lubi bawić się w berka, z gąbką chętnie gra w klasy
I do wspólnej zabawy wciąga wszystkie brudasy.

Przechodzimy przez bramę obozu. Między szpalerem stojących na baczność SS-owców, którzy miłymi gestami karabinów maszynowych zapraszają nas do łaźni. Tak kąpiel przed obiadem do dobry pomysł. Człowiek relaksuje się, hydroterapia. Hydro Psycho Terapia. Najpierw prowadzą nas bez słów do małego pomieszczenia, w którym stoją dwa fotele dentystyczne. Bitte, bitte. I już wygodnie siedzimy na fotelach, a dwaj mili starsi panowie, w białych fartuchach, z mistrzowską wprawą schludnie obcinają nam włosy. Pozamiatane, na kupkę trafiają do specjalnego otworu w ścianie. Palacz nuci znaną piosenkę, ale jakoś inaczej:

Samotności kawałek do śmierci mnie pies
Który nigdy ja nie miałem
Długo puszczamy krew do śmierci w objęciu
Ona z zębów
Pomimo tamtego nigdy nie istniał
Dla samotności nie ma różnicy
Jest ? Nie jest. Tralala Tralalala la

Bitte, bitte, jak we śnie przechodzimy dalej. Jakieś dziwne pomieszczenie, z żelaznymi drzwiami, hermetycznie zamykanymi na zasuwy, z jednym judaszem, do podglądania, który teraz ma przymkniętą żelazną powiekę. Prysznik. Niemce sugerują nam byśmy się rozebrali. Teraz  mamy się wykąpać pod Prysznikiem, skąd my to znamy. Nie ze mną te numery Bruner. Próbuję się odwrócić, uciekać, ale jak zahipnotyzowany wchodzę za równie nagim i bezwolnym palaczem do Prysznika. Nie ma co robić scen, jest już za późno. Kiedy z hukiem zamykają za nami metalowe drzwi. Nadzy stoimy na chłodnych kafelkach, co będzie dalej, z szybkością błyskawicy mam tysiąc myśl. A palacz wyje:

Siedzi sobie kurcząt parka, jedno zdechnie, zostanie jedno. Kotwicę podnieśli, żegluga, szparka, Ku grobom kamiennym statki zmierzają.[1]

A PRZED ŚMIERCIĄ ICH ŻYCIE TAKŻE PRZYPOMINAŁO KOSZMAR – ODDZIELONE OD MATEK ZARAZ PO URODZENIU

Intensywny tucz w krótkim okresie czasu ma zwiększyć przyrost masy ciała – „mięsa” – waga ludzi w 6 tygodniu przemysłowego tuczu uniemożliwia chodzenie a nawet powstanie – przyrównać można by to do 6 letniego dziecka, które ważyłoby do 100 kg! (naturalnie ludzie osiąga dojrzałość w 18 tygodni, ważąc ok. 1 kg, co można porównać do 18 letniego człowieka ważącego średnio 50-60 kg. Ale stosowane od około 1976 r metody tuczu skracają ten okres do 1/3, aby 18 tygodniowy ludzie ważył od 2 – 2,5 do 3 kg (średnio 2,5 raza więcej niż naturalnie w tym wieku – stąd w porównaniu do człowieka 2.5 x 60 = od 120 do 180 kg – nadwaga od 50 do 110 kg!)

Dążenie do jak najszybszego dwu – trzykrotnie szybszego przerostu masy doprowadza ludzi do kalectwa – np. układ kostny nie nadąża za wzrostem masy ciała, w wyniku czego co najmniej 50% tuczonych ludzi cierpi na trudności z poruszaniem, niedorozwój i łamliwość kości, prowadzące do paraliżu i śmierci a także niewydolność serca , płuc, nerek i wątroby. Brak ruchu powoduje zanik mięśni. Przebywanie w pomieszczeniach o podłożu wypełnionym wilgotnymi odchodami powoduje choroby, skóry i owrzodzenia w szczególności nóg (prowadzące do m.in. zmian o charakterze reumatycznym – złamania, skręcenia i zniekształcenia), zakażenia oczu prowadzące do ślepoty, oraz ogólne zakażenia.

Padłe ludzie przebywają obok zdrowych do momentu ich zabrania przez pracowników, co sprzyja błyskawicznemu rozprzestrzenianiu się zakażeń wirusowych i bakteryjnych wśród osłabionych osobników, niszczących hodowle.

Wiele ludzi umiera także z powodu zbyt wysokiej (przegrzanie w halach wypełnionych tysiącami ludzi) lub zbyt niskiej temperatury (np. w zimie, podczas wietrzenia), a także z powodu zaduchu i oparów amoniaku z odchodów w przepełnionych kurnikach.

Ogromne kurniki pracują w trybie zmianowym – w ciągu roku po 5 – 6 cyklach tuczu i 2 – 3 tygodniowych przerwach na wietrzenie, i częściowe posprzątanie warstwy odchodów.

Ludziom odbiera się także naturalne światło – przeważnie całe życie widzą jedynie krótko sztuczne światło, dozowane jedynie prze pół godziny dziennie w porze karmienia i pojenia, i przy gaszonym aby uniknąć zbędnego ruchu stłoczonych ludzi i wzajemnej agresji.

90% SWEGO ŻYCIA LUDZIE SPĘDZAJĄ W ZUPEŁNYCH CIEMNOŚCIACH…
ŚMIERĆ

Ostatni dzień życia jest najgorszy – ludzie traktowani są jak przedmioty – muszą być złapani – przeważnie osoby pracujące przy ich załadunku muszą złapać 400 – 500 ludzi na godzinę, niosąc w każdej ręce jednocześnie po 4 – 5 sztuk często za jedną nogę głowami w dół.

Oślepione przez naturalne słońce, które widzą często po raz pierwszy, głodne i spragnione (przed ubojem pozbawia się je pożywienia i picia), stłoczone jeszcze bardziej niż w kurnikach, w hałasie, narażone na gwałtowne zmiany temperatury do czego nie są przyzwyczajone odbywają swoją ostatnią podroż.

W niesprzyjających warunkach czasami muszą znosić daleki transport lub długo oczekiwać na swoją kolej załadowane na samochodach (np. gdy kolejność uboju przypada dopiero na drugi dzień).

Po podobnie brutalnym „rozładowaniu” – wyszarpywaniu z pojemników ludzie są podwieszane za nogi na specjalnej ruchomej taśmie, która transportuje je głowami w dół do np. specjalnego pojemnika wypełnionego np. wodą podłączoną do prądu – napięcie ma za zadanie ogłuszyć je, dalej bowiem automatyczne obrotowe noże przecinają im gardła aby poprzez wykrwawienie doprowadzić do śmierci.

Nadzy stoimy na chłodnych kafelkach, co będzie dalej, z szybkością cyklonu mam tysiąc myśli a z sufitu spada ciepły deszcz. Jesteśmy uratowani, będziemy czyści. Ostateczna Kąpiel.

Teraz Czyści Idziemy Ucztować.

Traktat Akcji Konkretnej T.A.K
stosowany przez
Samozwańcze Oddziały Samowyzwolenia
S.O.S
Luźny, swobodnie spoczywasz,
bezwładne ciało
obserwując
przepływające myśli
ozdobne chmury
na pustym niebie
ale cisza, co za spokój

A Stefan jak to Grzib, rucha te swoje Mulatki, w ich różowe pochewki, ale myślami jest daleko. Przywykł do takiego stylu życia. American Style of Life. Życie wystawne kolego, to jest to, gdzie mu tam wracać ubogo do OjOjczyzny. Tera on pan, panisko gębą całą, wojewoda nad kasztelany. Hrabia udzielny, podkręca wąsa i za picz chwyta Kreolkę. Szampana chleje i kawioru żąda, wzory czerpie z tego, czego naoglądał się w Dynastii. Wieczory na rozmowach z prawdziwymi krezusami spędza , kunsztownie trzymając za nóżkę kieliszek, a kibić półnagiej ściskając dziewczyny. I stał się nimi, i zjednoczył w luksusie, o robotnikach nie myśli już wcale. I słowa już teraz inaczej rozumie, i sensu innego nabrał głębiny. Wyklęty, powstań ludu ziemi, Powstańcie, których dręczy głód, Myśl nowa blaski promiennymi. Dziś wiedzie nas na bój, na trud. Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, Przed ciosem niechaj tyran drży! Ruszamy z posad bryłę świata, Dziś niczym, jutro wszystkim my! Starzec z Gór kolejny raz pstryknął palcami, i Stefan jest już po drugiej stronie barykady. Omamionemu Grzibowi Międzynarodówka wydaje się pieśnią Pracodawców, którzy walczą o swoje słuszne prawa z pazernością proletariatu. Grziba wyemancypowało, przebywając w ziemskim raju zapomniał o swoich robotniczych korzeniach. Teraz jest EFem Ekonomicznym Fedainem , męczennikiem gotowym oddać życie za Sprawę Wiecznego Luksusu. Assasynem  podstępnym. Assasyni stanowili radykalny odłam  szyitów, oczekiwali na mesjański powrót przeniesionego w inny wymiar immama.

 Założyciel sekty Al-Hasan Ibn as-sabbah wędrował przez wiele lat jako kaznodzieja i uczony, poróżnił się z rządzącym duchowieństwem. W końcu wycofał się w niedostępne , tak naprawdę nigdy nie opanowane przez żadne mocarstwo góry Elbrus w dzisiejszym północnym Iranie. Tu w roku 1090 zdobył strategicznie usytuowaną twierdzę Alamut, której miał już nie opuścić do swej śmierci 35 lat później. Stąd prowadził misję przy użyciu wszelkich środków. Spadkobiercą Al-Hasana został Starzec z Gór Prawdziwy Dierżyciel Tajemnicy Sajh Al-gabal Raszid ad Din-Sinan.

Ludziom swoim kazał rozpowszechniać coś co było mieszanką wielu religii i podejmowało pytania , na które ortodoksyjny dogmatyzm nie chciał lub nie potrafił udzielić odpowiedzi; ziemska niesprawiedliwość, tęsknoty spirytualne, filozoficzne kwestie poznawcze, a wszystko osadzone w nauce tajemnej, przekazywanej tylko wtajemniczonym – co ugruntowało częściej swego czasu używaną nazwę sekty; batynici czyli mężowie tajemnicy.[2] Stefan Grzib. Mąż Tajemnicy.

Tajemniczy Ekonomiczny Assasyn. Grozę Budzący Grzib. Człowiek dla  którego sprawa o którą walczy jest ważniejsza niż jego własne życie. Budzi to strach. Pozbawia gruntu pod nogami. Nic bowiem nie można zrobić w walce z ludźmi, którzy nie tylko podejmują się zabijać innych, ale także sami zdecydowani są przy tym zginąć. Obalają oni wszelką logikę siły i przemocy, bo komuś, kto gardzi swym życiem, nie można niczym grozić. Ale Grzib gardzi tylko swoim robotniczą przeszłością, tym że czynnie uczestniczył w związkach zawodowych, w radzie zakładowej a nawet zapisał się do partii. Teraz chce być KIMŚ w JAKOŚ.

Traktat Akcji Konkretnej T.A.K
stosowany przez
Samozwańcze Oddziały  Samowyzwolenia
S.O.S
Przeciw snom i śnieniu.
Utrzymuj świadomość w stałej, napiętej uwadze.
Podczas śnienia jest podatna na iluzje i omamy.
W stanie połowicznego wyłączenia
nie działają rozmaite programy
świadomościowe,
które oddzielają plewy od ziaren.
W pole bezbronnej świadomości dostają się rozmaite,
niefiltrowane sny i nierealności,
które w polu przebudzonej świadomości
całkowicie znikają.

Stefan, jak co dzień rano jedząc banana wpada na genialny w swojej prostocie pomysł, jak zarobić pierwszy milion, stać się kapitalistą i dalej nurzać się w rozkoszy. Bananowe drzewo (jeśli je dla niewielkiego wzrostu tak nazwać można) jest miękkie i soczyste. Właściwie jest ono olbrzymim zielskiem, bo jego pień złożony jedynie z ogonkowych pochew tych liści, które stanowią też koronę. W miejscach niskich albo świeżo wytrzebionych, koło mieszkań i w ogóle w gruncie silnym taki bananowy pień może mieć ze 30 centymetrów średnicy, a jednak jednym zamaszystym cięciem pałasza, jakiego tu wszyscy używają pod nazwą sabre d abattis, ścina się z łatwością, bo grube liście pochwy albo dolne przedłużenia ogonków liściowych są wewnątrz bardzo komórkowate. Pień z koroną złożoną z około 10 liści ma zwykle około 4 metrów wysokości. Każdy osobnik wydaje kilka pniów jednocześnie; najstarsze mają kilkanaście miesięcy, najmłodsze ledwo pokazują się z ziemi. Liście bez ogonka mogą być ze dwa metry długie i pół metra szerokie. W cieniu ich można schronić się od słońca, a nawet i od deszczu. Śliczne są bananowe liście, póki od wiatru nie podarte na strzępki, co jednak dzieje się najczęściej, bo liście bananowe nie mają żyłek siatkowato rozgałęzionych, ale wszystkie żyłki równoległe, poprzeczne, od brzegu liścia do środkowej grubej, rynienkowatej żyły skierowane do pochwy.

 Pewien amator dał mu do spróbowania banana suszonego na kamieniach rozgrzanych od słońca. Tego banana on przy tym nacierał ręką z każdej strony od czasu do czasu. Banan pomału zupełnie sczerniał, zmiękł, spłaszczył się a wewnątrz była masa gęstawa, miękka, przedziwnego smaku. Rozważając znaczenie tego nacierania suszonych bananów i robiąc próby, Stefan doszedł do wniosku, że tu chodzi o odebranie życia, o zabicie skóry tego owocu. Bez tego raczej sfermentują i zgniją, a nie wyschną tym bardziej, że od mnóstwa owadów ochronić je trudno. Niszczył więc skórę, zanurzając banany na chwilę we wrzątku; tak samo pękały, co się zdarzało przy nacieraniu.[3]

Stefan myślał, że zrobi dobry interes wprowadzając nowy gatunek bakaliów do Europy. Tymczasem telepatyczną transmisją odebrał kolejny meldunek. Rozkaz 06Azja- cała na nucie re. Ameryka- o akord wyższa. Afryka-cis moll. Radiokapelmistrz. Cyklonowiolonczela-solo. Smyczkiem po czterdziestu wieżach. Orkiestra wzdłuż równika. Symfonia wzdłuż równoleżnika 7. Chóry wzdłuż południka 6. Elektrostruny do jądra ziemi. Kulę ziemską zanurzyć w muzyce na cztery pory roku. Przez cztery miesiące na orbicie dźwięczeć pianissimo. Urządzić czterominutowe wulkano-fortissimo, crescendo. Zatrzymać na wulkano przez pół roku. Zwalniać do zera. Zwinąć orkiestradę.[4]

Co z tego zrozumiał Grzib? Jakiś Radiokapelmistrz Remicis, którego trzeba zlikwidować w Nowym Jorku. To się dobrze składa, Stefan usmaży dwie pieczenie na jednym ogniu. Eksterminacja, kariera i bananowy biznes. W myślach Grziba brzmi to jak piękna harmonia, muzyka sfer. Teraz pełniej rozumie rozkaz. Zanurzyć kulę ziemską w muzyce, Vulcano Music Present : Stefano Magic Mashroom Show. No to lecim do New Yorka. Boisz się? Tchórz! Zabiją! A tak pół wieku jeszcze możesz wieść służalczy żywot! Kłamstwo! Wiem, że i w lawie ataku byłbym pierwszy bohater i śmiałek.[5] Ja Stef Gscheeb.

Idzie Stefan i zorzą tryska. Kroczy Stefan przypływem bryzga. Kto żyw ucieka. Już nie ujdą. Świat wulkanem jeży się rudo. Tego wulkanu nie ma na mapach, nie śnił się starym geografom. Cały wszechświat, a nie Etna byle jaka, krater tryskający ludów lawą. Wyjąc pędzi przez kraje zmięte w law ulewie wszystko, co żyje. Jedni do Stefana wyciągają ręce, inni do Wilsona- na łeb na szyję. Z drobnych faktów powszedniego błotka wyszedł na jaw fakt niezwykły: nie ma na ziemi złotego środka, złote środki nagle znikły. Ni barw ni – nic nie zostało poza  barwą, która farbuje na biało, poza czerwienią, krwawiącą krwisto. Coraz szkarłatniejsze stawało się wszystko. [6]Białoczerwona , OjOjczyzna, miła bo z daleka, Polska Bananowa Rzeczpospolita Ludowa. Nie Muszem, Chcem.Yad vaszem. Bendem Prezydentem. Ja Steff Gscheeb.

Dostaliśmy jaja wysadzone na aluminiowych talerzach z wytłoczonym napisem. 2X WY1942. Gott mit uns. Ya Respect sie wie, sie rozumie Bóg Yest z nami a nawet przeciwko. Niemce ściągają z głów turbany, siadają na małych latających perskich dywanach i.. i na klęczkach wykrzykują w głuchą przestrzeń Ałłach Akbar.

Palacz co prawda cieniutko posmarował masełkiem bułeczkie, jakby miał pewne wątpliwości co do indiegrencji tłuszczu, Obmacuje się po brzuchu i mamrocze dla siebie piosenkie. I ponownie brzęczenie . Od przytupu:

Nadczłowiek hodował starożytnego
Kiedy jeszcze tylko był człowiek
(taki bez ? Ponad ? Na przedzie)
Trzymany jego w jamie razem z Orfeuszem,
Gdy prostu uczony się śpiewać
Nieszczęśliwie uczony
się tylko patrzeć za sobą
W najbardziej nieodpowiedniej chwili
To już jego do dzisiaj stawał się 
Ale z trudnością w stosunku od tego
Niespodziewanie wyruchać go w oślę

I raz i jeszcze raz, co ma być to będzie, yeszcze dwa, Niemce majom nieprzytomne oczy Witamy Was Witamy Was . Nasz Kibuc jest wam otwarty,  mamy nowe koncepcje kibuców koncentracyjnych,. Polska gola . W 1974 roku to nie do końca piłka była okrągła, była mokra. Tomaschevsky, Genau.

– A z czego jest ten dżem.

-Dar aroni.

-Co robiliście z niespalonymi kośćmi.

-Ja, Ja niesprechen deutsch.

-Mercedes Benz.

-Schiller Gutt, Hitler Kaput, Miśki Haribo

-Bewustseinn, wszystko dla omamionych.

-Niemce muszą w coś wierzyć bo nie zdzierżą bycia, Oni otchłań znajom tylko jako Abgrund.  –A z czego jest ten drzem ?

-Ekologiczny  z kości, pomódlmy się o nową generację lodówek, interaktywnych przyjaciół.

-Ja nie wiem co ty pierdolisz , polak niemiec.

-Może fromage, z żydowskim czosnkiem? My kocham fszysko co żydowskie , modlim do ałłacha, kochamy furera., Kochamy Jurgena. Niech żyje Makrobiotyczne Waffen SS.

-Posmaruj, posmaruj.

-Nie mogie , nie mogie.

-Tłuszczuj, tłuszczuj.

-A z czego jest ten drzem?

-Rzygaj, rzygaj.

-Kochaj, kochaj, nie rzuć , nie rzuć.

I tną te kurczaki dużymi nożami, mlaskają mruczą i żują. A my fromage.

Nie Nawiedzę Polski. Tylko Wędliny Mamy Lepsze. Na pohybel schwabom, i oni chcą yeszcze zrefundowaną wojnę? Po moim trupie, niech się dzieje co chce. Yest się nieśmiertelnym , rzygającym , pobłażliwym ale mściwym.

-Siedemnaście mgnień wiosny. My pamiętamy, Sieg Hail Shalom Bismillah.

– Ya man Respect Polska Bananowa Rzeczpospolita Ludowa. Yak zostać Los Presidente. Dowey Kreche. Koka  pięćdziesiąt razy tańsza, Pedro sypie grama na dłoń i wdmuchuje mi w gębę, Ya. Cocacola to ye to, tylko z lodu. Platforma lodowa, LSD, Cocaina na rzecz  rządu. Czy nasz Presidente kiedykolwiek cisnął koke. Nie Yest nieskazitelny , może potrzebuje wsparcia, lepszego designera, a zresztą pierdolcie się, kiście O!góry. Góry wysokie.

Czekamy już tylko na śmierć. Jesteśmy jak to mówiom lekko nie w sosie, w N.I.E.W.S.O.S.ie?

 Apostołowie pojawili się u mnie o świcie. Ciemna smuga porannego cienia nie dotarła jeszcze do mojego samouzdrawiającego się umysłu, gdy stanęli u moich drzwi. Dzwonek. Otwieram oczy. Korytarz. Otwieram drzwi. Oni. I.

Czy wie Pan, co oznacza słowo JAH?

– Ee, to chyba jakiś żydowski święty, nie?

– Myli się Pan szanowny, JAH to Jasna Anihilacja Hipokryzji.

Przecieram oczy. Zaspany mruczę pod nosem.

– Kurwa, to jakaś niedorzeczność.

Goście się jednak łatwo nie zrażają. Podsuwają mi do podpisania deklarację członkowską N.I.E.W.S.O.S. Próbuję czytać, ale oni są szybsi. Na dwa głosy wyśpiewują swoją prawdę. Jeden basem, drugi śmiesznym pedalskim falsetem. I jak takich, kurwa, traktować poważnie?

– Niezależna Inicjatywa Epoche. Wystarczająco Samotne Oddziały Samozagłady.

– Kiedy nie wiesz którędy ani dokąd a zwłaszcza po co przystąp do nas.

Niepotrzebne Inwestycje Emocjonalne

– Poprowadzimy cię dokładnie w przeciwnym kierunku.

Nicość Impregnuje Egzaltację

– Zrozumiesz, że nie ma co cierpieć z tak banalnej przyczyny jak brak sensu życia.

Niezbyt Imponujący Efekt

– Życie jest bez sensu i trzeba z nim jak najszybciej skończyć.

Nieoczekiwany Indeterminizm Egzegetów

– Jedyna odpowiedzialność, jaka nam pozostała to uchronić przed nim jak największą ilość osób.

Nieznaczna Indolencja Ekshibicjonistów

– Nasze zadanie to wyzwalanie nieświadomych niczego ze złudzeń samoświadomości.

Nieuchronna Implozja Eksplozji

– Iluminacja oświetlonego i właśnie implozja eksplozji.

Nieczuła Iluzja Eksplikacji

– Nachalna Idylla Ekscentryków .

Nieadekwatne Imperium Empatii

-NabzdyczonaInercjaEunuchoidów.                                                                                                                                                                                                

No nie uwierzę, pedzio zemdlał. Stoi oparty o framugę. Sztywny jak pal Azji.  Zanim basso kontinuo się zorientował wyśpiewał jeszcze trzy samotne mądrości. No, nic. Tak jak się spodziewałem to kompletne świry. Ale co do tego ma ten JAH? Kurwa, nie wiem. Przyglądam im się. Nie wyglądają na wywrotowców. Raczej na tych, jak im tam, samowystarczających  samotników. Falsetto wreszcie runął. Basso klęka nad nim. Próbuje go ocucić. O Boże, czy ja zawsze muszę mieć takie szczęście?

Wnosimy go do mojego mieszkania. Pedzio, nadal nie daje znaków życia. Trup? Co ja teraz zrobię? Dwa kompletne świry w moim domu w tym jeden nieżywy. Ale… gdy tylko zatrzasnęły się drzwi pedzio cudownie ozdrowiał. Skoczył na równe nogi i zaczyna wrzeszczeć jak opętany. Nie wierzcie nikomu po trzydziestce, Nie wierzcie nikomu po trzydziestce. I tak w kółko z dziesięć minut. Zatkałem sobie uszy i z wrażenia usiadłem na podłodze. Zza ściany dobiegają złowrogie postukiwania. Widać sąsiedzi mają już dość zatykania swoich z kolei uszu. Jeszcze mi tu tylko brakuje Milicji Obywatelskiej. Albo jakiegoś ZOMO. Pedzio krzyczy, ja wziąłem się w garść i zaczynam nim potrząsać. Basso mnie odciąga.

– Musi tak być. On musi krzyczeć, bo tu nie ma równowagi.

– Kurwa, jakiej równowagi? Człowieku co ty wygadujesz?

– Równowagi tu i tam. Wszystko musi zginąć. Takie jest prawo natury. On nie przestanie dopóki nie podpiszesz deklaracji.

– Chuj wam w dupę. Dawaj.

Podpisałem. Co mi zależy. I tak to nic przecież nie znaczy.

– To nie tak. Musisz podpisać własną krwią…

– No nie, chyba was do końca pojebało.

Pedzio krzyczy coraz głośniej. Pukanie staje się coraz silniejsze. Dochodzi już nie tylko z dołu, ale też z góry. Co zrobić? Basso wręcza mi żyletkę. Powolnym głosem cedzi kolejne brednie. Przez krzyki tamtego zasrańca (Nie wierz nikomu po trzydziestce) przebija się jakaś chora opowieść.

– 8 miliardów lat temu w okolice Ślęży przybyli Słowianie z planety Atlanta. Ich kosmiczni rywale, Hebrajczycy z planety Hebra wybrali Mazowsze. Hebrajczycy byli zawsze po stronie wolnej woli i stąd jest tyle nieszczęść. Chrystus, syn Słowianki Maryi i Hebrajczyka Gotlieba po skończeniu 12 lat został wywieziony na Hebrę, gdzie uczył się kierować statkami kosmicznymi i zdobywał wiedzę o energetycznej naturze wszechświata.

Mam dość, biorę tą jebaną żyletkę i nacinam sobie dłoń. Basso ściska mi ją tak, że aż wyję z bólu. Macza długopis w mojej krwi. Podpisuję na siebie wyrok. Jestem wykończony. Ale oni nie dają mi spokoju. Pedzio przestał, co prawda, już wrzeszczeć, ale teraz zaczął jakieś ostre pląsy. Turla się po podłodze jak wściekły pies. Basso tańczy. Robi do mnie marchewkę. Zyg- Zyg, już nam się nie wymkniesz.

– Jesteś nasz teraz będziesz grabił i mordował. Zatańczysz jak ci zagramy.

Zaczyna biegać wkoło mnie. Cały świat wiruje. Jest mi niedobrze, zaraz się zrzygam. Widzę, że spod włosów zaczynają wyrastać mu rogi. A stopy zmieniają się w kopyta. Boże! Co ja zrobiłem to nie była deklaracja ale jakiś cyrograf. Robi się ciemno. Co? Już? Przecież to dopiero poranek. Luli laj. Trzeba spać. Klepią mnie po gębie.

– Panie szanowny, co się Pan tak przejmujesz? Nie wiedzieli, że ma Pan padaczkie. Wody?

Basso wciska mi do ust szklankę. Widzę, że rogi już wklęsły a i kopytka zamieniły się z powrotem w buciki.

– Wypierdalać, wypierdalać. Już mi stąd, złamasy.

-Nie tak prędko Królu Złoty, podpisało się to tera trzeba zapłacić….

– WY-PIE-R-DALAĆ! Słyszałeś Chuju Złoty. Nie będę z wami gadał. Jesteście pojebani.

– Podpisał Pan szanowny zamówienie na osiemdziesiąt cztery pięćdziesiąt. Proszę zapłacić, bo inaczej do sądu.

– Jakie zamówienie, co wy mi tu pierdolicie, zabraliście mi duszę i jeszcze mam za to płacić.

– Jaką duszę, Pan chyba nadal się źle czuje, to zlecenie na dostarczenie czterech unikalnych worów podróżnych.

– Człowieku ty mnie chcesz wykończyć, dawaj to…

Jak wół stoi tu napisane, że zamawiam cztery standardowe wory podróżne w rozmiarze XL za cenę osiemdziesiąt cztery pięćdziesiąt. Kurwa, jakie wory i dlaczego musiałem to podpisywać krwią?

– No, dobra. Co to za jebane wory?

– Wory podróżne w rozmiarze XL.

– No widzę, ale po co ta cała szopka?

– Bo to są specjalne wory, nie wszędzie je można kupić, tylko u nas. A ci, którzy nas widzieli wory muszą mieć.

– Ja zwariuję, gdzie wyście się nauczyli takich metod sprzedaży? Przecież to jakaś paranoja?

– A czy życie nie jest jedną wielką paranoją Panie szanowny.

– Nie zmieniajmy tematu. Co to za wory? Pytam!

– Pan wygodnie usiądzie to wszystko opowiemy.

– Za chuja, nie będę nigdzie siadał, mam was dość. Zapłacę wam tę forsę i spierdalać.

– PanieeE, te wory to nie kalafiory. Pan musi wiedzieć, do czego one są zdolne. Te  wory. Pan siada i słucha, bo inaczej znów pójdziemy w tany.

Tym mnie rzeczywiście przekonał. Siadam i słucham, chcę to mieć już z głowy.


Rozdział dziewiąty

Kentucky Flying Chicken
Grzeeba lot niezwykły do miejsca tajemnego,
czyli księga o podróży nocnej do najbardziej szlachetnego miejsca

Gscheeb wybrał ledwo latające, ledwo istniejące, zapomniane linie lotnicze Kentucky Flying Chicken. Ale trochę zrobił to dla szpanu. Od zaznajomionego szefa kartelu bananowo-kokainowego dostał kupę szmalu na rozkręcenie interesu z suszonymi bananami, a w używanych na kreolkach prezerwatywach, które przewrócił na drugą stronę i wypłukał,  [wtedy są nie do wykrycia przez celników} miał w żołądku koki za pół miliona. Na lotnisku do startu szykował się  B-52. Srebrny, chromowany, cały w jaskrawych odblaskach słońca Acopa Lipsy. Piękny zbytek zamierzchłej epoki, cudów techniki, nienagannych manier i obsesyjnego dbania o kant spodni.

Teraz chrom jest oszukany , kant jest znany tylko z historii filozofii oraz z pierwszych stron doniesień polityczno-gospodarczych. Ale Gscheeb miał szczęście trafić na prawdziwych maniaków awiacji, tych co godzinami potrafią śledzić unoszący się balon, a o pierwszym latawcu potrafią powiedzieć więcej niż o pierwszej dziewczynie. Przeniesiony w słodycz lat pięćdziesiątych, został wprowadzony na pokład przez SexBlondBombę Model AwatarMonroe2. Trochę trzeba zwalić na podręczny bagaż , w który wciąż wtykał nos i ciągł koki.

Gdy objął go w końcu pluszowy fotel, z rozkoszą przymknął oczy, i zanurzył się w cudownym świecie jeszcze niespełnionych marzeń. Steff Gscheeb potrafił docenić jakość usług, za które płacił kartel. Dyskretna, bezszelestna obsługa, na której jednak warto zatrzymać wzrok, szczegóły z pietyzmem odrestaurowanej maszyny, te wszystkie detale, które docenia znawca, i potrafi się nimi upajać. Koło Steffa siada zażywny gość w białym garniturze i słomkowej panamie, który przedstawia się z jankeską bezceremonialnością:

-Fred. Fred Jones.

-Steff.- Ale Stefan ma w sobie tyle koki, że zniósłby jeszcze towarzystwo całej rodziny Freda.

-A. To pan sam podróżuje?

-No wie pan jak to jest , interesy, interesy. –Porozumiewawcze mruganie.

-Jednym słowem Meksyk.

-Wyjął mi to Pan z ust., te kreolki, wie pan zapomina się o rodzinie, wszystko tanie, w zasięgu ręki, dolar wielki, ceny niskie.- Jowialnie uśmiecha się nowy znajomy.

-Dobrze Yes –Steff mówi już tak cicho, że słowa ledwie wydostają się z ust, nie zdążą zabrzmieć a już są wciągane przez nos z wdychanym powietrzem.

-You know Steff, muszę ci coś opowiedzieć.

 Człowiek, o którym mowa już nie żyje. Zmarł na marskość wątroby. Po prostu zapił się na śmierć. Gdzieś niedaleko granicy w Meksyku, gdzie nie mogli go już dosięgnąć amerykańscy detektywi.

Miałem nadzieję do ostatniej chwili. Przysłano mi do celi gryps, gdzie było napisane: Nie trać nadziei, stary. Wydobędziemy cię…Wierzyłem tym, którzy przesłali mi tę wiadomość. Ale jak oni chcieli tego dokonać? Wzdłuż korytarza chodzili tam i z powrotem dozorcy, a w nocy jeden z nich siedział kamieniem w mojej celi.

Czytałem książkę o szpiegu Mata Hari. Aby podnieść ją na duchu, powiedziano jej przed rozstrzelaniem, że będą do niej strzelać ślepakami i że cała egzekucja odbędzie się na lipę. W rzeczywistości tylko jeden z żołnierzy miał na tyle silne nerwy, aby strzelić do pięknej kobiety. Padła, trafiona pociskiem. Inni chybili. Może i mnie, chciano zagrać taką  komedię? Żebym do ostatniej chwili strugał bohatera?

Tak więc wierzyłem w moich przyjaciół dopóki nie przyszli po mnie oprawcy.

Oznaczało to, że gubernator nie skorzystał z prawa łaski. Teraz już nie było mowy o zwolnieniu. Już znajdowałem się w ostatniej komorze, skąd prowadziła jedna droga… Tam, za drzwiami słyszałem, jak przesuwano meble i stukano narzędziami. Przyszli po mnie wczesnym rankiem. Wygolili mi ciemię i włosy na nogach. Na ramieniu wycięto kawałek tkaniny, aby umieścić tam elektrodę.

Zgrzytałem zębami ze złości, że mnie okłamano, gdy mi robiono nadzieję, tam gdzie ona w ogóle nie była możliwa. Następnie wprowadzono mnie do pomieszczenia egzekucyjnego. Na twarz nałożono mi maskę. Uchwyty zacisnęły się na moich kończynach. Słyszałem, jak ktoś w pobliżu klepał za mnie jakąś modlitwę.

Po raz ostatni oświadczyłem, że to nie ja zastrzeliłem wówczas cztery osoby. Byłem tylko przypadkowo w pobliżu. Ponieważ nie było na to dowodów, więc mi nie uwierzono.

Nagle przeniknął mnie straszliwy ból. W głowie zabłysła mi jaskrawa błyskawica. Moja głowa zdawała się palić. Gdy to minęło pomyślałem ; nie chcę umierać. I wówczas przewinęły się przed oczami mojej duszy- już teraz nie wiem równocześnie czy kolejno- obrazy z mojego życia.

Wszystko to , co minęło przeżyłem powtórnie. Szedłem więc do kościoła z moją żoną. Ona miała na sobie ślubną suknię i to był dzień naszego wesela. Równocześnie wiosłowałem po rzece Rio Grande. Żona moja była jeszcze panną i nazywała się seniorita Perez. Przed kilkoma dniami zaręczyłem się z nią. W tej samej chwili siedziałem na mule i jechałem do Villanoueva. Naprzeciw mnie ukazała się ciężarówka i o mały włos mnie nie przejechała. Jeszcze nie ochłonąłem z przerażenia, gdy mój stary nauczyciel spuścił mi lanie. Najciekawsze, że wrażenie błyskawicy oraz myśli, że nie chcę umierać i szczegóły z mojej młodości prawie że równocześnie stanęły mi w pamięci.

I wówczas zdarzyło się coś dziwnego, Zaczęło mi się wydawać, że wypadek z prądem wysokiego napięcia był tylko snem. Nagle znalazłem się w domu z żoną i dziećmi. Mówiłem o nich, lecz oni, zdaje się nie rozumieli mnie. W każdym razie nie tylko, że nikt mi nie odpowiedział, ale wręcz zignorowano moją osobę, jakby mnie nie było.

 Miałem uczucie, że mam spuchniętą każdą tkankę. Krzyczałem- chyba w myślach-aż w końcu znalazłem się w dużym, zielonym pokoju, okrągłym, bez narożników, a do mnie zbliżał się jakiś olbrzym, który starał się mnie zadusić. Walczyłem z owym olbrzymem, choć jakoś wiedziałem, że to wszystko dzieje się po mojej śmierci. Krzyczałem coraz głośniej, a ów potwór, którego trzymałem za gardło, zmniejszał się i rozpadał na kawałki.

Tymczasem zielona kula, gdzie przebywałem, stała się olbrzymia jak kościół. Po chwili zaczęła wirować, aż dostałem zawrotu głowy. Potem z wirującej mgły wyłoniły się jakby złociste węże. Wtedy usłyszałem ludzki głos. Ktoś szeptem wydawał polecenia:

-Wannę gumową podnieść wyżej… podgrzać wodę…silniej masować… podłączyć elektrody… jedną na pierś , druga na kark… bliżej podstawy czaszki..

-Nie rusza się…nie żyje…

A więc mówiono o mnie. Lecz ja nie byłem martwy. Czułem jednak, że mam tylko głowę. Nic z tego nie rozumiałem. Głowa bez ciała? Jak w Azteckiej piłce nożnej?. Właściwie byłem tylko mózgiem. Nagle zdałem sobie sprawę, że znajduję się w samochodzie, który w szaleńczym tempie jedzie po nierównym terenie. To były moje świadome wrażenia.

-Jeszcze jeden zastrzyk… usłyszałem. Wtedy poczułem, że tam, gdzie mi wbito igłę,  mam serce. Powracałem do życia. Ruszałem żuchwą, lecz upłynęło jeszcze wiele minut, nim zrozumiałem, że mam także i inne części ciała.

Wreszcie udało mi się otworzyć. Zobaczyłem wtedy nad sobą twarz mężczyzny. Spoglądał na mnie kłującym wzrokiem. Ubrany był jak chirurg do operacji, z maską na twarzy.

Nie ruszać się – powiedział- kiedy spróbowałem poruszyć głową.

-Boli- wyszeptałem- straszna jazda.

Wóz stanął. Byłem w sanitarce. Po szczegółach poznałem, że był to autobus pogrzebowy przerobiony na salę operacyjną. I w takim to wozie przywrócono mnie do życia.

-A wiec jednak przybyliście- szepnąłem do jednej z postaci w bieli i z maską na twarzy, bo po ich groźnych spojrzeniach poznałem, że to byli nasi ludzie , a nie lekarze.

O tej zielonej sali myślał do końca życia. Doktora X proszono kilkakrotnie o wytłumaczenie tego objawu. Jego kompani myśleli bowiem, że chodzi tu o jakąś manię prześladowczą, o początek choroby umysłowej. Lecz doktor X przecząco potrząsał głową ; My tej zagadki nie wyjaśnimy. Dajmy spokój jego mózgowi. Możliwe, że na skutek żaru posklejało się w nim kilka komórek i w ten sposób powstały anomalie. Te objawy on przeżyje. Niech sobie spokojnie wspomina ową zielona salę. Dobrze, że nie skończyło się to gorzej.

Fred miał zdrowie jak tur. Z czasem jednak- na myśl że mogłoby się wydać że nadal żyje i przebywa w Meksyku oraz perspektywa ponownej wizyty na krześle elektrycznym- zaczął pić. W ten sposób Fred zachorował na marskość wątroby, a na to nie mógł poradzić nawet doktor NO[7]. Steff napijesz się whisky?

-Po co opowiedziałeś mi tę historię?- Słabym głosem spytał Steff.

-Bo to moja historia Steff., Oni myślą, że ja nie żyję, a tymczasem… Dwie podwójne z lodem.

-W czym robisz Fred?- Steff poczuł jakiś błysk intuicji i przed usłyszeniem odpowiedzi włożył nos do podróżnego bagażu.

Z lubością obracał w dłoniach oszronioną szklankę z grubego szkła, w której lód powoli topił się w markowej whisky. Steff jako znawca sączył trunek, który był zarazem zimny i gorący. A raczej swój chłód zamieniał w wewnętrzne ciepło. Zrelaksowany rozejrzał się po twarzach innych współpasażerów. Parę zakochanych par zaraz po ślubie, które kończyły właśnie miesiąc miodowy, znudzone sobą małżeństwa z zawiścią obserwujących pary kochanków, którzy znaleźli urlop w nowych ramionach. Małżeństwa, które zwracają uwagę już tylko na swoje dzieci. I podejrzanych facetów, którym źle patrzy z oczu, na wszelki wypadek zasłoniętych czarnymi okularami. Jeszcze jakieś ładne dupy, co to się nieźle grzały na plażach, i widać , że to nadal lubią. I chcą bez przerwy kusić opalenizną, i burzami włosów, które zawsze są w odpowiednio wymodelowanym nieładzie.

To będzie miły lot, pomyślał przełykając kolejny łyczek whisky.

-Wie Pan, handel, interesy, odzież.

-Tak- mruknął wybitnie tym zainteresowany Steff, i próbował psychicznie się wyłączyć.

– Będzie się Panu wydawało to wręcz absurdalne, lecz nosimy tam takie same ubiory jak wy. Tu jednak nie potrzeba na ubrania tylu szaf. Nie widuje się ich wcale. Co prawda przebywam w tym nowym świecie dopiero od niedawna.

-Naprawdę, – mruknął Steff.

-Moje ciało fizyczne opuściłem i  żyję nadal w moim ciele astralnym. Oczywiście miałem na sobie ubiór, jednak on mi się nie podobał. Taki był jakiś dziwny. Nigdy w życiu nie miałem czegoś podobnego na sobie. Rzuciło mi się także w oczy, że istnieje tu duża różnorodność ubiorów. Jedni byli ubrani zwyczajnie, jak za życia. Inni mieli na sobie długie powłóczyste szaty co moim zdaniem nie było ani praktyczne, ani ładne. Dlatego zająłem się biznesem.

-I jak tam idą interesy? Zapytał sennie Steff.

-Główna różnica między życiem doczesnym, a życiem na tamtym świecie polega przede wszystkim na braku wszelkich chorób. Poza tym żadne fizyczne wpływy nie mogą nikogo nastroić  negatywnie do czegokolwiek. Wyraz „ fizycznie” jest tu ważny, albowiem świat fizyczny nie jest wyłącznie tylko fizyczny. W świecie  fizycznym życie psychiczne odgrywa dużą rolę, my zaś w świecie pozagrobowym mamy na przykład atmosferę chemiczną, a więc fizyczną. Dalej mamy jakieś ciało. Mamy także ubranie, jest to bowiem przyzwyczajenie myślowe, zabrane ze świata fizycznego, aby chodzić ubranym. Lecz na ubranie nie trzeba brać miary. Tworzymy je myślowym aktem woli. Kto tego z początku jeszcze nie potrafi, temu zrobią to chętnie inni. Ja na przykład robię dalekie spacery, bo za życia lubiłem chodzić. Lecz nie muszę tego robić. Mogę do woli unosić się i płynąc w powietrzu. Z przyzwyczajenia jednak stawiam nogi na ziemi. Z pewnością spytasz mnie po czym ja właściwie chodzę, czy po prawdziwej ziemi, czy po czymś innym. Oczywiście , że chodzę po jakiejś ziemi, która jest dla mnie taka twarda jak dla was ziemia fizyczna. U nas są takie same drogi jak u was lecz nie ma na nich brudu, błota, śmieci i innych nieprzyjemnych rzeczy. Nasze drogi są elastyczne przy chodzeniu, więc chodzenie po nich należy do przyjemności.[8]

Na tamtym świecie spotkałem kiedyś dobrego znajomego ubranego we frak i cylinder, z kwiatkiem w butonierce i małym egzemplarzem Biblii w ręce. Po przywitaniu się złożyłem starszemu panu życzenia z powodu odmłodzonego wyglądu i spytałem; Dlaczego się pan tak świątecznie ubrał?- Jak to – Odrzekł znajomy- na takim świecie jak ten należy włożyć na siebie to, co się ma najlepszego. Po chwili rozmowy zauważyłem, że ów pan nie ma już w swojej ręce tomu Biblii. Po prostu przestał o niej myśleć i Biblia się ulotniła. Znajomy nie radził mi szukać zgubionego tomu, bo to jest – jak powiedział rzecz zupełnie beznadziejna. Albowiem należy sobie uprzytomnić, że gdy się na tamtym świecie czegoś szuka, to się przy tym myśli, że się tego nie ma i wobec tego nie można tego czegoś odzyskać! Należy postąpić zatem tak: intensywnie myśleć że się Biblię ma – O , proszę Biblia znów jest!!

-Pana zawsze trzymają się dowcipy, jak za dawnych dobrych czasów, a przecież teraz jesteśmy na tamtym świecie![9]

-Jeszcze raz whisky z lodem, i proszę o tym pomyśleć . Po chwili w ich dłoniach pojawiły się oszronione szklaneczki whisky.

Gdzieś w przedzie samolotu mały chłopiec, z dziwnie starczą twarzą siedział na kolanach swojej mamy i bawił się żołnierzykami.. Szeptał im coś kolejno do ich miniaturowych plastikowych uszu, a oni nieruchomo przytakiwali słowom chłopca. L.Edinger i B. Eischler opisali bezmózgie dziecko, które żyło 3 lata i 9 miesięcy. Autopsja wykazała, że zamiast półkul mózgowych istniały cysty o cienkich ściankach, nie zawierających tkanki nerwowej. W ciągu pierwszego roku  życia dziecko to znajdowało się w stanie jakby ciągłego snu, nie wyrażając niczym głodu i pragnienia. Z początku ssało ono pierś i smoczek prawidłowo, lecz po 6 tygodniach przestało ssać. Połykało natomiast płyn wlany do ust łyżeczką. Piło także z flaszki przez smoczek, ale nie mogło trzymać jej rękami. Oczy – o ile były otwarte – miało zwrócone nieruchomo ku górze. Głowy od światła nie odwracało, oczy jednak przy silnym oświetleniu zamykały się dosyć często. Nie można było stwierdzić, czy dziecko słyszy. Czuciowość skórna była bardzo stępiona, a wrażliwość bólowa według wszelkiego prawdopodobieństwa była zupełnie zniesiona. W ciągu pierwszego roku anencefal leżał nieruchomo, nigdy nie płakał, nie objawiał żadnych ruchów mimicznych i tylko czasami wydawał ciche tony. W drugim roku życia zaczął krzyczeć dniami i nocami, wykazując jednocześnie pewne podniecenie ruchowe.[10] Wymachiwał rączkami, zaciskał w gniewie malutkie dłonie i wygrażał nimi swym małym żołnierzom. Szeptał im coś kolejno do ich plastikowych uszu, a oni nieruchomo przytakiwali słowom małego starca. I małe plastikowe żołnierzyki nagle ożyły i wycelowały swoje miniaturowe karabiny w osłupiałe stewardesy.

– Nażrą się do syta a później w nocnej ślepocie mięsem, które puch pierzyn porasta, wpełzną na siebie się pocić, łóżek skrzypieniem bezczeszcząc miasta. Gnije ziemia, lamp jej ogienie wydęły górą pęcherze, drżąc w miast agonii. Ludzie mrą w kamiennej odzieży, jednego wyjęli z grobu aby zbadać śmierci niesłychanej bubel.[11]

-Prowadzić do załogi w imię Boga Najwyższego, w którego rękach wszyscyśmy zabawki. Ałłah Akbar! Żołnierzyki maszerując do kabiny kapitana zaśpiewały piosenkę:

Idź, człowieku, idź, rozpowiedz                                                  
Idźcie wszystkie stany 

Czarni, biali, kolorowi                                                               
Idźcie zwłaszcza wy, plastikowi                                           
Przez na oścież bramy                                                          

Rozejdźcie się po niżu                                                                      
Rozejdźcie się po wyżu
Rozejdźcie się po płaskowyżu
W blasku słońca, w cieniu chmur                                                

Dla wszystkich starczy miejsca                                              
Pod wielkim dachem nieba                                                   
Na ziemi, którą ja i ty                                                   
Zamienimy w bagno krwi

I weszli do kabiny pilotów.        

-Patrz pan, Panie jakie to teraz robieją na wschodzie zmyślne zabawki.

-Byś Pan w to nie uwierzył.

-Czy pan także chciałby sobie pójść? Tam gdzie żołnierzyki?

-Oni mnie nic nie obchodzą.

-Czy pana położenie nie jest dziwne? A właściwie, od kiedy pan nie żyje?

-Ja nie żyję? Dlaczego On jest stale przy mnie? Jemu dają ogień. Z nim robią najgorsze rzeczy. On na coś staje, coś mu naklejają na głowę i potem przychodzi „Wielki Ogień”

-Czy tu jest pana właściwe miejsce?

-Fotel numer 7.

-Czy tu jest pana właściwe miejsce?

-A dokąd mam pójść?

-Do świata duchów.

-Gdzie to jest?

-To jest tam, gdzie po śmierci idą ludzie świadomi, iż nie żyją już na tym świecie. Czy nie zauważył pan , że coś się z nim stało?

-Mnie wystarczy, gdy pan zabroni, aby nie owijano mi głowy szalem i żeby potem nie było ognia. Miałem wrażenie, że się rozlatuję w kawałki. Jak człowiek może wytrzymać, kiedy do niego tak strzelają?

-To zrobiono po to by pana wypędzić. Czy pan nie czuje się obecnie swobodniejszy? Co pan ostatnio robił, gdy dostał te ogniste strzały?

-Cieszę się, że mnie wygnano. Czuję się teraz swobodniejszy.

-Czy orientuje się pan, że znajduje się pan w ciele tego pana?

-Na szczęście nie.

-Ciało,  którym się pan obecnie posługuje, należy do tego pana.

-Ależ nie.

-A czy ten garnitur należy do pana?

-Nic mnie to nie obchodzi.

-A skąd go pan ma?

-Nie ukradłem go. Każę pana aresztować , bo nazywa mnie pan złodziejem.

-Jaki ma pan kolor włosów?

-Kasztanowy.

-Te włosy nie są kasztanowe, a ten garnitur należy do mnie.

-Nic mnie to nie obchodzi. Ja się o niego nie prosiłem.

-Niech mi pan powie od kiedy pan nie żyje?

-Ja żyję. Raz pan mówi tak, a potem inaczej.

-Pytam kiedy pan stracił swoje ciało?

-Wcale go nie straciłem, przecież nie leży w grobie.

-A czy pan nie był kiedyś chory, a potem zrobiło się panu nagle lepiej?

-Tak, byłem ciężko chory. Lecz potem, gdy poczułem się lepiej, znalazłem się na pięknych wakacjach. „Dokuczały” mi tam tylko piękne kobiety. Było nas tam więcej, ale wszyscy pozostali wystraszyli się  i uciekli.

-Wyjaśniono im ich położenie i poszli sobie do świata duchów. Pan też powinien tam pójść. Dlaczego pan czepia się tego pana?

-Ja się czepiam? Cóż za pomysł. Byłem w Acopa Lipsie na wakacjach, ale teraz czas na wyjazd.

-I pewnie dlatego pana tu sprowadzono?

-Widzę tu tylko szereg osób siedzących dookoła.

-Czy po ostatnim zabiegu poczuł się pan wolny?

-To pan nazywa zbiegiem?

-Jeżeli to umożliwi panu odczepienie się od tamtego pana, to nazwałbym to zabiegiem bardzo skutecznym.

-Pan nawet nie wie , ile ja się nacierpiałem przez ten ogień, a szczególnie przez te wystrzały.

-Musiałem wykonać ten zabieg, by pana wygonić.

-Pan tę diabelską maszynę traktuje jak jakiegoś bożka. Pan chciał mnie wygonić, ale dokąd?

-Do OjOjczyzny.

-Gdzie to jest?

-To jest miejsce, gdzie przebywają duchy , istoty bezcielesne, aby nabrać tam poznania, rozeznania własnej sytuacji, dalszego doświadczenia w nowych warunkach bytu. Pan opuścił swe ciało fizyczne, nie zdając sobie z tego sprawy. Później wszedł pan w ciało astralne tego pana, po prostu opętał go pan.

-Wiśta wio łatwo powiedzieć.

-Czy pan nie zdaje sobie z tego sprawy, że znajduje się w szczególnie dziwnej sytuacji? Ile miał pan lat, gdy opuścił ciało? Czy przypomina pan sobie coś z przeszłości?

-Pamiętam tylko, że wyjechałem. Potem zrobiło się nagle ciemno. Od tego czasu prawie nic nie pamiętam.

-Czy pan wie który, jest obecnie mamy rok?

-Nie potrzebuję odpowiadać na wszystkie pytanie. Czy jest pan adwokatem lub sędzią? Kim pan właściwie jest?

-Jestem człowiek-ogień. Czy pan wie, że mamy obecnie rok 2005?

-Nic mnie to nie obchodzi. Jest mi to obojętne.[12]

Stefan jest już tak zamarynowany kokainą, że jest mu wszystko obojętne. Ze spokojem polskiego marynata, obserwuje pierzaste chmury, które są muskane przez skrzydła samolotu. To tylko inny, szybszy rodzaj pływania, powietrzny statek czasem przebija się przez chmurę, a czasem ślizga się po jej z mgieł utworzonej powierzchni. Stefan chwilami dostrzega zastępy aniołków, co się tam gdzieś w tych mgłach pierzastych chowają, na lirach wdzięcznie przygrywają i chóralnie śpiewają: Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów Alleluja, Alleluja, Allah Akbar. Kurwa mać. Coś jest nie tak, myśli Steff i bierze proszku zombifikującego.

-Dzieje się coś złego, prawda?

-Teraz jesteś na łasce duchów, pamiętaj, że cokolwiek się stanie, śmierć nie jest końcem.

-Nie pozwólcie im mnie pogrzebać,ja nie umarłem.

-Są oznaki, życia? Ciśnienie, tętno? Straciliśmy go. Zanotuj czas zgonu. Jutro zawiadomimy rodzinę.

-Nie ma potrzeby doktorze , zajmę się wszystkim.

-Nie odpoczniesz, będziesz wszystko widział, poczujesz chłód trumny, będzie gorzej, znacznie, znacznie gorzej.

-Lucien Cyper?  Wielki Hunkan?

-Jest teraz moim sługą, nie ochroni cię, mam jego duszę, Lucien zmieni twoją krew w robaki, słyszysz mnie?

-Teraz złożymy cię w ofierze, żebyś miał towarzystwo.

-Kiedy się obudzisz możesz krzyczeć ile sił w płucach, ale z grobu nie ma ucieczki.

-Ja żyję!

-Póki co on ma twoją duszę ale weź garść proszku zombifikującego.

-Wiem, że trucizna sprawia, że widzę rzeczy, których żywi nie widzą.

-Twoja dusza należy do mnie, rządzę twoimi myślami.

-Ty jesteś wszystkiemu winien, ty jesteś wszystkiemu winien.

-Nie zaznasz spokoju, pójdziesz ze mną do piekła.[13]

Wielkie mi Halo. Proszek zombifikujący pozwala różne dziwactwa zobaczyć i nie dziwić się niczemu. Zaświaty, żywe trupy mówiące ludzkim głosem. Ścięgna i mięśnie – pewniejsze od próśb! Nie czekać, aż się zmiłuje czas! Nie błagać litości losu! Toć trzyma w garści każdy z nas pas transmisyjny kosmosu![14] Ziemia chcąc oddać się, cielskiem zawierzga, cała się rozłoży, rozkraczy, przedmioty ożyją, każdy wargami zagaworzy: „cacy, cacy, cacy!” [15]

Traktat akcji konkretnej T.A.K
stosowany przez
Samozwańcze Oddziały Samowyzwolenia
S.O.S
Dopiero nie mając oparcia,
nie szukając celu stajesz się nim,
najbardziej cennym
klejnotem

Steff omdlał, a samolot linii Kentucky Flying Chicken frunie dalej, ku celowi swego przeznaczenia. Tylko do kurwy nędzy kto to jest Wielki Hunkan?


Rozdział dziesiąty

W obozie koncentracyjnym
M jak Miłość może spotkać cię nawet z ręki oprawcy, Czuwaj!

A w hitlerowskim kibucu, życie jak to życie. Jestem z palaczem na śniadaniu. Stołówka rodem z tropików, przewiewne bambusowe ściany, tylko nad głównym stołem olbrzymia  swastyka, w płonącym kolorze zachodzącego słońca. A może Wschodzącego?

Siedzimy naprzeciwko siebie z palaczem obok jakiegoś niby to oficera, który jednak wygląda na postać z futurystycznej operetki. Lacie, gacie i tylko ta czerń esesmańskiej czapki na której błyszczy dyskretny urok trupiej czaszki.. Ważymy w rękach ciężkie sztućce, na ziher łup wojenny z czasów drugiej wojny, bo są ze złota, z hebrajskimi wygrawerowanymi napisami. I w aluminiowych tandetnych talerzach, z nieodzowną swastyką dzióbiemy maniok, swoiste płatki owsiane tropików. Ja, Ja, Gut, Gut.

I nie wierzę własnym uszom, z głośników sączy się dyskretna muzyka. Miłość ci wszystko wybaczy , miłość tak pięknie tłumaczy, zdradę i wojnę i płacz, bo miłość mój miły to gott mit uns. Tylko, że to jest niemieckie wykonanie Marleny Dietrich, a nie nasze, polskie , narodowe śpiewane przez naszą, polską wieszczkę Ordonównę. Coś potwornego, maniok staje mi w gardle, staje mi serce, staje mi w spodniach. Gdyż widzę tajemne zjawisko. Oto na salę wkracza kobieta wamp. Jaśniejąca pięknem, które tylko podkreśla czarny paradny mundur SS. Nieprzepisowej krótkości spódniczka, a potem tylko długie zgrabne nogi i wysokie obcisłe i błyszczące oficerskie buty.

Niedbałym gestem ściąga esesmańską czapkę , błysnęła trupia główka, a włosy rozsypały się tworząc jasna aureolę. To nie jest jakaś gruba Niemra, to jest święta esesmańska bogini. Maniok staje mi w gardle, serce mi staje, staje mi. Telepatycznie wrzeszczę na niego ; siad, do budy, leżeć. Powoli, jakby z wewnętrznymi oporami  wraca na miejsce i czujnie waruje. Końcówka Woli Mocy.  Palaczowi cały widelec został w gardle, więc go gdzieś reanimują w głębi sali.

A ona skierowawszy wzrok swój piorunujący na mnie, więźnia niewinnego przeszyła mi serce i wzięła do niewoli. I zbliża się do mnie, rozkołysanymi biodrami, które wprawiają mnie w chorobę morską, śródlądową, międzygwiezdną. I jest coraz bliżej a nad nią goreje swastyka krwista, która zaczyna mi wirować w oczach. I pyta dziecinnym głosem niewinnej, bezwstydnej dziewczynki czy miejsce opuszczone przez palacza jest wolne. Zapamiętale kiwam głową jak dziecko w chorobie sierocej. I jak na zwolnionym filmie przyrodniczym z całą gracją czarnej pantery-gazeli powoli siada obok mnie ogarniając mnie dziwnie znajomym zapachem i podwyższoną temperaturą powietrza. Ona sama dla siebie tworzy kurtynę cieplną, niegroźny jej jest front wschodni, może najwyżej ubrałaby futro na esesmańską czarną bieliznę.

 Wunder Waffe Annet, Jej gorąco pozwoliłoby na przeżycie całego batalionu, Stalingrad byłby padł przed nią na kolana, losy wojny byłyby przesądzone, a anglojęzyczny Windows nazywałby się Fenster. Wszyscy mówiliby po niemiecku, a zabytki amerykańskiej popkultury sprzedawałoby się jako rarytasy na zamkniętym rynku sztuki.[16]

Tu był nasz stół, otoczony Niemców zażyłą gromadką a naprzeciw jej stół. Ławkę suwając  tu-ówdzie, tak umieściła zręcznie, żem oblicza jej pół, cały zaś widział kark, głośniej mówiła niż zwykły esesmanki i nalewała nagle rzuciwszy mi wzrok, trunek przelała za szkło. Wino pociekło po stole, a jej uroczy paluszek, znacząc na desce swój ślad, koła wilgotne tam snuł. Imię me splotła z imieniem swoim; ja wciąż pożądliwie palca śledziłem jej ruch, ona widziała to zaś. Wreszcie swastykę narysowała pośpiesznie, przed nią litery C I A. I wlot, gdym zauważył ten znak, kręgi kreśliła na kręgach, by zmazać litery i cyfry.

Milcząc siedziałem na miejscu i gryzłem wargi płonące, wpół z chytrości, lecz także i z żądzy, do krwi.[17]

Cicha noc, święta noc, wszystko śpi, atoli Szpe-yo i Cyn-gyel siedzą pod choinką i udają prezenty. A całkiem dobrze się prezentują. Jednemu łzy wypaliłly na tajwańskim podkoszulku napis; TAKE ME -TSUNAMI –TAKE ME- TAKE US, ale co mnie to wszystko. W końcu Święta, przepływamy okolice równika i choć podświadomie wszyscy oczekują opadów śniegu, lub co najmniej manny z nieba , nic z tego nie będzie. Nawet nasz kochany ksiądz-kapelan Piotr stracił metereologiczną podstawę wiary w białe święta i pieczołowicie, na kolanach oblepił cały pokład i kambuz watą. Całe szczęście, że nie cukrową, bo w połączeniu z Nitro, które wieziemy stanowilibyśmy, największą bombę napalmową na świecie, a raczej na morzu, ale co wy do kurwy nędzy wiecie o morzu?

Święta na okręcie, bombki stale wykonują opętany taniec morskich pokłonów. Dobrze, że sztuczna choinka, którą zapobiegliwy ksiądz-kapelan Piotr zabrał z OjOjczyzny jest solidnie umocowana w kaplicy Boskiego Zawzięcia, i nie byle sztorm zepsuje nam Święta. I nastrój jakowyś , odświętny, niezwyczajny opanował wszystkich. Nagle z dnia na dzień wszyscy staliśmy się na naszym miłym stateczku dla siebie nawzajem bardzo uczynni i grzeczni. Palacz zaczął śpiewać Petrarką, ksiądz-kapelan Jan gra w karty z indianerami a ja postanowiłem że nie będę już przeklinał. Nawet kapitan Ahab przestał obnosić się z tą swoją ponurą miną i uśmiecha się do wszystkich. Nie wiem czy stało się to za sprawą US, czyli ubłoconych skrzyń, czy też dlatego że zaczęły w nas wszystkich działać LGS. Wszyscy jak jeden mąż zaniechaliśmy poszukiwań Pustego Grobu i jedyne o czym każdy z nas marzy to wrócić nad słodkie Maracaibo. Szpe-yo opowiada nam bajki indiańskie a Cyn-gyel uczy jak nacinać zamrożone masło tak aby nie zrobić mu krzywdy. Nie przeszkadza nam ani ten zawsze bardzo denerwujący nas wiatr, ani nawet te niezbyt przyjemne wysokie fale. Miło jest spędzić swe życie na morzu. Tak się komuś do czegoś przydać. Spełnić się jako marynato. Oddać swe życie za sprawę przemysłu przetwórstwa mięsnego. Rozpiera nas duma, że to właśnie my zostaliśmy wybrani do tej roli i z niecierpliwością oczekujemy swego końca. No i Świąt Bożego Narodzenia.

 A i z tym, na przeklętym statku będą kłopoty, mamy kilku prawosławnych, którzy mają przesunięte nie tylko święta. W Diesnojem Bractwie, założonym około 1845 roku, przez zdymisjonowanego sztabskapitana Mikołaja Iljina jest kilka osób. Iljin nauczał na gruncie Apokalipsy, iż nadciąga tysiącletnie Królestwo Boże na ziemi. W Jerozolimie niebieskiej, która będzie się rozciągać od Syjonu po Kanton wzdłuż linii kolejowej ze złota, zdobnej w stacje-pałace wśród ogrodów, tam zasiądą wybrani po prawicy Pańskiej (diesna –prawica). Odprawiają nabożeństwa z hymnami w duchu militarnym na przykład „Bomba boskiej artylerii”, przepojone dzikim fanatyzmem wobec niewiernych. Do Diesnych należą przede wszystkim byli kolejarze, dróżnicy i ci, którym nie dana była w dzieciństwie kolejka elektryczna. Tym nie mniej, trzeba na nich uważać , by nie zepsuli Wigilii, gdy pierwsza gwiazdka oznajmi nam Wiernym Narodziny Dzieciątka.

A te indianerskie ciule nadal siedzą pod choinką, przymilnie się uśmiechają, poobwiązywali się wstążkami i czekają aż ktoś ich weźmie. Nie wiadomo tylko, czy chodzi im o to, by ktoś z załogi wziął sobie tak ekstrawagancki prezent, czy też oczekują, że jakaś zaświatowa, indianerska siła weźmie ich wprost spod drzewka do siódmego nieba Wakan Tanki. Groch z kapustą. Karp, nie to nie będzie karp tylko płetwa rekina, którego kucharz złowił parę dni temu. Zresztą co to za sztuka , pizdy żrą nawet puste puszki po pasztecie mazowieckim. To nachalne bydlęta są, dlatego strach się kąpać, mimo, że jest koniec grudnia a my przekraczamy równik.                 

Traktat Akcji Konkretnej T.A.K
stosowany przez
Samozwańcze Oddziały Samowyzwolenia
S.O.S

Nikt nie jest samotną wyspą. Nie ma wysp ni stałego lądu.
Jest tylko ocean. Wrzuceni w życie, w żywioł rozpaczy.
Płynąłem i płynąłem, ręce mi omdlewały.
Zmieniałem style, zmieniałem kierunki.
W końcu swobodnie unosiłem się na wodzie, na plecach, samą wypornością ciała,
w dzień wygrzewając ciało w promieniach słońca,
nocami oglądając gwiazdy.

Połowa załogi była od początku obłąkana, ale teraz to jest epidemia, biegają po całym statku, wykrzykując: Narodził się Nam Zbawiciel, Ratuj się kto Może!

Do tej ogólnie panującej psychozy przyczyniły się, rozpowszechniane pocztą pantoflową fragmenty przepowiedni Nostradamusa w tak zwanym Zielonym Języku, czasami w pewnych kręgach okultystycznych zwanym też Językiem Ptaków. Łacińskie słowo aviarus wywodzącym się od słowa avia oznacza „ należący do ptaków”, „ właściwy ptakom”. Łacińskie pozdrowienia – zarówno poranne ave, jak i wieczorne vale – odnoszą się do zmarłych, tych którzy przebywają w świecie duchowym. Język Ptaków służył porozumiewaniu się z tymi, którzy pozostając w ciele fizycznym, maja dostęp do ukrytego świata i zrozumienia ducha.

Współcześnie Język Ptaków jest zazwyczaj nazywany Zielonym Językiem. Prawdopodobnie nazwę tę można wyprowadzić z francuskiego określenia Langue Vert. Langue Ouvert to język otwarty, język jakim posługują się zwykli ludzie. Kiedy na zasadzie afezji ouvert zastąpimy przez vert, oznaczać ono będzie przeciwieństwo otwartego, czyli zamknięte. Langue vert zatem to język zamknięty, „ język tajemny”, „język ukryty”. W tym dziwnym zamkniętym języku pozornie zwykłe słowa zyskują dodatkowe, głębsze znaczenie, zrozumiałe tylko dla tych, którzy są wtajemniczeni. Palacz mi szepcze przepowiednię Nostradamusa, rozpowszechnianą na statku:

Przywódca Londynu przez amerykański rząd;
Wyspa przedzieli cię lodem od Szkocji:
Będą ponownie mieli króla fałszywego jak Antechryst,
Który doprowadzi ich wszystkich do wojny.[18]

I wszyscy srają pod siebie, boją się nadchodzącej Apokalipsy. Tak jakby już dawno nie nadeszła i w jej niewidzialnym cieniu ludzkość nie prowadziła codziennego życia. Identyczną rolę pełni woda i żeglowanie. Zamknięty w statku, skąd nie ma ucieczki, szaleniec oddany jest rzece o stu ramionach, morzu o tysiącu dróg, ogromowi niepewności poza granicami wszystkiego. Jest więźniem traktu z wszystkich traktów najbardziej wyzwolonego i otwartego – na zawsze przykuty do niezmierzonych rozstajów. Jest Przejezdnym w najdoskonalszym znaczeniu tego słowa, jest niewolnikiem Przejazdu. Nie wiadomo też, do jakiego lądu zawinie, ani nie sposób zgadnąć , skąd przybywa, gdy przybije do brzegu. Nie ma innej prawdy ani ojczyzny prócz pustynnego obszaru między dwiema ziemiami, z których żadna mu nie przynależy. Czyżby to rytuał, mocą swych właściwości, stanął na początku długiego ciągu wyobrażeń, jaki możemy śledzić przez wieki zachodniej kultury? Lub może odwrotnie, pokrewieństwo wyobraźni wywołało z głębokości czasów i ustanowiło rytuał załadowania na okręty? Jedno nie ulega wątpliwości : woda i obłęd na długo miały się zjednoczyć w marzeniu sennym Europejczyka. Oddając wariata marynarzom zyskiwało się pewność, że nie będzie się więcej włóczył pod miejskimi murami, że odjedzie daleko, więzień własnej podróży. Kojarzyła się z tym jednak tajemnicza natura masy wód: woda unosi, lecz także oczyszcza: żegluga zdaje człowieka na koleje losu, czyni go niewolnikiem przeznaczenia, każde odbicie od brzegu może być ostatnie. Na swym szalonym statku szaleniec zdążał na drugi świat i z innego świata przybywał, kiedy lądował.[19]

Różnie działają pociski Amora: z nich jedne li drasną i zdradziecki ich jad przez lata chorobą jest serc. Lecz upierzone potężnie, z ostrzem na świeżo zaciętym, inne wnikają w sam rdzeń, w lot rozpalają nam krew. W czasach herosów, gdy bogi, jak i boginie, kochali żądza szła ślad, rozkosz za żądzą.[20] Siedzimy zamknięci w tym posthitlerowskim kibucu, ale Amor jakoś przedostał się przez kolczaste druty pod napięciem. Cały czas o niej myślę, jest we mnie stale obecna i na tysiąc sposobów interpretuję jej najmniejszy gest, słowo czy spojrzenie. Co miały znaczyć tajemnicze litery ukradkiem napisane winem na stole? C I A . Central Intelligence Agency. Czas Idzie Amora. Drążenie ich możliwego sensu doprowadza mnie do paranoi. Czy trafnie pojąłem ich sens? Czasami widzę ją przez okno baraku, w którym jesteśmy zamknięci, jak idzie, nie!, płynie nad powierzchnią ziemi, rozkołysana, strzelista, świetlista. Ona sama jest tą pierzastą strzała Amora. I wbiła mi się w serce, i grotu wcale nie chcę wyciągać, słodycz przenika moje ugodzone, ugłodzone serce. W niewieście śmiertelnej skąd taka czystość i taka uroda? Że Bóg chciał cud z niej uczynić- tak wierzę. Jej cera- perły blask nieskazitelny, jakim się krasi najwdzięczniej twarz młoda; co najlepszego stworzyła natura, w niej mieszka; piękno jej miarą się mierzy; z obu jej źrenic, gdzie wzrokiem uderzy, gorące duchy miłości, wypadłszy godzą na tego, co w jej lica patrzy, a grot ich prosto do serca mu bieży. Amor wdzięk dziwny na jej usta garnie, nikt na nie spojrzeć nie może bezkarnie.[21] Na razie porozumiewam się z nią tylko za pomocą krótkich, wymownych spojrzeń, nie można dopuścić do tego by hitlerowce się zorientowały.

Mogę spotkać ją tylko na stołówce, gdzie ze względu na małe, zabawkowe rozmiary obozu jada załoga i jeńcy. Gdy wchodzi na sale powietrze zaczyna drgać i przynosić mi rozmaite komunikaty, trzepot jej rzęs narastając w powietrzu dochodzi do mnie jako huragan. Efekt Tsunami. Cały czas roześmiana, słodko paplająca do wiankiem otaczających ją esesmanów, chwilami posyła mi ukradkowe, mgnienie oka trwające poważne spojrzenie. Papuzi gołąb skąd przybywa? Z bagien leci, w ryżu siada.  Skąd się miłość bierze tkliwa? Z oczu płynie, w serce spada.[22] Mowa spojrzeń, czasem jej dłoń wykona krótki jakby indonezyjski taniec, pełen tajemnego znaczenia, przeznaczony tylko dla moich oczu.

Only For Your Eyes. Błąd. James Błąd. Jeżeli ona jest szpiegiem, to trudno było o lepszy wybór, hitlerowce jak nieprzytomne paplą do niej non-stop. Bez tortur wyśpiewałyby wszystko, dla  jednego przychylnego spojrzenia. Ale te jest zarezerwowane dla mnie. Wtedy ciemnieją jej oczy, znikają białka, a czas się zatrzymuje. Czego oni ich tam uczą w tym CIA. Pod wpływem woli doświadczonego agenta ciało astralne może się kurczyć i rozprężać. Ciało astralne może w ten sposób powiększyć się o 1,26 mm, czyli o jedną czterdziestomilionową część swojej normalnej objętości. Kurczyć się może natomiast o mniej więcej 8 mm, czyli o sześć i ćwierćmilionową część swej objętości. Ciężar właściwy ciała astralnego wynosi około12,24 miligrama, czyli jest mniejszy, niż ciężar właściwy wodoru. Wagę ciała astralnego obliczono i ustalono na mniej więcej 69,5 grama.

Ciało astralne i ciało ziemskie są stale połączone ze sobą żywą tkanką pulsującą, jak przewód krwionośny. Taśma ma kolor srebrny. W odległości kilku metrów ma ona grubość kilku centymetrów, lecz w miarę oddalania się ciała astralnego od ciała ziemskiego wydłuża się i staje się cienka jak nić. Jednakże zawsze utrzymuje żywy kontakt z ciałem macierzystym. Stan taki można porównać z psem uwięzionym na elastycznej taśmie gumowej. Ruchem ciała astralnego, jego oddalaniem się i rozciąganiem srebrnej nici rządzi ludzka podświadomość. Ciało astralne przyuczane do wycieczek za pomocą systematycznych ćwiczeń, może się udawać bez obaw na większe odległości. W tym czasie ciało ziemskie jest nieruchome, sztywne i jakby martwe. Z takich wypraw bilokacyjnych znany był Mahomet i inżynier Ossowiecki.[23] Moja Wunder Waffe Anett wybilokuje nas z opresji. I nawet weźmiemy ze sobą palacza, o ile go do tego czasu nie przerobią na plecak ze skóry.

Czas w obozie płynie podobnie jak na morzu. A właściwie jak na jakichś makabrycznych koloniach. Feriach feerycznych. Bo to, że hitlerowce, odprawiają muzułmańskie modły, kierując twarz do Mekki, a może do Berlina, że jedzą macę nie zwalnia ich od ulubionych, pseudomedycznych eksperymentów. Klonują co popadnie, mutują genetycznie monstrualne buraki, które na szczęście jeszcze nie mówią, bo poczułbym się zbyt swojsko. Ten doktorek, który za wszelka cenę chce się upodobnić do swojego idola Dr.Mengele, łapczywym wzrokiem patrzy na palacza. Miejmy nadzieję, że go nie sklonują , bo ziemia nie zniosłaby dwóch takich pojebów. I to w jednym obozie. Ja się tam nie dziwię doktorkowi, bo palacz cały czas wyśpiewuje, oszalały obozowy Caruso.

Mój pies wabi się Sam
Szczeka i ryje ziemię,
Przez siedem dolin, siedem wzgórz
Brzmi szczekanie mojego psa
Mój pies to szczęśliwy pies,
Szczęście to nie robione
Szczęście to rosło z ciałem
Depcz kupy suchych liści
Nie porzuć zwęszonej woni
Zawsześ był brzydki i straszny!
Serce wściekłe, oczy wściekłe[24]

Jemu przydadzą się dokładne , niemieckie badania tego, co ma pod kopułą. A hitlerowce  mają spore doświadczenie na tym polu.

Czasami wystarczy zrobić małą dziurkę w czaszce, zmniejsza się wewnętrzne ciśnienie, wyrównuje z atmosferycznym, ulga, spokój. Nic nie ciśnie. A i pić można więcej , bo przez dziurkę wódka ciurkiem, bezpośrednio paruje w niebiosa. Można zostać sztukmistrzem , podpalając spirytusu opary, i nad głową wywoływać ognie świętego Elma.

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Meteorologiczny balon stratosferyczny  za mocno napompowany pęka,
gdy nie dość nadmuchany to flak. I wisi, nie lata.
Toż samo odnieś i do życia wewnętrznego,
wyrównaj ciśnienie zewnętrzne i wewnętrzne.
Lekko napięty, hermetyczny.
Wtedy jesteś lekki jak baal-on,
pusty jak to
co jest w Środku. Fruniesz..
Wysoko.
Daleko.
I.W.C.I.N.T.I.A.D.M.M.V.

Hitzig pierwszy wywnioskował, ze swych badań eksperymentalnych na psach, że płaty czołowe mózgu posiadają wysokie znaczenie psychiczne. Drażniąc wymienione płaty prądem elektrycznym stwierdził, że nie wywołują one żadnych reakcji ruchowych. W podobny sposób nie zauważył, aby występowały jakieś zaburzenia w sferze czuciowej i ruchowej, gdy odejmował te płaty. Natomiast nie ulegało w jego przekonaniu wątpliwości, że tak okaleczone psy stawały się idiotami.

Z początku tylko wskutek uszkodzeń tkanki mózgowej operacją powstaje u psów depresja, po której następuje okres podniecenia i zanik funkcji hamowania. Brak wewnętrznego hamowania, któremu towarzyszy impulsywność ruchowa, ujawnia się między innymi w takich np. reakcjach, że pies zdrowy nie bierze cukru podawanego jednocześnie z zapaloną zapałką, natomiast po operacji chwyta go wielokrotnie. Na ogół zwierzę starało się chwycić każdy przedmiot, posiadający nawet bardzo oddalone podobieństwo do cukru.

Tego rodzaju zachowanie się wskazuje na brak zdolności rozróżniania. Kiedy pokazujemy operowanemu psu pokarm, rzuca się gwałtownie na niego, lecz po chwili odchodzi, biega bezcelowo po laboratorium, po pewnym czasie wraca do jadła i tak czyni wiele razy. Pies wymieniony zachowuje się obojętnie zarówno względem groźby jak i pieszczoty. W tym drugim przypadku stoi drżący, nieruchomo, z opuszczonym ogonem i bezmyślnym spojrzeniem. Analogicznie zachowuje się, gdy mu grozimy albo go bijemy. Jako charakterystyczny szczegół zachowania się omawianego psa jest również to, że wchodzi do kąta lub jakiegoś ciasnego miejsca i tam stoi nieruchomo.[25]

Tak jak palacz. I tylko słychać z ciemnego zakamarka drżący głos, nucący dziecinną piosenkę: Siedzi sobie kurczątko jedno, jedno zdechnie, nic nie zostanie.[26]

Jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić
nim w górze tam, skowronek zacznie tryl
jak dobrze wcześnie wstać, dla tych chwil
gdy nie ma wad wspaniały, piękny świat
jak dobrze wcześnie rano wstać wiosną lat
otrząsa się z rosy bez, chcę w taki dzień znaleźć cię
obiecał mi poranek szczęście dziś
i szczęście dziś musi przyjść
nie zmąci mej radości żaden cień
wschodzące słońce śmieje się
co za dzień

obiecuje nam ranek wszystko, co chcemy mieć
miłość ludziom, deszcze listkom, słowom sens
budzimy się do życia naiwni tak
jak czasami porankiem bywa piękny świat
nadzieja i jutrzenka siostry dwie
trzeba wiedzieć, że są i
wierzyć w nie
wstaje świt, taki piękny to czas, chce się żyć
i chce się wstać, bo chce się żyć...
szkoda dnia, to czego pragniesz, najgoręcej chcesz
to tylko może w taki dzień
zdarzyć się

otrząsa się z rosy bez
chcę w taki dzień znaleźć cię
obiecał mi poranek szczęście dziś
i szczęście dziś musi przyjść
nie zmąci mej radości żaden cień
wschodzące słońce śmieje się
co za dzień!

Teraz  on dołączył do śpiewów palacza. A przecież dobrze się znał, wiedział że jest ciężkim dziwolągiem. Oszołom,  dziedzic właściciela sieci hipermarketów AUCHAN. Z góry skazany na gryzącą samotność. Ni pies ni bóg. Hiperman. Nie od parady miał na napletku tatuaż NO HOPE NO FEAR. Jeszcze przed wyruszeniem na Głębiny, wiedział, że na miłość nie ma już co liczyć. Hitler kaput. Na Kowno!, na Lwów! Kto chciałby się wiązać z tak trudnym przypadkiem, co pod kopułą ma nierówno i wysoko. A tu patrz pan panie dziejku. Musieli go namierzyć z jakowejś satelyty, bo jak inaczej wytłumaczyć mógł sobie tę eksplozję w sercu. I znalazł się w oku Cyklonu, rzekłbyś porwan przez żywioł nieznany, on zaprawion w morskich przygodach marynat jeden, zląkł się, strwożył nieledwie, zamarł głos w ustach jego i rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w Niewinne I Czyste. NIC. Toż to panie straszny żywioł, nie masz steru co ździerżyłby wytyczon wcześniej kurs. Tu poddany władzy wyższego, silniejszego żywiołu, z rozkoszą poddajesz się fali olbrzymiej , która niesie wszystko. Ciebie i Ją, i z wymieszania tych dwóch chaosów powstaje porządek całkiem nowy, Cyklonu Oko spojrzy przychylnie na dwoje rozbitków, i świat cały wyrzuci im do stóp, na nieznanej plaży Nowego Lądu. Panie toż to szok, jemu się nie należało. Toż to kurwa jest niesprawiedliwe. Czemu właśnie to ich spotkała ta Burz Królowa, Miłość Od Zawsze Ukryta. Toż inne latami ciułają, oszczędzają, piorunochrony zakładają, parasole noszą i nic. Pustynia, ani kropli ożywczej, Mocium panie. A ten  jak w grze komputrowej dostał całkiem nowe życie, wykasował poprzednie i bez sejwowania, w przedziwnym pędzie serfuje dalej na falach Miłosnych.

Zwykłe fale potrafią osiągać wysokość 15 metrów. Jazda po takich gigantach wymaga niesłychanych umiejętności i stalowych nerwów. Surferzy marzą o doskonałej fali. Ale tsunami jest większe, dużo większe. Ponieważ trzęsienie ziemi się skończyło i nie był to koniec świata powiedział więc żartem, chodźmy pojeździć po falach. Od razu zauważył, że jest bardzo silny prąd, ciągnący go w kierunku otwartego morza,  z większa prędkością aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Zrozumiał, że chyba zbliża się tsunami, fale, jak sądził  o wysokości kilkudziesięciu metrów. Ocean zachowywał się w sposób nigdy wcześniej nie widziany, wiry w odległości półtora kilometra od brzegu to coś nie spotykanego i grzywacze o wysokości dwóch metrów. Uświadomił sobie, że jego położenie jest groźne, że jest zdany na łaskę żywiołu. Prąd wyniósł go na dwa kilometry w Głąb, zdał sobie sprawę ,że jedyną szansą na przeżycie jest złapanie fali i popłynięcie na niej. Chwycił falę i zaczął na niej płynąć, chwilę potem pomyślał sobie, że być może jest to ostatnia fala w życiu. Dlatego starał się zostać na niej i zrobić jak najwięcej obrotów. Kiedy zbliżył się do brzegu i po raz pierwszy przyjrzał się plaży zauważył jak fala unosi łódź rybacką, rzuca nią o skałę i po chwili rozrzuca jedynie drewniane szczątki. Wielka fala go oszczędziła,  wyrzuciła go na brzeg i cofnęła się. To było niewiarygodne uczucie, był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, tylko dlatego, że mógł stać na Ziemi.

W złocistej aureoli, wśród tęczy kropel świetlistych, w Pępku Świata, w Cyklona Oku.

Traktat akcji konkretnej T.A.K
stosowany przez
Samozwańcze Oddziały Samowyzwolenia
S.O.S
Permanentnie utrzymuj
stan Bezpodstawnej Euforii
Kiedy pojawi się do niej powód
Bóg Radosny
zagości w Twoim Sercu

Czułem , miłosny duch, który uśpiony leżał w mym sercu, na powrót ożywa, Spojrzałem – Amor szedł z dalekiej strony, taki wesoły, jak nigdy nie bywa. Moje serce przepełnione tkliwością, z radości chce wyskoczyć z piersi i przed moimi oczyma zatańczyć. Z moją Wunder Waffe Annett łączy mnie niewidzialna i tajna, lecz mocna więź. Ciało astralne i ciało ziemskie są stale połączone ze sobą żywą tkanką pulsującą, jak przewód krwionośny. W odległości kilku metrów ma ona grubość kilku centymetrów, lecz w miarę oddalania się ciała astralnego od ciała ziemskiego wydłuża się i staje się cienka jak nić. Teraz bez przerwy czuję gorąco, które zamieszkało między nami. A raczej to my zamieszkaliśmy w innym świecie. Nasze myśli spotykają się na tych samych telepatycznych częstotliwościach, w Eterze miłości. I wdycham ten eter aż do odurzenia. Kocham ją bezwarunkowo. Nie interesują mnie jej poglądy polityczne, czy opinie na temat teatru okrucieństwa. Nie interesuje mnie jej znajomość marketingu i kruczków prawnych. Nie interesuje mnie ile ma zaliczonych fakultetów i kursów maszynopisania. Czy w ogóle umie pisać? Chyba tak. W moim sercu wypisała swoje imię. Wszystko blednie i milknie ze wstydu przed potężnymi dawkami telepatii, z którymi mamy codzienny kontakt, tak jakby jedną nogą jesteśmy jeszcze tu, a kolejny krok prowadzi nas gdzie Indziej, gdzie obowiązują inne prawa, gdzie inaczej płynie inny czas. A tu, stale jesteśmy razem, objęci w myślach, bez zmrużenia oka wpatrzeni w siebie, by nie uronić ani jednej chwili. I wciąż jesteśmy dziwnie roztargnieni, obcujący z marzeniami, nie, marzący, ale W Marzeniach. Wszystko, prócz Miłości staje się nieistotne. Rzeczy jeszcze przed spotkaniem z Nią ważne, zapomniane zostają w mgnieniu oka. I śmiejemy się z ich jeszcze przed chwilą poważnej powagi, która okazuje się być napuszoną pozą ,  ucieka z niej powietrze jak z nieszczelnego balonika, pozostawiając bezwładny pusty flak.

Tracę głowę i kocham mocniej. Jesteśmy jak oszołomieni, radośnie ogłupieni. Ja półgłówek, Ona półgłówka, razem Wielki Mózg, telepatycznie kierujący naszymi krokami. Lunatycy. Zalani falami dopaminy, jak naćpani mamy ataki głupkowatego śmiechu, który nie schodzi z naszych twarzy.

Pęknie mi serce. Mój nadajnik fal miłosnych. Który bez przerwy wysyła w Eter komunikaty. !00 hertzów:

Co do Wstawaj, dobrze od świta, świtu blask elfy będą pić
w domu górskiego, Tam, skowronek zacznie wyć:
wstać wczesny, zdrowy, dzień!
dla tych chwil, kiedy to nie ma wad wspaniały, piękny Świat, warto żyć
co do Wstawaj, to potrząsa na dół lat wiosenny z rosy, chcę znaleźć go, obiecał Ty,
ja ranek szczęścia dziś i szczęście ma dzisiaj być,
nadejścia mej radości nie zmąci nic, rosnące słońce, śmiechy, szczęścia łzy
obiecują nas zupełnie, jakich nas chcemy mieć
miłości do takiego dnia zdrowego, wczesnego rano, deszcz listków, słowa, budzimy się  naiwni do życia tak jako czasami piękny bywa świat
ranek nadziei i świt bliźniaczy dwaj, jeden powinien wiedzieć, że oni są i uwierzyć
w Domu Świtu nie wstaje się , taki piękny tym razem , to chce żyć się i chce się wstać , ponieważ  chce się żyć ...
Ty pragniesz  dnia, ten jak i ty, najgoręcej
obiecał Ty mi ranek, szczęście dziś
i szczęście ma dziś być,
nadejścia mej radości nie zmąci nic i szczęście mamy dziś, to nie Dziw.
Mój nadajnik fal kochliwy. Który wysyła zawiadomienia bez przerwy.

Traktat akcji konkretnej T.A.K
stosowany przez
Samozwańcze Oddziały Samowyzwolenia
S.O.S

Jak najczęściej
myśl o czymś nowym i pięknym,
co chciałbyś robić
Kochaj i angażuj się w związki.
Miłość i przyjaźń dają Moc,
czynią nasze życie szczęśliwym.
Wstawaj!
Idź!

Twarze mamy pomalowane w dziwaczne wzorki. Już nie obowiązuje moda na Rambo, i zielone szminki. Teraz Trendy jest szpiegowskie wzornictwo, nawiązujące do etnicznych rozwiązań rytualnych. Naprawdę modne są barwy wojenne Indian Wielkich Stepów. My też jesteśmy na wojennej ścieżce. Czarne kropki i pręgi przecinają nasze twarze. Oczywiście Annett wygląda jak grecka bogini Artemida, która przebrała się w indiański strój maskaradowy. Jej blask tylko podkreślają czarne błyskawice Siouxów, wymalowane na  twarzy. Piękna i niebezpieczna.

Plum, Plum, Trach, Trach. Seria z automatu przecięła nocną ciszę. Annett w półobrocie, z biodra zdjęła wartownika. A on przechylił się przez barierkę wpatrzony w ciemny horyzont niezmierzony. I zawisł uśmiech trupi, przedśmiertny, na chwilę w powietrzu. Bezwładne ciało, spadło w gęstwinę dżungli nie wywołując większego hałasu. Ze snu zerwało się parę papug, które z oburzeniem przeklinając nas w ptasim języku po chwili znalazły sobie nowe noclegi. Na chwilę znieruchomieliśmy przy ziemi, mimo iż maskujące stroje nowej generacji wyświetlają na przedniej stronie ubrania zrobionego z elastycznego ekranu ciekłokrystalicznego, to co aktualnie widać za nim.

I człowiek praktycznie staje się niewidzialny. Annett się tęgo musiała wysilić, by z Centrali przysłali jej trzy takie wdzianka, w tym jedno XXL specjalnie dla palacza. Chyba w całej Agencji zbierano stare zegarki elektroniczne, by odzyskać wymaganą ilość ciekłego kryształu.

Mamy w głowach plan całego obozu. To już nie stara niemiecka zapobiegliwość i precyzja. Tropiki rozleniwiają, nawet prawdziwy Aryjczyk po jakimś czasie ciemnieje i kędzierzawieje. Murzynieje. Się odeuropeizowuje. Dlatego są tylko podwójne zasieki z drutu kolczastego pod napięciem, i patrole co dziesięć minut. Gdyby to widział Rudolf Hoess. Tak urządzony Oświęcim-Birkenau nie spełniałby hitlerowskich norm BHP. A w końcu czegoś się trzeba trzymać, a rozkazy ślepo wykonywać. Bo inaczej taki porzundny Niemiec nie wiedziałby co robić w weekendy. Jeszcze mógłby się wykoleić, stać się typem aspołecznym, a nawet kogoś zamordować.

Szast, Prast i nóż wbija się w serce kolejnego Hitlerjugenta który z cichym faszystowskim świstem wyzionął wątpliwego ducha. Gott z Niemi Wszystkiemi.

Raz, dwa, trzy, cztery, maszerują oficery. Einz ,Zwei, Drei. Policaj. Trzeci był oficer, na którego przypadkowo wpadliśmy. A on od razu nadskakiwał bogini, nie dziwiąc się jej ekstrawaganckiemu makijażowi. Zaloty przerwał palacz, wpakowując mu cichutką serię w rozpłomienione serce. Zakasłał, popluł się cały krwawą plwociną i padł do stóp swojej wybranki. Reflektory powoli oświetlają plac, przez który musimy przebiec. Strugi światła są nam teraz wrogie. Pochyleni, znikamy w mroku dżungli


Rozdział jedenasty

Boże Narodzenie,
Idą Święta, narodził się nam Zbawiciel, Ratuj się kto może!       
Siedzimy przy wigilijnym stole jak jedna wykolejona, nieświęta rodzina. Śpiewamy kolędę: „Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem,  Wesoła Nowina.
Że Dziewiczy wódka, że Dziewica wódka elastyczność narodziny Syna.
Chrystus jest niedźwiedziami , to się ustali, uwalniaj nas, oni grają w Aniela, 
Króle pozdrawiają, Pastusi śpiewają,  cielęta klękają, Cudy, Cudy, ogłaszają... 
Maryja Dziewicy, Maryja trzyma Dziewicę,  Dziecko. I święty Józef,
I to uwaga  święty Józef.  To Chrystus jest niedźwiedziami... 
Chociaż w stajeneczce, chociaż w stajeneczce,  Dziewica Syna tego daje narodzinom jednak on niebawem, jednak on niebawem,  Ludzi oswobodzi. Chrystus jest niedźwiedziami
I trzej Królów, i trzej Królów,  z Wschodni oni przybyli, i prezenty Panu, i prezenty Panu,  Kosztowny złożyli.  Chrystus jest niedźwiedziami ... 
Idźmy też i my, idźmy też i my, Pozdrowić Jezusa, Króla ponad królami, Króla ponad królami, Uwielbić Chrystusa. Chrystus jest niedźwiedziami...”
Kto widział karpie w powietrzu?

A jednak zamarły w powietrzu na widelcach wzniesionych, pomiędzy stołem a naszymi ustami. Zawisły, niedoniesione, niezjedzone, zasłuchane poprzez nasze uszy, poprzez nasze ciała , których miały stać się częścią. Ale komunia się odwleka. Nasz ksiądz-kapelan Piotr z kaplicy Bożego Zawzięcia czyta nam fragmenty ewangelii.” Działo się to, gdy narodził się Pan Jezus w Betlejem żydowskim w epoce króla Heroda. Oto magowie przyszli ze Wschodu do Jerozolimy, jak prorokował Zaratustra, niosąc ze sobą dary ze złota, kadzidła i mirry. Składając pokłony Bogu, ofiarowali Mu swe dary. Wtedy wzięła Panna Maria jedną z tych pieluszek i ofiarował im, co odpowiadało błogosławieństwu, przyjęli od Niej, jak najprzedniejszy dar. W tejże godzinie ukazał się anioł, podobny do gwiazdy, która była ich drogowskazem przedtem, i poszli prowadzeni przez światło, aż przybyli do swego kraju. Zebrali się wokół nich ich królowie i książęta i pytali ich: co widzieliście, co czyniliście, jak poszliście i jak powróciliście, kto wam towarzyszył w drodze?

Pokazali im tę pieluszkę, którą ofiarowała im Panna Maria, urządzili więc z tego powodu święto, zapalili ognie według swego zwyczaju, kłaniali mu się i włożyli do niego tę pieluszkę. Objął ją ogień i powoli wchłonął w siebie. Kiedy zaś ogień przestał się żarzyć, wyciągnęli tę pieluszkę taką, jaką był przedtem, nie tkniętą przez ogień. Poczęli całować i kłaść na swe głowy i oczy, mówiąc: Zaiste to prawda bez wątpienia, zaiste to rzecz wielka, że nie mógł ogień spalić jej i zniszczyć. Wzięli ją i przechowywali u siebie z wielką czcią.”[27]

Palacz wybałuszył oczy i rozdziawił gębę jakby wszystkim chciał pokazać swoje  amalgamatowe plomby, które czernieją obok popróchniałych pniaków i szczątków resztek zębów. Na dodatek palacz coś mi tam na migi pokazuje,  tajne gesty gnostyków, którzy nie chcą być rozpoznani przez niewtajemniczonych. Przewraca oczami, macha rękami, jakby chciał wznieść się w powietrze i krzyczy coś bez wydawania dźwięków. W końcu się domyślam o co mu się rozchodzi,  potężnie walę go w plecy i kawałek ryby zatoczył srebrzysty łuk w powietrzu, spadając gdzieś pod stół. A palacz tylko odchrząknął i dalej zasłuchał się w słowa kapelana. „Panna Maria wyprała już pieluszki Pana Chrystusa i rozwiesiła je na kołkach, gdy przyszedł chłopiec pomylony. Wziął on jedną z pieluszek i położył na swej głowie. W tym czasie zaczęli szatani wychodzić z jego ust i uciekać na podobieństwo kruków i wężów. Natychmiast został uzdrowiony ten chłopiec z rozkazu Pana Chrystusa i począł sławić i składać dziękczynienie Panu, który go uzdrowił.”

I znowu wszyscy razem zaśpiewali:

„Zbawiciel bądź nosił nas. Jezus Chrystusa. Odkupiciel, 
w Betlejem, żydowskim mieście, z Dziewiczy Maryi czysty. 
Maryja, Dziewczyna wódki, ona daje narodziny, Jezu nosił Chrysta; 
Tegoż do serwetki  i do żłób ona położyła.
Kiedy pastusi w nocy paśli, jasny Anioł wstał w nich. 
Zobaczający taką Bożą jasność, oni bali się wielkiego strachu. 
Anioł: powiedział nich "Nie boi się, ale się z ten raduje ! 
Zbawiciel bądź nosił ciebie,  Którą nazwan Chrystusa Patelnię".
Tedy Aniela śpiewał  i oni wołali wielki głos. 
"Sława Bóg z takiej litości  w niebie na wzroście!"
Sława, sława, Chryste, ty z Ojcem, z Świętym Duchem w niebie, żeś się dla nas tak on poniżyłem,  i ludzie człowieka uwolniony.”

Palacz wykrzykuje: A znacie to, to posłuchajcie? I kolęduje:

„Bóg jest niedźwiedziami , moc drżenia,  Patelnia rozbierze niebiosa?
Ogień skrzepów, blask zaciemnia, to Ma granice Nieskończone: 
Pogardziło pokryty sławę,  Śmiertelnego Króla ponad wiekami?
I Słowo stało się ciałem,  i to żyło między nam1. Ty masz niebo przez ziemiany? 
Bóg opuszczony, szczęście człowiek ma , on Wszedł pomiędzy umiłowanymi ludźmi,  Dzieląc z on niepokoi i haruje, dosyć dużo on przecierpiał, dosyć dużo , 
Żeśmy byli winny sami, i słowo...  W marnej szopie urodzonej, 
Bruzda Go to zostało dane dla kołyski! 
Dobrze to jest, co był on otoczony? 
Bydło, pastusi i to było siano.  Biedny, ty ten tego spotkało się ,
Pozdrowić On przed bogaci ludzie , i słowo... 
Wtedy i widziany króle, oni Wcisną między prostotą, 
Transportem prezentami Panu dały: Mirrę, kadzidło i złoto.
Pogański bóg ten rozmieszał razem,  Z wieśniaczymi ofiary, 
I Słowem... Podnoś rękę, Boga Dziecka,
Błogosław miłą Ojczyznę, w rzeczach najlepszych rady, najlepiej istnienie, 
Popieraj jej siły, człowieka siłę, Dom nasz i cały los, i wszystkie sioła z miastami, i słowo...

-Do chuja dajcie mi wejść w Słowo! – palacz aż się cały popluł. – Wracaliśmy z wiosennych ferii. Było to pierwszego kwietnia, czyli w Prima Aprilis. Jedno z dzieci krzyknęło: w oceanie zabrakło wody!, inni więc zawołali tylko Prima Aprilis i nie patrzyli w tamtą stronę. Czasami jednak właśnie tak się zaczyna. Każdemu grzbietowi odpowiada dolina, jeżeli najpierw pojawi się dolina morze cofnie się, zanim nadciągnie grzbiet fali. To charakterystyczna zapowiedź niebezpieczeństwa. Nikt jednak dzieci nie ostrzegł, dlatego pojechały dalej , do szkoły stojącej blisko morza. Dzieci dziwiły się , dlaczego morze tak dziwnie się zachowuje. Część z nich pobiegło na sam brzeg, by lepiej to obejrzeć.

-Kiedy tak patrzyliśmy woda zaczęła powracać, ale nie zatrzymała się , tylko nadchodziła rycząc. Przewaliła się nad brzegiem i runęła tam , gdzie staliśmy. Odwróciliśmy się, i zaczęliśmy uciekać. Niektórzy nauczyciele mieszkali w domach, w niżej leżącej części parku. Fala przetoczyła się po domkach, rzucała nimi jak piórami.

-Szedłem wówczas do pracy, kiedy mijająca mnie znajoma zawołała: tsunami! A ja na to Prima Aprilis, bo to było pierwszego kwietnia. Ona jednak upierała się , że mówi prawdę. Wkrótce sam zrozumiał, że to prawda, kiedy potężny nurt wody wdarł się w górę rzeki. Przy ujściu rzeki stał most kolejowy, z którego urwało jedno przęsło. Fala poniosła je dwieście metrów w górę rzeki pod most drogowy, gdzie zaczepił się na skałach. Tam zresztą wisi do dzisiaj i krzyczy Prima Aprilis! Prima Aprilis!

-Pojechałem do centrum miasta, byle dalej od brzegu. Większość sklepów po nadbrzeżnej stronie uległa zniszczeniu, a towary były porozrzucane po ziemi. Centrum zostało częściowo odbudowane, ale większość tej niegdyś ożywionej ulicy handlowej to dziś mroczna pustynia. O siódmej rano byłem wtedy  z żoną w sklepie, gdzieś tutaj. Poszliśmy zobaczyć co się dzieje, ujrzeliśmy wielką falę, wysokości około trzydziestu metrów, która niosła ze sobą domy. Zaczęliśmy uciekać, biegliśmy jak szaleni. Wszyscy uciekali. Trzecia fala była najstraszniejsza. Przyszła jakieś pięć minut po drugiej. Na miasto runęła fala  wysokości trzydziestu metrów. Powiedziałem uwaga, uwaga, nadchodzi! I zacząłem uciekać. Na plaży woda opadła tak nisko, że odsłoniła skały, których przedtem nikt nie oglądał. Potem grzbiet fali uderzył z niewiarygodną mocą.

Miliony ton pieniącej się wody i szczątków. Fala niszcząca całe miasta. Wszystko zaczyna się setki lub tysiące kilometrów od brzegu w oceanicznych głębiach, najczęstszą przyczyną tsunami są podwodne trzęsienia wstrząsające dnem morza. Takie ruchy poruszają w górę i w dół cały słup wody, który się powyżej znajduje. Przez ocean płynie fala za falą. Grzbiet jednej może być oddalony od drugiej nawet o sto kilkadziesiąt lub dwieście kilometrów. A płyną z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę. Na otwartym morzu grzbiet takiej fali wznosi się od pół metra do metra nad powierzchnia oceaniczną. Człowiek znajdujący się na łodzi niczego by nie zauważył, choćby fala pod nim przepłynęła. Przy zbliżaniu się do brzegu, gdy dno morskie staje się coraz płytsze, zmniejsza się szybkość fali a jej wysokość rośnie. Fala rośnie , aż zmienia się w gigantyczną górę wodną , która z całą siłą uderza w brzeg.

-Kurwa jakie to wszystko smutne – wyjęczał bosman Pat w stronę choinki.

– Jakie tam smutne! Tfu z wami! Wesoła Nowina! Ja was wszystkich kurwa pozabijam, może się wam w końcu zrobi wesoło, skurwysyny. Alleluja! – wycharczał palacz.

I wszystkie chuje, jak jeden zawyły kolejną kolędę:

Kiedy ładna Dziewica Syna, z wielkim ślubem tak ona śpiewała Go:

Diabły diabłów diabłów diabłów laj, mój Dzieciąteczko,
diabłów diabłów diabłów diabłów laj, dość Paniąteczko. 
Wszystko tworzenie, śpiewa Panu człowieka,
pomagaj wielki radości sercu memu.
Diabły diabłów diabłów diabły laj, wielki królewicu,
przysmażają diabłów diabłów diabłów laj, niebieski spadkobierca! 
Rozpraszaj się z nieba, dość aniołowie, śpiewaj Panu, niebieski duchowie:
Przysmaża diabłów diabłów diabłów laj, mój pachnący kwiateczku,
przysmaża diabłów diabłów diabłów laj, w biedny żłobeczku.

Fale ze zgrozy wstrzymały swoje odwieczne wahanie. Ocean zamarł  w bezruchu, a karp po żydowsku zadrżał w słodziutkiej galarecie.

Istota najwyższa – zaczął ksiądz-kapelan – nie niepokojona przez ludzi, niewidzialnie przebywa na wysokościach. To od­dalenie się jej różnie jest tłumaczone. Według Aszantów Nyame przebywał kiedyś bardzo nisko nad ziemią i interesował się życiem jej mieszkańców, ale zraził się do nich po tym, jak jedna stara kobieta, tłukąc w stępach juju na posiłek dla ro­dziny, potrąciła go boleśnie tłuczkiem. Wśród ple­mion zamieszkujących Togo panuje przekonanie, że bóg wraz ze swym miejscem zamieszkania (czyli i|jebem) usunął się na wysokości, ponieważ zraził go zwyczaj ludzi wycierania o niebo swoich brud­nych rąk. Inny mit głosi, że to oddzieranie przez Afrykanów po kawałku nieba na codzienną zupę skłoniło boga, zatroskanego o całość swego przybytku, do oddalenia się.

Co mu znowu odjebało z tymi Murzinskim bogami, do chuja wafla, kurwa jego mać. Chyba mu mózg poczerniał, a może to tylko kulturalna poprawność polityczna. Równouprawnienie dla wszystkich. Kanibale wszystkich krajów łączcie się! A ksiądz-kapelan dalej:

                                         To  jest  Dzangbeton!
                                         To  jest  Dzangbeton!
                                         Jesteś Dzangbeton!
                                         Jesteśmy Dzangbeton!

Kurwa jaki Dzangbeton, jemu się chyba rzuciły na mózg wspomnienia sprzed seminarium, z czasu studiów na AGH. Cement, cement, beton, beton. Dzangbeton. Może to jakiś supercement, dla supermurarza, który scali ten rozpadający się świat.  A ksiądz-kapelan dalej karze nas swoim murzińskim kazaniem.

-Nie wszystkie tajne związki działają nocą. Ist­nieje, również na terenie Nigerii, u niektórych Ibo, związek zwany Egugun, działający jedynie w dzień. Tajność związku przejawia się w ten spo­sób, że jego członkowie występują w szatach całko­wicie zakrywających ciało, razem z twarzą, która zasłonięta jest maską. Kto by się ośmielił zdemaskować spowitego w szaty członka związku i stwierdzić, że jest to człowiek, a nie zmateria­lizowany duch przodka, tego czeka nagła śmierć.

Znajomość rytuału wła­ściwego związkom jest w nauce niewielka, a to ze względu na ich tajność. Ich członkowie zobowią­zani są przysięgą do utrzymywania swej działal­ności i obyczajów w tajemnicy. Względnie nieźle znane są tylko obrzędy jednego ze związków, mia­nowicie Dzangbeton, istniejącego wśród plemienia Gu na terenie dzisiejszego Dahomeju. Dzangbeton znaczy „nocny myśliwy”, a związek ten znany jest także pod nazwą Ho tanu, czyli „duchy z morza”. W wierzeniach Gu miejsce, gdzie zbierają się du­chy 'zmarłych, położone jest za morzem.

Członkowie związku Dzangbeton, podobnie jak Egugun, występują w szatach zasłaniających ich całkowicie, a na twarzy noszą maski, opatrzone 'wielkimi rogami. Ubrani w swe szaty członkowie związku starają się mówić przez nos, co odpo­wiada powszechnemu wierzeniu, że zmarli mają wszyscy złamane nosy. Jedynie wódz związku, zwany Zangan, jest osobistością znaną powszech­nie. Wszyscy inni swą przynależność do Dzangbeton obowiązani są ukrywać. Nazywają się oni Zanzi. Kandydat na członka związku, dopuszczony przez Zangana do wtajemniczenia, musi przedtem złożyć wodzowi Dzangbeton odpowiednie dary, po czym dowiaduje się o terminie, w jakim ma się stawić w pobliskim gaju — siedzibie związku. W gaju tym stoi mała chatynka, w której człon­kowie chowają swe szaty i maski. Kandydat staje przed zamaskowanymi związkowcami, między któ­rymi jedynie Zangana jest ubrany codziennie, i zostaje pouczony, co to jest Dzangbeton. Odbywa się to w formie śpiewnego dialogu między Zan­gana a pozostałymi członkami związku.

Zangana:                                   Chór:

Kto to jest?                    To  jest  Dzangbeton!

A tamten kto jest?       To  jest  Dzangbeton!

A kim ja jestem?           Jesteś Dzangbeton!

A wy kim jesteście?     Jesteśmy Dzangbeton!

Wódz wskazuje nie tylko osoby, ale także przedmioty i zawsze dostaje tę samą odpowiedź. To jest Dzangbeton! W ten sposób uprzytamnia się kandydatowi niewytłumaczalnosć tego, co to jest właściwie Dzangbeton. Nawet bowiem rzeczy dobrze znane kandydatowi z życia codziennego są nimi tylko zewnętrznie. W istocie są czym innym, są formą pełną nieznanych a tajemniczych treści, mogą zmieniać swe kształty, tak jak członkowie Dzangbeton, którzy przybrani w swe stroje przesta­ją być zwykłymi mieszkańcami wioski.

Potem następują próby. Kandydat jest chłosta­ny, co ma sprawdzić jego odwagą i wytrzymałość. Jeśli próbę wytrzyma, jeśli podda się bez jęku i próby ucieczki bolesnym i gęstym razom, wte­dy zostaje przyjęty do grona Dzangbeton i składa odpowiednią przysięgę. Odtąd jest „żoną nocy”, jak zwą siebie członkowie związku. Czytelnicy pa­miętają, że motyw „żony” występuje częściej w czarnej Afryce. Kapłani niektórych bóstw są również ich „żonami” mimo swej płci męskiej. Członkiem Dzangbeton może być tylko mężczyzna.

Uroczystość przyjęcia nowego członka kończy uczta przez niego wydana. W czasie uczty śpiewa się następujący hymn:

Nocą
kiedy noc jest naprawdę nocą jeśli zwykli ludzie  nas  zobaczą rzucają się do ucieczki

Jakimkolwiek krajem chodzimy jeśli wojna jest po drodze my przechodzimy swobodnie
Czy może jesteśmy niczym? czy może znaczymy wszystko?

Ktokolwiek  przechodzi nocą tego wstrzymamy na drodze

Kto spotka kiedykolwiek Zanzi ten musi go takim uznać

Naprzód więc!
pozwólcie nam naprzód
Wielkie rogi! Stawajcie do przodu![28]

-I to ma być tradycyjna polska Wigilia , co prawda z dala od OjOJczyzny, ale nie murzińskie czarodziejstwa do chuja wafla – porywczo krzyknął palacz w obronie Czci i Wiary. Kurwa! Bóg, Honor, Ojojczyzna. A nie jakiś obcy nam kulturowo , napływowy Dzangbeton. A może ksiądz-kapelan jest  AA Akwizytorem Atlasu, czy innego tajnego stowarzyszenia starego betonu.

-Ja sobie wypraszam, nigdy nie byłem tajnym współpracownikiem Firmy Atlas, co do cementu, przyznaję, lubię przez sentyment, z czegoś trzeba żyć, a Dzangbeton Atlas Plus jest bezkonkurencyjny. Dożywotnia gwarancja.

-Się ksiądz-kapelan chyba nie pokłócił z naszym ukochanym prałatem Hendrykiem?

-Tak, będą upusty , możemy dorzucić partię bursztynu, parę ton z przepięknymi kopalnymi muchami. A teraz pokolędujmy wspólnie:

Pójdźmy wszyscy  do stajenki,  do juniora i Panienki!
Pozdrawiajmy drobny  i Maryję, Matki Niego.
Pozdrawiaj, umiłowany Jezu,  z Patryarchów czekany. 
Z Proroków zawiadomił,  z narodów wytęsknionych.
Pozdrawiaj, Dziecineczko w żłobie, wyznajemy Boga w Tobie. 
Coś go bądź urodził tę noc, byś on ciągnął nas z diabła mocy.
Pozdrawiaj, Jezu my zjawiony; pozdrowi, dwa razy urodzony, 
raz z Ojca przed wieki wieku,  i teraz z Matki człowieka.
Któż ten zasłyszał takie cudy? Tyś ty łączę człowiek i prawdziwy Bóg, 
ty w Bożej Osobie  dwa naturze różnych się..
O szczęśliwych pastuchu chłopcach, któż radości twój wypowie! 
Co zrobił Ojcowie żądanie, wyście jeden patrzał.
O Jezu, nasz ukochany, czym przez nieba płaskiego ciebie tłumacz niedolę, ubóstwo, 
i ty dewastujesz człowieka pogańskiego boga?
Ściskam ta Twój praca z miłości wzięła początek. 
Byś on równał nas z Aniołami, ty poniżasz się między nami.
Powoduj ten, Jezu, Boże Dziecko. Pozwolony kochamy Ciebie ponad życiem; 
pozwolił kochaj spłacamy dla miłości, który doznawamy.
Święta Dziewica, Twa powodują  pozwalaj to przypochlebi się nas w Synu, 
do tego Jego narodzin  ubezpieczył nas zbawienie
Sława, sława, w excelsis Deo!
Trzej Królów przybył z wielkich prezentów, złota, mirry i kadzidła, tutaj ofiary. 
Sława, sława, w excelsis Deo! Sława, sława, w excelsis Deo!  
I też chlubimy się dawajmy Dziecko temu, jak Panu nieb, ziemi, Dostawcy nasze. 
Sława, sława, w excelsis Deo! Sława, sława, w excelsis Deo!
Na wigilijny stół wjeżdża tradycyjny polski kus-kus. Gazbeton, Dzangbeton, cement i cmentarz.
Kus-kus, Naser-Mater, A-kysz. Podajcie mi smalec. Omasta. Bim Sala Bim.         
swoim, a Pan Jezus przybierał na siłach, i swej mądrości, i łasce u Boga i ludzi..

A chór Polifonicznych Marynatów zawył kolejną niepublikowaną kolędę. Jak te matoły były w stanie nauczyć się tych pokrętnych tekstów i wielogłosowych melodii? Zaczynam tu wietrzyć jakoweś sztuczki w stylu Zielonoświątkowców. Te pojeby wyglądają jak wykolejone Zielonoświątkowce wyrzucone ze sekty. Takie są najgorsze, został im się jeno dar mówienia językami , ale nie mają już nic do powiedzenia. Kurwa poza tym jest Boże Narodzenie, a nie Zielone Świątki!

Mędrcy świata, monarchowie, Gdzie ty celujesz pośpiesznie?
Powiedzcież, Trzech Królów, ty Chcesz zobaczyć Dziecko?
To w żłobie, to nie ma tronu, i to nie trzyma berła,
i proroctwo Jego zgonu, Już się w świecie to propaguje. 
To prześladuje mędrców świata, okrutny gniew, Dziecko.
Straszny, do ten smutny, Herod konspiracji spisków:
Czegokolwiek monarchów nie płoszy, do Betlejem oni śpieszą,
Gwiazda Dostawcy to ogłasza nich, oni są zadowalaj Nadzieję.  
Przed Maryją społem wstanie, prezenty Noszą Panu.
Przed Jezus ich biją czoło, ofiary Zagięcia.
Trzykroć szczęśliwy króla, Któż nie zazdrości tobie?
Dobrze my dam, kto będę mówił nas, Pałając z miłość? 
Tak, jako kapłanów, Panie powiadają prezent troisty:
Kształtuje, Pracuj przewożenie w dany nam, i czysty serca gorąca.
Wtedy rozpala, mirra, złoto niesiem, Jezu szczerze,
Co dajemy Ciebie z gotowością, z nas przyjm w ofierze.   

Rozdział dwunasty

Który nawet niewyrobionemu czytelnikowi wyjaśni pogmatwane motywy postępowania bohaterów ,
którzy w swym życiu miotają się jak w klatce

Szpe-ya i Cyn-gla indianerskiej filozofii wykład w Mowie Dłoni, na kartonach w Central Parku, tłumaczony dzięki uprzejmości W.T.C.& Big Brother Inc. registered trademark

-Co to, To-To-
-On to, albo nie On?
-To On[29]!
-To nie On.
-To nie On, to Ja.
-To On, to Ty a to Ja.
-On to Ja,  a Ja to On, Neti, Neti,Tatvamasi, [30]-Dzangbeton! Vipaidrixi![31]Dzangbeton.

Traktat akcji konkretnej T.A.K
stosowany przez Samozwańcze Oddziały  Samowyzwolenia
S.O.S
Pralnia. Praczki,
Dużo. Mokre. Gołe.
Mająż bańki mydlane nam radość mnożyć?
TAK![32]

W mojej kajucie po staremu, gdy mnie tam nie ma, wszystko śpi, ale wystarczy, że otworzę metalowe drzwi, a zaczyna się huśtawka. Rozespane przedmioty, budzą się z swojego monadycznego letargu i ze wszystkich sił usiłują zwrócić na siebie moją uwagę. Goła żarówka wykonuje erotyczny taniec na swojej rurce i śle wieloznaczne błyski na ściany, które w niemym osłupieniu spoglądają na to widowisko. A cienie przedmiotów, wierna widownia, tańczy po ścianach posłuszna rytmom rozkołysanego światła.

Nieruchome  przedmioty rzucają groteskowe cienie swojego pozornego spokoju. Te mniejsze,  aż drżą z podskórnego niepokoju,  rwą się do jakiegoś wyskoku ze swojej skóry. Zapomniany na stole widelec porwałby do tańca  herbacianą łyżeczkę.

Zawirowałby naokoło cukierniczki, naokoło Gór Cukrowych, osłodziłby jej cierpkie życie. A ona leży, drży, nie potrafi się podnieść ze swego herbacianego snu. Jej cień pokazuje ukrytą, wewnętrzną naturę,  krągłość faluje w zapamiętaniu, kibić nieustannie domaga się dotyku dłoni, a delikatna wklęsłość jest zawsze spragniona. Najbardziej opętane są nożyczki, rozkraczyły się na stole, wiją się po gładkim blacie w bezsilnym podnieceniu, w niemym pożądaniu aż szczęka rozwartymi.

Ale na ścianie pojawia się jej cień w postaci swastyki. Swastyka miała kształt krzyża. W miejscu  skrzyżowania było  wgłębienie, w którym przez szybkie wiercenie PRA-MANTĄ, patykiem w kształcie greckiej litery THAU, wytwa­rzało się ciepło i wreszcie strzelała iskra. Przeto Swastyka i Pramanta tworzą niejako całość i może  dlatego  łączono je razem na wizerunkach rozmaitych. Wgłębienie na skrzyżowa­niu  Swastyki zwało się „macicą”, „matką”, „Mają”.

Według Wedów  bogini Maja miała w ornym  wgłębieniu swoją siedzi­bę, ta  bogini, będąca  uosobieniem  siły twórczej. Synem jej był AGNI (Ogień), tegoż ojcem niebieskim SAWISTRI,  a ziem­skim CIEŚLA TWASTI, twórca onego cudownego narzędzia, czyli SWASTYKI.[33]

Nie wiem co to ma znaczyć, budzik stoicko mówi Tak. Czy jest tu coś nieruchomego? Są tylko przedmioty względnie nieruchome, nieruchome względem siebie. Stół i krzesło są przyśrubowane do podłogi, która tańczy pod moimi stopami, a wraz z nią ja, stół, krzesło i inne „nieruchome”. Wskazówki budzika wydają się być nieruchome, ale On wymachuje tymi swoimi nierównymi ramionami w przerażająco wolny i niezmienny sposób. I jeszcze wykrzykuje w całodobowym udręczeniu Tik, Tak, Tik, Tak!  Czym są te jego nerwowe Tiki? Tik to w ubogim języku zegarów znaczy: Nie. Niech Nie znaczy Nie a Tak niech Tak będzie. I większość ludzi nosi te małe pasożyty na rękach, a te ucichły odmechaniczone, zelekronizowane, zciekłoskrystalizowane i tylko uważny obserwator gwiazd odległych i faktów najbliższych przystawiając ucho do takiego małego zwiastuna grozy czasu upływania usłyszy po wielkim wzmocnieniu szum dziwny, niesłyszalny w huku dni i nocy. To ten sam sygnał, który wysyłają gwiazdy wygasłe, karły pobladłe, niejadki zup kwarkowych. Takie, co to zanikły a jeszcze słychać te nędzne jęki i skamlenia, i smród się jeszcze unosi. Na szczęście nie rozpowszechnia się dekryptorów dnia codziennego, nikt nie odszyfrowuje szumów zegarków elektronicznych, a w sennik egipski jako klucz do snów nikt nie wierzy. Tak, tak, tak to Pan Tik Tak i jego Chory Znak. Budzik próbuje zaprzeczać krzyżując nierówne, kalekie ramionka. I jak zwykle co godzinę, minęły się wskazówki z niezmienną precyzją unikając zderzenia. A czas nie stanął i niepostrzeżenie snuje się nadal. Gdzieś tam po kątach, pod stołem, ukrywając się przed moim wzrokiem.

I staję się senny, a koja zachęcająco kołysze  pozbawioną mnie pościel. I na tą noc syn człowieczy składa głowę na uśpionej poduszce, przykładam do niej ucho i wsłuchuję się w kolejną enigmatyczną kołysankę, która szumi wewnątrz poduszki, we mnie? Dźwięki zanurzone są w wszechobecnym, niezwyciężonym szumie morza, który jest niesłyszalną oprawą wszystkiego. Fale raz się tłuką o statek, wyjąc przy tym w niebogłosy, innym znów razem delikatnie oblizują kadłub pieszcząc go kolejnymi muśnięciami. Wtedy do plusku fal dołącza się rozleniwiony pomruk silnika, a statek przeciąga się jak najedzony kot. Tak. Zamykam oczy i klasyfikują dźwięki, które do mnie docierają, jak wszystko zmiksuję ponownie zejdzie na mnie sen. Co zatem słyszę. Szum morza, plusk fal. Coś tam za oknami mamrocze wiatr, coś jakby hhhośśśś tuuuu, hhhceszsszz. Tik Tak. Uderzyło mnie łomotanie budzika, nie, to trzeba odsunąć na dalszy plan panoramy dźwiękowej. Co te mewy wykrzykują: Kubusiu, Kubusiu. Na szczęście to nie do mnie. Do mnie szepczą, brzęczą, pajęczyny się tłuką, membrany drgające w powietrzu. I widzę tę falę dźwiękową, jak mija mnie, pozostawiając efekt Dopplera. To jak pojedyncza bomba dźwiękowa, w koktajlu dudnienia blach kadłuba, zardzewiałych zgrzytów śrub niedokręconych lub zakręconych za mocno, poluzowanych podkładek, Muter Wyjechanych Gwintów. Wasza Mać. A silnik leniwie mruczy na najniższych obrotach, się nie ma gdzie śpieszyć, dnia jutrzejszego nie przyśpieszysz i godziny nie cofniesz, a w sekundę z rozszerzonymi źrenicami wpatrujesz w się w lęku, co będzie za chwilę i kiedy to nadejdzie.


Rozdział trzynasty

Relaksacyjna opowieść trupa, wesoło, ze swadą  opowiedziana
przez niego samego
ku pokrzepieniu serc, na patriotyczną nutę

Na szczęście już nie żył. Teraz  mógł mieć wszystko w dupie. Co za ulga, nareszcie spokój, te żenujące potrzeby życiowe, ta wieczna gonitwa, i na co to wszystko. Zeżresz, wysrasz, a potem sam do piachu. I jeszcze tyle zamieszania. Podatki, zarobki, wydatki. marzenia, obawy. Takie żyjątko boi się, że się przeziębi, że zachoruje i umrze. I po zabawie. Jak te żyjące nachalnie trzymiom się tego ich żenującego żyćka. A takie to próbuje być przemyślne, rozsądne. Stara się to żyjątko, rozmyśliwa jak tu przeżyć, nagle kojfnie i finito.

Ale teraz? Skoro nie żyje, może pozwolić sobie na pewne zachowania, na jakie żyjącego nie stać. Pewne fanaberie i ekstrawagancje są zarezerwowane tylko dla nieboszczyków. Żywy nie zawsze mógł żyć jak by chciał, pewne konwencje żyjących uniemożliwiały pełną ekspresję. Teraz po śmierci, mógł pozwolić sobie na więcej, znacznie więcej niż jako poprawny żywy. Za życia zrób to, zrób tamto. Popychadło jebane. To rób, tego nie rób, tako rób, tako robiom wszystkie. Wszystkie umrom. Za życia był poprawny, ale nie żył jako by chciał. A jako niepoprawny trup  mógł swawolić ile się da, zawsze zdrowy, zawsze żwawy, kule się go nie imały. Zatarł swoje zimne, trupie ręce z radością. Trupy są całkowicie zrównoważone psychicznie, stabilne uczuciowo, raz na zawsze. Się tak wyluzował, że mu zwieracze popuszczały, tera na nich wszystkich sra, ze swojego zacisznego grobu. Nie zwracał uwagi na konsekwencje swych zachowań, w końcu już nie żył a rodziny nie było stać na zmianę napisów na nagrobku. Tu leży  Obywatel, mąż, ojciec i pracownik wzorowy, który przestrzegał przepisy BHP. Dbał o rodzinę i płacił ZUS. Teraz nie żyje i może sobie poleżeć w pokoju. Dajcie mu święty spokój. Ale pierdolić, dobre rady są dla żywych a nie dla trupów.  Trupy są samotne, nie mają związków uczuciowych i zawodowych ani składek zdrowotnych. Ze składek to on teraz  lubi tylko składki na piwo. Odkąd leży sobie na cmentarzu, ma znacznie mniej zmartwień. Ma nawet psychologiczny test, którym sprawdza się czy jest dobrym trupem, czy nie?

 1 Jak osoba sypia; spokojnie czy niespokojnie? Czy się odkrywa podczas snu,  nieświadomie zrzucając kołdrę na podłogę?

2 Czy może spokojnie spać z kimś obcym razem w jednym łóżku?

3 Czy w dużym towarzystwie lub innym skupisku ludzi czuje się dobrze i swobodnie?

4 Czy chętnie poda komuś prawą dłoń i czy miewa przy tym uczucie nieprzyjemne?

5  Czy jest jej obojętne, w której ręce trzyma monety srebrne lub miedziane?

6 Czy odczuwa nieprzyjemne wrażenie, stojąc przed starym , pokrytym rtęcią lustrem?

7 Jeżeli oprze ręce o betonową ścianę, czy czuje, że każda z rąk wyczuwa inną temperaturę powierzchni?

8 Czy toleruje w nocy kwiaty w swej sypialni, nawet wówczas, gdy przyjemnie pachną?

9 Czy lubi jadać rzeczy tłuste?- słodkie?- kwaśne?

10 Czy mówi przez sen?

11 Jakie wrażenie na niej wywołują barwy? – Który kolor woli; żółty czy niebieski?

12 Czy woli barszcz czy rosół, czy pieprz wsypuje do bigosu?[34]

W jaki sposób psycholog ma zadawać te tajemnicze pytania trupowi, bez budzenia sporej sensacji w środowisku naukowym. Prawdopodobnie trzeba cichutko, szeptać je do ucha zmarłemu, który cierpliwie zniesie to bez słowa skargi. Parę pytań do sztywniaka i kolejny psycholog ląduje w swoim ulubionym środowisku, w zakładzie psychiatrycznym, w charakterze nie badacza, lecz badanego. Tak to się wszystko zmienia. Das Psychologische Blitzkrieg. A co, może te psiechuje psychiatry cosik rozumiejom? Folguje bezinteresownej nienawiści i całej masie uprzedzeń wobec Bogu ducha winnym psychologom. Najlepsze są nieuzasadnione inwektywy, niewytłumaczalna niechęć, cycuś glancuś, miód malina. Daj pan spokój panie Dziejku, toż to grube nieporozumienie jest z tymi wytresowanymi mondralami. Jak ja tych kurwów nienawidze, intelektuale nieudane, lebiody jebane. Same majom mase pospychanych problemów, na wybuch se pozwolić nie mogom, bo co by na to środowisko. A potem wyłazi, co drugi pedofil, reszcie i tak nie staje, wytłukłbym przemądrzałych skurwysynów. Ale i tak się to paskudztwo samo wykończy, pycha pseudowiedzy zadusi najprzód. Ani bilokacji, ani lewitacji, ani nawet poczciwej telepatii te chuje nie umieją. Ale na wszystkim się niby znajom, a chuj złamany żarówki nie umie wymienić. Jak takiemu jednemu, się po śmierci przypomniałem niedowiarek jebany w dupę, to go w drgawkach całego posranego do pasów powiązali, szprycowali zimną wodą a gorączka to mu minie dopiero po śmierci, jak palant ochłonie. Ciule, nic to nie widziało a już wzrok popsuty, co jeden nosi denka na tych śprytnych oczkach. Nie sądźcie , bo was osądzą.
Proszę wstać! Sąd idzie.
– Psychiatrzy. Kapelani. Kaznodzieje.
Udzielam wam głosu.
Wejdźcie. Zostawcie waszą eskortę z maszkar piekielnych.
Cherubiny i cudotwórcy – w tej chwili odziać się w ogniste szaty,
ogniste skrzydła. I marsz do nieba.
– Mnisi. Brzuchaci archireje. Co macie do powiedzenia? Nic? – Wyrok brzmi: do prac w ogrodzie, na kopanie kartofli.
– Cesarze, wielcy, mali, żywi, umarli, kronprynce, króle, książęta –
W złotym szeregu – zbiórka!
Który z was się nada – tego do nas, do robotników.
Wynagrodzenie według stawki.[35]

Ale jak się jest już sztywnym, to człowiek się od razu wyluzowuje. Obiegowy sztywniak, to ktoś skrępowany narzuconymi stereotypami zachowań, a taki umarlak jest swobodny, uśmiechnięty, szczerzy się do świata , który właśnie opuścił był. Ciało trochę sztywne, za to umysł swobodny. Easy Rider. Kawaski Metempsychosis.

Trup, Lobotom Niepojęty. Czasami przypuszczał, że urodził się już jako trup. Dzieciństwo przeżył w miarę bezboleśnie, coś tam chciał pod choinkę, na urodziny. Coś tam mu przynosił Mikołaj, czy inny święty. Stopniowo pragnienia słabły, zabawki pozwalające zapomnieć o bezsensie życia się zmieniały, niepostrzeżenie miejsce pluszowych misiów zajęły młode  kobiety, które gwałtownie rozpakowywał przed użyciem. Teraz to one umilały mu czas, paplając przed i po zabawie,  trzeba było o nie dbać, stroić jak lalki, starać się, bo zaniedbane szybko się psuły i trzeba było nabywać następną. Nie chcesz?

Potrząsasz głowa, kudłaty?
Siwą brew nasępiłeś?
Myślisz —
że ten
za tobą, skrzydlaty,
wie, co to miłość?
Jam też aniołem; ja nim byłem —
na oko baranek cukrowy w sam raz,
lecz teraz nie chcę już dawać kobyłom
z Serwskiej porcelany utoczonych waz.
Wszechmocny, wymyśliłeś parę rąk,
sprawiłeś,
że u każdego na miejscu głowa —
a czemu nie wymyśliłeś,
by można było bez mąk
całować, całować, całować?!
Myślałem, żeś ty bóstwo wszechwładne,
a tyś niedouk, ułomny bożyk.
Widzisz, pochylam się
i nagle
zza cholewy wyciągam nożyk.[36]

Ale co by nie mówić, miłość pozwalała mu zapomnieć , że nie żyje. Te inne żyjaki, starały się, zakładały rodziny, płodziły a potem rodziły. Kolejne niepotrzebne żyjątka. Ziemię czyniły sobie poddaną a same stawały się niewolnikami swoich wyimaginowanych potrzeb.  A takie to pyszne , nadęte bywało, jeno na cmentarzach nosy na kwinte, i wszystkie nie w SoSie. Skurwysyny żyjące, siano w półkulach, myślało to to, że nieśmiertelność dodawana jest w pakiecie życia, a tu tylko darmowe rozmowy,  inne żyjaki i tak nic nie wiedzą.

Niektóre przemądrzałe, się zgrywają same przed sobą, udają i krzywią te gęby do luster zaparowanych, byle prawdziwych twarzy nie widzieć, i wmawiają sobie, że wszystko będzie dobrze. Ale w ziemi, dupki, nieszczęsne żyjątka nie widzą gdzie są, gdzie wielkie, a gdzie małe i ze strachu obsrane, gdzie śmierdzą pod niebiosa nieczystością swoją a gdzie bogom nieśmiertelnym dorównują we wzniosłości. Jebany brak rozeznania, brak dystynkcji, dlatego kończą, w drogim drewnianym pudełku, wyściełanym, miękkim i ciepłym. Ale już tam, na cmentarzu wszyscy odwracają wzrok, bo coś im nie pasuje w tych nowych domkach, co je sobie sami przygotowali rękami grabarzy swoich. Nieszczęsne żyjątka, nie tak łatwo być szczęśliwym trupem, zadowolonym ze swojej śmierci, i korzystającym ze wszystkich uroków życia pozagrobowego. Prawdziwie Grób jest Pusty, nic tam nie zobaczycie, nie patrzcie, bo Nic tam nie zobaczycie, musicie się szybko odwrócić, i jeszcze przez ułamek sekundy dostrzec może zdołacie drogę która prowadzi do Templum Grobu Pustego.  Tańczcie na własnych mogiłach, udeptujcie ziemię rozkopaną, robakom nie wam poświęconą, wy martwi dla grobów, ożywieni dla pląsów. Skoro nie żyję, dla tańca mego nie ma zmęczenia,  męczą się tylko żyjące, zmartwienia niosące, bezpieczeństwa łaknące.

Traktat akcji konkretnej T.A.K stosowany przez Samozwańcze Oddziały
Samowyzwolenia S.O.S
Ciążenie
Każde przywiązanie, każda tęsknota to kamień u szyi ,
który ciąży w dół , ku samemu piekłu.
Igrać, lekko unosić się ponad zabawą.
Odchodząc zapominać
Myśląc o Nowym.

Już wówczas zaczynało mu świtać: starożytni Egipcjanie, Majowie oraz Inkowie czcili Słońce jako boga płodności, i wszyscy wierzyli w astrologię. Naturalna koleją rzeczy musiał sprawdzić, czy istnieje jakiś związek między cyklami promieniowania słonecznego i długoterminowymi wahaniami płodności na Ziemi.[37] Cywilizacje rzeczywiście rozkwitały i upadały zgodnie z rytmem naszej gwiazdy, której pole magnetyczne zmienia się co 3740 lat (1366040 dni). Majowie czcili świętą liczbę utrwaloną w licznych rzeźbach: 1366560. Czy to mógł być przypadek, że Majowie znali astrologię i astronomię lepiej niż jakakolwiek rasa żyjąca wcześniej, nie rozumiejąc zarazem zjawisk, z których liczba ta wynika? Czy to przypadek, że czcili Słońce jako boga płodności, nie wiedząc o tym , iż Słońce istotnie wpływa na płodność? Czy to przypadek, że ich magiczna „superliczba” 1366560 dni, którą czcili jako :”Narodziny Wenus”, jest taka sama jak obliczona na komputerze liczba cyklu aktywności plam słonecznych. To nie wszystko. Czy za sprawą przypadku Majowie w tajemniczy sposób „zniknęli” z powierzchni Ziemi 1366560 dni po początkowej dacie ich kalendarza w 3113 roku p.n.e? A może wiedzieli, że Słońce nie pozwoli im się rozmnażać około 750 roku n.e., kiedy nastąpiło przesunięcie pola magnetycznego? Majowie wierzyli, iż Ziemia została stworzona i zniszczona wcześniej cztery razy i że obecnie żyjemy w „piątym wieku Słońca”. Czy to kolejny przypadek, czy też Majowie rozumieli, że pole magnetyczne Słońca istotnie zmienia się w ciągu 18139 lat, co wyznacza cykl płodności oraz przesunięcie bieguna? Obecnie wykorzystujemy okres 365,24 dnia na oznaczenie roku, okres 30,4375 dnia na oznaczenie średniego miesiąca i okres 7 dni na oznaczenie tygodnia. Majowie wykorzystywali okresy 144000 dni, 7200 dni, 360 dni i 20 dni do mierzenia czasu liczonego od narodzin Wenus w roku 3113 p.n.e. Nie należy się dziwić, że taki wybór długości okresów czasu zdumiewał wszystkich uczonych przez ponad dwieście lat. Po co używać ich wszystkich, zamiast po prostu wielokrotności liczb dni od daty 3113 p.n.e? Najwyraźniej czegoś w tej układance brakowało. Tym brakującym elementem była najważniejsza z liczb Majów. Wydaje się co najmniej dziwne, gdyż wiadomo, że rok Majów trwał 260 dni, a jednocześnie wiadomo było od dawna, że „czczą” oni liczbę 9, która nigdy nie pojawiała się w ich systemie liczbowym, pojawiała się natomiast gdzie indziej- w drewnianych kalendarzach, w pismach, tablicach astronomicznych. Z najnowszych badań astronomicznych wiemy, że Słońce dokonuje pełnego obrotu równikowego co 26 dni, zaś biegunowego- co 37 dni. Wypadkową jest cykl 260-dniowy, który można wykorzystać do obliczenia aktywności  magnetycznej Słońca i siły wiatru słonecznego oddziałującego na płodność organizmów ziemskich. Po włączeniu tej niesłychanie ważnej liczby do serii cykli uzyskujemy: 144000+7200+360+260+20. Pomnożywszy to przez 9, uzyskujemy liczbę plam słonecznych 1366560, okres kataklizmu, który dla Majów był narodzinami Wenus.[38]

-Kim jesteś? Pytają na zmianę.
-Mały Polak!
-Co znak twój?
-Biały orzał nad orzały!
-Gdzie ty żyć?
-Między swój.
-W który kraj?
-W polski grunt.
-Co to grunt ?
-Ma Ojczyzna.
-Co zdobycie?
-Krew i blizna.
-Robić ty miłość ja?
-Ja miłość szczerze.
-I  co ty wierzyć?
-Do Polska ja wierzyć!
-Kogo ty jesteś ?
-Mały Polak!
-Co znaczy twój?
-Biały orzeł!
-Gdzie ty żyjesz?
-Między człowiekiem.
-W którym kraju?
-W ziemi.
-Co ta ziemia?
-Ma Ojczyzna.
-Co chwyta?
-Krew i blizna.
-Czy ty kochasz mnie?
-Kocham szczerze.
-I co, ty wierzysz?
-Do Polski wierzę.
-Zgadza się. Potwierdzam hasło i odzew. Misję masz do spełnienia, na łez tym padole. Mówcie, krzyczcie, porozumiewajcie się, wołajcie jak potraficie. Tak Oni powiedzieli do jeleni, ptaków, pum, jaguarów i węży. Wypowiedzcie nasze imiona, chwalcie nas, waszych ojców i matki, uwielbiajcie nas, powiedzieli zwierzętom. Ale zwierzęta nie umiały mówić jak ludzie. Syczały tylko i krakały. Kiedy stwórcy zobaczyli, że zwierzęta nie potrafią wymawiać imion ludzi, powiedzieli: "Nie umiecie nas wielbić, więc stworzymy inne istoty"

Spróbujmy jeszcze raz. Stwórzmy tego, który będzie nas karmił i umacniał. Co zrobimy , żeby nas czcili i pamiętali na Ziemi. Przystąpili do tworzenia człowieka. Z błota uczynili jego ciało. Ale widzieli, że to na nic. Błoto roztapiało się, było miękkie, nie poruszało się, nie miało siły, upadało, wiotczało, nie mogło poruszać głową, twarz opadała na jedna stronę, wzrok się mącił, nie mogło się obejrzeć. Przemówiło, ale nie miało rozumu. Wnet nasiąknęło wodą i nie mogło ustać.

Przeto uczynili postacie z plastiku, które wyglądały jak ludzie i zaludniły Ziemię. Plastikowe nie nasiąkały. Żyły i rozmnażały się. Plastikowe postacie miały córki i synów, ale nie miały duszy i rozumu; nie pamiętały swoich stwórców; pełzały tylko bez celu na czworakach. Zapomniały o sercu niebios i dlatego popadły w niełaskę. Miały być ludźmi, ale nimi nie były. [39]

Osobowość jest funkcją mutacji genetycznych wywołanych wahaniami pola magnetycznego, które oddziałują na płód (jajo i zygotę) w chwili poczęcia. Wahania pola magnetycznego powodowane są przez wiatr słoneczny przedostający się do ziemskiej atmosfery. Naładowane magnetycznie cząsteczki wiatru słonecznego przenikają w pasy Van Allena i ruchem spiralnym wędrują od bieguna północnego do południowego. Następuje wahanie ziemskiego pola magnetycznego na poziomie gruntu. Zmienne pole oddziałuje na strukturę DNA w chwili poczęcia, wywołując mutacje genetyczne. Wirujące Słońce co 28 dni bombarduje Ziemię gradem cząsteczek.

Udowodniono, że oddziałują one na hormon stymulujący pęcherzyk jajnika, który z kolei reguluje cykl menstruacyjny i rozrodczy organizmów ziemskich. Zaburzenia magnetyczne przebiegają zgodnie z cyklem aktywności plam słonecznych, dlatego rozkwity i upadki cywilizacji także odzwierciedlają cykl aktywności Słońca. Majowie czcili Słońce jako boga płodności, gdyż rozumieli źródło cykli. Wiedzieli, że ich cywilizacja upadnie z powodu zaburzeń hormonu płodności wywołanych wahaniami promieniowania słonecznego.

Gruczoł szyszynki przenosi oddziaływanie pola magnetycznego na hormon biorytmów – melatoninę. Przysadka mózgowa i podwzgórze regulują wytwarzanie i dozowanie hormonu płodności – estrogenu i progesteronu. Ten proces przemiany „magnetyczno-chemicznej nosi nazwę Transdukcji Elektrochemicznej.[40] 

-Musisz odnaleźć Wielki-Zagubiony-Elektro-Mag-Nes, który cisnąc na jądro Ziemi uciszy w końcu jej wycie , bo wyżyn sięga i zakłóca niebianom ich świętą sjestę wieczną. Wysłano nas do Ciebie aby obarczyć brzemieniem Wielkiego-ZaginionegoElektro-Mag-Nesa. Jesteś Wybrany, masz przejebane, Vipai Drixi

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:

Eksplodująca Supernova
rzuca zewnętrzne warstwy kurzu i gazu
bardzo gęste jądro wołało
NEUTRON GWIAZDY
Jeśli gwiazda jest duża dość
ja stanę się
CZARNY DZIURA.

 Nie mieli matki, nie mieli ojca. Tylko „nazywali się ludźmi”. Nie urodzili się z kobiety, nie zostali stworzeni przez stwórców, ani przez praprzodków. Tylko za pomocą cudu stworzył ich stwórca. ” Wyglądali” jak ludzi, byli więc ludźmi: mówili, rozmawiali, widzieli i słyszeli, chodzili, brali w dłonie przedmioty; byli dobrymi i urodziwymi ludźmi i mieli ludzkie postacie. Wielka była ich mądrość; ich wzrok sięgał lasów, jezior, mórz, gór i dolin. Byli obdarzeni inteligencją; patrzyli i od razu widzieli daleko; zdołali zobaczyć i poznać wszystko co jest na świecie. Kiedy spoglądali, natychmiast widzieli wszystko dookoła. Objęli myślą sklepienie nieba i okrągłą twarz Ziemi. Nie musieli ruszać się z miejsca, by ujrzeć rzeczy ukryte w oddali; od razu zobaczyli świat, z miejsca, gdzie byli. Wielka była ich mądrość. Zaprawdę byli o ludzie godni podziwu.

Jednak stwórcy nie patrzyli na to z radością: „To źle, że nasze stworzenia wszystko wiedzą, ” mówili. Praprzodkowie zwołali więc naradę:” Co z nimi uczynimy? Niech wzrok ich sięga tylko tego co bliskie; niech widzą tylko część oblicza Ziemi! Nie powinni wiedzieć tak dużo. Czyż nie my ich stworzyliśmy? Czy oni także mają być bogami?

Zastanówmy się nad ich pragnieniami, bo nie jest dobre to, co widzimy. Czy oni mają być równi nam, swym stwórcom, którzy widzimy daleko i wiemy wszystko? I stwórcy spuścili ludziom na oczy mgłę. Zaćmiła im wzrok jak lustro, na które się dmuchnie. Pociemniało im w oczach i od tej pory mogli widzieć wyraźnie tylko to, co było blisko. W ten sposób mądrość i cała wiedza czterech pierwszych ludzi została zmącona, a wraz z nią pochodzenie i początek rasy. Wiedzieli wcześniej o swojej śmierci, doradzali swoim dzieciom. Nie byli chorzy i nie cierpieli z bólu, kiedy o tym mówili, nie pochowały ich żony ani dzieci, bo nie widziano ich kiedy zniknęli, zostawiając swe dzieci na górze, pamiętali dar ojców – kamień naczita.  Wielką czcią darzyli zawiniątko. Nigdy go nie odwinęli, ale zawsze trzymali ze sobą owinięte. To Wielki-Zaginiony-Elektro-Mag-Nes.[41]

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Siła przeciw Ciśnieniu ma wielką możność
Uszkodzić Powierzchnię
Dekla
Tako rzecze Xipe Totec
co znaczy,
Nasz Pan Obdartych ze Skóry,
albo Ten, Który Ma Nadmiar Skóry,
Albo też Ten Co Ma Napletek.

Mam na sobie skórę zabitej ofiary, której dłonie zwisają z jego nadgarstków jak rękawiczki. MSW. Moje Samotne Wysokości. MSW Minister Spraw Wewnętrznych. Teraz czuł się jak Bóg, ten Żydowskiego pochodzenia antysemita. To nie Bóg Sprawiedliwy, on robi co chce, spełnia każden psikus , który mu przyjdzie na myśl, jest nieokiełznany a nudzi mu się niebotycznie na tych J.S.W  Jego Samotnych Wysokościach, w końcu jeszcze nie jest Trójcą.  To tak przyjemnie być nieprzewidywalnym, raz hojnym i miłosiernym, raz mściwym i niesprawiedliwym. Bóg Dziadek, ten brodacz ze Starego Testamentu, co folgował swojemu nieposkromionemu temperamentowi. Nie dbam o siebie, gardzę swoim życiem. Wszystko mi jedno! Dlatego mówię: On gubi zarówno niewinnych, jak winnych. Gdy bicz nagle zabija, On szydzi z rozpaczy niewinnych. Gdy ziemia wydana jest w ręce bezbożnika, On zakrywa oblicze jej sędziów; a jeżeli nie On, któż to czyni?[42]

Coś w nim tam jeszcze było ze Starych Bogów, ta wszechmoc połączona z jego widzimisie, pierdolone kaprysy, zmiany nastroju. Raz przytuli, za chwilę sponiewiera, nie znasz dnia ani godziny, kiedy będzie miał atak. Psychol nieprzewidywalny, a nikt nie wie co mu się roi w tych jego Boskich planach. Szef Instytutu Wysokich Ciśnień. I Bardzo Niskich Temperatur. Dziadek ciśnie a człowiek ma nie pękać, Wielki Eksperymentator, kogo on chce wyhodować? Nadczłowieka, co bez drżenia nad przepaścią przejdzie do Ponad. I potem z wysokości żartować się będzie z frasunków świata, na którym, tam, gdzieś na dole, żyjątka w zamęcie szarpią się z dniami. Z Dziadkiem śmiać się będą do rozpuku i żarty dalsze gotować dla upokorzenia pychy ludków malutkich, chomikowym żyćkiem żyjących. A Dziadek sypać im będzie Piaskiem po oczach, by przejrzeć nie zdołali, śniąc sny wiecznie. Bo wszystkich spotyka ten sam los: Sprawiedliwego i bezbożnego, czystego i nieczystego, ofiarującego i tego, który nie ofiaruje, dobrego i grzesznika, tego, który przysięga, i tego, który się wstrzymuje od przysięgi. To jest najgorsze z wszystkich rzeczy, jakie się dzieją pod słońcem: że wszystkich spotyka ten sam los, Lecz również serce synów ludzkich jest pełne zła i głupota jest w ich sercu, dopóki żyją, a potem idzie się do umarłych.[43]

Stojący pomiędzy wszystko akceptującym TAK, a wielkim  NIE,  w Rozkroku, na wszystko pojednawczo lejący. Boomer, Hiperman, Nad-Szło-Wiek  przeciwieństwa łączący w Wielkim Rozkroku.

To właśnie przez swoją postawę egzystencjalną, będący w Stałym Rozkroku ponad przepaściami przeciwieństw wszystko robił w szczególny sposób. Wstawał lewą nogą, do rozporka sięgał prawą dłonią, salutował lewą. Śpiewał hymn  wcale a wcale nie na baczność, a wręcz przeciwnie. W Rozkroku. Pełną gembą, a la viola da gamba:

      Jeszcze Polska drobić, nie dostawać, tracić , my żyć, marzyć
      Co nas dziwna przemoc brać,
      my być brać w tył Miecz.     

      Marzec, maszerować, Dąbrowski,
      Od Włoski do Polski,
      Za twój linia
      Złączym siebie z narodem.
      Przejdziem Wisłę, przejdziem Chronić,
      Będziem Udawać Polakami,
      my na przykład bo  naparte,
      Co wyrywać mamy.     

      Marzec, maszerować, Dąbrowski...
      Jak Czarniecki do Poznania
      Po szwedzka aneksja,
      Dla ojczyzna stratujący
      przychodzić siebie w tył, przez morze.
      Marzec, maszerować, Dąbrowski...
      Szprecha ojciec do swej Basi Cały we łzach:
      "Słuchać jeno, pono nasze
      Bić jebane tarabany"

Ciepło się ubierał, marzec jeszcze, temperatur niskich unikał, hedomasochistycznie zmierzając do płomieni gorących. W niskich temperaturach zastygał, każda cząsteczka zwalniała tempo, oczekując ciepła. A on nasłuchiwał pro-gnozy pogody. I w końcu nadchodził wyż, napływały masy ciepłego powietrza, zachmurzenie ustępowało. Bezkres rozpogodzenia. Poranek chłodny ale stopniowo leniwe Słońce łaskawie wszystko promieniami ogrzeje. Nadstawia się Ziemia zziębnięta, pręży grzbiet swój koci. Tako staje się kulista.

I.W.C.I.N.T.I
Instytut Wysokich Ciśnień i Niskich Temperatur Informuje:
Nasza Ziemia lubi nasze Słońce
ale
zacznie się chłodzić i skracać do białego karła
i wtedy w końcu,
jako światło zblaknie zupełnie,
stanie się
CZARNYM KARŁEM.
I to jest rzeczywiście smutne

Potrzebny Wielki-Zaginiony-Elektro-Mag-Nes-Od-Zaraz. Bo odchylenia jądra[44] ziemi powodują zaburzenia, nieopisane straty, materialne i moralne na całym Bożym świecie. Po dekadach poszukiwań geofizycy zarejestrowali falę sejsmiczną, która zdradziła im, co tkwi w największych głębinach planety. W centrum Ziemi znajduje się kula żelaza o średnicy około 2400 km. Prawda czy fałsz?

Oczywiście, że prawda, przecież wiadomo o tym od kilkudziesięciu lat – tak odpowie większość czytelników, wygrzebując z pamięci podstawowe wiadomości na temat budowy planety, które można znaleźć w podręcznikach szkolnych i encyklopedii. Wyczytamy tam, że Ziemia składa się z trzech głównych warstw: skorupy, płaszcza i jądra, przy czym to ostatnie jest z zewnątrz płynne, a w środku stałe. Dociekliwi mogą jednak zapytać o dowody na to, że Ziemia rzeczywiście posiada sztywne, wewnętrzne jądro. A z tymi jest krucho, choć geofizycy szukają ich gorączkowo. Dopóki nie uda się posłać jakiejś sondy w głębiny naszej planety, to skazani jesteśmy głównie na to, co ujawnią nam drgania samej planety, przede wszystkim podczas silnych trzęsień ziemi. Powstają wówczas fale sejsmiczne, które rozchodzą się po całym globie. Wędrują różnymi drogami. Jedne mkną tuż pod powierzchnią, inne zanurzają się głębiej, a część – niczym promienie rentgenowskie – przenika na wylot planetę, po drodze przechodząc przez jej centrum.
Taka właśnie poprzeczna fala sejsmiczna wyłowiona z wnętrza Ziemi byłaby kluczowym dowodem na żelazne twarde jądro.  Rzecz w tym, że z jednym wyjątkiem, o którym poniżej, wszystkie schwytane do tej pory przez badaczy fale sejsmiczne, które przechodziły przez centrum naszej planety, były falami podłużnymi. Owszem, odczytywano z nich, że w odległości ok. 1200 km od środka planety właściwości materii nagle się zmieniają, ale czy chodzi o zmianę stanu skupienia z płynnego na stały – tego nie można było stwierdzić ze stuprocentową pewnością. Bo jeśli rzeczywiście wewnętrzne jądro Ziemi jest sztywne, to gdzie u diabła są fale poprzeczne, które powinny w nim powstawać? Gdyby tylko je znaleźć – marzyli sejsmolodzy – wtedy pokażemy wszystkim niedowiarkom, że twarde jądro jednak istnieje. Rozpoczęły się pilne poszukiwania zagubionej fali. Jednak lata mijały, a sukcesów nie było.

Po pierwsze, by złowić taką falę (nazwano ją PKJKP), nie wystarczy jeden najczulszy nawet sejsmograf, potrzeba gęstej sieci. Po drugie, konieczne są oczywiście trzęsienia ziemi, ale nie pierwsze lepsze, lecz spełniające przynajmniej trzy warunki. Muszą być silne, głębokie (kilkaset kilometrów pod powierzchnią Ziemi) oraz dobrze ulokowane dokładnie po drugiej stronie globu niż sieć sejsmografów, żeby ich droga wiodła przez jądro. Z olbrzymiej ilości wibracji, przeważnie znacznie mocniejszych i częstszych, badacze musieli wyłuskać te słabe i rzadkie, lecz najcenniejsze drgania, które odpowiadały falom PKJKP. I to nam się udało. Tym samym wreszcie znaleziony został dowód na to, że Ziemia – niczym owoc wiśni czy śliwy – ma w środku twardą jak kamień pestkę, tyle że znacznie większą i zbudowaną głównie z żelaza.


[1] Piosenka dziecięca w: Antologia literatury Malajskiej

[2] C.Reuter Zamachowcy-samobójcy

[3] K.Jelski Ameryka Łacińska w relacjach polaków

[4] Aleksy Gastiew Plik rozkazów

[5] W.Majakowski Poematy

[6] W Majakowski Poematy

[7] L. Szumański Życie po śmierci

[8] ibidem

[9] L. Szumański Życie po śmierci

[10] Prof..Dr. A Dryjski Mózg i dusza

[11] W.Majakowski Poematy

[12] L. Szumański Życie po śmierci

[13] W.Craven

[14] W.Majakowski Poematy

[15] ibidem

[16] Por P.K. Dick Człowiek z wysokiego zamku

[17] Goethe Elegie Rzymskie

[18] D.Ovason Nostradamus, sekrety przepowiedni. „Mamy tu do czynienia z przepowiednią, w której zawarto zapowiedź pojawienia się polityka{ niewykluczone, że prezydenta Stanów Zjednoczonych}, który spowoduje wiele zamieszania.

[19] Michel Foucault „Stultifera navis”

[20] Goethe Elegie Rzymskie

[21] Dante Życie nowe

[22] pantun malajski

[23] L. Szumański Życie po śmierci

[24] Malajska piosenka ludowa

[25] Prof..Dr. A Dryjski Mózg i dusza

[26] Piosenka dziecięca w: Antologia literatury Malajskiej

[27] arabskie ewangelie dziecięctwa Chrystusa

[28] A. Zajączkowski Pierwotne religie czarnej Afryki

[29] z gr. „to on” byt

[30]Ty tym jesteś  Upaniszady, czhandogja

[31] niezidentyfikowane zaklęcia słowne

[32] Majakowski Poematy

[33] A.Niemojewski Bóg czy człowiek. Wybór pism

[34] L. Szumański Życie po śmierci

[35] A.Gastiew Poematy

[36] Majakowski Poematy

[37] Profesor Robin Murray z Instytutu Psychiatrii w Londynie stwierdził, że jego badania wykazują 88 procentowy wzrost przypadków występowania schizofrenii wśród ludzi, którzy urodzili się w Anglii wiosną po silnym wzroście aktywności słonecznej latem 1957 roku.  Rzecz jasna to nie grypa wywołuje schizofrenię, lecz natężenie aktywności plam słonecznych. Schizofrenia to hormonalne zakłócenie mózgu, powodujące zaburzenia psychiczne. Wybuchy magnetyczne na Słońcu negatywnie oddziałują na hormony regulujące działanie mózgu, co prowadzi do braku równowagi hormonalnej. Odkrycie to nadaje też nowe znaczenie biblijnemu zdaniu, że „ pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi”: kiedy globalny kataklizm nawiedza Ziemię, przesuwają się bieguny, zanika płodność i zaburzeniu ulega pole magnetyczne, a wtedy zdrowi psychicznie tracą zmysły, a chorzy odzyskują zdrowie.

[38] Superbogowie

[39] Popol Vuh

[40] Superbogowie M.Cotterel

[41] Popol Vuh

[42] Księga Hioba

[43] Eklezjasta , 9,2—1; 740—741

[44] jądra-   W mosznie (skrotum) mężczyzny znajdują się dwa przypominające jajka jądra (testis). Tu powsta­je nasienie, które jest  transportowane specjalnymi  kanałami do pęcherzyków nasiennych, gdzie zosta­je rozcieńczone z płynem nasiennym, dzięki czemu może się łatwiej przedostać moczowodem i nasieniowodem. Ciemna i pofałdowana skóra woreczka z jądrami jest bardzo wrażliwa na dotyk i pieszczoty. W 1000 porad dla nastolatki.

Domher & Włodarczyk – Wielka księga marynatów (vol.3)
QR kod: Domher & Włodarczyk – Wielka księga marynatów (vol.3)