forpoczta

siedzę wpatrując się w muchę w jej czarny odwłok
teraz nanodrony zachowują się jak owady
kieszonkowe robaki szpiegów roje przypuszczeń
zastanawiam się czy istnieje jakieś panaceum

za oknem ptaki zmieniają się w czarne punkty
w litery reklam w tarcze strzelnicze w widmo zamachu
niechcący znalazłem dziurę w poduszce
myśląc jak cienka jest pościel w stu procentach z bawełny

od kiedy zamieszkujemy w dużym mieście
magazynuję na skórze odciski palców krople potu
krew bo nikt nie trzyma ręki na pulsie
dopada mnie białe światło dźwięk helikoptera

kolejna myśl o wybuchu dogania ciężarówka na moście
w telewizji ktoś mówi o kolejnych wystrzałach
aż podrywają się żołnierze bataliony mężczyzn
całe armie tych młodych chłopców karmię kotkę

o czwartej nad ranem później kładę się obok ciebie
moja zmiana warty już się skończyła


metaversum

to dziwne uczucie wiedzieć że jest gdzieś drugi świat
równolegle trwa blisko nas jak ty nad ranem
kiedy przemykasz w zasięgu wzroku w przeźroczystej halce
ta projekcja tworzy relację z tym domem ze mną

codziennie w tym samym czasie o siódmej rano
kiedy ktoś w telewizji wyjaśnia że nagranie niczego nie dowodzi
jakby zdarzyło się przypadkiem a my podążamy donikąd
rozpraszając się co chwile przyziemnymi sprawami

potem ogarnia mnie przypływ senności zwykłe lenistwo
dźwięki oddalają się a ty siadasz obok podatna
na sprawy ducha myśli można wyłączyć jak radio
istnieje jednak ryzyko popadnięcia w marazm

tak więc trwamy ty tam ja tu i nie jest to skomplikowane
jak matematyczne działanie jest kwestią kiedy
poczujesz jej dłoń na plecach miłosny pocałunek na szyi
i nie usłyszysz żadnej odpowiedzi tylko pytania


lokum

czy to możliwe że krajobraz mojego mieszkania to te kilka ścian
znikomy ułamek kresek na kartce papieru obok przystanku
gdzie stary młyn i pochylone drzewo to cele punkty pośrednie
granica gdzie kończy fikcja a zaczyna rzeczywistość

powtarzam sobie nie patrz w te chmury w kształcie grzybów
napromieniowane kałuże anonimowe obiektywy satelitów
wspomnienia są miłe ale nie ostatecznie przyszłość nieznana
dom już nie chroni jak kiedyś inwigilują go nowoczesne radary

kamery w komputerze kieszonkowe owady choć świat postrzegam
przez pryzmat uczuć głaszcząc co wieczór kotkę naładowaną
do pełna ujemnymi jonami jak słoneczną baterię dryfujemy nie wiedząc
gdzie jest góra a gdzie dół gdzie dowody na nasze istnienie

świat nie przestaje trwać nie przestaje zadziwiać wciąż się
zmienia kiedyś myślałem że nie ma takich przestrzeni
wszystko jest rozmyte jak niebo tuż nad linią horyzontu
że nie istnieją drony satelity czy pociski samonaprowadzające

bunkry z niewielkim wyjściem prosto w ogród zdawało mi się
że to mrzonka wymyślona przez autorów książek fantastyki naukowej
fanów science fiction scenarzystów gwiezdnych wojen
dyslokacja wojsk rozmieszczonych prawie pod moim domem


forma

mucha nie brzęczy zimą nie kręci piruetów tuż pod żyrandolem
śpi między szybami i nie potrzeba jej żadnej wolnej przestrzeni
łóżka telewizji czy tabletek na sen jedynie słońca
i nie jest to kwestia liczenia pieniędzy płacenia za czynsz

za każdy łyk wody czy promień światła ze sztucznej żarówki
zastanawiam się tylko jak się tam dostała i nie znajduję odpowiedzi
ciągłość trwania jest bardziej skomplikowana w końcu dzień
jeszcze daleko a nocą myśli lgną do miejsc cieplejszych

mniej złożonych więc szepce do ciebie te wszystkie miłe słowa
dotykam bo życie ucieka nieprzerwanie jest jak długi dźwięk
kolejne nuty które musisz wymówić akcentując na jedną z nich
więc budzi się moja nieufność lęk przed tym co później

mówi się o liczbach i krokach o moście przez który trzeba przejść
na drugą stronę zaistnieć tam jednocześnie znikając tu
zamykam oczy próbuję zasnąć a ty oblepiasz mnie sześcioma
ramionami jak hinduska bogini Kali mucha trwa przez pewien czas


równowaga

mógłbym przysiąc że umarłem że nie ma
obok niczego co zapamiętałem na co patrzyłem
przed snem czułem jak świat przygasa
umożliwia jedynie retrospekcje zdarzeń
bez możliwości przewijania do tyłu

hamowania które pozwoli otworzyć oczy
usłyszeć pisk i znieruchomieć uwierzyć w cud
zmartwychwstania poczuć pierwszy
nabierany oddech zobaczyć to samo miejsce
przez pryzmat widzenia wszystkiego z góry

jakbym był ponad zupełnie innym bytem
więc dotykam ciebie śpiącej na dowód że jestem
w tej rzeczywistości z której niedawno
wyszedłem ocierając się o twoje zimne nogi
o przeszywający chłód namacalnego świata


pająk

zabiłem pająka chodzącego po ścianie
czy to oznacza więcej much a może deszcz
bez względu na porę roku na fazę księżyca
żeby nie poprzestać na pustych słowach

świat uczynić mokrym na użyteczność ryb
ubogich rybaków taki mały potop bez potrzeby
dla sztuki a może z nudy z patrzenia na śnieg
z konieczności nowego pomysłu na wiersz

radykalnych sposobów na pobudzanie się
stare formy nowego życia potrzeba zysku
która uświadamia że kiedy nic się nie dzieje
nic nie sprzedaje jakby nie było podaży

bez kataklizmu sztucznie wywołanej bańki
na chodniku przyjemności podczas biegania
pływania czy łowienia ten akt agresji wobec
pająka który rozegrał się tu w pokoju

może przynieść unicestwienie świata zatopić go
jednym machnięciem ręki a my będziemy robić
to co zawsze potrafiliśmy robić walcząc o każdy
centymetr lądu o milimetr ściany czy kąta

Jarosław Kapłon – Sześć wierszy
QR kod: Jarosław Kapłon – Sześć wierszy