Dostałam od kochanka w oko kawałkiem szkła

i zobaczyłam psa /na balkonie. wąchał świat /i czuł to, co skaleczeni, /których rzeczywistość nabrała barw /prowokacji. /czuł? /hm. /chodzę po podwórku jak pies po balkonie, /zamiast wąchać ziemię i powietrze, patrzę na szkło /w oku. /gapię się na całą hutę szkła! /jest jak tęcza, /wściekła od piękna. /pies nigdy jej nie powącha, /nawet nie zobaczy, /bo nie wie, /że jest. /a może dojrzy ją razem z korzeniami? /wszystko odgadnie. /będzie w niej kopał dół głęboki. /dotrze łapami do jakiegoś jądra /ziemi, /do prawdy /i bólu prawdy /i już nikt nigdy nie zarzuci mu, że nie żyje, /więc co może wiedzieć /o miłości.


pachnie jak zielona woda ze studni na cmentarzu, /smakuje mszycami

gdy byłam mała, babcia kazała mi zbierać do słoiczka stonkę. /jadłam ją i popijałam wodą z żyły, /do której dostęp dał nam sąsiad. /wyglądało to tak, jakbym brała udział w jakimś teleturnieju, /ale to było życie. /potem moje życie nie zmieniło się radykalnie, /choć marzyłam, /by ssać je jak landrynkę. /było /paskudne, /gorsze niż śmierć. /nienawidziłam, jakbym najadła się żmij. /i życie zapachniało mi omszałym zbiornikiem na wodę święconą w kościele. /chciałam je zabić, /ale nie mogłam, /bo nie było rybikiem /i ja nie toleruję autoagresji. /postanowiłam więc, że przez moje gardło więcej nic nie przejdzie, /i nie ulegnę złudzeniu piękna /w szmaragdowym kolorze kijanki.


pękające od piękna serca

może dlatego, że nie mogę /być już bardziej miła, /pragnę być odważna. /chcę zapominać ci twoje zdrady, /kochać tak, /jak kwitną maki. /jestem nieszczęśliwa niczym śmierdziuch. /patrzę na pomarańczowo, /od moich spojrzeń nie dzieje się nic. /choć /chciałabym, /nikt mnie nie obserwuje. /pięknię się wyłącznie dla siebie mięsistymi myślami. /może z tego powodu marzę o pastelowych kielichach /i listkach cieplejszych od mięty. /wiem. /moje marzenia nie spełnią się. /dzwonki bowiem śliczne są, /i dobre są. /pachną ładnie i odzywają się tak, /jakby nosiły w trzewiach wiersze miłosne i całą ukochaną część świata. /gdybym mogła, wydarłabym im ich pękające od piękna serca /i już zawsze bylibyśmy razem.


jak w zachodzie słońca zobaczyć normalność, jak?

jeszcze mam ciarki na plecach po śladach języka z wodoru, /jeszcze raz chciałabym się tak skąpać. /szłabym po dnie morza, /wypieszczonymi stopami kopała kamienie pocałunków. /i ty byś drżał od wszystkich ukrytych rzeczy. /a potem znów ja. /lepilibyśmy się /wreszcie /brzuchami, /byłby raj.

tylko niedojrzałość smakuje jak chodzenie dokądkolwiek. /dlatego odtąd będę zmierzała /i podziwiała promienie, /przeczuwając

Miłość.


nielogicznie jak ptaki

śniło mi się, że leżeliśmy plackiem w ogrodzie. /było dziwnie cicho. /pościel nie kleiła się do twojego ciała, /była skotłowana, /jakby kpiła ze mnie. /przerwałam bezgłos i zapytałam: /może to tobie pisków ptaków trzeba? /sów stamtąd do przebudzenia. /w oddali, jak echo, morze zaszumiało moimi słowami. /nie pojawiły się jednak skrzydłacze, ale było idealnie, /jakbym zasnęła na zawsze, /już nigdy nie miała przebudzić się do wspólnego polegiwania, /by pomagać ci rozumieć świat. /przedłużenie mojej miłości.

Ewa Jarocka – Pięć wierszy
QR kod: Ewa Jarocka – Pięć wierszy