Uszanowanko

Leżenie leżeniem poganiać, łóżka za Chiny nie składać,
bo za swój kraj należy umierać wygodnie (śmierć łóżeczkowa niech
będzie prawem, a łóżko towarem z certyfikatem jakości od branży usługowej).

Należy umierać nie w codziennym galopie wierzchowców w stronę
wieżowców. W których tracą potem zęby przy wyrębie zbędnych maili-stonek
zrzuconych po 89 roku. Żegnają swoje piękne grzywy.

Bo jako trybiki wybierają osiadły tryb, a na czubkach głów
zakładają gniazda, z których ostatnie włosy wypadają jak pisklęta.
I jak tu nie zwariować? Kiedy słońce, jak tylko wpada do tych biur,

ociepla ich wizerunek niczym najwyżej notowana agencja PR.
I z tego rodzi się mit, którym karmią się: Syzyf, Albert Camus i masy.
Coraz bardziej upadłościowe. Więc gdy zbankrutuję i moje ciało śmierć

kupi na wyprzedaży, kraj wstanie i każe mnie pościelić. Wybebeszyć
z kołdry, łóżka, siebie: z Polski wypranej następnie w Pollenie Rex,
by mogła niewinnie skamleć. O uczczenie ofiar, takich jak ja.

Polska niczym ostatni kombinatozaur, który cudem przeżył,
choć nigdy nie żył, tylko żyłuje innych. Czy jest na sali lekarz,
legendarny meteoryt? Może tak powinien wyglądać powrót Zbawiciela?


Modlę się bez żadnego trybu

W każdym razie bądź przy mnie języku totalny.
Bym wziął się w garść jak lekcje u Krystyny Pawłowicz
(wziąść się za Niemcy chciał Goebbels
w czterdziestym trzecim. Spytał: Czy chcecie

wojny totalnej?). Mnie jeszcze nie było
(a wtedy to było) na robotach w firmie Bayer –
dziś Leverkusen, by zatrzeć ślady. Więc błądź
ze mną błędzie leżący na błędzie. Jakbyśmy w łóżku coś

uprawiali. Tworzyli filologiczny trójkąt ostrzegawczy.
Robili ortografię pod nowe wspaniałe dyktando. Niech rządzą
uzus i ciągniki Ursus, i co tam jeszcze? Revolution Now,
aby wszystko było niższe, idealnie przycięte (patrz,

jak żywopłoty przyciął Edward Nożycoręki).
Wolność, równość, język to ryby i chleb. Trzeba więc
rozmnożyć język, by starczył dla wszystkich. Trzeba wziąć
tamten język za łeb i rozstrzelać w Katyniu.

Czy chcę wojny potocznej? – w tamtej książce
pytało mnie Państwo, a ja odpowiedziałem: Tak,
jak chciało Państwo – przedni geniusz improwizacji.
Dziś to ja próbuję wykiwać jego język, ustalając

własne granice niczym błędy, choć za dzieciaka
byłem jedynie bramkarzem. I ciągle wyłapywałem.
W każdym razie bądź przy mnie języku totalny, broń
ukryłem w borze przeznaczonym na papier; tak oto przegramy.


Przyspieszenie

Kiedy łóżko zaprasza do członkostwa we Wspólnocie,
kładę się twarzą do ściany, by kłaść na Wspólnotę
koca i poduszki. Nie rozumie, że lato stąpa po węglach

i wolę leżeć samowystarczalny, miękki jak stal. W swojej walucie,
na waleta. Samnasam z muzyką elit, które każą łapać za ster
i dryfować. Choć nie słyszałem, by po kogoś przyleciał helikopter.

Co najwyżej przeleciał na pokładzie z Ceaușescu, z milionerami
z Donbasu. Pamiętam, że wówczas już miałem się dobrze
w mojej kołdrze, w kontrze do tego, co z tyłu głowy

się działo (a z tyłu wszystko, począwszy od bałaganu).
Teraz znów leżę po stronie pokoju. Mój puls wydaje się
jednak zbyt pospieszny na te tory.

Kiedyś było inaczej. Kiedyś było bardziej Regio?
Ci co będą je wymieniać już torują sobie drogę
(włączam Łąki Łan, następnie dark techno).


Wspomnienie podróży z zielonymi koszulami

Powtórnie maszerujący na Rzym (przez Wrocław – Brzeg)
czują pociąg do wykolejania twarzy. Zabitych następnie
dechami, jak bandażami, po spotkaniu trzeciego stopnia
z brakiem piątej klepki. Nie występuje u tych, co skandują:

tu jest Polska, cannabis, whisky, ananas, jeszcze
będzie czas. Znaczy: za jaką drużyną jesteś oraz – wciąż żyjmy
puszczając tę samą piosenkę WWO. Biało-czerwoną farbę z ust.
W smogu, co pod skrzydła wziął kominy, krematoryjne piece.

Byśmy się nie zachłysnęli; że przecież o lampie, jej kręgu
znajomych, pisał już Wojaczek. Norma wyprze w końcu uzus,
a Jezus zje ZUS, jak żartował Bartek, a ja miałem nadzieję
na lepsze. Teraz w łóżku leżę, niezgorzej sobiepanię,

do zrobienia jest wstawanie (koniecznie usprawnić),
do zrobienia jest sen (skoszarować koszmary), do zrobienia
jest dzień, jak kanapka (pod zaborami: sera i masła), która upadnie,
by się podnieść i wrócić na talerzu. Znów na tarczy.


[Mieszkać w kołdrze jak w piwnicy]

Mieszkać w kołdrze jak w piwnicy Fritzla – uszył ją w Głuszycy
nićmi wuja Bogdana. A to jakby cały zakład położył dach,
bym nad głową go miał, nie patrząc na czyjąś lachę (restrukturyzacja

trudne słowo: brakująca dachówka – przypomina pracownika,
co rzucił etat na Wysokości i chwała temu, kto ją alleluja). Ale, ale
córka Fritzla krzykiem pukała w dno ode spodu, kiedy Joseph stukał

łyżeczką w spodek; mnie budzi alarm, dzwonnik z Nokii,
przesypuję się z boku na bok i jestem bogiem, który milczy –
uświadom sobie, że milczenie jest drogą kołdrą i szeroką,

i czasem się kurczy do rozmiarów Kosmosu, a wtedy
wystawiam się (może odwrotnie?) nagi na nieznanym dworcu,
jakim jest łóżko, zjadacz czasu i chipsów. Produkują je piwnice

zalane tłuszczem brzuchatych, co pukają nie tylko w spodek
(restrukturyzacja katopiwnic to trudne zadanie, mieszkać w jednej
to za duże słowo, od lat żyję więc z kołdrą – stare dobre małżeństwo

jak Fritzla z córką), aż nie wiem w końcu, kto kogo więzi (czy noga
chcąca zaczerpnąć powietrza jest poza systemem? Czy ciało,
które wstaje udaje się na przepustkę? Po której stronie mieszka dom?).

Rafał Różewicz – Pięć wierszy
QR kod: Rafał Różewicz – Pięć wierszy